1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Są rzeczy, których zwykle o depresji się nie mówi. I o nich pisze w swojej książce Emilia Dłużewska

Emilia Dłużewska, autorka książki „Jak płakać w miejscach publicznych”, wyd. Znak (Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl)
Emilia Dłużewska, autorka książki „Jak płakać w miejscach publicznych”, wyd. Znak (Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl)
Śmiać się z depresji? Nawet własnej? Oczywiście – nie. Ale prześmiać ją, wyszydzić, nie lekceważąc jej grozy, opisać tak, żeby przechodziły nas ciarki, a zarazem żebyśmy kilka prawd wbili sobie na zawsze do głowy, bez względu na to, czy chorujemy, czy nie – to Emilia Dłużewska potrafi doskonale! Publikujemy fragment jej książki „Jak płakać w miejscach publicznych”.

Emilia to typowa przedstawicielka millenialsów. Chce mieć wszystko: karierę zawodową, szczęśliwy związek, bogate życie towarzyskie, czas dla siebie i dobre zdjęcia na insta. Żyje intensywnie, od zebrania do imprezy, od wernisażu do zagranicznych wakacji. Do dnia, gdy nagle odkrywa, że wszystko to było złudzeniem: wydawało jej się, że jest szczęśliwa, a tymczasem czołga się w gównie i rozpaczy. Jej życie rozpada się na kawałki. Czy uda się je skleić? Jej książka „Jak płakać w miejscach publicznych” to poruszająca opowieść o słabości, zagubieniu i potrzebie miłości.

Fragment książki „Jak płakać w miejscach publicznych”

Lato miłości

Pierwsze lato miłości nadeszło w chmurze dymu, psychodelicznych objawieniach, niekończących się gitarowych solówkach i przekonaniu, że od teraz wszystko będzie inaczej. Wszystko będzie dla wszystkich, niczego nie zabraknie: domu, ubrania, jedzenia, seksu. Harmonia i zrozumienie, bose stopy, indyjskie kamizelki na gołych torsach i zmartwieni rodzice w domach na przedmieściach.

Drugie lato miłości to rytm odbijający się od podmiejskich estakad i ścian opuszczonych magazynów. Wybijany setkami ubłoconych adidasów, pulsujący w źrenicach połykających tęczówkę i w zaciśniętych szczękach, w rozgrzanej ludzkiej masie stapiającej się ze sobą w tańcu. Świat się nie zmieni, nie szkodzi, wystarczy, żeby nie przeszkadzał.

Moje lato w porównaniu z nimi było niedostrzegalne, choć na swoją skalę równie spektakularne. I też zrozumieją je tylko ci, którzy to przeżyli. Bo nie da się wytłumaczyć zdrowej osobie, co dzieje się z tobą, gdy nagle przestajesz czuć lęk. Nieracjonalny strach – lęk, który budzi cię o szóstej rano, przykuwając do łóżka i nie pozwalając zasnąć. Ten, przez który każdy nagły dźwięk brzmi jak wystrzał, który zmusza do liczenia oddechów i kroków, magicznych gestów mających powstrzymać dławienie w gardle, który każe spędzać godziny na szukaniu odpowiedzi na pytanie, byle nie zadać go obcej osobie i wsiadać do autobusu pół godziny przed czasem, a potem wysiadać na pierwszym przystanku i lecieć sprawdzić, czy przekręciło się klucz w zamku. Każdy dzień to skomplikowana logistycznie operacja: unikaj imprez, na których będzie mniej niż troje znajomych, na wypadek gdyby obecni tam ludzie cię nie polubili albo gdybyś ty nie polubił ich; w zatłoczonym metrze stawaj tuż przy drzwiach, znosząc wkurzone spojrzenia przeciskających się obok ciebie pasażerów, by mieć pewność, że zdążysz wysiąść na swoim przystanku; wymyślaj piętrowe wymówki, by nie przyjąć świetnie płatnego zlecenia, wymagającego publicznych występów; nie rezerwuj biletów na więcej niż trzy dni do przodu, w razie gdyby zmieniły ci się plany; staraj się, jak możesz, niczego nikomu nie obiecywać. I nigdy, przenigdy nie trać kontroli.

Życie z lękiem to brnięcie przez tor przeszkód, którego większość ludzi nie jest w stanie dostrzec. Widzą, jak zygzakujesz i kręcisz, zamiast normalnie przejść od punktu A do punktu B, nie wiedzą, że tylko nadludzka czujność pozwala ci uniknąć zderzenia z nadlatującym pociskiem. Myślą, że to poza, potrzeba uwagi, zamiłowanie do dramatyzmu. Nie szkodzi. Niech sobie żyją spokojnie i nieświadomie, w świecie, w którym odbiera się telefony z nieznanych numerów, a telefon ze znajomego nie jest obietnicą złych wieści. W świecie, w którym podczas rozmowy z obcą osobą nie monitoruje się jednocześnie jej twarzy w poszukiwaniu sygnałów, że powiedzieliście coś głupiego. Gdzie na lotnisko przyjeżdża się pół godziny przed zamknięciem bramek i gdzie bez kołatania serca przechodzi się przez wykrywacze metali, kontrole graniczne i obrotowe drzwi.

Obudzić się bez lęku to jakby w połowie wyścigu pływackiego założyć na nogi płetwy. Cała energia, którą do tej pory przeznaczałeś na to, by nikt się nie zorientował, że ledwo trzymasz się na powierzchni, nagle zostaje uwolniona. A skoro wcześniej dawałeś radę, to teraz zostawiasz wszystkich trzy długości za sobą. Jesteś niepokonany: im mniej boisz się błędów, tym mniej ich popełniasz, im bardziej brawurowe podejmujesz decyzje, tym bardziej świat cię podziwia. Jesteś bohaterem musicalu idącym ulicą wśród wirujących par, które w cudownej koordynacji usuwają mu z drogi przeszkody, stepujący policjanci zatrzymują ruch, by mógł przejść przez jezdnię, a rowerowi kurierzy obsypują brokatem. I gadasz. Gadasz nieustannie, kompulsywnie, nie próbując się hamować. Wszystko to, co z ostrożności trzymałeś w sobie, teraz wylewa się na zewnątrz. Nikt nie może cię skrzywdzić – od stóp do głów pokrywa cię lśniący laminat.

Tego lata zakochałam się sześćdziesiąt cztery razy. W chłopakach, dziewczynach i osobach, w pani z piekarni i w facecie, który w czerwcowy poranek przy Patelni sprzedawał z brudnego koca kradzione okulary przeciwsłoneczne. W dorastających chłopcach z plączącymi się kończynami i łamiącym głosem. W każdej mijanej staruszce w kwiecistym kostiumie z poliestru i różowej aureoli płukanki. Zakochałam się w placu Konstytucji w pełnym słońcu, w osiach widokowych, w kwitnących na żółto i fioletowo zaroślach przy Warszawiance, w Pałacu majaczącym z kładki nad Sobieskiego. W czereśniach i rozgrzanym asfalcie. Zakochiwałam się demokratycznie, przelotnie, niezobowiązująco. A inni zakochiwali się we mnie, bo pachniałam przygodą i błyszczałam jak cukierek w złotym papierku.

Pierwsze lato miłości skończyło się, gdy Tex Watson, Susan Atkins, Patricia Krenwinkel i Linda Kasabian podjechali pod willę przy 10050 Cielo Drive. Drugie, gdy brytyjski tabloid „The Sun” opublikował na okładce zdjęcie z nielegalnego rave’u, rozpoczynając domino moralnej paniki i policyjnej brutalności.

Mogłam się domyślić, jak to się skończy. Choć i tak nie byłabym w stanie się tym przejąć.

Pęknięcia

Pierwsze pęknięcie jest tak delikatne, że nie jestem pewna, czy mi się nie przywidziało. Drobna nierówność w moim obłym kształcie, brzeg plomby, na którym zatrzymuje się czubek języka. Wystarczy chwila i gubię ją. Znów jestem zalaminowana, lśniąca i solidna, najbardziej zadowolona z życia trzydziestolatka w najlepszym mieście świata.

Za drugim razem jest trudniej. Wysiadam na Centralnym i czuję, że do mózgu sączy mi się znajoma melancholia. Zawsze, gdy wracam do Warszawy, dopada mnie myśl, że wszystkie decyzje, które doprowadziły mnie do tego punktu, jednocześnie zamknęły przede mną inne ścieżki. Poczucie straty jest przemożne i absurdalne. Żałuję innych wersji swojego życia, nawet tych, których nigdy nie chciałam i nadal nie chcę. Opłakuję korporacyjną karierę, niedzielne obiady z rosołem, wycieranie przeziębionych nosów, prawo jazdy, Wigilię u teściów, wywiadówki, karkówkę na grillu i wakacje all inclusive. Chodzenie spać przed północą i niechodzenie na wojnę z całym światem.

Tamtego wieczoru smutek nie uderza jeszcze z całą mocą – jednak wystarczy. Przez kolejne dni usiłuję zaklinać rzeczywistość, ale wewnątrz mnie narasta lęk. A to, że znów czuję lęk, wprawia mnie w panikę. Nerwowo sprawdzam daty na opakowaniach, by upewnić się, że tabletki nie są przeterminowane. Jednocześnie zaczynają do mnie docierać rzeczy, które cierpliwie czekały za warstwą laminatu: półsłówka, napomknięcia, enigmatyczne uwagi. Jeszcze raz słyszę ton, jakim znajomi opowiadali o swoich pierwszych dawkach – rozczulenie, w którym niemal nie da się wychwycić zazdrości.

Walczę jeszcze, choć wiem, że to walka przegrana. Zbroja niezniszczalności działa tylko tak długo, jak długo w nią wierzysz, a ja nagle jestem nagim cesarzem, na którego pokazuje palcem bezczelny dzieciak.

Panikę wypiera żal. Mam złamane serce.

„Jak płakać w miejscach publicznych”, wyd. Znak (Fot. materiały prasowe) „Jak płakać w miejscach publicznych”, wyd. Znak (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze