Jest niekwestionowaną ikoną dziennikarstwa i telewizji. Znaną ze swojego profesjonalizmu i niepowtarzalnego stylu. Edukatorką filmową, jak lubi siebie nazywać, a dla wielu kobiet – także mentorką. W najnowszym numerze „Zwierciadła” Grażyna Torbicka w rozmowie z redaktorką naczelną Joanną Olekszyk opowiada o tym, jak stawała się tym, kim dziś jest, czym da niej jest popularność i dlaczego nie chodzi już na żadne kompromisy.
Właśnie zakończyła się kolejna – 16. już – edycja Festiwalu Filmu i Sztuki BNP Paribas Dwa Brzegi, którego jest współtwórczynią i dyrektorką artystyczną. To było osiem dni wypełnionych projekcjami filmowymi, spotkaniami z twórcami, koncertami i wystawami. A także jej twórczą energią, zapałem i otwartością. – Filmy, które tam pokazujemy, dotykają bardzo często wrażliwych, a nawet drażliwych miejsc. Zaskakują widza w taki sposób, że może być tym oburzony, a nawet zniesmaczony. Zdarzały się też takie opinie podczas spotkań – przyznaje dziennikarka w wyjątkowym wywiadzie, któremu towarzyszy sesja autorstwa Magdy Wunsche i Agnieszki Samsel.
Jej zdaniem dobre filmy skłaniają nas do myślenia. Przez 20 lat przekonywała nas do tego, prowadząc legendarny program „Kocham kino” w telewizyjnej Dwójce. – Zawsze starałam się mówić o kinie w sposób dostępny, unikałam akademickich form, bo wiedziałam, że w taki sposób nie trafię do odbiorcy czy odbiorczyni, którzy zawodowo nie zajmują się sztuką […]. Po prostu nie znajdziemy kontaktu – tłumaczy.
Jeśli dziś kojarzy się z dziennikarską klasą i profesjonalizmem, to dlatego, że długo na to pracowała. I wyciągała wnioski: – Jak coś nie wychodziło tak, jak chciałam, analizowałam przyczyny. Jak coś się udawało, czyli po pierwsze, się sprawdziłam, a po drugie, dobrze się czułam – też analizowałam przyczyny. Co było we mnie takiego, że wyszło lepiej niż poprzednio. Wszystkie odpowiedzi wskazywały właściwie na jedno: liczy się naturalność, nieudawanie nikogo. Nauczyłam się więc odmawiać współpracy przy projektach, które mnie nie interesują, bo wiem, że będę wtedy sztywna i sztuczna.
Popularność, rozpoznawalność? – Odbieram je jako nagrodę za lata mojej pracy jako edukatorki filmowej – mówi. I dodaje: – Cieszę się, że mogę robić to, co chcę. Cieszę się, że ciągle wykorzystuję szanse, które daje mi życie. Nie mam poczucia, że coś zaprzepaściłam czy przegapiłam. Nie czuję dumy, ale czuję satysfakcję.
Bycie wierną sobie to dla niej przepis nie tylko na udane życie zawodowe, ale i prywatne. Co więcej, uważa, że sukcesy zawodowe są dobrym budulcem małżeństwa. – Moim zdaniem rywalizacja pojawia się właśnie wtedy, kiedy jedna ze stron nie jest spełniona zawodowo, nie ma pewności co do swojej pozycji. My z mężem mamy to szczęście, że w tej sferze oboje bardzo się realizujemy – mówi. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że kobiety nadal muszą mierzyć się pewnymi społecznymi oczekiwaniami, a nawet presją. – Jeszcze kilka lat temu w pewnych środowiskach występowała stygmatyzacja kobiety z powodu tego, że nie ma dzieci – nie chce czy tak się jej życie ułożyło, że ich nie ma. Są różne przyczyny takiego stanu, ale jedno jest pewne – tylko od ciebie zależy, czy będziesz z tego powodu sfrustrowana i nieszczęśliwa. Trzeba umieć odciąć się od tych szeptów za plecami, nie każda z nas ma w sobie tyle siły czy gotowości, ale najważniejsze jest wcale nie to, by się nie dać presji zewnętrznej, tylko tej wewnętrznej.
Więcej we wrześniowym wydaniu magazynu „Zwierciadło”.