1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Żeby nie zwariować z bezsilności. Rozmawiamy z Marą Tamkovich, białoruską reżyserką

Żeby nie zwariować z bezsilności. Rozmawiamy z Marą Tamkovich, białoruską reżyserką

Mara Tamkovich, reżyserka (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Mara Tamkovich, reżyserka (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Ludzie często zadają jej pytanie, czy jest reżyserką polską, czy białoruską. Mara Tamkovich tę niejednoznaczność przekuwa w zaletę, kręcąc filmy o tym, o czym nie można milczeć.

Podczas zeszłorocznego festiwalu w Gdyni zdobyłaś nagrodę „Zwierciadła” za krótkometrażowy obraz „Na żywo”. Nie mieliśmy wątpliwości co do werdyktu. Ja od pierwszej do ostatniej sceny twojego filmu czułam ucisk w gardle, a potem długo nie mogłam się otrząsnąć.
Uśmiecham się, bo niedawno sama obejrzałam na pokazie w Katowicach „Na żywo” po długiej przerwie i jakoś tym razem wyraźniej uderzyło mnie, że to się ogląda jak film akcji. Chciałam, żeby tak właśnie było, zresztą prawdziwa historia, którą się inspirowałam, jest bardzo filmowa. Na potrzeby fabuły zmieniłam niektóre rzeczy, kolejność pewnych zdarzeń, zmieniłam imiona bohaterkom, ale źródłem były tu prawdziwe wydarzenia. Czyli transmisja telewizyjna z antyrządowych protestów, którą prowadziły dwie dwudziestoparoletnie dziewczyny w prywatnym mieszkaniu w Mińsku. W samym środku relacji namierzył je milicyjny dron.

Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa, reporterka i operatorka opozycyjnej telewizji Biełsat, zatrzymane, a potem osadzone w więzieniu – to ich historia cię zainspirowała. Skąd tak dokładnie wiedziałaś, co się wtedy wydarzyło?
Mój mąż pracuje w Biełsacie, a w tamtym czasie jako redaktor zajmował się właśnie organizacją transmisji na żywo. Już sam system, sposób, w jaki relacje do niego trafiały, jak były nagrywane i przekazywane, w konspiracji, bez mobilnego Internetu, to gotowy materiał na thriller szpiegowski. Mój mąż organizował stream, podczas którego dziewczyny zostały zatrzymane. Kręciły materiał z balkonu mieszkania przypadkowej osoby, po czym zostały namierzone i znalazły się w pułapce. Nadal zresztą nadawały na żywo, słyszały wbiegających po schodach funkcjonariuszy OMON. To, że pomylili piętra i wyważyli drzwi w zupełnie innym mieszkaniu, też jest prawdą.

Kacia i Dasza relacjonowały po prostu to, co się działo na ulicy, protesty obywateli, którzy w 2020 roku tłumnie wystąpili przeciwko reżimowi Łukaszenki. Za co je oficjalnie zatrzymano?
Za organizację zamieszek i zakłócanie… transportu publicznego. Tak, transportu publicznego, mimo że przecież nagrywały z mieszkania.
Dużo mówi się o tym, że zryw wolnościowy w Białorusi ma kobiecą twarz. Swiatłana Cichanouska, Maryja Kalesnikawa, Wieranika Cepkała to tylko kilka tych najbardziej znanych bohaterek opozycji.

Nigdy nie wątpiłam w siłę białoruskich kobiet. Jest u nas taki fenomen, długa tradycja wielopokoleniowej rodziny, którą spajały kobiety, zapewniając jej przetrwanie, podczas gdy mężczyźni z różnych powodów się wykruszali. Kiedy dorastałam, taki konstrukt był obowiązujący, oczywisty. To z pewnością jest typowe nie tylko dla mojego kraju. Mam też takie spostrzeżenie, że kobiety w Białorusi dźwigają na sobie gigantyczne ciężary, ale rzadko publicznie mówią o emancypacji.

Wspominam o tym, bo mam wrażenie, że w opisach i ocenie tego, co się stało w mojej ojczyźnie, często pojawia się spojrzenie z zewnątrz, nie do końca przystające do rzeczywistości. My w latach 90. nie przerobiliśmy przemiany demokratycznej, nie dotarliśmy do tego punktu. I nigdy nie było czasu i miejsca na to, żeby taki temat jak równouprawnienie kobiet wypłynął na pierwszy plan. Cały system władzy w Białorusi jest skrajnie patriarchalny. Weźmy wizerunek Łukaszenki jako mocnego włodarza, który silną męską ręką rządzi i dzieli, ale liderek ruchów wolnościowych też nie było wiele. Rok 2020 sporo zmienił. Nigdy wcześniej w historii kobiety w takiej liczbie nie wkroczyły w obszar walki opozycyjnej, a jednocześnie wiele z nich, w tym wspomniane przez ciebie opozycjonistki, deklaruje, że wypowiadają się w imieniu, w zastępstwie swoich mężów czy partnerów politycznych, którzy siedzą w więzieniach.

Wiem, że ludzie często chcą wiedzieć, czy jesteś reżyserką białoruską, czy polską.
Tak, z tą moją tożsamością sprawa nie jest łatwa. Czuję się Białorusinką, aczkolwiek wśród Białorusinów też jestem w jakiś sposób obca, bo jednak połowę życia spędziłam już w Polsce, i to tę dorosłą połowę życia; zostałam też tu wychowana i ukształtowana, jeśli chodzi o język filmowy. Na pewno tę niejednoznaczność staram się przekuć w zaletę, moje nieprzynależenie do końca nigdzie – zmienić w przynależenie tu i tu, po trochu.

Miałaś 17 lat, kiedy trafiłaś do Polski. Dlaczego wyjechałaś?
Bo jako córka opozycyjnego dziennikarza, która na dodatek brała udział w antyrządowych protestach, szanse na przyjęcie na studia i ich spokojne ukończenie miałam niewielkie. W roku 2006, będąc w szkole średniej, przerabiałam podobne emocje i miałam podobne doświadczenia jak protestujący z 2020 roku, tyle że wszystko odbywało się wtedy jeszcze nie na taką skalę i nie tak drastycznie. My także zebraliśmy się na placu, wiedząc, że stoi za nami prawda. Pamiętam, jak babcie z okolicznych bloków po kryjomu nas karmiły. Czuliśmy społeczne poparcie, była w nas euforia. Po czym na plac wjechał ciężki sprzęt, popakowali protestujących do suk i już naszego miasteczka namiotowego nie było.

Skąd u ciebie potrzeba sprzeciwu? Ciekawi mnie, dlaczego ktoś się buntuje, a ktoś inny w tej samej sytuacji – nie.
Mój tata prężnie działał w opozycyjnych mediach w latach 90. i dwutysięcznych, zanim zachorował. Tworzył między innymi pierwszą wolnościową gazetę codzienną, przez co różne rzeczy się w tym moim dzieciństwie działy. Nie zapomnę na przykład takiej sytuacji – siedzę sobie w domu, dzwoni tata, pytając, czy jest mama. Mówię, że tak, jest, tylko się kąpie. Na co on: „To powiedz mamie, że mnie zatrzymali, ale żeby się nie martwiła, bo za parę godzin wrócę”. Pamiętam tę atmosferę, przekonanie, że trzeba działać. I dopiero teraz dociera do mnie, że to była energia trzydziestolatków. Jestem w tym samym wieku, co oni wtedy – młodzi, ambitni, mający zapał do stworzenia nowego kraju.

Natomiast żeby była jasność: rodzice uważali, że jestem za młoda na chodzenie na protesty, więc robiłam to po kryjomu. Raz zabrali mi nawet buty, żeby mieć pewność, że nie pójdę protestować. Tylko że to była niedziela, a w poniedziałek musieli mi jednak buty oddać, bo miałam szkołę, do której, jak się domyślasz, tamtego dnia nie dotarłam. Przyznałam im się dopiero po latach, ale wydaje mi się, że właściwie oni już wtedy wiedzieli.

Jak patrzyłaś na Polskę i Polaków tuż po przyjeździe na studia?
Przyjechałam do kraju demokracji, gdzie żyli wolni ludzie. Niedoceniający, w moim odczuciu, w pełni tego, że są wolni. Że mogą mówić na uczelni, co myślą, mają wolność wypowiedzi i wolność badawczą. Mogą się zrzeszać, czerpać wiadomości o sytuacji w kraju i na świecie z wolnych mediów – o tym ostatnim mówię z wielkim smutkiem, patrząc z dzisiejszej perspektywy, z zupełnie innego miejsca, w którym dzisiaj w Polsce niestety jesteśmy. Tak czy inaczej wtedy dziwiłam się, jak wy możecie na cokolwiek narzekać. Polska była dla mnie krajem tolerancji, otwartości. I uśmiechu.

Uśmiechu? Ja mam poczucie, że za mało się uśmiechamy.
Dla mnie absolutnie nie. Widać było po ludziach, że mają zupełnie inne życie niż w tej rzeczywistości, w której ja się wychowałam, w której wszyscy byli przytłoczeni tym, w czym codziennie musieli funkcjonować. Oczywiście mówię o Białorusi z roku 2006, potem wiele rzeczy zaczęło się zmieniać.

Mam znajomą, Polkę, która jeszcze niedawno przekonywała mnie, że Mińsk to Tel Awiw Europy Wschodniej, a Białoruś jest świetnym miejscem do życia. To obraz kreowany na eksport?
Odpowiem może tak – szybko stało się jasne, że ludzie zrobili błąd, wybierając w latach 90. Łukaszenkę, który na samym początku był kandydatem opozycyjnym i sam nazywał się zwolennikiem demokratyzacji. Natomiast mniej więcej w 2010 roku, kiedy stłumiono ostatnie większe protesty przeciwko jego reżimowi, atmosfera się zmieniła. Ludzie chyba zaczęli się przyzwyczajać do tego, że na zmianę polityczną nie ma szans. Jednocześnie otworzyły się nowe możliwości gospodarcze, powstał Białoruski Park Wysokiej Technologii – o którym, owszem, krążyły dowcipy, tajemnicą poliszynela była związana z nim korupcja, niemniej dzięki bardzo korzystnym warunkom dla rozwoju zagranicznych firm branża IT niesamowicie się rozrosła. A wokół niej rozkwitła cała infrastruktura, gastronomia, baza noclegowa, mikrobiznesy. Ludzie nauczyli się, jak w tym systemie funkcjonować, a po drodze wyrosło pokolenie, które umiało na siebie zarobić; już nie było homo sovieticus, to tak zwana generacja niebita, czyli taka, która nie brała udziału ani w protestach w 2006, ani w 2010 roku, nikt ich nie pałował, nie zamykał.

Białoruś dla wielu osób nie była złym miejscem do życia. I dopiero pandemia drastycznie zmieniła nastroje społeczne. Rozdźwięk między tym, ile umierało ludzi, jakie panowały warunki w szpitalach, a tym, co mówiono w mediach, był niewyobrażalny. Kiedy w 2020 roku w pierwszym tygodniu protestów byłam w Białorusi, widziałam obrazki, jakich nie widziałam nigdy wcześniej. Nawet w miejscowej bani na prowincji, gdzie zawsze leciały newsy państwowej telewizji o ogólnym urodzaju, leciał teraz kanał Euronews i pokazywane były protesty. Czyli nie tylko inteligencja z miast, ale i małe miejscowości zaczęły się buntować. Ludzie mieli dość!

Bania, czyli wschodnia odmiana sauny, to, jak rozumiem, papierek lakmusowy społecznych nastrojów?
To ważna instytucja! Uwielbiam banie, bardzo żałuję, że nie ma ich w Polsce. To tam odbywają się ważne rozmowy. A wśród nich te najważniejsze – opowieści, co wyrosło w ogródku, czy obrodziły kabaczki, czy bakłażany. Strasznie mi tych rozmów brakuje. Tymczasem w sierpniu 2020 nawet w bani, zamiast o ogródku, daczy i przetworach, mówiło się o tym, kogo zatrzymali i co mu zrobili.

Dlaczego zostałaś reżyserką?
Jak miałam osiem, dziesięć lat, chciałam być prezydentką Białorusi, aż doszłam do wniosku, że to mało realny pomysł [śmiech]. Do Warszawy przyjechałam studiować dziennikarstwo, zgodnie z rodzinną tradycją, ale też przez moje idolki, takie jak Anna Politkowska. I bardzo wcześnie zaczęłam pracować jako białoruska dziennikarka na wygnaniu. W wieku 20 lat prowadziłam jedyny w tamtym momencie program publicystyczny na żywo w telewizji Biełsat, która swoje studio miała w Warszawie, w budynku Telewizji Polskiej na placu Powstańców. Kręcone w Białorusi materiały dziennikarze przesyłali tutaj, a my zapraszaliśmy do studia gości, komentatorów albo łączyliśmy się z nimi. Zdobywałam więc zawodowe doświadczenie, byłam zanurzona w kontekst białoruski, a jednocześnie czułam się tak bardzo niewłączona w te procesy, które relacjonowałam… Trudno to wyjaśnić, nie chcę, żeby to zabrzmiało próżnie, ale wyobraź sobie 20-letnią dziewczynę, która przeprowadza na antenie wywiad z niezależnym kandydatem na prezydenta Białorusi, po czym wychodzi z pracy i ma poczucie, że nikogo z ludzi, których mija na ulicy, nie obchodzi to, co robi, bo tu ludzie żyją innymi sprawami.

Czułam się wyobcowana, uwięziona między tu a tam. Brakowało mi poczucia przynależności, które – jak dziś to widzę – jest dla mnie bardzo ważne.

Stąd się wzięła szkoła filmowa. W tamtym czasie miałam partnera Polaka, mówiłam mu o swoich wątpliwościach i w sumie to on mi zasugerował: mogłabyś iść na reżyserię, jesteś taka bossy [śmiech]. Ten pomysł do mnie przemówił, bo język kina jest bardziej uniwersalny, film zostaje jednak na dłużej niż news.

Skończyłaś właśnie zdjęcia do swojego pierwszego pełnego metrażu. Opowiesz o nim coś więcej?
Film będzie zatytułowany „W kraju pod szarym niebem” i jest w pewnym sensie rozwinięciem historii, którą pokazuję w „Na żywo”. Główną bohaterką jest Lena, inspirowaną Kaciaryną Andrejewą, jest też jej operatorka Ola i scena ich transmisji, ale pojawia się również nowa postać pierwszoplanowa: Ilja – mąż Leny (inspirowany mężem Kaci, Iharem Iljaszem). W tym filmie skupiamy się na relacji tej pary, próbie ich przetrwania wbrew miażdżącemu systemowi.

Tu chciałabym skorzystać z okazji i podziękować Szkole Wajdy. Wyprodukowali „Na żywo” i z wielkim zaangażowaniem zajmują się festiwalową dystrybucją filmu, ale też właśnie na organizowanym przez nich pitchingu [prezentacji pomysłu na film – przyp. red.] poznałam Media Corporation, producentów najnowszego pełnego metrażu, którym też należą się ogromne podziękowania za zaufanie i wyjątkowe zaangażowanie.

Jestem świeżo po skończonych zdjęciach, trochę jeszcze, jak widzisz, skołowana, ale z całą pewnością duże wrażenie zrobiło na mnie zaangażowanie ludzi biorących udział w tym projekcie. Mnóstwo osób pomagało nam ze względu na historię, jaką opowiadamy, ale też ze względu na to, jak bardzo nam wszystkim zależy, żeby móc ją opowiedzieć. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że jest to film kręcony tutaj, ale o innym kraju, w innym języku. Mam wrażenie, że cała ekipa dała z siebie dużo więcej, niż musiała. Jestem tym poruszona.

Tymczasem Daria Czulcowa odsiedziała dwa lata, Kaciaryna Andrejewa jeszcze nie wyszła na wolność...
Została ponownie oskarżona, tym razem o zdradę stanu. Nie wiadomo właściwie za co, bo jej proces był utajony, znamy tylko paragraf, z którego została skazana, łącznie na osiem lat i trzy miesiące pozbawienia wolności.

Zapytam prowokacyjnie: po co się robi takie filmy jak twoje? Po co opowiadać o takich osobach jak Kacia, skoro nie pomogło jej to w wydostaniu się z więzienia?
Po to, żeby trudniej było zapomnieć, że nie wyszła. A z mojej strony – żeby nie zwariować z powodu bezsilności wobec tej sytuacji. Może po to? Kacia wie o tym, że ten film powstaje. Nasza komunikacja jest jednostronna – ja mogę napisać do niej list, który próbujemy jej przekazywać przez adwokata. On z kolei może jej go pokazać. W odpowiedzi trafia do nas tylko to, że Kacia dziękuje i pozdrawia. Bo też co innego może odpowiedzieć?

Ja po tak długim czasie zanurzania się w filmową bohaterkę – która oczywiście nie jest Kaciaryną Andrejewą, ale jakimś moim jej wyobrażeniem – czuję z Kacią głęboką więź, a jednocześnie mam świadomość, że to przecież osoba, której nie znam. Nie wiem więc, co powie o filmie, co powie o tej postaci. Jakie w ogóle będzie to nasze spotkanie. Ale że ją spotkam, jestem pewna. I wierzę, że to się zdarzy dużo szybciej, niż przewiduje wyrok.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze