1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Barbara Bouchet – hollywodzka Brigite Bardot, muza Quentina Tarantino

Barbara Bouchet – hollywodzka Brigite Bardot, muza Quentina Tarantino

Barbara Bouchet podczas 37. Lovers Film Festival w Turynie w 2022 (Fot. Stefano Guidi/Getty Images)
Barbara Bouchet podczas 37. Lovers Film Festival w Turynie w 2022 (Fot. Stefano Guidi/Getty Images)
We Włoszech jest ikoną kina, choć kto wie, czy nie zostałaby nią też w Ameryce, gdyby stamtąd nie wyjechała. Aktorka Barbara Bouchet gościła niedawno w Polsce z okazji gdańskiego festiwalu filmowego Octopus, podczas którego odebrała Atramentową Mackę za całokształt twórczości. Z tej okazji zgodziła się porozmawiać z nami o cieniach i blaskach pracy w Hollywood, ruchu #MeToo, ale też o przyjaźni z Sharon Tate i byciu muzą Quentina Tarantino.

Niedawno ogłoszono, że „Barbie” Grety Gerwig jest pierwszym filmem wyreżyserowanym przez kobietę, który z samej sprzedaży biletów, po 17 dniach od premiery, zarobił miliard dolarów. Na przełomie lat 50. i 60., kiedy zaczynała pani karierę w Los Angeles, kobiet na planach filmowych było niewiele…
Zagrałam w 123 filmach i przez całą moją karierę nie pracowałam z ani jedną reżyserką. Będę miała tę przyjemność dopiero na jesieni, ponieważ niedługo zaczynam pracę nad serialem, za który odpowiada Włoszka Emanuela Piovano. Jestem tej współpracy bardzo ciekawa. Bez wątpienia kobieta dużo lepiej zrozumie drugą kobietę.

Karierę aktorską zaczynała pani, kiedy branża filmowa wkraczała w erę nowego Hollywood. Jaki to był świat?
Trudny. Chodziłam z castingu na casting, czekając w pomieszczaniach z setkami dziewczyn wyglądających dokładnie tak samo jak ja. Osiągnięciem było wtedy dostać jakąkolwiek rolę, nawet jeśli przed kamerą wypowiadało się tylko trzy słowa. Miałam szczęście i te trzy słowa przerodziły się w pięć, później w dziesięć. Pojawiały się coraz poważniejsze i bardziej znaczące role.

Rzeczywiście szczęście pani sprzyjało. Zaczynała pani jako nastolatka u boku największych sław. W bardzo młodym wieku zmuszona pani była ścierać się z bezwzględnym światem rządzonym przez wpływowych mężczyzn. Nie za wcześnie?
Rzeczywiście w pierwszym filmie zagrałam u boku Marlona Brando, choć zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim był, więc nie robiło to na mnie specjalnego wrażenia. Czy nie za wcześnie zaczęłam? Myślę, że tak, ale zrozumiałam to dopiero, gdy sama zostałam matką. Spojrzałam na mojego starszego, 15-letniego wówczas, syna i uderzyła mnie myśl: „Przecież to jeszcze dziecko. Zupełnie niegotowe na ten świat”. Chociaż ja nigdy nie byłam tak naprawdę dzieckiem. Moja matka była za to wieczną nastolatką. Musiałam opiekować się nie tylko nią, ale i pięciorgiem rodzeństwa, które w zasadzie przekazała mi na wychowanie. Jedyne, czego chciałam, to się stamtąd wyrwać. W wieku 15 lat spakowałam walizkę i pojechałam sama z San Francisco do Los Angeles, żeby zacząć naukę w Hollywood Professional School, gdzie pozwalano uczniom wychodzić w ciągu dnia na castingi. Żeby zarobić, pracowałam w sklepie obuwniczym, dorabiałam, sprzedając kurczaki z rożna. Za wszelką cenę chciałam się sama utrzymać w LA. Chociaż może nie „za wszelką”, są rzeczy, których dla kariery bym nie zrobiła.

Czego na przykład?
Podczas pierwszego spotkania z Jerrym Lewisem [aktorem i producentem filmowym – przyp. red.] usłyszałam: „Połóż się na kanapie”. Wstałam i wyszłam. Dlatego mam pewien kłopot z aktorkami, które po kilkudziesięciu latach, na fali ruchu #MeToo, potępiają mężczyzn, z którymi pracowały przez połowę życia. Z mojej perspektywy to trochę późno i nie jestem pewna, czy wszystkie robią to z odpowiednich pobudek.

Ma pani na myśli, że robią to dla rozgłosu, a nie by pomóc innym kobietom i zwrócić uwagę na problem?
Tak myślę. Według mnie powinno się od razu reagować na nieodpowiednie zachowanie, nie współpracować z osobami, które w ten sposób działają. A że wszystkie byłyśmy wtedy młode, piękne – takie sytuacje były, niestety, nieuniknione. Nadużycia oczywiście się zdarzały, ale to zawsze jest twój wybór, jak zareagujesz.

Marilyn Monroe powiedziała kiedyś, że ​​Hollywood to miejsce, w którym płacą 1000 dolarów za pocałunek i 50 centów za duszę. Jak w tak młodym wieku udało się pani przetrwać w tym świecie?
Dawałam radę, ale tylko do czasu. Byłam młodą dziewczyną, która starała się przetrwać. Pewnego dnia znajomy powiedział mi, że muszę spotkać się z przemiłym prawnikiem, który bardzo chce mnie poznać. Zaręczał, że jest dobrym człowiekiem, więc się zgodziłam. Na pierwszej kolacji mężczyzna wręczył mi aksamitne pudełeczko. W środku zestaw kosztownej szmaragdowej biżuterii: naszyjnik, pierścionek, bransoletka, kolczyki. Spojrzałam na nie i powiedziałam, że nigdy bym czegoś takiego nie założyła. Przeczuwałam, że musiałabym mu się za to odpowiednio odwdzięczyć. Na następnym spotkaniu znów to samo pudełeczko. Tym razem z rubinami. „Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie lubię tego rodzaju biżuterii”, powiedziałam. Nie był zadowolony. Na trzecim spotkaniu dałam mu jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana jakąkolwiek relacją. Był ode mnie sporo starszy. Wściekł się i oświadczył, że wobec tego zrujnuje moją karierę. Miałam już wtedy za sobą sześć, siedem filmów. Moja kariera była w świetnym momencie.

W portfolio miała pani między innymi „Pięciu mężów pani Lizy” z Paulem Newmanem i Shirley MacLaine, „Zamieńmy się mężami” z Jackiem Lemmonem i Romy Schneider, „Wojnę o ocean” z Johnem Wayne’em czy „Casino Royal”, gdzie w 1967 roku zagrała pani pannę Moneypenny u boku Davida Nivena w roli Jamesa Bonda. Nazywano panią hollywoodzką Brigitte Bardot...
Zgadza się. Spytałam więc kolegę, który nas ze sobą umówił, jak prawnik może zagrozić mojej karierze. Otóż zapomniał mi powiedzieć, że mężczyzna, z którym się widziałam, to prawnik jednej z wiodących amerykańskich wytwórni filmowych. Zbladłam. Tego samego wieczora spakowałam się i poleciałam do Nowego Jorku. Miałam wtedy 24 lata. Przez pewien czas nie otrzymywałam żadnych propozycji, więc aby się utrzymać, zgłosiłam się do agencji modelek, w której usłyszałam: „Panno Bouchet, ale przecież jest pani aktorką!”. Po pewnym czasie zadzwonił do mnie agent z Los Angeles, mówiąc, że zainteresowało się mną dwóch włoskich producentów. Widzieli mój ostatni film, „Słodką Charity” z Shirley MacLaine, i stwierdzili, że pasowałabym do ich nowej produkcji. Do Włoch wyjechałam w 1969 roku, do 1972 roku nakręciłam tam 11 filmów.

Włochy momentalnie panią oczarowały?
Tam znalazłam swoje Hollywood, o wiele milsze i przyjaźniejsze. Bardziej ludzkie.

Gdyby nie sytuacja z prawnikiem, myśli pani, że wciąż pracowałaby w Hollywood?
Możliwe, że przez jakiś czas jeszcze tak. Miałam wtedy sporo propozycji, ale nie sądzę, żebym zdołała przetrwać w Hollywood na dłuższą metę. To brutalny, bezkompromisowy świat, w którym albo zjadasz innych, albo zostajesz zjedzony.

Skąd brała pani siłę, by przeciwstawić się największym graczom branży rozrywkowej?
Taką już mam naturę. Jeśli czuję, że coś jest nie w porządku, zawsze to mówię. Nieważne, jakie czekają mnie konsekwencje. Chociaż rozumiem, że to może być dla innych trudne. Pieniądze, sława kuszą. Znam wiele osób, z którymi zaczynałam, a które dały się zamknąć w złotych klatkach. Miały piękne ubrania, wille, szoferów wożących je bentleyami i rolls-royce’ami, ale w praktyce były czyjąś własnością. Podlegały ciągłej kontroli.

Pracowała pani z największymi nazwiskami Hollywood. Czy kiedykolwiek była pani nimi onieśmielona?
Inni aktorzy zawsze byli dla mnie po prostu znajomymi z pracy. Z niektórymi się zaprzyjaźniłam, z Omarem Sharifem byłam nawet zaręczona. Za to od zawsze marzyłam, żeby pracować z Luchinem Viscontim. Byłam kiedyś u niego na przesłuchaniu, ale tak się zdenerwowałam, że nie mogłam zapamiętać swoich kwestii.

Pierwszy kontrakt filmowy podpisała pani z Ottonem Premingerem w wieku 17 lat. Dla wielu młodych dziewczyn byłoby to spełnieniem marzeń.
To były inne czasy. Aktorzy byli związani kontraktem ze studiem filmowym, które płaciło nam tygodniowo. Nieważne, czy pracowaliśmy, czy nie. Mogli nas też wypożyczać innym studiom. Stawki były wysokie, ale dla mnie najważniejsze było to, by pracować i się rozwijać. Po zdjęciach do filmu „Wojna o ocean” w 1965 roku dowiedziałam się, że nie ma dla mnie miejsca w dwóch kolejnych produkcjach Premingera. W tym samym czasie odezwał się do niego Charlie Feldman [producent filmowy – przyp. red.], który chciał zaoferować mi rolę w swoim najnowszym projekcie. Preminger odrzucił tę propozycję – co oczywiście jako mój szef mógł wtedy zrobić – tłumacząc mi, że nie potrzebuje w tym momencie dodatkowych pieniędzy. Wtedy zdecydowałam, że zerwę kontrakt, co oczywiście było karkołomnym zadaniem.

Udało się jednak do tego doprowadzić?
Tak, ale tylko dlatego, że mówię po niemiecku. Otto Preminger był Austriakiem. Wyłożyłam więc wszystkie argumenty w jego języku ojczystym i zgodził się wcześniej zerwać kontrakt. Miałam szczęście. Po mnie to samo próbowała zrobić Paula Prentiss, ale jej kazał spłacić kontrakt.

Słyszałam, że jest pani muzą Quentina Tarantino.
To prawda! Też się zdziwiłam, kiedy o tym pierwszy raz usłyszałam, bo przecież wtedy się nie znaliśmy. Zmieniło się to w 2004 roku. Zadzwonili do mnie z festiwalu filmowego w Wenecji z pytaniem, czy mogłabym pojawić się na pewnym wydarzeniu. Ponoć Tarantino napisał im, że przyjedzie, ale pod warunkiem, że będzie miał okazję mnie poznać. Zorganizowano spotkanie, które zaczęłam słowami: „Barbara Bouchet, podobno jest pan moim fanem”.

Widziała pani jego „Pewnego razu w Hollywood”?
Tak. To miała być historia mojej przyjaciółki Sharon Tate, ale jej rodzina razem ze swoimi prawnikami to zablokowała. Dlatego Tarantino mógł pokazać jedynie urywki tego, co się wtedy wydarzyło.

W tym roku od tragedii przy Cielo Drive minęły 54 lata.
Gdyby nie to, że byłam wtedy we Włoszech, najprawdopodobniej spędzałabym tę noc razem z nimi. Z Sharon byłyśmy jak siostry. Bez przerwy pożyczałyśmy sobie ubrania, więc jest sporo zdjęć, na których mamy na sobie te same sukienki. Cały czas przesiadywałam w jej domu. Znałam wszystkich, których tamtej nocy, 9 sierpnia 1969 roku, dotknęła ta tragedia. Znałam Wojtka [Frykowskiego – przyp. red.], Jaya Sebringa, Abigail [Folger – przyp. red.]...

Wróćmy jeszcze na chwilę do pani dzieciństwa. Wychowała się pani w rodzinie związanej z branżą filmową. Stąd marzenie o zostaniu aktorką?
Mój dziadek był właścicielem kina w Czechosłowacji, ojciec – operatorem filmowym. Ciągle robił mi zdjęcia, więc można powiedzieć, że trochę mnie do tego zawodu przygotował.

Urodziła się pani w znajdującym się dzisiaj na terenie Czech mieście Liberec, w niemieckiej rodzinie, która później przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj mieszka pani we Włoszech. Czuje się pani Niemką, Amerykanką, a może Włoszką?
Pod względem kulinariów jestem stuprocentową Niemką! Uwielbiam kiełbasy i sałatkę ziemniaczaną. W przeciwieństwie do Włochów nie krępuje mnie też specjalnie nagość, która w krajach niemieckojęzycznych jest kwestią zupełnie naturalną. Wspólne rodzinne kąpiele uczą, że ciało nie jest czymś, czego trzeba się wstydzić. Poza tym jestem aktorką, robię to, co jest w scenariuszu, który zaakceptowałam. Mimo to włoscy dziennikarze zawsze mnie pytają, czy nie krępowałam się nagrywać nagich scen.

Zyskała sobie pani tam miano symbolu seksu…
Mój syn wrócił pewnego dnia do domu i poinformował mnie, że jego koledzy komentują moje nagie sceny w filmach. Doradziłam mu, by odpowiadał na to, że jego mama doskonale się do nich nadaje i świetnie wygląda. Niech zapyta, jak ich mamy by się sprawdziły w takiej roli. Tylko się zaśmiał. W każdym razie oprócz tego i niemieckiego podniebienia powiedziałabym, że jestem Włoszką.

Włoszką o francuskim nazwisku.
Zgadza się [śmiech]. Posługuję się nim od 13. roku życia, kiedy poszłam do szkoły modelingu w San Francisco. Od jej właściciela usłyszałam, że nikt nie będzie w stanie wymówić mojego prawdziwego imienia i nazwiska – Bärbel Gutscher. Z Bärbel stałam się więc Barbarą, a z Gutscher – Bouchet. Dyrektor szkoły uwielbiał język francuski. Oczywiście spodobały mu się też inicjały BB.

A co dzisiaj daje pani najwięcej szczęścia?
Moje dzieci. Mój starszy syn Alessandro zarzekał się, że nie pójdzie w moje ślady i nie zostanie aktorem. Wymyślił więc, że zostanie szefem kuchni. Dzisiaj jest osobowością telewizyjną i kiedy widuję go w różnych programach, śmieję się, że chcąc nie chcąc, trochę tym aktorem jednak jest. Osobowość neapolitańską ma po ojcu, sceniczną – zdecydowanie po mnie.

Barbara Bouchet, rocznik 1943. Współpracowała z takimi reżyserami jak Martin Scorsese, John Huston, Bob Fosse, Lucio Fulci czy Fernando Di Leo. W 1985 roku założyła w Rzymie studio fitness, zaczęła też produkować filmy i wydawać książki o takiej tematyce. Mama dwóch synów: Alessandra i Massimiliana.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze