1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Syndrom królowej pszczół. Dlaczego kobiety powinny wspierać się nawzajem?

Syndrom królowej pszczół. Dlaczego kobiety powinny wspierać się nawzajem?

Alicja Tatarczuk (Fot. archiwum prywatne)
Alicja Tatarczuk (Fot. archiwum prywatne)
Pewien odsetek kobiet, które w karierze zawodowej doszły na szczyt, ma tendencję, by otaczać się wśród najbliższych pracowników wyłącznie mężczyznami. Zjawisko ma swoją nazwę – syndrom królowej pszczół. Nie jest jednak normą i można mu zapobiegać. Jak? Poprzez siostrzeństwo, które jest naszą naturalną potrzebą. „W kontekście coraz większej liczby kobiet liderek mówienie o wspieraniu się, solidarności, o tym, żebyśmy się wzajemnie nie podgryzały, jest szalenie ważne” – mówi Alicja Tatarczuk, ekspertka w obszarze społecznej odpowiedzialności biznesu.

Gdy umawiałyśmy się na wywiad, powiedziałaś, że nie wiesz, czy chcesz nagłaśniać zjawisko, jakim jest syndrom królowej pszczół. Dlaczego?
Posługuję się tym pojęciem od dawna i nie ukrywam, że dotknęło mnie na różnych etapach rozwoju zawodowego. A jednocześnie staram się o nim za bardzo nie mówić, bo czuję misję wspierania kobiet i promowania wzajemnej solidarności. Wolę kłaść nacisk na to, co możemy poprawić, by go zminimalizować. Zresztą sama twórczyni określenia „Queen Bee Syndrome” żałuje, że nadała zjawisku taką chwytliwą nazwę. Nagłaśnianie go nie służy sprawie, tylko powiela szkodliwy stereotyp o braku solidarności kobiet.

Czym więc jest syndrom królowej pszczół?
To termin, który ukuty został w latach 70. Okazuje się, że pewien odsetek kobiet, które w karierze zawodowej doszły na szczyt, ma tendencję, by otaczać się wśród najbliższych pracowników mężczyznami, za to nie dopuszcza do siebie innych kobiet. Nie wspiera kobiet w awansie. Staje się królowymi pszczół.

Skąd się to bierze?
Wyniki badań na uniwersytetach amerykańskich, ale i holenderskich mogą niektórych zaskoczyć. Wcale nie chodzi bowiem o to, że kobiety nawzajem wbijają sobie szpilę pod żebra. Syndrom królowej pszczół najczęściej pojawia się u kobiet, które były ofiarami dyskryminacji i gender biasu [czyli niesprawiedliwego traktowania kobiet i mężczyzn ze względu na płeć – przyp. red.]. By dojść na szczyt, zwłaszcza w mocno zmaskulinizowanych środowiskach, jak branża technologiczna, musiały być trzy razy bardziej „męskie” niż mężczyźni. Wystarczy poczytać wywiady z prezeskami, np. Sheryl Sandberg. Wszystkie przyznają, że musiały o wiele bardziej udowadniać, że są w czymś dobre, tylko dlatego, że są kobietami.

Do czego doprowadza taka konieczność?
Jedną z charakterystycznych cech syndromu królowej pszczół jest to, że dotknięte nim kobiety wymagają tego samego od innych kobiet – skoro same musiały wykarczować dżunglę i przebić szklany sufit, skoro były postrzegane w sposób dyskryminacyjny, skoro tyle poświęciły, by odnieść sukces. Nie wymagają tego jednak od mężczyzn. Innymi słowy: kobieta, która na ścieżce zawodowej miała ciężko, uważa, że inne kobiety również powinny to przeżyć. Problem jest jednak systemowy, a nie uzależniony od płci. Gdy w firmach znajdują się rozwiązania antydyskryminacyjne, syndrom królowej pszczół znika.

A jak to wygląda z Twojego doświadczenia?
Podczas mojej kariery zawodowej zdarzało się, że spotykałam się z tym zjawiskiem. Poznawałam kobiety, które – chociaż nosiły na sztandarach feministyczne hasła – nie były dla mnie wspierające. Takich historii w przeszłości było zaledwie kilka, zdecydowanie mniej niż wspaniałych kobiet, które dmuchały mi w skrzydła. Jednak te negatywne przykłady były dla mnie szczególnie demotywujące. Postanowiłam więc sobie, że sama będę zmianą, będę się zachowywała dokładnie na odwrót, będę wspierała moje młodsze koleżanki w każdym zespole. Dziś w mojej małej ojczyźnie firmowej jestem dyżurną feministką. Wszyscy panowie w zespole wiedzą już np., że należy używać feminatywów. Mało tego – sami mnie poprawiają, kiedy się zapomnę! Jednocześnie myślę, że to ważne, żebyśmy nie mówiły o solidarności kobiecej w opozycji do mężczyzn. Ważne, żeby skupiając się na walce z jedną dyskryminacją, nie wpadać w pułapkę niedostrzegania innych jej rodzajów.

Dlaczego?
Myślę, że trochę zapędziłyśmy się w tym naszym feminizmie z narracją o wyłącznej dyskryminacji i trudniejszej sytuacji kobiet. To wszystko prawda, nadal w wielu branżach istnieje luka płacowa czy szklany sufit, nadal mamy o co walczyć. Wydaje mi się jednak, że trochę zapomniałyśmy w tym wszystkim o mężczyznach, od których teraz wymagamy dwóch sprzecznych rzeczy: by byli wrażliwi, dobrzy, opiekuńczy i wyrozumiali, ale przy tym silni, działający, klasycznie męscy. I mężczyźni często nie wiedzą, o co nam chodzi. Również się w tym gubią i również potrzebują zrozumienia, wsparcia.

Dlatego mówię, że o tych wszystkich zmianach trzeba dyskutować wspólnie, nie w opozycji do siebie. Podkreślać, że równy nie znaczy taki sam. Są pewne cechy bardziej naturalne dla kobiet i dla mężczyzn. Siła tkwi w różnorodności, uzupełnianiu się i mądrej współpracy. W życiu zawodowym i poza nim.

Dlaczego warto to zmieniać? Co da nam większa reprezentacja kobiet na wysokich stanowiskach, do tego kobiet bez syndromu królowej pszczół?
Jestem mocno osadzona w branży technologicznej, w której kobiety są wyraźnie niedoreprezentowane – jest ich zaledwie 25–30 proc. Tymczasem w przypadku wprowadzania sztucznej inteligencji, którego świadkiniami i świadkami obecnie jesteśmy, to szczególnie ważne, by w tym procesie brały udział kobiety. Profesor Iwona Chmura-Rutkowska z UAM-u powiedziała, że naturalną cechą kobiet jest etyka troski, która wygrywa u nas z zasadą konkurencji i zysku, bardziej typową dla mężczyzn. Jeśli połączymy ją z kompetencjami w obszarze STEM [ang. skrót od Science, Technology, Engineering, Mathemathics – przyp. red.] u kobiet, będziemy w stanie dużo lepiej odpowiadać na potrzeby zrównoważonego rozwoju. Komponent kobiecego „zbawiania świata” będzie naturalnie włączony do technologii. I każdy z nas na tym zyska.

Na jakiej zasadzie?
Mówi się teraz o zmianie paradygmatu przywództwa na przywództwo dużo bardziej empatyczne. W „Doktrynie Ateny” już dekadę temu Michael D’Antonio i John Gerzema napisali, że od liderów oczekuje się dziś cech stereotypowo przypisywanych kobietom: współpracy, chęci kompromisu, empatii, a nie skupienia na zysku, konkurowaniu i zwarciu. To powoduje, że będzie się pojawiało coraz więcej kobiet liderek. W tym kontekście mówienie o wspieraniu się, solidarności, o tym, żebyśmy się wzajemnie nie podgryzały, tylko tworzyły dobrą energię, jest szalenie ważne.

Jakie więc kompetencje warto wspierać, by eliminować syndrom królowej pszczół?
Chodzi przede wszystkim o budowanie kobiecej energii wsparcia, w czym mogą też pomóc męscy ambasadorowie takich zmian, mężczyźni szefowie, których jest dzisiaj więcej. Świetnym sposobem jest tworzenie programów mentoringowych w firmach i networków kobiecych. Jeden z najbardziej znanych na rynku to klub SheXO, tworzony przez Deloitte. To przestrzeń, w której kobiety dzielą się wiedzą i przestrzenią, natomiast ekspertki z różnych obszarów mogą się spotykać i wymieniać doświadczeniami.

Kolejny duży i ważny trend to inicjatywy kształcenia przyszłych liderek. Jako Huawei w każdym programie edukacyjnym jak Seeds for the Future mamy wpisaną kwotę – minimum 30 proc. uczestników mają stanowić kobiety, żeby przyciągać zdolne studentki do branży technologicznej. Tworzymy także swoją szkołę liderek ery cyfrowej na całym rynku europejskim – European School for Female Leadership. Wybieramy najzdolniejsze studentki z całej Europy, które później podczas fundowanego przez firmę programu stypendialnego uczą się zagadnień z zakresu cyberbezpieczeństwa, podstaw programowania, trendów technologicznych, wystąpień publicznych i nabywają kompetencji przywódczych pod okiem doświadczonych mentorek. Program organizowany jest dla wszystkich państw Unii, więc każda dziewczyna, która tam przyjeżdża, zyskuje na starcie 27 koleżanek z innych krajów. Tworzy się niesamowita energia wsparcia pomiędzy kobietami, które doszły na szczyt i wiele osiągnęły, a dziewczynami z młodszego pokolenia.

Szkoły liderek prowadzą teraz również m.in. Henryka Bochniarz czy Fundacja Liderek Biznesu. Tego typu projekty uczą nas, jak możemy się nawzajem wspierać. Dobra energia, którą dziewczyny zostają naładowane po takiej szkole, zostaje z nimi na długie lata, a może i całe życie.

Co jeszcze możemy zrobić? Jakie mamy narzędzia do zapobiegania syndromowi królowej pszczół?
Warto mówić o inspirujących książkach, jak „Biegnąca z wilkam” czy „Czuła przewodniczka”. Ta ostatnia to świetna lekcja kobiecości, siostrzeństwa i bycia dla siebie dobrą. Nie możesz być dobra dla innych, jeśli nie będziesz dobra dla siebie – to jak maska tlenowa w samolocie, którą najpierw zakładasz sobie. Kolejna książka, którą mogę polecić, to „Przestań cierpieć, zacznij kochać” – mała-wielka recepta na szczęście i pozytywne relacje z innymi. A jeśli pozwolisz, to chciałabym także polecić Twoją książkę „One temu winne” – dla mnie była wielkim ładunkiem pozytywnej kobiecej energii i mądrości!

Bardzo mi z tego powodu miło!
Ogromny wpływ mają też światłe kobiety ambasadorki. Takie jak Magda Mołek, która odeszła z TVN-u, by stworzyć swój kanał na YouTube, prawdziwą przestrzeń siostrzeństwa. Jej rozmowy są szalenie inspirujące, do tego głównie z kobietami, o dmuchaniu sobie w skrzydła. To określenie padło podczas wywiadu z Martyną Wojciechowską, która jest moją drugą idolką, jeśli chodzi o dziennikarstwo i inspirowanie innych do pójścia swoją własną ścieżką.

Dlaczego o tym mówię? Bo jesteśmy średnią z pięciu osób, z którymi przebywamy najczęściej. Jeśli karmisz się obecnością dobrych ludzi, czytasz wartościowe książki i słuchasz rozwijających podcastów, to sama taka się staniesz. Będziesz emanować tą energią.

A dlaczego warto nią później zarażać inne kobiety?
Bo nie da się wszystkiego zrobić samej. Mamy dziś pandemię depresji. WHO prognozuje, że wkrótce stanie się ona pierwszą pod względem śmiertelności chorobą, wyprzedzając nowotwory i choroby serca. Ta jedna osoba, która będzie z tobą, gdy wali ci się życie, może cię uratować. I tu chciałabym podkreślić wagę kobiecej solidarności, dzieląc się własną historią. Był taki moment w moim życiu, kiedy przeżyłam ogromną tragedię. Leżałam wtedy na podłodze, nie miałam siły wstawać ani rozmawiać. Moja mama pisała mi wtedy SMS-y: „Jestem z Tobą”. To najpiękniejsze słowa, jakie można dać drugiemu człowiekowi. Gdyby każdy z nas miał przy sobie tego jednego człowieka, który go wesprze w trudnych chwilach, świat byłby innym miejscem. W tym samym czasie dzwoniła też do mnie przyjaciółka. Mówiłam jej, że nie chcę rozmawiać. A ona na to: „Nie musisz nic mówić, połóż telefon koło ucha, a ja będę do ciebie mówiła”. Te dwie historie dały mi tyle siły! Pięknie pokazują, jak wygląda kobiece bycie ze sobą.

Relacje z innymi kobietami dają nam siłę?
Odwołam się do badań Uniwersytetu Harvarda, najdłużej prowadzonych na świecie badań nad szczęściem. Ludzie, którzy pod koniec życia są w dobrym stanie psychicznym i zdrowotnym oraz oceniają je jako szczęśliwe, jako przyczynę tego stanu podają głębokie relacje z innymi. Dlatego to takie ważne, byśmy jako kobiety uświadomiły sobie, że receptą na szczęście są współpraca i budowanie między sobą przyjaźni, a nie rywalizacja i wbijanie szpilek.

Czy widzisz zmianę? Czy w świecie biznesu funkcjonuje coraz mniej królowych pszczół?
Tak. To kwestia tego, że wiele osób otworzyło się na ścieżkę osobistego rozwoju, inspiruje i edukuje innych. Zarażamy się wirusem kobiecej solidarności, dobrej energii i wspierania się nawzajem. Zaczynamy widzieć korzyści, które wynikają ze wzajemnej solidarności. To dobro, które się mnoży poprzez dzielenie się pozytywną energią.

Jestem bardzo ciekawa, w jaki sposób kompetencje kobiece mogą pomóc w związku z wchodzącą właśnie sztuczną inteligencją.
Kobieca wrażliwość i etyka troski są niezwykle ważne przy tworzeniu technologii po to, by służyła ona dobrym celom. Dużo się teraz mówi o etyce sztucznej inteligencji. W branży technologicznej potrzebni są humaniści – by tworzone przez nas technologie były bardziej ludzkie. Nie wystarczą sami programiści, którymi dziś są w większości mężczyźni (choć to niezwykle ważne, by było tu więcej kobiet i perspektywa obydwu płci była uwzględniona przy projektowaniu m.in. algorytmów sztucznej inteligencji), potrzebni są też psychologowie czy UX designerzy, którzy wprowadzają elementy kojarzone z cechami kobiecymi. Istnieją nawet badania, które mówią, że 80 proc. biznesów kobiecych powstaje po to, by zmieniać świat na lepszy, rozwiązać jakiś problem, a zarabianie pieniędzy jest równie ważne, ale nie najważniejsze. W przeciwieństwie do biznesów męskich, które skupione są wokół zysku. Im więcej kobiet będzie w branży technologicznej, tym więcej będzie technologii służących zrównoważonemu rozwojowi. Gdy do naszego konkursu start-upowego zgłaszają się dziewczyny, mają często pomysły na rozwiązanie jakiegoś problemu społecznego, wsparcie grupy wykluczonej, ratowanie planety. W tej branży, mówiąc górnolotnie, talenty kobiece zmieniają świat na lepsze.

A jak jest z feminatywami? Bo tak sobie myślę, że królowe pszczół pewnie powiedzą o sobie nie „prezeska”, tylko „prezes”.
Jestem wielką zwolenniczką feminatywów. Gdybym miała to podsumować jednym zdaniem – trudno chcieć zostać kimś, jeśli nie wiesz, że istnieje. Męska końcówka spycha z horyzontu świadomości myślenie, że dany zawód może wykonywać kobieta. Jeśli powiesz „naukowiec”, zobaczysz w wyobraźni faceta w białym kitlu. Dominika Bettman, stojąca na czele Microsoftu, mówi o sobie „prezeska”. Gdy na nią patrzysz, przestaje ci się wydawać, że prezeska to gorsza wersja prezesa. To taka sama liderka jak rzeczony prezes.

A czy królowa pszczół to nie jest przypadkiem także strażniczką patriarchatu.
To kobieta, która musiała się bardzo długo przebijać na szczyt i boi się to stracić. Obawia się, że ktoś jej to zabierze. Zwłaszcza że musiała się starać trzy razy bardziej. Myślę, że zarówno Queen Bee, jak i strażniczki patriarchatu tkwią w twierdzach zbudowanych z wielu poświęceń, by wejść na szczyt. Nie wierzę, że kobiety są z natury sobie nieprzyjazne, tylko że może nie dostały po drodze dobrej kobiecej energii i wsparcia, przez co stały się samotnymi królowymi w wieżach.

W gruncie rzeczy jest to bardzo smutne…
W „Czułej przewodniczce” jest takie zdanie, że to lektura dla kobiet, które mają w życiu za mało radości, a za dużo powinności. Myślę, że to bardzo powiązane z syndromem królowej pszczół, perfekcjonizmem, ciągłym wymaganiem od siebie więcej i więcej, z syndromem oszustki. To wszystko rzeczy, z którymi się męczymy. A później przerzucamy to na inne kobiety. Tymczasem ważne jest, by nie narzucać sobie wciąż kolejnych celów, nie stawiać przerastających nas wyzwań, a zamiast tego znaleźć swoje pasje, cieszyć się małymi rzeczami, mieć dobre kobiety dookoła.

Warto dawać dobry przykład w pracy. Jestem dumna z tego, że udało mi się zbudować wiele wartościowych kobiecych relacji. To wielka satysfakcja, ale przede wszystkim – wzruszenie, gdy czasem słyszę: „Dziękuję Ci, zainspirowałaś mnie, pokazałaś, że można inaczej, dałaś siłę”. Bo to, co możemy zmienić, to otoczenie wokół nas, nasz mały świat. Swoją postawą pokazujemy nasze wartości i to, jak same chciałybyśmy być traktowane. Bycie dla siebie dobrą jest punktem wyjścia, byśmy mogły być dobre też dla innych.

Czy uważasz, że siostrzeństwo jest naszym naturalnym stanem? Czy to przypadkiem nie patriarchat narzucił nam przekonanie, że nie umiemy się wspierać? W końcu patrząc na te wszystkie historie, są one szalenie uskrzydlające.
Wierzę, że człowiek jest naturalnie dobry. Problem jest we współczesnym świecie, pędzie za rzeczami bardzo doczesnymi, konsumpcjonizmie. Myślę, że została nam narzucona narracja, według której musimy ze sobą konkurować. Zapędziłyśmy się w tym wszystkim kompletnie nienaturalnie wobec tego, kim jesteśmy. Spójrz na te wszystkie kręgi kobiece, które teraz zbierają się w dużych miastach. Przecież to się działo już wieki temu, gdy mężczyźni szli na polowanie, a cała wioska kobiet, starsze z młodszymi, zostawała z dziećmi i wzajemnie się wspierała. Dziś widzę to na prywatnych, ale też biznesowych spotkaniach networkingowych, jak wielka w nas, kobietach, jest potrzeba integracji, tworzenia naszej przestrzeni i pogadania o tzw. kobiecych sprawach. Taka jest nasza natura. Siostrzeństwo mamy we krwi.

Alicja Tatarczuk, ekspertka w obszarze społecznej odpowiedzialności biznesu. Bridge builder – uwielbia łączyć ze sobą ludzi i idee. Zafascynowana zrównoważonym rozwojem oraz pomysłami zmieniającymi świat. Od 2020 roku odpowiada za projekty CSR/ESG w Huawei Polska. Zainicjowała program Huawei Startup Challenge, którego celem jest wspieranie innowacji i tzw. start-upów pozytywnego wpływu. Od lat angażuje się w inicjatywy na rzecz wzmacniania roli kobiet w życiu publicznym i biznesie. Była członkinią komitetu organizacyjnego Global Summit of Woman, tzw. kobiecego Davos w Warszawie. W codziennej pracy koordynuje programy na rzecz inkluzywności, różnorodności, a także rozwoju młodych talentów, tworząc programy CSR z wiodącymi partnerami społecznymi w Polsce i Europie. Współpracuje z Fundacją Edukacyjną Perspektywy m.in. przy kampanii „Dziewczyny na Politechniki!”. Mentorka i panelistka Perspektywy Women in Tech Summit, największej konferencji o kobietach w świecie technologii w Europie. Głęboko wierzy w słowa Madleine Albright, że w piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet. Zakochana w żeglarstwie i nurkowaniu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze