1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Rower – dwa kółka szczęścia. Rozmowa z Ewą Kołodziej, znaną w sieci jako ministra kolarstwa

Rower – dwa kółka szczęścia. Rozmowa z Ewą Kołodziej, znaną w sieci jako ministra kolarstwa

Ewa Kołodziej, czyli ministra kolarstwa (Fot. archiwum prywatne)
Ewa Kołodziej, czyli ministra kolarstwa (Fot. archiwum prywatne)
Pora na rower! Dla zdrowia, sylwetki i endorfin. A także dlatego, że łatwiej poznawać na nim świat. O zaletach jazdy na rowerze, sprzęcie, rowerowej społeczności i najpiękniejszych trasach rowerowych w Polsce i zagranicą rozmawiamy z Ewą Kołodziej, znaną w sieci jako ministra kolarstwa.

Do niedawna na rowerach pomykali głównie mężczyźni. Teraz coraz więcej kobiet jeździ na rowerze nie tylko po mieście, ale również na dłuższych trasach. Popularność kobiecego kolarstwa zawdzięczamy między innymi miłośniczkom jazdy na rowerze, które zarażają inne dziewczyny pasją do dwóch kółek. Jedną z nich jest Ewa Kołodziej, która prowadzi na Instagramie profil ministra kolarstwa.

Profil ministry kolarstwa obserwuje blisko piętnaście tysięcy osób, domyślam się, że są to głównie dziewczyny. Ewa tworzy bowiem – jak sama o niej mówi – babską superspołeczność rowerową. Organizuje wyprawy na dwóch kółkach, szkolenia, a także co tygodniowe spotkania rowerowe dla najbardziej zagorzałych kolarek. Słowa kolarka pada nie bez powodu: dziewczyny jeżdżą bowiem na rowerach szosowych, pokonując dłuższe dystanse z całkiem dużą prędkością.

Na rozmowę z Ewą umawiam się w kawiarni Tandem – nomen omen – w której na ścianie wisi okazały rower przeznaczony dla jazdy dla dwóch osób. Idealne miejsce do rozmowy o rowerowej pasji.

Przyszłaś na spotkanie pieszo? Nie na rowerze?
Wszyscy myślą, że skoro jestem ministrą kolarstwa wszędzie przemieszczam się na rowerze, tymczasem czasem jeżdżę też samochodem, komunikacją, biegam, chodzę pieszo…

Kusi mnie, aby zapytać skąd wzięła się nazwa Twojego profilu na Instagramie. Dlaczego ministra kolarstwa?
Zwróciła się tak kiedyś do mnie jedna z uczestniczek naszych babskich śród, czyli cotygodniowych spotkań rowerowych. Wtedy puściłam to mimo uszu, ale z czasem dotarło do mnie, że to genialna nazwa.

Oczywiście wywołuje również dużo sprzeciwu, bo to przecież feminatywa, ale wychodzę z założenia, że skoro promuję kolarstwo kobiece, to niech to znajdzie odzwierciedlenie również w języku.

Czytaj także: Naukowczyni, chirurżka, ministerka – dlaczego wciąż budzą kontrowersje, choć nie powinny?

Pociągnijmy zatem wątek nazwy. Gdybyś naprawdę była ministrą kolarstwa, jakie zmiany próbowałabyś wprowadzić w życie?
Przede wszystkim zredukowałabym dozwoloną prędkość samochodów, tak aby rowerzyści czuli się na drogach bezpieczniej. Dobrym przykładem jest Hiszpania, gdzie często jeżdżę na rowerze po szosach. Tam nie boję się samochodów, tego, że ktoś będzie mnie wymijał zbyt blisko. W Hiszpanii istnieje przepis, który jasno określa, że samochód, wyprzedzając rowerzystę lub rowerzystkę, musi zachować półtora metra odległości.

Mało tego, w Hiszpanii rowerzystów traktuje się z większym szacunkiem, doświadczyłam tego wielokrotnie, gdy na przykład na dłuższych podjazdach nikt mnie nie wyprzedzał, nie poganiał, siedząc mi na kole. Może to wynika z ich stylu życia? Tam się nikt nie spieszy, jest pięknie, świeci słońce…

W Polsce, gdy jeździmy z dziewczynami peletonem na szosie, kierowcy często trąbią. Zdarzyło nam się również, że wyprzedzająca nas kobieta puściła na nas płyn ze spryskiwacza.

A więc gdybym została prawdziwą ministrą kolarstwa, starałabym się zaadoptować dobre wzorce z innych krajów, w których rowerzystów traktuje się jak pełnoprawnych partnerów ruchu drogowego.

Jak znalazłaś się w kolarskim świecie?
Kończyłam dziennikarstwo, pracowałam jakiś czas w pismach dla młodzieży, potem, gdy prasa zaczęła kuleć, przebranżowiłam się – miałam naleśnikarknię. I jak to z pracą w gastronomii, na nic nie miałam czasu, a zwłaszcza na rower, który od lat był moim hobby. Musiałam wybrać: albo gastro albo rower. Wybrałam rower. Trener, który przygotowywał mnie do różnych wyścigów i zawodów, zaproponował mi pracę w sklepie rowerowym. Wtedy po raz pierwszy spróbowałam roweru szosowego. I przepadłam.

To zabawne, bo wcześniej uznawałam tylko jazdę w lesie, w terenie, uwielbiałam cały ten brud, te korzenie… Na szosie poczułam tak naprawdę co to znaczy prędkość. W sumie jeżdżę już 25 lat, a od siedmiu lat rower to również moja praca.

Co Cię najbardziej zachwyca w jeździe na rowerze?
Po pierwsze poczucie nieograniczonej wolności: wsiadasz na rower, jedziesz przed siebie, możesz szybko przemieścić się z miejsca na miejsce. Świat robi jakby mniejszy, szybciej go zobaczysz, szybciej go zdobędziesz. Pieszo nie zrobisz dziennie 130 kilometrów, a na rowerze już tak.
Oprócz tego kontakt z naturą – jadąc możesz podziwiać widoki, słuchać ptaków – i uczucie euforii, które ogarnia cię dzięki aktywności fizycznej, która pobudza w mózgu wydzielanie endorfin.

Czytaj także: Las na receptę, o zbawiennym dla zdrowia i psychiki kontakcie z naturą

Trochę jak w przypadku znanego syndromu euforii biegacza. Wspomniałaś wcześniej o prędkości, którą zachwyciłaś się po spróbowaniu jazdy na rowerze szosowym. O jakiej prędkości mowa?
Na szosie lekką nogą możesz jechać 30 km na godzinę, a jeszcze jak ci wiaterek zawieje w plecy, to nawet 35 km na godzinę. Wąska opona, gładki asfalt, nie ma żadnych przeszkadzajek typu korzenie, piasek, ostre zakręty, na które napotykasz w terenie, gdzie jeździ się dużo wolniej – gdy jestem sama na przykład w Puszczy Kampinowskiej, jadę z prędkością 25-28 km, ale jak zabieram dziewczyny, bo na przykład jesienią schodzimy z szosy, jedziemy nieco wolniej 18-20 km na godzinę.

Skoro jesteśmy przy liczbach. Jeździsz na rowerze w pracy i dla przyjemności. Ile kilometrów rocznie robisz?
W przeszłości zdarzało się i 25 tysięcy kilometrów rocznie, to było ekstremalnie dużo, i nie było to zbyt dobre dla zdrowia. Teraz robię znacznie mniej – jakieś 11 tysięcy kilometrów.

Organizujesz kobiece wyprawy rowerowe, co środę na tak zwaną ustawkę przychodzi spora grupa dziewczyn. Co je motywuje?
Myślę, że też mają z tego fun, odstresowują się na rowerze po pracy, czerpią przyjemność z bycia w grupie osób o podobnych zainteresowaniach. Część z nich przychodzi również po to, aby zadbać o kondycję i zgrabną sylwetkę.

To pytanie często pojawia się w kontekście jazdy na rowerze. Czy od tego się chudnie?
Oczywiście, jeżdżąc systematycznie na rowerze z odpowiednią prędkością można schudnąć, pod warunkiem, że nie rekompensuje się wysiłku dużą porcją jedzenia. Myślisz sobie: dobra przejechałam 60 km, to teraz mogę zjeść całą pizzę i porcję ciasta. Tymczasem chcąc schudnąć, trzeba ograniczyć liczbę kalorii i więcej się ruszać. Koniec kropka.

Wiele kobiet z drugiej strony obawia się, że jeżdżąc na rowerze nieproporcjonalnie rozbuduje mięśnie nóg.
To mit. Wszystko zależy od tego, jakie obciążenie ustawimy sobie, regulując przełożenia za pomocą przerzutek. Po to je mamy, aby redukować biegi i dostosowywać obciążenie do potrzeb. Jeśli nie umie się pracować z przerzutkami i jeździ się zbyt mocno naciskając na pedały, to rzeczywiście nadmiernie pracują mięśnie nóg. Bez potrzeby. Tego się trzeba nauczyć.

Po to zapewne między innymi organizujesz szkolenia rowerowe. To ciekawe, czego można jeszcze nauczyć, jeśli chodzi o jazdę na rowerze? Wydawałoby się to takie proste.
Jest wiele rzeczy, których można i warto się nauczyć: odpowiedniego wchodzenia w zakręt, pracy z przerzutkami, a także panowania nad rowerem, a w tym celu trzeba wyćwiczyć umiejętność balansowania ciałem. Bardzo przydają się tu mocne mięśnie tułowia.

Ja chciałabym potrafić jeździć szybciej, denerwuje mnie, że wszyscy mnie wyprzedzają.
Najwyraźniej musisz popracować nad odpowiednim doborem obciążenia, czyli właściwym ustawianiem przerzutek. Najlepiej unikać tak zwanego siekania kapusty, czyli bezproduktywnego kręcenia pedałami, Warto popracować nad stałym rytmem pedałowania.

Wspominałaś o silnych mięśniach brzucha. Kto by pomyślał, że są one ważne w jeździe na rowerze. Zazwyczaj myślimy, że rower to nogi.
Mięśnie nóg są ważne, ale silny core, czyli głębokie mięśnie brzucha to podstawa w wielu aktywnościach sportowych. Dlatego regularnie robię brzuszki.

Kolarstwo wymaga nie tylko silnych mięśni nóg, ale również innych partii ciała, zwłaszcza mięśni posturalnych. (Fot. archiwum prywatne) Kolarstwo wymaga nie tylko silnych mięśni nóg, ale również innych partii ciała, zwłaszcza mięśni posturalnych. (Fot. archiwum prywatne)

Trenujesz także w klubach sportowych?
Nie mam czasu na chodzenie do klubów, ale skompletowałam przyrządy i ćwiczę w domu. Do klubu chodziłam kiedyś regularnie na spinning (trening na rowerze stacjonarnym, przyp. red). Poza tym regularnie biegam, a zimą jeżdżę na nartach.

Dbam również o mobilność, rozciągam się, bo na rowerze jestem ciągle w przykurczonej pozycji, muszę zatem pracować na otwarciem klatki piersiowej, podobnie jak osoby pracujące przy komputerze.

Wróćmy do twojej kobiecej społeczności, organizujesz spotkania i wyjazdy girls only.
Tak, sama wyplątałam się z męskiego kolarstwa, gdzie jest dużo ostrej rywalizacji.. Doszłam do wniosku, że coś jest nie tak z tym sportem. Wtedy nie było w nim miejsca dla kobiet, więc aby dziewczynom ten świat otworzyć zorganizowałam babskie rowerowe środy (nie przez przypadek środa jest rodzaju żeńskiego). To było osiem lat temu. Najpierw przychodziło kilka dziewczyn, potem kilkanaście, teraz zazwyczaj przychodzi koło trzydziestu.

Regularnie co środę?
Wiele z nich pojawia się co tydzień. Systematyczność pozwala zachować określony rytm.

No i pewnie kondycję! Są dziewczyny, które są z tobą od początku?
Tak, jest ich całkiem sporo. Potem zaczęłam organizować również kilkudniowe wyprawy rowerowe dla dziewczyn – w Polsce, a od pewnego czasu także w Hiszpanii.

Środowe wyprawy rowerowe to cotygodniowe spotkanie kobiecej społeczności zgromadzonej wokół ministry kolarstwa (Fot. archiwum prywatne) Środowe wyprawy rowerowe to cotygodniowe spotkanie kobiecej społeczności zgromadzonej wokół ministry kolarstwa (Fot. archiwum prywatne)

Czy w kobiecym gronie nie ma rywalizacji, chęci ścigania się?
To zależy. Wiele dziewczyn, z którymi pracuję, stopniowo nabiera mocy i pewności siebie. Kiedy zaczynają dobrze panować nad rowerem, zaczyna im to dobrze wychodzić, stają się gotowe do konfrontacji. I wtedy pojawia się żyłka rywalizacji.

Na szosie jeździcie w peletonie, rozumiem, że taka jazda wymaga współpracy.
Peleton rządzi się określonymi prawami. Regulują to także przepisy, które mówią, że w grupie może być maksimum 15 osób. Peleton musi być zwarty, dlatego trzeba umieć jeździć blisko siebie na tak zwanym kole.

Jesteście jakoś oznakowane?
Nie, nie musimy. Mamy z tyłu światełka. Warunkiem uczestnictwa w rowerowej środzie jest lampka z przodu i z tyłu oraz kask – inaczej nie ma jazdy.

W pelotonie jeździ się na zmianę. Jeśli na przykład mocno wieje, dziewczyny z przodu biorą ten wiatr na siebie. Nie mogą jechać ciągle na początku, bo się zatyrają. Po jakimś czasie robi się zmianę i one schodzą na tył.

Piękny przykład współpracy w grupie.
Ktoś, kto czuje się danego dnia silny bierze na siebie więcej, aby ktoś słabszy też dał radę. Wielokrotnie byłam świadkiem, jak dziewczyny spontanicznie osłaniały przed wiatrem koleżankę, która była danego dnia w gorszej formie.

Gdzie się spotykacie?
W Wilanowie, jedziemy na Gassy, to słynna warszawska trasa rowerowa, robimy pętlę, jakieś 45-50 kilometrów.

Oglądając zdjęcia z waszych spotkań, natychmiast ma się ochotę do was dołączyć: piękne roześmiane dziewczyny w kolorowych strojach z rowerami u boku…
Cieszę się, że moja aktywność w social mediach daje takie efekty: rzeczywiście dziewczyn chętnych do jazdy na szosie przybywa. Może gdy zobaczyły na zdjęciach, które zamieszczam, inne kobiety, które mają z tego taką przyjemność pomyślały, że i one chcą tego spróbować i tego doświadczyć. Doszły do wniosku, że to nie jest nieosiągalne, że to nie jest trudne.

Coraz więcej kobiet interesuje się kolarstwem (Fot. archiwum prywatne) Coraz więcej kobiet interesuje się kolarstwem (Fot. archiwum prywatne)

Co byś poradziła osobie, które chce zacząć rowerową przygodę?
Dołącz do grupy. Poszukaj dziewczyn, które jeżdżą, z mojego doświadczeni wynika, że kobiety są otwarte i bardzo wspierają początkujące rowerzystki. Jeśli nie korzystasz z social mediów, zapytaj w sklepie rowerowym, oni najczęściej wiedzą, kto i gdzie coś takiego organizuje.

Zapewne wśród kobiet, które chciałyby zacząć jeździć mogą być i takie, które nie mają roweru, albo mają miejski rower, starego typu. Domyślam się, że kwestia sprzętu jest ważna.
Na pewno. W tym przypadku wszystko zależy od budżetu, jaki możemy na rower przeznaczyć. Jeśli jest nieograniczony zawszę radzę, aby kupić najlepszy rower na jaki nas stać: z lekką ramą i dobrym osprzętem, pamiętając, że do tego trzeba doliczyć koszt kasku (dobrze dopasowany kask to podstawa bezpieczeństwa!) i spodenek rowerowych w wkładką, zwłaszcza, jeśli myślimy o wyprawach rowerowych.

Jeśli mamy niewielki budżet, warto poszukać możliwie dobrego roweru, korzystając z porady fachowców w przyjaznym kobietom sklepie rowerowym. Oni pomogą dobrać rozmiar ramy do wzrostu, doradzą jak dobrać osprzęt.

Jest jeszcze trzecia droga dla tych, którzy chcą sprawdzić, czy jazda na rowerze to coś, co będzie sprawiało im przyjemność: wystarczy kupić tani rower i zacząć jeździć. Po pewnym czasie od rozpoczęcia przygody z rowerem okaże się, czy warto inwestować w sprzęt lepszej klasy.

Rower można również wypożyczyć i przekonać się, jak się na nim jeździ.

Coraz częściej widuje się rowery elektryczne. Czy wy - wytrawni rowerzyści i rowerzystki - uważacie że korzystanie z elektryków to obciach?
A skąd, ja tak nie uważam! W przeciwieństwie do hulajnóg elektrycznych czy segwayów, aby jechać na rowerze elektrycznym trzeba się pedałować. Rowery elektryczne przydają się w mieście, gdy się dojeżdża do pracy i nie chce się spocić (sama z takiego korzystałam), świetnie sprawdzają się w terenach górskich, gdzie jest dużo podjazdów, są niezastąpione dla osób starszych, które chcą nadal jeździć na rowerze. W Słowenii, w Niemczech, w Austrii widziałam mnóstwo seniorów jeżdżących na rowerach elektrycznych z sakwami na dłuższe wyprawy. I to jest piękne!

Warto pamiętać, że jazda na rowerze na być przyjemnością, jedni będą mogli jechać szybciej i dalej, inni wolniej i na krótszych trasach, jeszcze inni korzystając ze wspomagania. Każdy może znaleźć w tym sporcie coś dla siebie.

Tym się różni jazda wyczynowa od rekreacyjnej. Skoro mówimy o trasach: jesteśmy w Warszawie, zacznijmy zatem od okolicznych dróg przyjaznych dla rowerów.
Polecałabym oczywiście popularne wśród warszawskich rowerzystów Gassy, miejscowość na południe od Warszawy, na wysokości Konstancina, a zwłaszcza wyprawę do Góry Kalwarii, gdzie znajduje się kawiarnia kolarska „Góra Kawiarnia”. Można tam odpocząć, napić się kawy, zjeść ciastko. To miejsce zrobione w klimacie kolarskim.

Fajna droga asfaltowa, gdzie nie ma wielu samochodów, jest też na wysokości Sulejówka, dobrze jeździ się także w okolicach Otwocka. W pobliżu Józefowa jest też wyjątkowo malownicza trasa Świder-Mienia, która prowadzi wzdłuż tych dwóch rzek. Tu świetnie sprawdzają się rowery trekkingowe i gravele.

Na północy Warszawy oczywiście Kampinoski Park Narodowy, zwłaszcza żółty szlak. W Kampinosie bywa czasami trudno ze względu na piaski zwłaszcza, gdy przez dłuższy jest czas sucho, ale już na przykład w Mazowieckim Parku Krajobrazowym jest również piękny las, ale nie jest tak piaszczyście.

Na pewno znasz również inne piękne trasy w Polsce…
Bardzo lubię jeździć w Tatrach, organizuję nawet obozy rowerowe w Bukowinie. Z Bukowiny robimy piękną pętlę, zahaczając o trasę Velo Czorsztyn. To piękna ścieżka dookoła Jeziora Czorsztyńskiego odseparowana od ruchu samochodowego, skąd roztaczają się zapierające dech w piersiach widoki na góry.

W Tatrach jest też bardzo ładna droga, na pograniczu ze Słowacją. Można wystartować we wsi Dursztyn i pojechać do miejscowości Kacwin, a stamtąd na drugą stronę granicy do wsi Osturnia, znana z Rusińskich zabytków architektury ludowej.

A słynne Green Velo?
Nie przejechałam tej trasy w całości, mogę za to polecić Velo Małopolska (to jest fenomenalny szlak rowerowy), a także Kotlinę Kłodzką, w której nie ma - w przeciwieństwie do Tatr - tak sztywnych podjazdów i ostrych zjazdów. Jest łagodniej, a równie pięknie.

A za granicą?
Uwielbiam jeździć rowerem w Hiszpanii. W Austrii jest piękna trasa wzdłuż Dunaju. Marzy mi się też wyprawa po Niemczech, trasą od zamku do zamku. Świetnym krajem do uprawiania turystyki rowerowej jest Szwajcaria, w której jest chyba dwanaście tysięcy kilometrów świetnie oznaczonych tras rowerowych.
Niedoceniona, a piękna i przyjazna dla rowerzystów jest także Słowenia. A jeszcze bliżej są Czechy, po których również przyjemnie jeździ się na dwóch kółkach.

Krajem wyjątkowo przyjaznym dla rowerzystów jest Szwajcaria. (Fot. archiwum prywatne) Krajem wyjątkowo przyjaznym dla rowerzystów jest Szwajcaria. (Fot. archiwum prywatne)

A gdybyś miała wskazać najpiękniejszą trasę rowerową, którą kiedykolwiek jechałaś?
Było kilka takich dróg, ale chyba najbardziej wryła mi się w pamięć Carretera de la Cabra w Hiszpanii. To droga wijąca się między górami, która wygląda jakby nie z tego świata, jak wykreowana w Photoshopie. Kosmicznie piękna!

Czy stawiasz sobie nadal wyzwania rowerowe?
Lubię sobie czasami pojechać szybciej, mocniej nacisnąć na pedały. Uwielbiam prędkość, kochałam rowerową rywalizację. Od pewnego czasu jednak tego nie robię, bo pracuję z ludźmi i dostosowuję się do ich prędkości. Swoje ambicje chowam do kieszeni. Już się w życiu naścigałam, co miałam wygrać wygrałam, w tym najtrudniejszy wyścig szosowy w Polsce.

Teraz mam misję, aby miłością do rowerów zarazić jak najwięcej kobiet, sprawić, aby poczuły ten wiatr we włosach i reset, jaki daje wysiłek fizyczny zwłaszcza na świeżym powietrzu. To świetny sposób, aby wyrzucić z ciała nadmiar kortyzolu, hormonu stresu. Miarowy ruch pedałów, prosta droga przed sobą to odpoczynek dla głowy. Jeśli dodatkowo jedziesz w grupie osób, które dzielą z tobą pasję, robi się jeszcze przyjemniej.

Najbliższa wyprawa?
Właśnie wróciłam z krótkiego wypadu rowerowego do Hiszpanii, pod koniec kwietnia organizuję warszawską setkę, czyli jednodniową wyprawę z dziewczynami, w czasie której robimy trasę 100 kilometrów. Zajmuje nam to cały dzień, jakieś trzy, cztery godziny jazdy z prędkością 30 km na godzinę, a między kolejnymi etapami odpoczynek na kawkę, kanapkę, ciacho… Czysty fun!

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze