1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Jestem sobą, jestem bella”. Rozmowa z Otylią Jędrzejczak

„Jestem sobą, jestem bella”. Rozmowa z Otylią Jędrzejczak

Otylia Jędrzejczak (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Otylia Jędrzejczak (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Przepłynęła 40 tys. kilometrów. Dwukrotna mistrzyni świata, pięciokrotna Mistrzyni Europy, trzykrotna rekordzistka świata. Ma 155 medali mistrzostw Polski. Otylia Jędrzejczak przeżyła wzloty, upadki i najtrudniejsze doświadczenia, zawsze walcząc o siebie i swój rozwój. Od 10 lat prowadzi Fundację, walczy o zdrowe społeczeństwo. Ostatnio jest zaangażowana w promocję ustawy o sporcie i upomina się o pozycję kobiet w strukturach.

Rozmawiamy rano. Domyślam się, że już dzisiaj ma pani sporo za sobą?
Odprowadziłam dzieci do szkoły i przedszkola. Mam córkę w pierwszej klasie, więc ważne, żeby ze sobą w drodze porozmawiać. Miałam sporo telefonów z pracy. Jadąc tu, dogrywałam sprawy związane z Zarządem Polskiego Związku Sportowego.

Nie zmieniła pani trybu życia, kończąc karierę sportową w 2014 roku?
Sport nauczył mnie wyznaczać cele, nieustannie się rozwijać. Zawsze lubiłam działać. Rodzice powtarzali, że częściej robię coś dla kogoś niż dla siebie. Od 2015 roku prowadzę fundację, realizuję projekty dla dzieci, młodzieży i dorosłych.

Sport postrzegany jest jako wielki wysiłek, zmęczenie. My mówimy o nim bardziej jako o aktywności fizycznej, wpływającej na endorfiny, więc na pozytywne nastawienie, na ciało, na umysł. Zapraszamy psychologów, psychiatrów, także wiele wybitnych mistrzyń, które dzielą się doświadczeniem i nie boją się mówić otwarcie o swoich problemach, jak depresja, choroby; mówimy o relacjach w rodzinie, w zespole, w pracy, o porażkach i o tym, jak z nich wychodzić, o hejcie. Powtarzam: „Zanim napiszesz coś na kogoś, zastanów się, czy sam byłbyś to w stanie znieść. A jeśli uważasz, że tak, pomyśl, czy ta osoba jest tak mocna jak ty”.

Walczy pani o zdrowsze społeczeństwo?
Bardzo mi na tym zależy, wiem, jak wiele dzieci boryka się z depresją, podejmuje próby samobójcze. Aktywność fizyczna jest świetną propozycją, pomaga też odciągnąć na chwilę od telefonów. Namawiamy na znalezienie równowagi między światem wirtualnym a realnym. Tłumaczymy, że postrzeganie siebie nie wynika z tego, jak inni mnie widzą, tylko jak ja siebie widzę. Przy projekcie Mistrzynie w Szkołach, z którym podróżujemy po Polsce, spotykam w każdym miejscu 450-500 dziewczynek. Kiedy pytam, jak się czują, słyszę: „Nie lubię siebie, nie akceptuję siebie. Chciałabym uprawiać sport, ale rodzice się na to nie godzą. Jak mam z nimi rozmawiać?”.

Ale też: „Czy mogę się przytulić?”. Bo rodzice nie okazują bliskości, pędząc za pracą. Organizujemy zajęcia z psychologiem dla rodziców. Staram się na nie wskoczyć, żeby pokazać moją perspektywę – od małego dziecka wchodzącego w sport po sportowca, wykładowcę, trenera drugiej klasy i prezesa związku, mamę. Pytam: „Kto z państwa ma papiery trenera, instruktora pływania? Więc proszę zaufać osobie, której oddajecie dziecko. Nie można wprowadzać konfliktu w głowie dziecka. Nie komentujcie w domu. Lepiej rozmawiać z trenerem”. Jeśli trener straci pozycję autorytetu, nie zbudujemy zaufania. Moi rodzice byli nazwani KOR-em, czyli Komitetem Oszalałych Rodziców, bo mnie słuchali. Żaliłam się, a tata zawsze prosił, żebym wymieniła, co konkretnie jest nie tak. Pytał, czy mam rozwiązanie. A jeśli nie, to jaki mam plan B. I czy na pewno jest to niezmienna decyzja, bo nie będzie powrotu.
Zawsze mówię rodzicom, że powinni być największym wsparciem dla dziecka. I że nie mogą nakładać na nie własnych ambicji. Dziewięciolatka to dziecko, nie sportowiec.

Wcześniej, jako zawodniczka, była pani skupiona na sobie?
Nawet jeśli byłam skupiona na sobie, to w reprezentacji widziałam innych. Przed startem pisałam koleżankom i kolegom kartki motywacyjne: „Jesteś silna, osiągniesz swoje cele, to twój moment, wykonałaś wszystko, co mogłaś” itd. Kiedyś na mistrzostwach świata podbiegł do mnie kolega: „Oti, gdzie kartka? Idę na start, a ty mi nic nie dałaś”. Szybko napisałam, przeczytał i poszedł startować. Sama potrzebowałam takiego wsparcia. Kiedy biłam pierwszy rekord świata, poprosiłam koleżankę: „Powiedz, że wszystko będzie dobrze, że jestem dobrze przygotowana”. Pobiłam rekord. Ale szczerze przyznaję, i wiedzieli to moi koledzy, i dziennikarze, że na godzinę przed startem nie ma co się do mnie odzywać, bo skupiam się na sobie, jestem w strefie gotowości.

Kiedy w 2008 roku moja relacja z trenerem nie była najlepsza, zespół wręczył mi list, powiedzieli: „Teraz ty przeczytaj coś przed startem”.

Co pani poczuła, kiedy trener wyznał, że panią manipulował?
To mnie bardzo zabolało, bo wydawało mi się, że tworzyliśmy zespół. Zawodnik nie jest tylko instrumentem do wygrywania i zarabiania. Kiedyś skończy karierę sportową. Trener powinien o tym myśleć. Wiem, że niektórzy uważają, że powinno się trochę zawodnikiem manipulować. Ja się z tym nie zgadzam. Trzeba uważać na słowa. Sama staram się rozmawiać z zawodnikami o tym, co powinni zrobić, by wygrywać. Choć przed przygotowaniami do ostatnich igrzysk olimpijskich powiedziałam w dobrej wierze, że nie powinni się czuć małymi rybkami w wielkim stawie, tylko wielorybami, które o coś walczą; przyjechali tutaj zasłużenie, ja w nich wierzę, ale muszą dać z siebie więcej, wypracować rytuały działania. Zostało to przez niektórych odebrane jak atak, więc, nie ukrywam, pierwszy raz w życiu się wycofałam. A przecież mówiłam na podstawie lekcji, jaką wyciągałam z własnych błędów.

Czasy się zmieniają.
Tak, i dzisiaj trener powinien prowadzić zawodnika do sukcesu sportowego, ale dbać też o jego zdrowie fizyczne i psychiczne. Miałam psychologa sportu. Sama też interesowałam się psychologią, więc jestem silniejsza, choć był moment, kiedy odchodząc od wspomnianego trenera, potrzebowałam czasu na odnalezienie pewności siebie. Bo rzadko byłam chwalona. Słyszałam: „możesz więcej, możesz lepiej”. Skończyłam karierę i pytałam: „Do czego się nadaję? Co będę robić w życiu?”. Potrzebowałam wyjść z wody, odnaleźć siebie i poczucie wartości.

A woda to było bezpieczeństwo?
W tych czterech ścianach i dnie odnajdowałam siebie. Za to kocham pływanie. To przepiękna dyscyplina, tylko trzeba umieć wyrzucić śmieci z głowy. Wchodzisz do wody i nikt nie przeszkadza. Skupiasz się tylko na tym, musisz otworzyć swoją wyobraźnię.

Mówisz tym czterem ścianom: nazywam się Otylia?
Rozmawiałam z basenem jak z kolegą: będziemy razem startować, liczę na miękkie ściany. Uwielbiałam w wodzie wyobrażać sobie różne sytuacje, na przykład starszych państwa idących na spacer, trzymających się za ręce. Rozmawiali ze sobą, spokojnie się przytulali, więc płynęłam spokojnie. A jeżeli miałam płynąć szybciej, wyobrażałam sobie, że się kłócą. Potem znowu zwalniałam. Tworzyłam swoją narrację, pisałam wiersze, zebrałam w sumie na tomik, uczyłam się na egzaminy. Dzisiaj chciałabym się zatrzymać i popatrzeć na ludzi. Tak jak to robiłam, wychodząc z treningu i siadając na ławce, dla równowagi. Czasami piszę w pociągu, obserwując ludzi.

Pisanie pozwalało mi na wyrzucenie z siebie emocji. Może to była terapia? W tych najcięższych momentach życia [po tragicznej śmierci brata we wspólnym wypadku samochodowym w 2005 – przyp. aut.], pisałam listy do Pana Boga. Poza terapią z psychologiem wyrzucałam ból na papier.

Pisała pani też do brata?
Tak. Dzięki temu to, co najtrudniejsze, już nie siedziało w głowie, przestawało mnie dręczyć.

Patrząc na przełomy pani kariery, widzę także przełomy życia. Stambuł 1999, Berlin 2002, Ateny 2004 i Budapeszt 2006.
O, trochę bym to panu zmodyfikowała. Stambuł to pierwsze pływanie seniorskie. Przyjechała dziewczynka, 16-latka, wskakuje do wody i zdobywa medal, wkracza w inną rywalizację. Na kolejnych zawodach dostaje już wsparcie swoich rywalek Martiny Moravcovej i Mette Jacobsen. Być może to obudziło we mnie chęć pomocy innym zawodnikom?

W Berlinie narodziła się mistrzyni?
Rekord świata był dla mnie dużym zaskoczeniem. Dzień wcześniej moja idolka Franziska van Almsick bije rekord świata, wskakuje na słupek i go całuje. Huk, pełne trybuny, zrobiła furorę. Mówię do kolegi: „Jeju, jakbym jutro pobiła rekord świata, też wskoczę na słupek i go pocałuję”. Kiedy byłam mała, na targowisku w Chorzowie, zobaczyłam koszulkę z wizerunkiem Franziski. „Mamo, tak bardzo bym ją chciała”. Nie kupiła od razu, ale kupiła. I raptem jestem z van Almsick na jednych zawodach. Pobijam rekord świata, jednak nie całuję słupka. Nigdy nie traktowałam siebie jako mistrzyni. Mój tata powiedział: „Córeczko, mistrzem się jest w momencie, kiedy się wygrywa, a następnego dnia ktoś chce ci ten tytuł odebrać, więc musisz dalej trenować”. Koleżanka z kadry narodowej Paulina Barzycka wyznała: „Oti, czasami baliśmy się do ciebie podejść. Bo jak ci się coś nie podobało, to potrafiłaś krzyknąć”. „Ja?!” „Miałyśmy zadanie płynąć, zawróciłam, a ty dopłynęłaś do ściany i powiedziałaś: »Jeszcze raz zawrócisz, to zobaczysz…«”. A ja pilnowałam, żeby była lepsza. Zawsze wiedziałam, że nikt nie da mi niczego za darmo. Chciałam medal, musiałam go zdobyć, a to się wiąże z treningami, wyrzeczeniami. Nie lubię słowa „poświęcenie”, bo to znaczy, że nie lubi się tego, co się robi. Ja lubiłam. Jeżeli o jakichś igrzyskach mogę powiedzieć, że mnie naprawdę zmieniły, to Londyn 2012. Popłynęłam bardzo źle. Wyszłam poza wioskę olimpijską i moja sześcioletnia chrześnica rzuciła mi się na szyję: „Ciocia, jesteś najlepsza na świecie!”. „Chyba nie widziałaś mojego startu”. „Ciociu, tu jest 257 osób z naszego kraju, a ty nadal tu jesteś. Popatrz na to, co zrobiłaś do tej pory”.

Sześciolatka to pani uświadomiła?
Tak, że już nie muszę niczego nikomu udowadniać. Moja córka ma siedem lat i kiedy czasem tak mnie o coś mądrze zapyta albo coś mądrze powie, przypominam sobie tamto. Do igrzysk w Londynie trenowałam z Bartkiem Kizierowskim, wyciągnął mnie z wody, postawił przed lustrem: „Poklep się po ramieniu i powiedz, że wykonałaś kawał dobrej roboty”.

Zajęło mi to ponad 45 minut. Bartek: „Ale czy w to uwierzyłaś?”.

Zawsze miałam ogromne oczekiwania wobec siebie, więc też wobec innych. Do dziś słyszę pretensje: „Dlaczego nie powiesz komuś, że naprawdę super to zrobił, tylko mówisz, że dobrze. Powiedz milej”. Uczę się tego.

Kilka miesięcy po Atenach, gdzie zdobyła pani złoto i dwa srebra, powiedziała pani trenerowi, że jest wypalona.
Na pewno byłam wypalona po igrzyskach w Pekinie w 2008. Chciałam zdobyć medal, nie udało się, byłam czwarta, pogorszyły się moje relacje szkoleniowe. Zamknęłam się w domu, jadłam lody i oglądałam filmy, czytałam książki. Na szczęście znalazła się fajna propozycja udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Ostatecznie wróciłam do wody, gdzie czułam się najbezpieczniej. No ale już z dużymi sinusoidami, bo łapałam kontuzje. Górę brał mój śląski charakter. Walczyłam na przekór wszystkim, a nie powinnam. Ateny? Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego. Ale na pewno potrzebowałam przerwy. Przez cztery lata nie mieliśmy prawie żadnego urlopu. Potrzebowałam równowagi, może to było wypalenie? Na pół roku przystopowałam.

Budapeszt 2006 to był ten najtrudniejszy start?
Nie, tak tego nie odbieram. Był ciężki z powodu okoliczności, natomiast dostałam bardzo duże wsparcie zespołu.

Wszyscy na panią patrzyli.
Tak, czy dam radę wrócić do gry, na jakim poziomie. Na pierwsze zgrupowanie pojechałam już w styczniu 2006 roku, powoli wracałam do sportu. Ta przerwa była nieplanowana, wymuszona. Potrzebowałam też innej formy aktywności i rehabilitacji, by odnaleźć siebie. Kiedy wracasz w miejsce bezpieczne, to w ogóle nie czujesz się niebezpiecznie.

To była terapia?
Tak, każdy w ciężkich momentach powinien szukać spokoju. Zrozumiałam, że nie potrafimy rozmawiać z ludźmi, kiedy coś złego się u nich dzieje, blokujemy się. Mówiłam do znajomych: „OK, jeśli potrzebujecie, to mówcie. Najwyżej powiem: stop”. Dlatego kiedy pisałam biografię, chciałam, żeby inni też się w niej odnaleźli, nie poddawali się, kiedy jest ciężko.

Książka pomogła się pani poskładać?
Byłam już poskładana. Pomogła zamknąć tamten etap życia. I nawet teraz, z panem, już trochę więcej mówię o tym doświadczeniu, ale ogólnikowo. Nie wracam w to miejsce.

Dlatego nie pytam wprost. Doceniam szczerość pani książki, co nie jest oczywiste u sportowców. Przyznała się pani do myśli samobójczych.
Niektórzy mają do mnie o to pretensje. Dzisiaj już wiemy, że nawet sportowcy z samego szczytu walczą z depresją. Ich życie często wygląda na takie cudne… Nie zauważamy presji, oczekiwań wynikowych. Bo za sukcesem stoją pieniądze. Ale za sukcesem jest też samotność. Dużo nauczyła mnie wizyta w Centrum Hematologii i Onkologii we Wrocławiu, gdzie mali pacjenci walczą każdego dnia o życie, a mają uśmiech na twarzy. A przecież widziałam ich wielkie zmęczenie, ich ból. Zdobyłam złoty medal, żeby go zlicytować – dla nich.

Zaangażowała się pani na rzecz Ustawy o sporcie, zakładającej parytet płci we władzach związków, wsparcie dla zawodniczek w ciąży i po porodzie, dla sportowców, którzy chcą się uczyć, ale też przeciwdziałanie przemocy i dyskryminacji. Prezydent ustawy nie podpisał.
Jestem smutna. W Ustawie o sporcie jest mowa o wydłużeniu płatnych świadczeń dla zawodniczek, które zachodzą w ciążę i rodzą dzieci. Przecież z reguły nigdzie nie pracują. MKOl mówi, że 30 proc. kobiet powinno być w strukturach związków sportowych. Na 69 polskich związków tylko dwoma zarządzają kobiety. Słyszę od mężczyzn: „Mamy w biurze kobiety, w księgowości kobiety”. Mówię: „Macie je do zadań, ale dlaczego nie chcecie kobiet słuchać?”.

Jak pani się czuła w męskim świecie?
To ciągle męski świat. Może jest mi łatwiej jako byłej zawodniczce, bo coraz więcej prezesów związków sportowych to byli sportowcy, znamy się. Ale działacze starsi wiekiem mają problem z akceptacją kobiet w strukturach. „Otylia, dałaś radę bez parytetów, po co one?” Czyli ich zdaniem, parytet to branie kogokolwiek, bez względu na kompetencje? Zawsze pytam: a gdzie kompetencje męskie, czy zawsze są sprawdzane? Studiowałam międzynarodowe zarządzanie sportem. Zdobyłam teorię, ale nie doświadczenie. Aby być mistrzynią świata, musiałam poprosić o pomoc fizjoterapeutę, psychologa, stworzyć zespół. Więc kiedy zostałam prezeską Polskiego Związku Pływackiego, powiedziałam: „Nie wszystko wiem. Proszę was o pomoc”. Niewiedza nie świadczy o słabości.

Kim dzisiaj jest Otylia Jędrzejczak?
Na pewno silniejszą kobietą. Staram się być dobrą mamą, łapać równowagę między pracą a życiem, bo prezesem się bywa, a mamą się jest całe życie.

W fundacji stworzyłam projekt Mistrzynie w Szkołach, którego hasło przewodnie to „Jestem sobą, jestem bella”, czyli jestem piękna, wyjątkowa i niepowtarzalna. Staram się robić wszystko najlepiej, jak potrafię. I są rzeczy, które muszę poprawiać, i są te, których się uczę.

Często ucieka pani do wody?
Brakuje mi tego. Moja córka chce chodzić na basen, więc jest szansa, że popływam, czekając na nią. Ktoś zapytał: „Co jest dla pani sukcesem?”. Będzie nim czerwony bujany fotel, który sobie kupię, kiedy będę babcią z poczuciem osiągnięcia celów, spokoju.

Raczej wierzę, że ta starsza kobieta skoczy do wody.
A może w tym fotelu znalazłabym czas na napisanie książki dla dzieci o tym, że warto walczyć i wierzyć w siebie, nie poddawać się. Jestem bella i nie boję się prosić o pomoc. A może pomyślę o swoim barwnym życiu, spojrzę na tę Oti już z dystansu?

Otylia Jędrzejczak pływaczka, mistrzyni olimpijska, wykładowczyni akademicka, działaczka, prezeska Polskiego Związku Pływackiego (od 2021), założyła i prowadzi Fundację Otylii Jędrzejczak. W latach 2004-2006 została najlepszym sportowcem w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”, w 2005 uznana za najlepszą pływaczkę w Europie przez magazyn „Swimming World”, w 2019 wprowadzona do międzynarodowej galerii sław pływania International Swimming Hall of Fame. Współautorka i bohaterka książki „Otylia. Moja historia” (wspólnie z Pawłem Skrabą i Pawłem Hochstimem).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze