1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Nie ma ludzi samowystarczalnych. Umiejętność korzystania ze wsparcia innych jest ważna dla naszego dobrostanu

Nie ma ludzi samowystarczalnych. Umiejętność korzystania ze wsparcia innych jest ważna dla naszego dobrostanu

Umiejętność sięgania po pomoc jest kardynalna dla naszej psychiki. Według badań ludzi rezylientnych cechuje m.in. to, że potrafią sięgać po wsparcie. (Fot. iStock)
Umiejętność sięgania po pomoc jest kardynalna dla naszej psychiki. Według badań ludzi rezylientnych cechuje m.in. to, że potrafią sięgać po wsparcie. (Fot. iStock)
Umiejętność korzystania ze wsparcia innych ludzi jest fundamentalna dla naszego dobrostanu. Daje poczucie bezpieczeństwa i – mówiąc wprost – zwyczajnie ułatwia życie. Teoretycznie to wiemy, a jednak często czujemy lęk, wstyd, obawę, gdy kogoś mamy o to wsparcie poprosić. O dawaniu sobie pełnego prawa do przyjmowania pomocy rozmawiają Ewa Stelmasiak i Agnieszka Radomska.

Agnieszka Radomska: Wydawałoby się, że proszenie innych o pomoc, gdy ma się jakiś problem, powinno być naturalnym i zdrowym odruchem. Ja jednak często mam z tym kłopot. Gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się wtedy słynne: „Umiesz liczyć? Licz na siebie”. Zastanawiam się, na ile mam tę potrzebę bezwzględnej samodzielności wdrukowaną kulturowo – w końcu osoby, które szybko się usamodzielniają, cieszą się większym szacunkiem w społeczeństwie, a ich niezależność jest gloryfikowana. Z czego to wynika?
Ewa Stelmasiak: Kulturowe uwarunkowanie do samodzielności ma moim zdaniem dwa aspekty. Pierwszy jest stricte ekonomiczny. Dążenie do osiągnięcia jak najszybciej finansowej niezależności jest w pewnych kręgach kulturowych przekazywane tradycyjnie z pokolenia na pokolenie. Przykładem mogą być rodziny emigranckie. Często to rodziny ubogie, w których nie ma wystarczająco dużo pieniędzy, by utrzymać czy wykształcić wszystkich członków. W związku z tym dzieci od najmłodszych lat są warunkowane do osiągnięcia jak najszybszej samodzielności, żeby móc wnosić wkład finansowy w życie rodziny. W okolicznościach zaburzonej stabilności finansowej, z którą mamy do czynienia np. w czasie wojny, jest to w pewnym sensie uzasadnione – po prostu niezbędne do przetrwania. Ale w stabilnej sytuacji ekonomicznej jest już z kolei niewłaściwe, bo dzieci powinny mieć możliwość rozwoju, podążania za swoimi pasjami, a nie być obarczane koniecznością dokładania się do wspólnego budżetu rodziny.

Drugim aspektem akurat w Polsce jest wejście w życie i rozwój systemu kapitalistycznego, który przyniósł hiperindywidualizm. Według niego należy być samodzielnym, dążyć do najlepiej ekspresowego sukcesu, który oczywiście trzeba osiągnąć samemu, nie licząc na innych, a najlepiej w ogóle innych wyprzedzić, mieć lepszy pomysł na siebie i biznes. Zresztą i w czasach przed transformacją ustrojową w Polsce można było obserwować podobne zjawisko. Wartością było umieć sobie poradzić w trudnych warunkach lepiej niż inni. Zaradność, która wtedy manifestowała się w tak prozaicznych sytuacjach, jak np. zdobycie mięsa bez kości, gdy tego na kartki nie było w sklepie, była wówczas cechą pożądaną, bo od niej zależała jakość życia danej rodziny. Gdy dobra są ograniczone, w innych ludziach dostrzegamy raczej rywali niż potencjalne źródło pomocy. Jeśli ma więc możliwości, jednostka musi kombinować i zarabiać jak najwięcej, licząc się z tym, że inni będą raczej z zawiści rzucać kłody pod nogi niż chcieć podać pomocą dłoń. Masz być najlepszy – wtedy przetrwasz.

Dziś też to obserwujemy pod postacią ogromnej presji na młodych ludzi. Wymagań, które są im stawiane we wszystkich sferach życia, jeśli chodzi o edukację, karierę, wygląd, zarabianie – często zwyczajnie nie są w stanie udźwignąć.

I to może być powód do wstydu. Jeśli jestem nie taka, jak się ode mnie oczekuje, pojawia się poczucie wstydu. Mogłabym poprosić o pomoc, ale skoro potrzebuję pomocy, to jestem niesamodzielna. Nie chcę o sobie tak myśleć, nie chcę też, by inni o mnie tak myśleli, a przecież sam akt poproszenia o pomoc jest w pewnym sensie obnażający moją niesamodzielność. Tylko czy aby na pewno? Zastanawiam się, czy gdzieś po drodze przypadkiem się nam nie mylą dwa pojęcia: samodzielności i samowystarczalności. Bo bycie samodzielnym i radzenie sobie jest jak najbardziej w porządku. Natomiast nie ma ludzi samowystarczalnych.
Bardzo podoba mi się to rozróżnienie. To rzeczywiście są dwa różne pojęcia. Powiedziałaś o wstydzie. On pojawia się wtedy, gdy myślę o sobie, że jako człowiek jestem niewystarczająco dobry czy dobra, żeby sprostać wyzwaniom jakiejś sytuacji. To wszystko jest jednak kwestią samoświadomości. Jeśli znam swoje zasoby, swoje mocne strony, to wiem, że jestem np. świetna w innowacyjnych rozwiązaniach i w tym obszarze doskonale radzę sobie sama. Z drugiej strony mam świadomość, że jestem słaba w sprawach technicznych, i godzę się z tym, akceptuję to, że w tym obszarze potrzebuję wsparcia. Gdy to dobrze rozpoznaję, wiem, kiedy sięgnąć po wsparcie, i daję sobie do tego prawo, po to, żeby łatwiej poradzić sobie z trudnościami.

Tyle że to wcale nie takie proste, bo kulturowo jesteśmy warunkowani, żeby pracować nad słabościami, a nie wzmacniać mocne strony. O tych mocnych stronach zapominamy – w szkole, w pracy, w codziennym życiu. Tymczasem znajomość siebie i zrozumienie także innych osób wokół to podstawa, żeby czuć się uprawomocnionym do sięgania po wsparcie wtedy, kiedy się go potrzebuje, i dawania go, gdy ma się taką możliwość. Razem mamy wszystkie potrzebne zasoby, by osiągnąć sukces. Każdy z nas oddzielnie wszystkich ich po prostu posiadać nie ma możliwości.

Gdyby przyjrzeć się tym zasobom, którymi dysponuje przecież każdy z nas – to są zasoby intelektualne, finansowe, społeczne – to nieumiejętność proszenia o pomoc oznacza w pewnym sensie niezaliczanie do swoich zasobów ludzi, których mamy wokół siebie.
Tak, bo kapitał relacyjny i społeczny zdecydowanie jest naszym cennym zasobem. Są tu oczywiście skrajności. Bo z jednej strony są osoby, które eksploatują innych maksymalnie, unikając samodzielności. Z drugiej zaś – mamy osoby w typie zosi samosi, które chciałyby wszystko zrobić samodzielnie i ze wszystkim świetnie dawać sobie radę bez czyjejkolwiek pomocy. Te dwie skrajności jakoś się przyciągają. Wokół zosi samosi bardzo często jak drożdże zaczynają pączkować ludzie, którzy na tym korzystają. Zaczynają toksycznie wykorzystywać to, że taka osoba zawsze sobie ze wszystkim poradzi. Korzystają z tego, a nierzadko jeszcze krytykują, że nie dość dobrze wykonuje zadania.

Żadna z tych skrajności nie jest dobra. Z perspektywy dobrostanu najlepsze jest nastawienie na rozwój. Nie jestem idealna, ale cały czas poszukuję nowych rozwiązań – i w życiu prywatnym, i zawodowym – a częścią tych rozwiązań może być douczenie się czegoś, podniesienie swoich kompetencji albo właśnie sięgnięcie po wsparcie.

Żeby zatem dać sobie w ogóle prawo do proszenia o pomoc, potrzebujemy przede wszystkim przyznać przed sobą, że nie jesteśmy samowystarczalni, zamiast z tym dyskutować.
Bo nie jesteśmy, i bardzo dobrze – właśnie na tym jest ufundowane życie społeczne. Pisze o tym wybitny izraelski historyk Yuval Noah Harari. Według niego tym, co naprawdę świadczy o wyjątkowości gatunku homo sapiens, jest nasza nadzwyczajna zdolność do elastycznej współpracy w bardzo dużych grupach. Szympansy nie potrafią współpracować w grupie złożonej z więcej niż stu osobników. Jako społeczeństwo jesteśmy systemem naczyń połączonych. Esencją tego jest pewien rodzaj pokory. Pokory, żeby uznać swoją współzależność i zobaczyć siebie jako część pewnej całości, a nie jednostkę wyobcowaną ze społeczności. Umiejętność sięgania po pomoc jest też kardynalna dla naszego zdrowia psychicznego. Brené Brown, amerykańska psycholożka, sprawdzała, z czego wynika odporność psychiczna. Jej badania pokazały, że ludzi rezylientnych, którzy mają zdolność adaptowania się do zmieniających się okoliczności i odpowiedniego reagowania na przeciwności losu, cechuje m.in. właśnie to, że potrafią sięgać po wsparcie.

Myślę też, że często nie mówimy wprost, że potrzebujemy pomocy, bo liczymy na czyjąś domyślność. Wydaje nam się, że wszyscy to widzą i sami ją powinni zaoferować. Jednak prośbę trzeba przecież wyrazić.
Przeceniamy domyślanie się, to prawda. Ludzie z natury raczej nie domyślają się wielu rzeczy i trzeba o nich powiedzieć wprost. Tyle że gdy jest się w trudnej sytuacji, także emocjonalnie, często bardzo trudno o pomoc poprosić. Dlatego ten kapitał relacyjny warto budować wtedy, kiedy jest się nie w dołku życiowym, ale w sytuacji przynajmniej neutralnej. System wsparcia trzeba tworzyć z wyprzedzeniem, po to, by w kryzysie móc z niego skorzystać, a nie rozglądać się w histerii i bezradności wokół siebie w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby nam pomóc. To jest bardzo ważne, tak jak to, by korzystać z siatki wsparcia na zasadzie wzajemności. I odróżniać transakcyjną wzajemność, rodzącą niezdrowe oczekiwania co do rewanżu, a nawet jego wymuszanie, od zdrowej wzajemności, w której pomagamy sobie wzajemnie z poziomu wartości, bo cenimy się jako ludzie i cenimy swoją przyjaźń. To powinno działać trochę jak w sztafecie. Lubię mówić, że każdy jest liderem dobrostanu, bo każdy podejmuje tę sztafetę wtedy, kiedy ma kompetencje, żeby kogoś wesprzeć, chce wykazać się inicjatywą. I raz my jesteśmy liderem dobrostanu dla innych, a drugi raz inni są liderami dobrostanu dla nas.

Pomyślałam teraz o wdzięczności. To bardzo pozytywne uczucie. Czy my jej jednak czasem nie mylimy z zawdzięczaniem, które ma chyba jednak nieco mniej pozytywną konotację? Dla mnie czym innym jest poczucie wdzięczności, a czym innym zawdzięczanie komuś czegoś. Może obawiamy się prosić o pomoc, by nie mieć potem długu wdzięczności? Albo żeby nie usłyszeć od kogoś: „Tyle mi zawdzięczasz”? Tak mawiają niektórzy rodzice...
Myślę, że różnica między takimi dwiema sytuacjami wynika z dwóch różnych rodzajów relacji. Wdzięczność opiera się na jakości relacji. Pomaganie sobie wzajemnie jest kontraktem przyjacielskim, tak jesteśmy umówieni, że się wspieramy. Nie robimy z tego jakiejś wielkiej figury, że coś dla kogoś zrobiliśmy. Chociaż różne mogą być interpretacje i czasami może być tak, że coś dla kogoś urośnie pod hasłem: „Tyle dla ciebie robię, a ty dla mnie mniej”, i może to być źródłem nieporozumień. Warto rozmawiać o tym na bieżąco i zaakceptować, że nie musi być „po równo”, w pewnym momencie ktoś może potrzebować więcej wsparcia i to jest w porządku.

W sytuacji, którą przywołałaś, w relacji rodzic–dziecko, kiedy pomaganie dziecku w rozwoju, będące po prostu rodzicielskim obowiązkiem, jest później nadmiernie przywoływane, mamy do czynienia z sytuacją toksyczną. I rzeczywiście, takie wypominanie także w każdej innej relacji może skutecznie zniechęcić. Lęk przed tym, że udzielona pomoc będzie potem nieprawdopodobnie podkreślana, gloryfikowana i przesadnie przedstawiana przy każdej możliwej okazji. Może doprowadzić do tego, że faktycznie uznamy, że tej pomocy nie chcemy, bo ma za wysoką cenę. Oczywiście, mamy prawo się obawiać takich niezdrowych konsekwencji proszenia o pomoc, ale jednocześnie warto pamiętać, że samo proszenie o pomoc i sięganie po wsparcie jest konieczne dla dobrego życia. Trzeba tylko zwrócić się do właściwych osób.

Zniechęcić może nas też obawa przed odmową. To bywa bardzo przykre i rozczarowujące.
Oczywiście, ale takie ryzyko jest wpisane w tę sytuację. Każdy ma prawo szukać pomocy i o nią prosić i każdy ma prawo odmówić. Warto dopuścić w swojej głowie taki scenariusz. Prosząc o pomoc, mam pewne oczekiwanie, ale to nie oznacza, że ono zostanie spełnione. Oczywiście warto przemyśleć, kogo prosi się o pomoc, by minimalizować ryzyko odmowy.

A jeśli ktoś nam odmówi, to chyba dobrze nie odbierać tego ad personam. Obawa przed tym, że ktoś nam odmówi, to jedno. Druga rzecz jest taka, że nam się czasami wydaje, iż nie mamy prawa zawracać innym ludziom głowy swoimi problemami, bo przecież mają swoje, nie chcemy im dokładać. To jest z kolei umniejszanie siebie.
Tak, bo siebie stawiamy wtedy w pozycji niższej. Niesłusznie bierzemy odpowiedzialność za innych, podejmując za nich decyzję. Poza tym z góry zakładamy rzeczy w pewnym sensie wyobrażone, że ktoś ma już za dużo na głowie, więc nie ma sensu zawracać mu głowy, nawet tego nie sprawdzając. Potem często w efekcie słyszymy już po fakcie: „Ale dlaczego mi nie powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy?! Przecież ja bym to dla ciebie chętnie zrobiła”. Wtedy jedna osoba ma poczucie opuszczenia, a druga osoba ma poczucie pominięcia. Nie jest łatwo być człowiekiem i wyrażać wszystkie swoje uczucia. Najpierw je czuć, potem dopuszczać, nazywać, komunikować, być otwartym na to, co inni powiedzą, i z lekkością oraz gracją przyjmować odmowy. Ale warto dla higieny psychicznej traktować się nawzajem po partnersku i cieszyć się możliwością wymiany z innymi ludźmi – tym, że raz można być pomocnym, a raz otrzymać wsparcie.

Czasami poproszenie o pomoc jest nie tylko elementem higieny psychicznej, ale wręcz kwestią ratowania swojego życia. Mówię teraz o umiejętności zwrócenia się o profesjonalną pomoc w kryzysie psychicznym czy uzależnieniu. Najpierw trzeba stanąć ze sobą w prawdzie i powiedzieć: nie dam rady sam, potrzebuję pomocy. Właśnie ten pierwszy krok dla wielu uzależnionych osób jest nie do przeskoczenia, bo chcą wierzyć, że są silni, że sobie poradzą sami. To często kończy się po prostu tragicznie. Myślę, że proszenie o pomoc, gdy jej potrzebujemy, wymaga przede wszystkim pokory, i może dlatego jest tak piekielnie trudne.
To prawda. Tutaj także wchodzą w grę moje ulubione uwarunkowania kulturowe. Zwłaszcza wobec mężczyzn oczekiwania są takie, że mają być zaradni, mają być oparciem i nigdy się nie przyznać do żadnej słabości. Bo inaczej stracą rodzinę czy status. Moment przyznania się do bezradności jest jak zrzucenie maski. Ze strachu, co ludzie powiedzą, wiele osób te maski cały czas nosi, a to jest zwyczajnie wyczerpujące.

Może też dlatego prośba o pomoc bardzo często przynosi nam ulgę?
Ulgę na pewno, ale też oszczędność energii, którą poświęcaliśmy na zaprzeczanie i budowanie fasadowego obrazu siebie w oczach innych. To jest ogromny komfort móc być prawdziwym i powiedzieć: „Teraz jestem prawdziwa, mówię wam, że sobie nie radzę, i potrzebuję waszej pomocy”. Prosząc o pomoc, buduję fundament pod życzliwe i serdeczne relacje. Bo jeżeli nie będę pomagała i korzystała z pomocy, jak miałabym budować pozytywne, wspierające relacje? Prosząc o pomoc, daję komuś pewien rodzaj prezentu – możliwość poczucia się potrzebnym. W pewnym sensie jest to także role modeling – dając sobie prawo do korzystania ze wsparcia, uczestniczę w budowaniu kultury, w której to stanowi ważną wartość.

Lubię myśleć, że każdy z nas jest tylko oczkiem w misternie utkanej sieci. Jednym z wielu – to znaczy ani większym, ani mniejszym, ani gorszym, ani lepszym. Ta sieć ma sens tylko o tyle, o ile wszystkie oczka są połączone, trzymają się razem. Perspektywa, w której widzimy siebie jako niezbywalną część całości, której jesteśmy potrzebni, jest bardzo uwalniająca. I daje siłę – także do tego, by odważyć się szukać pomocy.

Agnieszka Radomska, dziennikarka, behawiorystka. Pasjonuje ją wszystko, co związane z emocjami i budowaniem dobrych relacji.

Ewa Stelmasiak, autorka książki „Lider dobrostanu”. Mentorka, trenerka i konsultantka w zakresie dobrostanu osobistego i organizacyjnego. Prowadzi WellCulture Institute.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze