Nie ma przyszłości dla naszych dzieci, jeśli nie obronimy przyrody przed nami samymi – ostrzega Cecylia Malik, artystka, aktywistka ekologiczna i pomysłodawczyni kolektywu Siostry Rzeki.
Często słyszymy, że „woda to życie”. O ile hasło to z łatwością przychodzi nam do głowy w kontekście nawadniania się wodą butelkowaną, o tyle bardzo niewiele osób ma takie skojarzenia, kiedy patrzy na rzekę. Dlaczego współcześnie nie wiążemy rzek z życiem?
Od dekad jako społeczeństwo właściwie nie dotykamy rzek. Ludzie, którzy są teraz dorośli, zostali wychowani w czasach pogardy dla przyrody. Jeszcze w latach 80. XX wieku rzeki były niczym ścieki. W nowym stuleciu widzimy jednak wyraźnie, że bez natury sobie nie poradzimy. Nie stworzymy przecież sztucznych rzek czy drzew. Jednak nadal silne jest przekonanie, typowe dla minionych dekad, że wodę pitną odkręca się w kranie, tak jak mleko kupuje się w sklepie. Mało które dziecko pije dziś wodę bezpośrednio ze studni czy ze źródła, przestaliśmy myśleć o tym, czy woda z rzeki jest w ogóle zdatna do picia.
Rzeki stały się niepotrzebne, niechciane?
Tak, ale nie wydarzyło się to w jeden dzień. Jak długotrwały jest to proces, dobrze pokazuje przykład stolicy. Jako artystka zostałam zaproszona do udziału w wystawie „Niech płyną” w Muzeum Woli, która boleśnie pokazuje, że Warszawa kompletnie zrezygnowała z istnienia małych rzek. Kiedy przygotowywałam się na happening Sióstr Rzek, sama zastanawiałam się, jakie rzeki płyną przez Warszawę. Przyszły mi do głowy okoliczne dopływy: Wieprz, Pilica, Narew, Świder. Pojawiło się jednak pytanie: gdzie są rzeki, które wpływają do Wisły w samej Warszawie? W Krakowie jest to sześć małych rzek, a w stolicy na mapie wypatrzyłam jeden kanał. Okazało się, że kiedyś było tych rzek kilkadziesiąt, tylko wszystkie zostały zakopane!
Dlaczego?
Miasta od zawsze powstawały nad wielkimi rzekami, które z jednej strony były źródłem ryb i wody pitnej dla ludzi i zwierząt, z drugiej – umożliwiały transport i dawały energię. Pełniły też funkcję obronną. Niestety, dosyć szybko wody Wisły zostały zanieczyszczone. W Warszawie wodę pitną dostarczały więc małe rzeki i strumyczki. Ich los przypieczętowało masowe sięganie po wodę gruntową i spuszczanie ścieków do strumieni. W XIX wieku zamieniły się one niemal w rynsztok. Gdy planowano budowę kolejnych dzielnic miasta, zakopywano rzeki i w ich miejscu robiono parki czy place. Odcięliśmy się od źródeł, z których powstaliśmy jako cywilizacja.
Cecylia Malik przepłynęła 6 rzek w okolicach Krakowa na ręcznie wykonanej łódce ze sklejki, 2011–2012.(Fot. Piotr Dziurdzia)
To błędne koło…
Lubię posługiwać się następującą metaforą: Odra i Wisła są dla Polski niczym tętnice w ciele człowieka, a pozostałe rzeki i ich dopływy tworzą system naczyń krwionośnych. I teraz pomyślmy, do jakiego stanu doprowadziliśmy nasz „organizm”. Pierwsza z tętnic jest teraz całkiem zatruta, a druga ledwo płynie, ponieważ ma tak mało wody. Natomiast gdy spojrzymy na mapę jakości wód rzecznych, to niemal cała jest czerwona, co znaczy, że nasza rzeczna „krew” jest brudna. Korzystamy więc z wód podziemnych, które mogą się niedługo wyczerpać. Tylko kogo to obchodzi?
Kto dziś interesuje się rzekami i się o nie troszczy? Wędkarze. To z ich środowiska wywodzi się wielu aktywistów rzecznych, to ich spotyka się nad rzekami, to oni zarybiają wody, choć nie zawsze robią to zgodnie z wiedzą i prawem. A reszta społeczeństwa? Ludzie najczęściej traktują je jak nielegalny śmietnik i ściek.
Z czego wynika ten konflikt na linii człowiek–rzeka?
Z zaszłości. Gdy byliśmy dziećmi, o rzece mówiono jak o truciźnie ze względu na jej zanieczyszczenie. Do tego niewiele osób potrafiło pływać naprawdę dobrze, więc rzeka budziła w nas strach przed utonięciem i zdradliwymi nurtami. Rzeki wiązały się też z powodziami, które niszczą uprawy i podmywają domy.
Sednem problemu z rzekami jest postrzeganie ich wyłącznie jako kanałów wypełnionych dużą ilością wody. Zapominamy, że nad rzekami są też lasy łęgowe, jest teren międzywala, są podmokłe łąki i starorzecza. Weszliśmy całkowicie na te obszary, zapominając, że naturalnymi zjawiskami są okresowe wezbrania rzek. Nie uszanowaliśmy dolin, a teraz mamy pretensje o podtopienia budynków, które stoją nie tam, gdzie powinny.
Na ile dziś nasze życie jest jednak zależne od rzek?
Bez rzek mieszkalibyśmy na pustyni. Wisła wciąż zapewnia dwie trzecie zapotrzebowania na wodę w Polsce! Jest jej bezpłatnym zasobem. W Krakowie w kranach woda płynie z ujęcia na Rabie, Dłubni i Rudawie, a w Beskidach – z Jeziora Czerniańskiego, zbiornika zaporowego na Wiśle. Woda z rzek wykorzystywana jest też dla celów rekreacyjnych, do pojenia zwierząt, podlewania upraw rolniczych, dla całego przemysłu i energetyki. Wszystkie największe elektrownie węglowe stoją nad rzekami, bo woda stanowi ich system chłodniczy. W miastach są kanałem dopływu świeżego powietrza. W dodatku naturalne rzeki mają bardzo dużą zdolność oczyszczania się. Dlaczego katastrofa oczyszczalni Czajka nie wyrządziła takich szkód, jak prognozuje się w przypadku sytuacji na Odrze? Bo Wisła, w przeciwieństwie do Odry, jest w większości dziką i nieuregulowaną rzeką. Dzięki temu niemal samodzielnie się oczyściła po zatruciu.
Rzeki są też korytarzami ekologicznymi dla zwierząt. Niczym po autostradach podróżują nimi i nad nimi ptaki, choćby te migrujące do Afryki. Tereny nadrzeczne pozwalają na zachowanie najbogatszych ekosystemów. Aż dwie trzecie gatunków ptaków występujących w Polsce gniazduje nad Wisłą. Wodami rzecznymi przemieszczają się również ryby, płazy i ssaki. Nad samą Wisłą mamy 11 parków krajobrazowych, 24 rezerwaty przyrody i 21 obszarów Natura 2000. W okolicach nadrzecznych rosną najcenniejsze przyrodniczo lasy w Polsce – łęgi. Dzięki rzekom mamy więc także dostęp do dzikiej przyrody. Niestety, wody w nich jest coraz mniej.
Dlaczego rzeki wysychają?
Problemem nie są tylko niewystarczające ilości opadów. Dla poziomu wód w rzekach najistotniejsza jest ochrona lasów w górach – tam, gdzie jest najwięcej opadów. Gdy rośnie tam las, woda wsiąka w ziemię i wypływa jako źródła zasilające rzeki. Niestety, w Polsce na potęgę wycinane są lasy, na przykład Puszcza Karpacka. Nie powinno więc nikogo dziwić, że San wysycha. Politycy i lobby hydrotechniczne oszukują nas, że najlepiej magazynować wodę w sztucznych zbiornikach. Jednak stamtąd ona odparowuje, szybko i w dużej ilości. Najskuteczniejszym magazynem wody są bagna, mokradła, rozlewiska i lasy łęgowe. Teren wzdłuż rzeki jest niczym gąbka – pochłania niesamowitą ilość wody, filtrując ją z zanieczyszczeń, na przykład z nawozów z pól. Niestety, lasy łęgowe również są masowo niszczone – w Polsce zostało ich zaledwie 3 proc., a niemal 80 proc. mokradeł i terenów bagiennych zostało osuszonych na potrzeby rolnictwa. Obecnie stanowią często nieużytki, które można by zrenaturyzować do terenów zalewowych. Tak zrobiono nad Odrą, w gminie Wołów koło Lubiąża. Odsunięto wały, oddano rzece kilkaset hektarów. Nadmiar wody zaczął się kumulować, zamiast prowadzić do powodzi, i odrodził się las łęgowy.
Brzmi to jak dobry plan ratunkowy. Niestety, w tym roku przekonaliśmy się dobitnie, że są inne, pilniejsze tematy dotyczące ochrony rzek…
Skutki zatrucia Odry, do którego doszło w tym roku, będziemy odczuwać kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt lat. O tym mówią dziś wszyscy. Niewielu jednak wie, że w tym samym roku po cichu zlikwidowano inną rzekę o sporych przepływach – Sztołę. Okazało się, że kopalnia korzystająca z jej zasobów została zamknięta, a woda, która wcześniej była wypompowywana zwrotnie do koryta rzeki, po wyłączeniu pomp wpływa do kopalnianych korytarzy. Zanim je wypełni i wypłynie na powierzchnię, minie 20–30 lat…
Zatruta Odra przyciągnęła uwagę mediów, ale nie wyprowadziła ludzi na ulice… Dlaczego nie protestujemy?
Żeby było to możliwe, ludzie musieliby wyznawać inne wartości niż tylko zysk. Po katastrofie Odry dowiedziałam się od aktywistów, że pół roku temu Ministerstwo Infrastruktury, które zajmuje się w Polsce rzekami, wykreśliło istotne przepisy dotyczące monitoringu wód powierzchniowych. Okazuje się, że obecnie w kraju nie ma stałego, automatycznego monitoringu wody, dlatego to Niemcy, którzy mają taki system, pierwsi alarmowali o nieprawidłowościach. Dodatkowo usunięte zostały przepisy o konieczności badania takich parametrów, jak: temperatura, zakwaszenie, zasolenie czy zawiesiny.
Za zakwitem złotych alg, które są najbardziej prawdopodobną przyczyną wymierania ryb w Odrze, stoją właśnie wysoka temperatury wody i zasolenie.
Dokładnie! A komu zależy na tym, aby nie monitorować tych parametrów? Elektrociepłowniom, które chłodzą swoje urządzenia wodą z rzek. Kopalniom, które wykonują do rzek zrzuty zbyt słonej wody. Państwowemu Gospodarstwu Wodnemu „Wody Polskie”, które podnosi poziom zawiesin w efekcie budowania zapór czy utrzymywania wałów. Niestety, w tej kwestii cofnęliśmy się do głębokiego PRL-u, znów traktujemy rzeki jak kanały ściekowe. Dlatego kwestią fundamentalną jest, abyśmy zaczęli działać, inaczej po prostu zginiemy z braku wody. Nie ma przyszłości dla naszych dzieci, jeśli nie obronimy przyrody przed nami samymi.
Marsz żałobny dla Odry, sierpień 2022 (Fot. Cecylia Malik)
Jako kolektyw Siostry Rzeki protestujecie między innymi przeciw budowom zapór i przegrodzeń rzek. Dlaczego?
Bo istotą rzeki jest wolny przepływ od źródła do morza. Mieliśmy w rzekach łososie, trocie, certy i jesiotry. Te ryby potrzebują wolnych, nieprzegradzanych rzek, bo na tarliska płyną z morza, na przykład Wisłą do źródeł, gdzie składają ikrę, wykluwają się i wracają do Bałtyku. Od momentu budowy zapory na rzece we Włocławku nie spotyka się już tych gatunków poniżej nienaturalnej przegrody. Koszty przyrodnicze przewyższają korzyści ze stawiania zapór. Produkują one niewiele prądu, a generują olbrzymie straty w ekosystemie i koszty finansowe obciążające podatników. To niesamowite, że współcześnie, gdy naukowcy na całym świecie trąbią, że lepszym pomysłem jest renaturyzacja niż sztuczne zbiorniki, w Polsce lobbuje się za realizacją planów sprzed kilku dekad. To dowód na to, że rządzący zupełne nie rozumieją rzek, których cechą jest przepływ.
I okresowe rozlewanie się?
Tak, naturą rzeki jest rozlewanie się na wiosnę oraz czasowe wezbrania. Dzięki temu jest wartościowa, bo wylewając się, oddaje ziemi osady będące cennym nawozem. Rzeka jest też po prostu pięknem i życiem.
Jako Siostry Rzeki tworzycie kolektyw ekofeministyczny. Przybieracie żeńskie imiona polskich rzek, podkreślacie ich żywiołowość i nieposkromienie. Czy w rzekach dostrzegacie pierwiastek kobiecy?
W języku polskim na pewno tak. Rzeki mają u nas imiona pierwotne, przedchrześcijańskie i przeważnie w formie żeńskiej. Pierwsze wzmianki o terenach Polski dotyczyły przecież Vistuli! Dla nas, Sióstr Rzek, kobieca jest na pewno energia rzek, także ich potrzeba wolności. Fascynuje nas ich ambiwalencja – z jednej strony dają życie, z drugiej mogą je odbierać. Gdy są naturalne i nieregulowane, stale się zmieniają ich brzegi i wyspy, głębokość i szerokość. Rozkoszą dla ciała i wielką przyjemnością jest brodzenie w płytkiej wodzie, ale krok dalej jest głębia…
Są podwójne dna i wiry.
W rzece jest niesamowita siła i wolność. Zamiast się jej bać, próbować ją kontrolować czy wykorzystywać do własnych celów, lepiej po prostu ją uszanować i pozwolić jej robić swoje. Zostawmy doliny rzek i starorzecza, nie wchodźmy na tereny, w których od tysięcy lat woda się cyklicznie rozlewa.
Cecylia Malik apeluje, aby pozostawić doliny rzek i starorzecza i nie ingerować w tereny, na których od tysięcy lat woda się cyklicznie rozlewa. (Fot. Getty Images)
Czy rzekę można traktować jak osobę? Wiele lat temu pisała o tym Olga Tokarczuk – dziś przywołuje się jej słowa w kontekście sytuacji na Odrze. Przyłączyłyście się do wsparcia petycji do rządu polskiego o uznanie Odry jako osoby prawnej.
O uznanie rzeki Whanganui za żywą istotę Maorysi walczyli od XIX wieku, wtedy biali sędziowie ich wyśmiali. W 2017 roku zyskała w końcu status osoby prawnej – żywej rzeki. Maorysi mówią: „Jestem rzeką, a rzeka jest mną”. Teraz mogą jej bronić w sądzie, traktować podmiotowo, a nie jak własność państwa. Naszym marzeniem jest, aby to samo stało się z naszymi Odrą, Wisłą i ich dopływami. Karolina Kuszlewicz, prawniczka walcząca o prawa zwierząt, między innymi ryb, powiedziała mi, że chciałaby wejść na salę rozpraw i przedstawić się: „Jestem adwokatką Wisły”. To jej wyznanie jest puentą mojego filmu dokumentalnego „Siostry Rzeki”. Jako kolektyw też tego pragniemy. Wszak rzeka nieuregulowana ma swoje tempo, aktywność i zmienność porównywalne do żywego stworzenia. To naprawdę ekscytujące!
Organizujecie happeningi artystyczne, na przykład wlewacie wodę do pustej Sztoły, zwołujecie protest krów w Mycowej i tworzycie pokaz rzecznych strojów kąpielowych w Krakowie, śpiewacie pieśni inspirowane muzyką dawną, paradujecie w kapeluszach-rybach. Nie protestujecie w typowy sposób, a raczej wyrażacie się przez – cytuję – miłość i zachwyt. Czy taki przekaz wywołuje inne reakcje?
Przemawiamy językiem sztuki, a nie danych naukowych, więc pojawiają się inne emocje. Ludzie stają się łagodniejsi w osądach i chętniej słuchają argumentów. No bo jak można zareagować na widok grupy kobiet ubranych na niebiesko, która wywołuje na płyciznę po imieniu rzeki: „Wzywam cię, Rabo, Przemszo, Wisło…”? Taka personifikacja rzeki sprawia, że staje się ona bliższa ludziom. Działamy we współpracy ze specjalistami, na przykład z Koalicją „Ratujmy Rzeki”, którzy walczą o rzeki również drogą administracyjną i sądową.
Plakat do filmu Cecylii Malik „Siostry rzeki” (Zofia Hyjek)
My zajmujemy się nagłaśnianiem sprawy i włączaniem w obronę rzek szerokiego grona ludzi. Pierwszy happening przeciw regulacji i pogłębianiu Białki zorganizowałam pięć lat przed powołaniem do życia Sióstr Rzek. Polegał on na kolektywnym pleceniu materiałowego warkocza symbolizującego rzekę. Poczułam wtedy, że zamiast tylko nawoływać do podpisywania petycji, dobrze jest namawiać ludzi, by wyszli z domu, poszli nad rzekę, zaśpiewali razem i w piękny sposób wyrazili niezgodę na niszczenie rzek. Wspólne działanie towarzyszy nam teraz przy każdej akcji Sióstr Rzek. U nas nie ma obserwatorów, są uczestnicy.
Co daje aktywność artystyczna samym uczestnikom?
Tworzą razem piękno, a dzięki własnemu działaniu łączą się emocjonalnie ze sprawą. Mocno wierzę w siłę sztuki, która łączy, łagodzi napięcia, niweluje złość i agresję. Sprawia, że ludzie wchodzą w zupełnie nową przestrzeń, otwartą na dialog. Naszym założeniem jest budzić wyłącznie dobre emocje.
Cecylia Malik, artystka, performerka, działaczka ekologiczna, współzałożycielka Centrum Sztuki Współczesnej „Wiewiórka”. Współorganizatorka między innymi cyklicznej imprezy na Wiśle – Wodnej Masy Krytycznej. Finalistka programu i konkursu grantowego „WzmocniONE” fundacji Ashoka w Polsce na kampanię społeczną w obronie rzek. Pomysłodawczyni i założycielka ekofeministycznego kolektywu Siostry Rzeki.