Jacek Dubois: wybieram przemienność. Są miesiące, kiedy się spieszę, z jednego samolotu przesiadam się w drugi. A potem przychodzi potrzeba lenistwa, nicnierobienia, bo to jest też cudowne doświadczenie.
Czujesz się panem swojego czasu?
Ujarzmiać czas to jak po dwóch lekcjach jazdy konnej wsiąść na dzikiego ogiera. Pytanie, jak szybko zlecimy na ziemię. A dlaczego pytasz?
Rozpoczął się pierwszy kwartał roku, panuje atmosfera postanowień i wzmożonych motywacji, kilku moich znajomych zapisało się na szkolenia z zarządzania czasem. W założeniu chodzi o to, żeby tego czasu nie marnować, tylko coś mi się wydaje, że jest to kierunek zmierzający do tego, żeby robić jeszcze więcej. Podobnie jak urządzenia nowoczesności – kuchenka mikrofalowa, zmywarka, aplikacje bankowe – które miały sprawić, że będziemy mieli mniej obowiązków, a wywołują skutek wprost odwrotny. Bo w czasie zaoszczędzonym wymyślamy sobie kolejne obowiązki, by być wystarczająco produktywnymi.
Znasz mnie i wiesz, jak jestem łakomy na życie. Mam jeszcze dziesiątki krajów do odwiedzenia, tysiące książek do przeczytania, kilka do napisania i półmaraton w tym roku do przebiegnięcia. Gdy zdajesz sobie sprawę, że ze wszystkim się nie wyrobisz, zaczynasz się śpieszyć. Przeżyłem to w zeszłym roku. Biegając na bieżni, czytałem noblistów, żeby być na bieżąco. W samolotach pisałem książki, żeby połączyć potrzebę podróży ze spełnieniem literackim. Niby ujarzmiłem czas, ale poczułem, że tego jest za dużo. I z dnia na dzień odpuściłem. Płynąłem przez trzy tygodnie po morzu, patrzyłem na fale i widoczne z daleka wyspy. Byłem zupełnie poza czasem. O tym, że dzień minął, orientowałem się, gdy słońce zachodziło. Ale nie wiem, który sposób życia jest lepszy.
Mnie się wydaje, że pogoń za tym, żeby ze wszystkim zdążyć, żeby się tym życiem najeść do syta, to jedna z największych ściem i pułapek ludzkości. Bo ta pogoń nigdy nie ma szans się zakończyć sukcesem. Niby jak? Nie zdążysz przeczytać wszystkich noblistów, bo kolejny może pojawić się ostatniego dnia twojego życia.
Odwiedzenie wszystkich krajów sprawi, że nie zrobisz innych rzeczy, które też oferuje życie. Ja, choć nie mam jeszcze skończonych 40 lat, naprawdę wyluzowałam z tym biegiem. I nie chcę być już hiperproduktywna.
Ja, mimo że ukończyłem sześćdziesiątkę, czuję nienasycenie. Znam ludzi, którzy jeżdżą w te same miejsca, bo tam jest najlepiej, a ja chcę odkrywać nowe. Ta potrzeba poznawania jest we mnie tak silna, że chcę wyprzedzić czas. I tu się pojawia dylemat, bo błogie lenistwo i cieszenie się słońcem południa też jest piękne. Dlatego wybieram przemienność. Są miesiące, kiedy się spieszę, z jednego samolotu przesiadam się w drugi. A potem przychodzi potrzeba lenistwa, nicnierobienia, bo to jest też cudowne doświadczenie.
Mnie ten pęd szaleńczy, żeby ze wszystkim zdążyć, kojarzy się z lękiem przed własną skończonością i śmiercią. Nowe cele, pięćset podróży, milion książek do napisania i przeczytania to osadzanie się w przyszłości, żeby przypadkiem nie zorientować się, że to wszystko może się w każdej chwili skończyć. Włącznie z nami samymi.
Myślę, że nie jest tak naprawdę ważne, czy pędzimy, czy stoimy, tylko czy robimy coś, co jest dla nas ważne. Przez lata uwielbiałem wykładać, ale z tego zrezygnowałem, bo teraz spadło to poniżej innych marzeń. Po prostu wszystkiego się nie da i trzeba wybierać rzeczy najważniejsze. A teraz priorytety się zmieniły i ważniejszy jest półmaraton.
Też staram się swój czas poświęcać na to, żeby w ogóle tego życia doświadczać, a nie być tylko zajętą. Wybieram czas z bliskimi, relacje z mężem i dzieckiem zamiast odhaczania kolejnych – może i ambitnych – zadań, którymi wprawdzie mogłabym się pochwalić, ale które nigdy się nie kończą i nie prowadzą do takiego spełnienia, jakie obiecują.
Monika Sobień-Górska, dziennikarka, scenarzystka, autorka książek z gatunku literatury faktu. Założycielka magazynu WeMen.pl. O życiu może rozmawiać godzinami. Na przykład z Jackiem Dubois.
Jacek Dubois, adwokat specjalizujący się w prawie karnym. Po godzinach pisze książki, felietony i przyjaźni się z Moniką.