1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Keanu Reeves: „Akceptacja samego siebie to wspaniała cecha”

Keanu Reeves w filme „John Wick: Chapter 3 – Parabellum” (Fot. BEW Photo)
Keanu Reeves w filme „John Wick: Chapter 3 – Parabellum” (Fot. BEW Photo)
Odsłania przed nami blizny – te na skórze i te na duszy. Opowiada o smutku i samotności, ale i o szczęściu, które spotkał na swojej drodze. Wiecznie młody Keanu Reeves, który od dawna nie tkwi w „Matrixie”, poznał życie jak mało kto. Wie, że warto siebie akceptować i afirmować, bo to mobilizuje do działania.

„John Wick” zaczyna ponawiać sukces „Matrixa”. To kolejna trylogia w twoim dorobku. Czy masz wrażenie, że twoja kariera zatoczyła koło?
Być może, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. To prawda, że na planie obu części „Johna Wicka” pracowałem prawie z tą samą ekipą co przy trylogii rodzeństwa Wachowski. Reżyser filmu Chad Stahelski jest moim byłym kaskaderem z pierwszej części „Matrixa”. W kontynuacji „Johna Wicka” występuje również Laurence Fishburne. Nie pracowaliśmy razem od czasów Neo i Morfeusza. Jest dużo podobieństw. Ale tutaj mamy do czynienia z rasowym, klasycznym kinem akcji. Dobrze było zmienić oblicze kina science fiction za pomocą „Matrixa”. Ale jeszcze lepiej się zrelaksować przy filmie rozrywkowym. Zero filozofii – czysta zabawa.

„John Wick” nie wydaje się jednak czystą zabawą. Powiedziałeś nawet, że prywatnie utożsamiasz się ze smutkiem i gniewem głównego bohatera.
Faktycznie, spośród wszystkich moich ról Wick jest postacią mi najbliższą. Jednak wydaje mi się, że każdy z nas ma w sobie smutek, żal za kimś bliskim i poczucie straty. Prawdopodobnie to właśnie stoi za sukcesem obu części – ludzie z łatwością utożsamiają się z jego motywacją do walki.

W filmie bohater traci ukochaną osobę. Ty również, i to niejednokrotnie, musiałeś się pogodzić ze stratą kogoś bliskiego.
John Wick zakochuje się w kobiecie. Chce zacząć życie od nowa. Stać się inną, lepszą osobą. Jej śmierć wywołuje ten przeszywający ból i żal, które determinują jego dalsze losy. W pewnym sensie w moim przypadku jest podobnie [po tym, jak dziewczyna aktora Jennifer Syme urodziła przed laty martwe dziecko, a rok później sama zginęła w wypadku samochodowym; siostra Keanu Kim od ponad dekady walczy z białaczką; najbliższy przyjaciel River Phoenix zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków – przyp. red.]. Ten żal jest mi znajomy, ale w przeciwieństwie do mojego bohatera doświadczyłem też wiele dobra w życiu. Nie chcę się skupiać na złych doświadczeniach. Dzisiaj nie ma to już sensu.

Czy żal kiedyś odchodzi?
Nie w moim przypadku. Żal z upływem czasu zmienia swoją postać, ale nie przemija kompletnie. Kiedy ludzie, których kochasz, odchodzą, zostajesz sam. Ja wciąż czuję samotność, jednak nie chcę uciekać od życia.

Chciałbyś jeszcze założyć rodzinę? Mieć dzieci?
Pewnie, ale nie wiem, czy zostanie mi na to czas. Widzisz, żona i dzieci to wierzchołek góry, na którą muszę się wspiąć. A ja wciąż mam bardzo daleko do celu. Strata, jaką poniosłem, była tak niesprawiedliwa i absurdalna… Trudno to przepracować.

W tym roku kończysz 54 lata. Media rozpisują się na temat twojego wyglądu. Od lat wyglądasz dokładnie tak samo. Czy wciąż z łatwością przychodzą ci akrobacje na planie i kaskaderskie wyzwania?
Staram się, ale to niełatwe [Keanu Reeves unosi koszulkę, odsłaniając klatkę piersiową, i pokazuje blizny]. Moje ciało to otwarta księga. Rzadko korzystam z pomocy kaskadera, w co można łatwo uwierzyć, patrząc na moje blizny. Ale każda z nich to superhistoria. W skrócie: mam przetrącony kręgosłup w dwóch miejscach, liczne blizny na dłoniach i rękach, miałem najpierw pękniętą, później zmiażdżoną, a następnie usuniętą śledzionę; złamałem kilka zębów, przeszedłem operację ramienia, rozszarpałem również lewą nogę na motorze…

To wygląda jak nowa kontuzja. Wypadek przy pracy czy jazda na motorze?
[Śmiech] Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało. Podejrzewam, że mogła być w to zaangażowana duża ilość whisky.

Jakieś rany postrzałowe? Kule zagubione w twoim ciele?
Żadnych kul jak na razie, ale zobaczymy. To byłoby całkiem super. Nie skończyliśmy jeszcze zdjęć do „Johna Wicka 3”, więc wciąż może nadarzyć się okazja. Nikt nie jest bezpieczny [śmiech].

Zaczynałeś jako młody wielbiciel dramatu szekspirowskiego, a dziś jesteś jedną z największych gwiazd kina akcji. Czy masz poczucie satysfakcji?
Tak, zdecydowanie. Czuję się wielkim szczęściarzem. Zawodowo fortuna zawsze mi sprzyjała. Mając 20 lat, wsiadłem w samochód i z Toronto pojechałem do Hollywood. Osiągnąłem o wiele więcej, niż mogłem sobie kiedykolwiek wcześniej wyobrazić. W głowie mi się nie mieści, jak to się stało. Teraz pytanie brzmi: Jak tego nie zniszczyć?

Czy żałujesz, że niektóre twoje filmy w ogóle powstały?
Oczywiście, ale ich nie wskażę [śmiech]. Zresztą wiadomo, które produkcje w mojej karierze są gorsze. Jednak zawsze bardzo szanowałem ludzi, z którymi pracowałem. Nawet przy tych kiepskich filmach, których trochę się wstydzę, nigdy nie żałowałem pracy z ludźmi na planie. To zawsze byli świetni fachowcy. Od elektryków, przez aktorów, po reżysera. Dla mnie zawsze najważniejsza była różnorodność – od filmów niezależnych aż po hollywoodzkie kino. Chyba największe osiągnięcie to wolność wyboru. Byłem częścią niskobudżetowych projektów o znaczącym przesłaniu, brałem udział w licznych dokumentach i zarabiałem miliony na trylogiach. Pieniądze nigdy nie miały dla mnie znaczenia. Rezygnowałem z honorarium, żeby móc wystąpić na przykład u boku Ala Pacina. Ale nigdy też nie bałem się, że już mnie nikt nie zaprosi na plan. Robiłem i wciąż robię to, co chcę i kiedy chcę.

Twoje ulubione filmy, do których masz sentyment?
Z pewnością „Mały Budda” Bernarda Bertolucciego (1993) jest jednym z moich największych zawodowych osiągnięć. Powinienem też wymienić „Na fali” Kathryn Bigelow (1991), który był moim pierwszym filmem akcji w karierze. Miałem 27 lat. Idąc dalej tym tropem, muszę wspomnieć produkcje, które zmieniły moje życie. „W zakolu rzeki” z 1986 roku, ale przede wszystkim „Wspaniała przygoda Billa i Teda” (1989) rozpoczęły moją karierę. Chyba najlepszy czas spędziłem przy pracy nad produkcją „Constantine” (2005). To była świetna zabawa. Z kolei „Moje własne Idaho” (1991) zmieniło nie tylko bieg mojej aktorskiej kariery, lecz także mnie samego. To są najważniejsze filmy, w których zagrałem.

Z perspektywy fanki dopisałabym do tej listy jeszcze „Piętno Minnesoty” (1996).
O tak. Przy produkcji tego filmu zacząłem palić papierosy i do dziś nie mogę rzucić. Ach, i boska Cameron Diaz… Zwariowałem na jej punkcie. Zawsze żałowałem, że nic między nami nie zaszło. Wyobrażasz sobie, jakie mielibyśmy prześliczne dzieci [śmiech]?

A co z Carrie-Anne Moss, twoją filmową miłością z trylogii „Matrixa”? Była między wami chemia?
Absolutnie nie. Nie wiem dlaczego. Było to jednak obopólne. Zero zauroczenia.

Wciąż utrzymujesz kontakt lub nawet przyjaźnisz się z ludźmi z ekipy „Matrixa”.
Najbardziej z Laurence’em Fishburne’em. Parokrotnie wpadłem na Lilly i Lanę Wachowski na przestrzeni ostatnich kilku lat, ale nie utrzymujemy stałego kontaktu. Tak samo z Carrie-Anne Moss, jak już wspomniałem. Byliśmy ze sobą tak długo, przez tyle lat i tak blisko w trakcie realizacji trylogii, że być może mamy już siebie dosyć. Ale Laurence i ja wciąż jesteśmy przyjaciółmi.

Ciekawa jestem twojej opinii, jeśli chodzi o zmiany, jakie zaszły w życiu reżyserów „Matrixa”. Po sukcesie trylogii obaj bracia Wachowski zmienili płeć, stając się siostrami.
Na planie „Matrixa” nikt o tym nie rozmawiał. Jako ekipa nie mieliśmy pojęcia, że rodzeństwo ma problemy z tożsamością ani co planuje w przyszłości. Aktorzy nie byli świadomi. Przynajmniej ja nie byłem. Ale nie mam z tym żadnego problemu. To wspaniali artyści i nic nie powinno ich powstrzymywać przed wyrażaniem samych siebie i tego, kim są. Nigdy nie spotkałem ludzi o tak rewolucyjnych wizjach. Jak się teraz okazuje – zarówno na ekranie, jak i w życiu prywatnym. Brawo dla nich! Każdy powinien być sobą i czerpać z tego radość.

Nie obawiasz się, że współczesna Ameryka może nie podzielać twojego punktu widzenia? Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA sytuacja polityczna i społeczna w kraju przypomina bardziej filmową rzeczywistość „Matrixa”.
Kiedy zadałaś to pytanie, pierwsze, co przyszło mi do głowy, to ostatnia scena w „Matrixie. Rewolucjach”. Spotkanie Architekta z Wyrocznią. Architekt zadaje pytanie: „Jak długo potrwa pokój?”, a Wyrocznia odpowiada: „Tak długo, jak długo się da”.

Wierzysz, że wszystko będzie dobrze i nie grożą nam matrixowe rewolucje?
To absolutnie cudowne, że w świecie tylu kultur ludzie walczą o swoje prawa i mogą być tym, kim chcą. Być sobą bez lęku i przemocy – to budujące. Wierzę, że z Trumpem jako prezydentem USA też będzie to możliwe. Ziemia to wspaniała planeta, której z pewnością nie zagraża jeden człowiek.

Brzmisz niezwykle pozytywnie jak na osobę, której towarzyszy głęboki smutek.
Akceptacja samego siebie takim, jakim się jest, i celebracja tego, to wspaniała cecha współczesnego świata. To jeden z priorytetów naszej kultury, który mobilizuje ludzi do działania i walki o swoje prawa. Ktokolwiek zagraża temu stanowi rzeczy, nie wygra, ponieważ każdy ma instynkt przetrwania i walki o siebie. Każdy zwycięży. Tak jak siostry Wachowski i reszta świata. My się nie cofamy. My się teraz mobilizujemy i będzie to pokojowe przejście – tak długo, jak się tylko da. Myślę, że na przekór wszystkim medialnym lękom świat jest bezpieczny.

Gdzie w takim razie widzisz siebie za pięć lat?
Na motorze jadącego na plan filmowy Martina Scorsesego. To jednak zbyt dzika fantazja, aby mogła się ziścić. Raczej nie będzie mi to już dane.

Żegnasz się?!
Absolutnie nie mam takiego zamiaru, ale wiem też, że nie jestem już w typie Martina Scorsesego (śmiech).

A czy widzisz wokół siebie dzieci i rodzinę?
Raczej nie. Widzę tylko motor.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze