Na okładce znajdziemy informację, że „Suttree” jest „najzabawniejszą” powieścią McCarthy’ego. To dowód na wisielcze poczucie humoru wydawcy, bo autor „Drogi” wygrywa w rankingach na literackiego ponuraka.
Ale w porównaniu z innymi jego książkami historia Corneliusa Suttree’ego rzeczywiście zawiera w sobie sporo światła i ciepła. A to za sprawą głównego bohatera, który kojarzyć się może z upadłym aniołem. Skłonnym do destrukcyjnych działań, ale zachowującym swoją anielskość. Wyróżniającym się dobrocią i życzliwością spośród innych wykolejeńców, jacy go otaczają w zapomnianym przez Boga i ludzi Knoxville, gdzie Suttree udaje się na dobrowolne wygnanie. Historia jego życia wśród degeneratów i wariatów nie przedstawia się zbyt frapująco. Bohater łowi ryby, pije tęgo, wdaje się w bijatyki oraz romanse. Żyje chwilą i… sprawia wrażenie szczęśliwego.
Niby banał, ale podany w zachwycającym stylu. Cieszyło mnie tu każde zdanie, każdy wydobyty detal, kolor, zapach, smak i dźwięk. Radowały świetnie nakreślone postaci. Autor po mistrzowsku wymknął się fabularnym schematom. Czasem wątpię w potęgę literatury, ale dzięki takim właśnie książkom odzyskuję wiarę.
przełożył Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 646