Mąż mojej tłumaczki, znany hungarysta, mawia żartobliwie, że kto ma armię, ten ma język, a kto ma język, ten ma literaturę.
Jakaś prawda w tym żarcie jest. Mołdawia ma armię, więc coraz częściej mówi się o języku mołdawskim. Choć każdy językoznawca wytknie, że mołdawski to w sumie rumuński, tyle że do niedawna grażdanką zapisywany.
O współczesnej literaturze tego kraju, przyznam się, nie wiem wiele, ale wierzę, że takowa istnieje i że armia nie ma z nią nic wspólnego. Drugim przykładem ilustrującym żart profesora jest język macedoński. Macedonia ma armię, więc ma język i literaturę. Tutaj sprawa bardziej się komplikuje, bo o ile mołdawska literatura współczesna jest mi obca, o tyle macedońska już nie.
Mówiąc ściślej, stała mi się bliska. A to za sprawą pewnego zbiegu okoliczność. Jak nie wszystkim wiadomo, zbiegi okoliczności dzielą się: na przypadkowe i na zbiegi, które na przypadkowe tylko wyglądają. Moja okoliczność należała do tych drugich. Zacznę od tego, że dawno temu, jeszcze za czasów studenckich pracowałem na wymianie z Bułgarami. Dziwny to naród. Potrząsają głowami na tak, a potem robią dokładnie coś odwrotnego. No i lubią sobie pokrzyczeć, a w szczególności jeśli zejdzie na temat Macedonii. W tej sprawie panuje całkowita zgoda pomiędzy ludem prostym a uczonymi: nie ma języka macedońskiego, Macedończycy mówią w bułgarskim dialekcie. Kropka.
No dobrze, ale można sprawę odwrócić i powiedzieć, że to Bułgarzy mówią dialektem macedońskim. Mnie w każdym razie takie postawienie sprawy znacznie ułatwiło życie, a że nie znajdowałem się tego dnia w towarzystwie Bułgarów, którzy potakując głowami zrobiliby ze mnie musakę, jeszcze żyję i piszę ten felieton dla Państwa. Miasto nazywa się Paryż i mam tam swojego wydawcę. Wydawca zaprosił mnie na obiad, bo tak robią wydawcy, a autorzy nie zwykli odmawiać. Wydawcy, którzy nie mają pieniędzy, też zapraszają autorów na obiad, ale pod koniec posiłku znikają zostawiając piśmiennych z niezapłaconym rachunkiem.
Po zjedzeniu przystawki wydawca wyznał, że zakupił książkę Goce Smilevskiego. Książka nosi tytuł "Córka Freuda" i jest po macedońsku. Wydawca był zmartwiony, bo nie znał żadnego tłumacza z tego języka, a książka była dobra. Została nagrodzona Europejską Nagrodą w dziedzinie literatury, sprzedano ją do kilku krajów. Wtedy przyszli mi na myśl Bułgarzy i powiedziałem, że język bułgarski jest macedońskim dialektem i że z pewnością łatwiej będzie mu poszukać bułgarskiego tłumacza. Ostatecznie liczniejszy to naród. Wydawcy zabłysły oczy. Wydawca nie uciekł. Wydawca zapłacił rachunek za obiad. Wydawca wydaje "Córkę Freuda". I ja książkę przeczytałem, choć nie po polsku. Dobra rzecz. Polecam. Mogę polecić, bo wiem z nieoficjalnych źródeł, że znaczące warszawskie wydawnictwo szykuje jej przekład. A co się tyczy sił zbrojnych, języków i literatur, to są takie miejsca na Ziemi i państwa, które wojska nie posiadają. Za to własny język i świetną literaturę i owszem. O tym mam nadzieję napisać w następnych odcinkach.