Trauma kontra tradycja. Recenzja filmu „Jak zostałam perliczką”
Pogrzeb, niewygodne tematy i humor w jednym filmie? Tak, to możliwe. „Jak zostałam perliczką” to prawdopodobnie jeden z lepszych tytułów, jakie zobaczycie w kinach w pierwszej połowie roku – elektryzujące feministyczne kino rozliczeniowe; świeże, mocne i pełne ciętego humoru, ale też przenikliwy dramat rodzinny o przemocy wobec dzieci, przeciwstawianiu się tradycji, wyznaczaniu nowej ścieżki mimo oporu bliskich, radzeniu sobie z traumą oraz miażdżąca, mrocznie komiczna krytyka opresyjnego milczenia i tych, którzy bronią oprawców. Pokazuje jak zaprzeczenie może być mechanizmem przetrwania (w końcu życie w kłamstwie często jest łatwiejsze niż akceptacja niewygodnej prawdy), opowiada o gniewie, trudnych relacjach rodzinnych oraz walce z patriarchatem i mizoginią.
Nyoni dowozi nam naprawdę przemyślanie kino: poruszające i brawurowe, a jednocześnie niesamowite subtelne. Seans wciąga od pierwszej minuty i trzyma w napięciu. Emocje są autentyczne, a postacie – wielowymiarowe. To, co zaczyna się spokojnie, z czasem rozwija się w złożoną sieć tajemnic, zaprzeczeń i milczenia, a trudne tematy, takie jak przemoc wobec dzieci, tuszowanie, presja społeczna, pieniądze i nierówność, poruszone są z wdziękiem.
Ta niepozorna mikrohistoria staje się tu natomiast furtką do spojrzenia na złożone problemy w skali makro. Twórczyni zagłębia się przy tym w surrealistyczne zambijskie rytuały żałobne oraz kreśli portret społeczności, która nie umie uciec od toksycznej tradycji, kultu rodziny i patriarchatu spychającego kobiety do roli służących. Żałoba działa tu natomiast jak katalizator, który odkrywa długo skrywany wstyd i sekrety. Wstydem w tym przypadku jest to, jak wielu członków rodziny wiedziało, ale zdecydowało się nie robić nic.