Po ponad dwóch dekadach na scenie żegna się z mikrofonem. Ale nie z muzyką. Łukasz „L.U.C.” Rostkowski – twórca, który przez lata słowem i rytmem wykuwał własną ścieżkę w polskim hip-hopie – dziś mówi: „Czas na ciszę między dźwiękami”. W szczerej rozmowie opowiada o wewnętrznej przemianie, jaką przyniosła mu praca nad „Chłopami”, o fascynacji muzyką filmową i o tym, dlaczego warto pojawić się na trójmiejskim Brasswood Festival.
Edyta Zbąska: Po 22 latach żegnasz się z mikrofonem. To gest symboliczny, ale mocny. Czy to długo dojrzewająca decyzja, czy raczej naturalna konsekwencja zmian w życiu? Co chcesz przez to pożegnanie powiedzieć – sobie i światu?
Łukasz „L.U.C.” Rostkowski: To tylko skromne, symboliczne domknięcie pewnej klamry, ot, kilka koncertów na pożegnanie. Mają one dla mnie dwa wymiary. Z jednej strony to efekt pracy nad moim ADHD – próba uporządkowania życia i skupienia się na tym, co naprawdę istotne. Chcę robić mniej, ale lepiej. Duży wpływ miała na to praca nad muzyką do „Chłopów”, która bardzo mnie zmieniła. Nauczyła porzucania person i masek, otworzyła drogę odważnych decyzji, na której szukam prawdy o sobie i idę za głosem serca, porzucając całe kontenery lęków. Właśnie to doświadczenie uświadomiło mi, że bardziej niż rap pociąga mnie dziś świat filmu.
Odkryłem też, że ostatnio jestem tak przebodźcowany, że nawet nie słucham już muzyki ze słowami. Coraz bardziej fascynuje mnie niedosłowność, którą oferuje muzyka instrumentalna.
Ten drugi wymiar to fakt, że ta minitrasa to mój sposób na podziękowanie słuchaczom – tym wszystkim, którzy przez lata byli ze mną, słuchali moich pokręconych tekstów, rozumieli je. Ci ludzie dali mi bardzo dużo, więc chcę im podziękować. Mikrofon towarzyszył mi przez większość życia – bywał tarczą, narzędziem walki, sposobem, by pomóc innym. Dziś zamieniam rytm wersów na rytm wewnętrzny. Na ciszę między dźwiękami.
To „pożegnanie z mikrofonem” nie oznacza jednak rezygnacji z opowiadania historii – to po prostu zmiana języka. Zamiast być narratorem, chcę stać się częścią zespołu, który współtworzy coś większego. Świadomie wybieram sztukę i muzykę filmową – przestrzeń, gdzie ważniejsze od ego jest zrozumienie emocji drugiego człowieka.
Czytaj także: „Chłopi” z owacją na stojąco na festiwalu filmowym w Toronto
Czyli stawiasz całkowicie na film i koprodukcje. Co najbardziej przyciąga Cię w tej formie wyrazu? Czy „Chłopi” byli przełomem w tym procesie?
Zdecydowanie tak. Praca nad „Chłopami” była dla mnie jak zresetowanie kompasu – przypomniała mi, po co w ogóle robi się muzykę. To było dogłębnie transformujące doświadczenie, które połączyło mnie z innym poziomem świadomości. Złączyliśmy w nim niemal wszystkie dziedziny sztuki, tworząc wspólną opowieść. To było spełnienie marzeń, bo od zawsze czułem, że rap i bit nie do końca mi wystarczały. Stąd inne moje projekty, m.in. „39/89 Zrozumieć Polskę”.
Ale to był też bardzo trudny, pięcioletni proces, który na swój sposób mnie złamał. Złamał ego, zmusił do szukania nowych rozwiązań, do porzucenia oczekiwań i masek. Wtedy wydarzyła się magia, o której nawet nie śniłem.
W muzyce filmowej fascynuje mnie jej synestezyjność – siła dźwięku, obrazu i słowa, które razem wywołują dreszcze. To zupełnie inny poziom tworzenia. Tu muzyka staje się narzędziem narracji, którym trzeba operować z ogromną precyzją. I to mnie wciąga. Kręci mnie też, że mogę wspierać filmowców swoimi pomysłami, ale też być częścią zespołu – dobierać ludzi, budować z nimi unikalne światy.
Cieszy mnie to, ile mogę wnieść do tego pięknego wspólnotowego dzieła, jakim jest film. Czasem wystarczy jeden dźwięk wiolonczeli, by opowiedzieć o tęsknocie więcej niż tysiąc słów. To świat, w którym twórca znika, żeby mogła wybrzmieć opowieść. I to jest piękne. Przy rapie zawsze byłem na froncie i dużo nawijałem – a teraz uczę się słuchać. Obserwować. Czekać. To zupełnie inny rodzaj tworzenia, bardziej dojrzały i trudny.
Po „Chłopach” zrozumiałem, że chcę iść w tę stronę. Nie rezygnuję z emocji – wręcz przeciwnie: chcę opowiadać o nich jeszcze precyzyjniej i delikatniej. Chcę wnikać w opowieści innych, stawać się częścią większej całości. Bo kino, kiedy jest prawdziwe, ma moc oczyszczającą. Potrafi przenieść człowieka tam, gdzie dawno nie był. Jeśli moja muzyka może być drogowskazem w takiej podróży – to znaczy, że jestem na właściwej ścieżce.
I na tę ścieżkę wkraczasz przez bramy Brasswood Festival (25–26 lipca), którego jesteś twórcą i dyrektorem artystycznym. Jak mówisz, to coś więcej niż festiwal muzyczny – to też natura, światło, las. Czym Brasswood różni się od innych letnich wydarzeń w Polsce?
Brasswood to coś więcej niż muzyka – to wspólnota. To budowanie otwartej, ponadgatunkowej społeczności, która ceni synestezję sztuk: duchową muzykę, aurę natury, zapachy, światło i nastrój. To przestrzeń, która powstała z autentycznej fascynacji Trójmiastem i otuliną.
W Brasswood nie chodzi o „line-up roku”, tylko o ludzi, dźwięk, przyrodę i światło, które o zmierzchu maluje świat w innych barwach. Chciałem stworzyć miejsce, w którym można posłuchać muzyki bez zniekształcenia – tak jak brzmiała ona przez tysiące lat. Chcemy móc usłyszeć ją bez filtra, bez tłumu, telefonów w górze, bez presji i ścigania się. To ucieczka od supermarketowego traktowania muzyki i sztuki w stronę butikowego rzemiosła.
Brasswood Festiwal 2025 odbędzie się w dniach 25–26 lipca. (Fot. materiały prasowe)
I dlatego was zapraszam – wszystkich, którzy czują, że świat pędzi za szybko, że brakuje im oddechu. Przyjedźcie do naszego lasu. Do Sopotu. Do Gdyni. Weźcie bliskich, koc, uważność i ciekawość. Będą emocje. Będą iskry. I będzie cisza między dźwiękami – ta, która zostaje z człowiekiem na długo po ostatnim akordzie.
Line-up fesiwalu wygląda imponująco: Morcheeba, Jazzanova, Michał Urbaniak, DUB FX, Orkiestra PFK Sopot i Twój pożegnalny koncert. Co łączy tych artystów? Czego sam najbardziej wyczekujesz?
Dla mnie kluczem nie był gatunek, lecz intencja. Chciałem zaprosić artystów, którzy grają z potrzeby serca, a nie pod dyktando trendów. Takich, którzy nie muszą niczego udowadniać, bo ich muzyka mówi wszystko.
Morcheeba ma w sobie melancholię i czułość – ich dźwięki to szept o zmierzchu. Jazzanova to architekci brzmienia – budują groove, który porusza i ciało, i duszę. Michał Urbaniak – to osobna galaktyka. Grał z Milesem Davisem, a wciąż ma głód odkrywania. DUB FX – totalny żywioł, człowiek orkiestra, który z loopera i głosu tworzy cały wszechświat. Carpetman oczarowuje swoim brzmieniem i subtelnym rapem, który nie przytłacza. Emanuje wznoszącą energią. To wszystko wyjątkowi artyści, odważni i niepokorni.
A do tego Orkiestra Polskiej Filharmonii Kameralnej w Sopocie, która dopełni mój pożegnalny koncert symfonicznym, drewnianym rozmachem. To będzie moment, w którym rap spotka się z klasyką, jazz z elektroniką, a przeszłość z tym, co przede mną.
Co ich łączy? Autentyczność. Żaden z nich nie gra, by się komuś przypodobać. Grają, bo inaczej nie potrafią.
Najbardziej czekam na moment, kiedy zgasną światła. Gdy zostanie tylko echo i szmer publiczności. Bo wtedy wiem, że to się wydarzyło naprawdę. Że coś zostawiliśmy po sobie – nie na TikToku, ale pod skórą.
A czemu właśnie Trójmiasto? Adventure Park w Gdyni i Opera Leśna w Sopocie – dwa zupełnie różne miejsca. Dlaczego właśnie te lokalizacje?
Obie przestrzenie mają własny rytm – nie trzeba go tam narzucać. Adventure Park to przestrzeń dzika, nieprzewidywalna, nieco brudna, młodzieńcza i buntownicza – tam wszystko tętni życiem. Można tańczyć lub słuchać muzyki, huśtając się na placu zabaw. Opera Leśna – to z kolei prestiżowa przestrzeń uświęcona dźwiękiem. Obie lokalizacje opowiadają inną historię, ale razem tworzą spójną narrację festiwalu.
Zależało mi na tym, by nie zawłaszczać przestrzeni, ale się z nią zestroić. Jesteśmy już w Gdyni i Sopocie, ale docelowo chcemy także być w Gdańsku. Marzy mi się eklektyczny festiwal toczący się w magicznym lesie łączącym trzy tak różne miasta. Bo Trójmiasto to zjawisko światowe, które – mam wrażenie – dopiero zostanie odkryte.
Do zobaczenia na Brasswood. Na pograniczu morza, Kaszub i lasu.
Łukasz „L.U.C.” Rostkowski, kompozytor, producent, performer, reżyser dźwięku i twórca multidyscyplinarny. Autor nagradzanych projektów muzycznych, filmowych i społecznych. Laureat Paszportu „Polityki”, czterech Fryderyków i kilkudziesięciu nagród za muzykę do filmów i spektakli. Znany z przekraczania granic gatunkowych i łączenia sztuk. Twórca projektu „Chłopi 2023”, współtwórca Brasswood Festival. Po ponad dwóch dekadach na scenie rapowej żegna się z mikrofonem, by w pełni poświęcić się muzyce filmowej.