Bądź grzeczna, uspokój się, dziewczynki się tak nie zachowują! Prawie każda z nas pamięta z dzieciństwa te zdania. Bo przecież dziewczynka musi być „dobrze wychowana”, „ułożona” i najlepiej cicha, nie zwracać na siebie uwagi. Jakby jej nie było. Joanna Flis, psycholożka i ekspertka projektu MŁODE GŁOWY oraz Joanna Chmura, psycholożka, badaczka emocji i odwagi przyglądają się temu, jaką cenę dorosłe kobiety muszą zapłacić za dawne bycie grzeczną dziewczynką.
Joanna Flis: Gdy słyszysz „grzeczna dziewczynka”, co Ci przychodzi do głowy?
Joanna Chmura: Taki obraz dziecka, które nie przeszkadza. Nie podnosi głosu, nie przerywa dorosłym, nie ma problemów, nie zadaje za dużo pytań. Które umie siedzieć cicho, nie brudzi się, nie biega, nie krzyczy. I które wie, że dopiero wtedy zasłuży na uznanie, jak spełni wszystkie te warunki.
A Asia Chmura też była taka?
Hm… Asia była bardzo grzeczną dziewczynką. Teraz mam język, żeby to nazwać: byłam po prostu dziewczynką sprytną w obserwowaniu, co jest nagradzane. Powszechny pogląd wtedy był taki, że to chłopcy mogą brykać, ale dziewczynki mają być grzeczne… Więc ja grzecznie się wpisałam w te ramy. Przez jakiś czas mam wrażenie, że mi to służyło, aż doszłam do momentu, w którym… przestało.
Czujesz z perspektywy czasu, że coś Ci to zabrało?
Przede wszystkim absolutne wyrugowanie umiejętności stawiania granic. To, jak obie wiemy, jest bardzo niebezpieczne. Bo nawet mitochondria mają granice! Wszystko ma granice. U mnie rzeczywiście po części konsekwencją tego były zaburzenia odżywiania, które zaczęły się w okresie po szesnastym roku życia. To było pokłosie tego, że nie mogę postawić granic, nie mogę się sprzeciwić, nie mam żadnego wpływu na rzeczywistość, w której żyję.
Mam wrażenie, że lata 90. to był taki czas, w którym zaburzeń odżywiania było bardzo dużo. Również przez wzory kobiecości i właśnie te realia, w jakich się wychowałyśmy. Dla mnie „grzeczna” to było przeciwieństwo „kłopotliwa”. Miałam być miła, nie sprawiać problemów, nie wyrażać emocji w sposób, który mógłby być dla innych niewygodny. Nie płacz, nie złość się, nie pokazuj, że coś ci nie pasuje.
I nie miej potrzeb! Bo jak jesteś grzeczna, to znaczy, że potrafisz zrezygnować z siebie dla świętego spokoju. Albo dla uśmiechu mamy, spokoju nauczyciela, dobrego wrażenia na gościach. Bardzo długo żyłam w przekonaniu, że złość to coś złego. Że złość nie przystoi dziewczynce. A potem dorosłej kobiecie. Bo „co ludzie powiedzą”?
Też tak miałam. Długo uważałam złość za coś, co trzeba natychmiast ukryć. Jakby była czymś wstydliwym. I faktycznie, wtedy dzieciństwo nie dawało przestrzeni na emocje. Mogły być tylko wtedy, kiedy były „ładne”. Jak się śmiejesz, to jest okej. Ale gdy płaczesz, od razu usłyszysz, żeby „nie robić scen”. A przecież emocje to nie wybór. To reakcja.
Tyle że my tego nie wiedziałyśmy. Nikt nas tego nie uczył. Nikt nie mówił: „Masz prawo się złościć. Masz prawo być rozczarowana. Masz prawo się bać”. Zamiast tego było: „Nie przesadzaj”, „Nie histeryzuj”, „Nie dramatyzuj”. Jeśli słyszysz to od dorosłych, wypowiedziane z takim przekonaniem, to naprawdę zaczynasz wierzyć, że coś z tobą jest nie tak.
Że twoje emocje są błędem.
Albo słabością. Bo przecież lepiej być „twardą”, nie przejmować się, nie brać do siebie. Więc my się tego uczyłyśmy. Tylko że gdzieś po drodze nasze ciało i psychika zaczynają to odreagowywać. Bo emocje nie znikają. One tylko czekają na moment, żeby wybuchnąć.
I wybuchają często dopiero wtedy, kiedy już naprawdę nie da się dłużej udawać, że się nic nie czuje. Albo kiedy pojawia się dziecko. I zaczynasz widzieć, jak wiele rzeczy, które w tobie siedzą, niechcący przekazujesz dalej.
Dokładnie. Przychodzą do mnie na warsztaty kobiety, które mówią: „Nie chcę być taką matką, jaką miałam. Ale nie wiem, jak być inną”. I to mnie zawsze wzrusza, bo widzę, jak wiele z nas próbuje dziś przerwać łańcuch. Nie dlatego, że miałyśmy złych rodziców, tylko dlatego, że nasi rodzice też nie mieli narzędzi. Też nie znali języka emocji. Też zostali wychowani w jakimś schemacie: grzeczności, odwagi czy świętego spokoju.
My jesteśmy chyba pierwszym pokoleniem, które naprawdę mówi: „To nie działa”. I które chce coś z tym zrobić, ale sami często nie wiemy jak. Bo też nie mamy wzorca!
Więc zaczynamy od zera. Uczymy się języka emocji na własnej skórze. Uczymy się mówić „nie” bez wyrzutów sumienia. Uczymy się, że bycie miłą nie jest obowiązkiem. To nie oznacza, że mam prawo nie szanować innych, ale oznacza, że mam prawo uszanować też siebie, szanując innych, mówiąc „nie chcę” albo „tak, chcę tego”. I że mamy prawo do tego, żeby się komuś nie podobać.
No właśnie. Ile razy słyszę w gabinecie: „Nie chcę być kłopotliwa”. Albo: „Nie chciałam nikogo urazić”. Albo: „Nie chciałam być konfliktowa”. I pytam wtedy: „Ale kto ci powiedział, że bycie sobą to od razu konflikt?”. I często pada: „Nikt. Ale tak się czułam całe życie”.
Bo grzeczna dziewczynka była tą, która się nie kłóci, nie domaga, nie wychodzi przed szereg. Tą, która mówi „tak”, nawet jeśli wszystko w niej krzyczy „nie”. A potem kończy wypalona, rozczarowana, zmęczona tym, że ciągle trzeba się dostosowywać.
Wcale nie chodzi o to, żeby teraz robić rewolucję i stać się „niegrzeczną”. Być sobą, to znaczy czasem się zgadzać, a czasem nie! Czasem się uśmiechać, a czasem płakać! Czasem być głośną, a czasem wycofaną! Bez oceniania.
Tak! Ja nie chcę już być „grzeczną Asią”. Chcę być prawdziwa. Chcę móc powiedzieć „to mi nie pasuje” albo „mam inaczej” bez obawy, że ktoś mnie za to odrzuci. Bo dopiero teraz, po latach, uczę się, że moje „nie” nie jest egoizmem. Jest granicą. A granice są zdrowe.
Dla mnie największą wolnością jest dzisiaj to, że mogę się pomylić, że mogę się zdenerwować, że mogę mieć gorszy dzień. I nie muszę się za to przepraszać.
Mogę coś czuć, nawet jeśli to nie pasuje innym. Kiedyś myślałam, że jak będę autentyczna, to przestaną mnie lubić. A dziś myślę: jeśli ktoś lubi mnie tylko wtedy, kiedy jestem spokojna i cicha, to chyba nie o taką relację mi chodzi.
I wiesz co jeszcze? Mam w sobie dużo współczucia do tej małej dziewczynki, którą kiedyś byłam. Która próbowała zasłużyć na uwagę, na pochwałę, na miłość. I która nie wiedziała, że nie musi się tak starać.
Ja też. I myślę, że każda z nas ma taką dziewczynkę w środku. Możemy ją dziś zobaczyć. Pogłaskać. Powiedzieć: „Już nie musisz. Teraz ja się tobą zaopiekuję”.
Może to właśnie jest początek prawdziwej dorosłości. Tej, która daje też przestrzeń i czułość do bycia sobą. Asiu, gdyby przyszła do Ciebie dzisiaj „mała Ty”, co byś jej powiedziała?
Powiedziałabym jej, że ma prawo się wycofywać, rezygnować z różnych rzeczy. Ma prawo dopytywać o wszystko, o co chce, dopytać. I że zawsze, dla niej jestem, niezależnie od tego, czy będzie dobrze, czy źle. Jak będzie dobrze, to będziemy świętować, a jak będzie niedobrze, to będziemy wspólnie płakać. Ale żebym miała takie poczucie, że na którymkolwiek etapie życia jest, to ja jestem tam obok, przyjmując ją w całości. Bardzo bym chciała jej dać taką przestrzeń nieoceniającą, towarzyszącą w tej drodze do stawania się coraz bardziej sobą.
Bardzo Ci za to dziękuję!
Chcesz dowiedzieć się więcej? Posłuchaj całej rozmowy z Joanną Chmurą w podcaście „ZA MOICH CZASÓW” projektu MŁODE GŁOWY – już dostępny na YouTube i Spotify.
Joanna Flis – psycholożka, terapeutka, ekspertka projektu MŁODE GŁOWY Fundacji UNAWEZA
Joanna Chmura – psycholożka, specjalizująca się w tematyce odwagi, założycielka platformy rozwojowej onmyway.pl