Przerażony rodzic nie pomoże dziecku, które przeżyło zagrażającą mu sytuację. Jak zatem reagować na traumatyczne zdarzenie, które spotkało naszą córkę czy syna – pytamy psychoterapeutę Kacpra Stengerta.
Czy sytuacja, gdy dziecko przeżyło trauma tyczne wydarzenie, zostało napadnięte na ulicy, okradzione, jednak na szczęście nie ucierpiało na zdrowiu, może sprawić, że skutki traumy będą odczuwać jego rodzice?
To zależy od tego, w jakim stopniu rodzic jest podatny na lękowe reakcje, które go destabilizują. W wyjątkowych przypadkach może popaść w coś w rodzaju traumy. Polegałoby to na tym, że kiedy dowie się, że jego dziecku stała się jakaś krzywda lub mogła stać się krzywda, przeżywa to tak, jakby naprawdę je stracił. Jeśli matka czy ojciec nie mają gotowości, żeby się odseparować mentalnie od dziecka, to gdy coś mu się stanie, będą popadać w coraz głębszy stan rozstroju psychicznego, dosłownie tak, jakby sami znaleźli się w stanie zagrożenia życia – nawet gdy dziecko jest zdrowe i niebezpieczeństwo już minęło.
Jakie konsekwencje taki brak mentalnego odcięcia może mieć dla dziecka, które doświadczyło trauma tycznego zdarzenia?
Dziecko, które doświadczyło czegoś zagrażającego – a rodzic w tej sytuacji traci dorosłą poczytalność – staje się przedmiotem jego gorączkowej reaktywności. Czyli mówiąc wprost, dziecko ma obok siebie histeryzującego dorosłego, który zaczyna działać asekuracyjnie, prewencyjnie. Ta postawa zazwyczaj przybiera postać coraz większej kontroli nad dzieckiem, matka czy ojciec stosują coraz więcej restrykcji, więcej zainteresowania, które bywa osaczające dla dziecka. Często dochodzi do tego nadopiekuńcza napastliwość, a więc paniczne wyrazy czułości.
Na czym one polegają?
Wyobraźmy sobie matkę, która jest mocno zespolona z córką i są razem na wakacjach. Dziewczynka wypadła za burtę łódki, została od razu wyciągnięta z wody na pokład, jednak matka popadła w taką właśnie paniczną czułość i do końca tego wyjazdu była przy córce od rana do wieczora, nie opuszczała jej nawet na chwilę, powtarzała, jaka jest ważna. Jakakolwiek autonomia, którą to dziecko miało, została zniesiona po to tylko, by matka mogła gorączkowym tuleniem córki koić swój własny lęk.
Swój lęk, nie dziecka?
Oczywiście ta kobieta w swoim przekonaniu koiła córkę, ale z zewnątrz wyglądało to tak, jakby dziecko stało się jej przytulanką. Co więcej, swoim lękiem tylko wzmacniała lęk córki. Dziewczynka nie dostała więc wsparcia od matki, a bardzo go potrzebowała, właśnie po to, aby to, co się wydarzyło, nie stało się dla niej traumą.
Jeśli otacza nas bezpieczne, wspierające i rozumiejące otoczenie, to nie musimy doświadczać skutków traumy?
Właśnie. Dziecko po dramatycznym wydarzeniu nie potrzebuje histerycznego, niepoczytalnego, spanikowanego rodzica. Potrzebuje rodzica, który doświadczył życia i jest w stanie realnie i poczytalnie ocenić, co jest zagrożeniem, a co nie. Kluczowe jest więc to, aby rodzice najpierw zadbali o swoją równowagę, poradzili sobie z własnym lękiem i paniką, bo swoim spokojem przekażą dziecku, że już jest bezpieczne, że nie jest samo, co ma podstawowe znaczenie. Dzięki temu dziecko też może się uspokoić, doznać ukojenia.
A jeśli rodzic nie jest w stanie się uspokoić?
To znaczy, że jego mechanizmy samoregulacyjne zawiodły. Powodów może być mnóstwo. Zacznijmy od tego, że dziś wielu rodziców jest przemęczonych – są niewyspani, przepracowani. I tak naprawdę sami potrzebują zaopiekowania się sobą, ale nie dają sobie wytchnienia, bo wciąż są w trakcie załatwiania, odhaczania kolejnych spraw. Kiedy więc nagle są zmuszeni skupić się na kimś, kto potrzebuje opieki, staje się to dla nich tylko pretekstem do tego, żeby wciąż być w mobilizacji i w działaniu.
Zaczną od razu zarządzać sytuacją, działać?
To bardzo częsta paradoksalna sytuacja, kiedy rodzice, którzy umieją zarządzić sobą, sytuacjami, partnerem – nie potrafią wrócić do równowagi po to, aby po prostu być z dzieckiem. A dziecko wtedy potrzebuje obok siebie rodzica, który jest spokojny, obecny „ciałem i duchem”. Tymczasem wielu rodziców nawet nie wie, że nie działa adekwatnie do sytuacji, bo nie umieją się uspokoić. Potrzebują zdobyć narzędzia do samoregulacji.
Czy sytuacja, która wydarzyła się dziecku, może uruchomić dawne traumy w rodzicu?
Jeśli rodzic w okolicznościach, kiedy coś go zdestabilizowało, nie jest w stanie wrócić do równowagi, to warto, by rozpoczął psychoterapię. To najprostsze i najlepsze rozwiązanie.
Wróćmy do przykładu kobiety, która „zrobiła” z córki przytulankę, bo odczuła przerażenie, że może ją stracić. Zawsze była lękowa i radziła sobie z tym, zabiegając o pełną kontrolę nad otoczeniem. Nauczyła się tego od swojej matki, która miała wszystko ułożone pod linijkę. Taki sposób radzenia sobie z lękiem sprawia, że pozornie jest dobrze, bo wszystko dookoła jest poukładane, a to rodzi poczucie kompetencji. Trudno znaleźć motywację, aby walczyć z takim wzorcem, jednak warto, bo jest on podszyty przeraźliwym lękiem. Wiele kobiet w Polsce dopiero wtedy, gdy wszystko jest tak, jak one uważają, że powinno być, są spokojnymi i zadowolonymi matka mi. Kontrola to ich nabyty transgeneracyjnie gwarant poczucia bezpieczeństwa.
Kontrola kobiet jest podszyta lękiem?
Ta wyćwiczona, uformowana samoorganizacja i samo dyscyplina często mają źródła w tym, że kobiety doświadczyły w kolejnych pokoleniach serii traum, krzywd, zranień czy opuszczeń z powodu wojen, strat, śmierci partnera, dzieci czy kogoś z rodziny. Postawiły więc na pełną samodzielność i przeciwzależność, żeby w ten sposób zadbać o siebie i o innych. W ich rozumie niu, jeżeli one nie zadbają, to nikt nie zadba tak dobrze.
Czyli odpowiedź na moje pytanie o traumę rodzica, która może odżyć w takiej sytuacji, brzmi, że cała postawa tego rodzica może płynąć z traumy trans generacyjnej?
Taka postawa nadaktywności czy nieustającej nad miernej kontroli po zdarzeniu jest przekazywana z mat ki na córkę i traktowana jako w pełni normalna. A kiedy zdarza się niekoniecznie zagrażający życiu wypadek podczas wakacji, jak w przytoczonym przykładzie, to dochodzi do odtworzenia dramatu opuszczenia i strachu znanego od pokoleń – kolejnej potencjalnej straty. Czyli nawet na chwilę nie można odpuszczać, bo będzie źle.
Domyślam się, że nie da się nad tym zapanować...
Psychoterapia pomaga zdemontować ten wzorzec zachowań, bo samodzielne rozpracowanie takich wielopokoleniowych dramatów to ogromny wysiłek. Nie wszyscy też mają tyle czasu, żeby przeanalizować samych siebie; w towarzystwie terapeuty ten proces jest znacznie przyspieszony, łatwiej też wtedy zrozumieć, co stoi za naszym zachowaniem.
Jak zatem się zachować w takiej sytuacji jak przy wołane wypadnięcie dziecka za burtę?
Pierwsza rzecz, którą należy zrobić, to dać dziecku doraźne poczucie bezpieczeństwa fizycznego i psychicznego, na zasadzie: zdarzyło się coś złego, ale już jesteś w bezpiecznym miejscu, wszyscy tu są z tobą, jest mama, tata (czy ktokolwiek inny) i już nic ci nie grozi. Przekaz werbalny na zasadzie deklaratywnego bezpieczeństwa i wsparcia jednak nie wystarczy, najlepiej dołączyć do tego niewerbalne elementy. Wtedy dziecko nie tylko słyszy, że jest dobrze, ale też współodczuwa, że dookoła jest relatywny spokój, że dorośli są spokojni.
I mają być spokojni?
Byłoby najlepiej, bo wtedy dochodzi do samorzutnej synchronizacji układu nerwowego dziecka i dorosłego. Jeżeli natomiast małe dziecko jest otoczone zestresowanymi i wystraszonymi dorosłymi, nie pomoże mu to. Dorosły musi zadbać o siebie, a więc mimo stresującej sytuacji – uspokoić się i koić różnymi metodami, na przykład głębokim oddychaniem przeponowym, rozciąganiem się czy skanowaniem ciała. I chociażby tymi prostymi metodami można we względnym spokoju wejść w kontakt z dzieckiem, żeby jemu się ten spokój udzielał. Dzieci są jak gąbki emocjonalne, naśladują dorosłych, bo w ten sposób uczą się życia. Zwłaszcza po potencjalnie traumatycznym doświadczeniu oddziaływanie rodzica, który sam siebie uspokoił, będzie dodatkowo dawać dziecku pewność i opanowanie.
Na czym polega synchronizacja?
Poprzez samą obecność, widzenie drugiej osoby i kierowanie uwagi na nią, wchodzenie w jakąś interakcję, z chwili na chwilę wzajemnie synchronizujemy nasze układy nerwowe. Widać to po osobach, które spędzają ze sobą dużo czasu, na przykład przyjaciołach, przyjaciółkach, współpracownikach. Upodabniamy się w jakimś sposobie bycia, chociażby w gestykulacji.
Poza uspokojeniem dziecka co jeszcze możemy zrobić?
Jeżeli ono faktycznie przeżyło coś traumatycznego, to przez dłuższy czas warto podtrzymać bezpieczne i spokojne otoczenie. Dawać do zrozumienia, że jesteśmy dla niego, możemy z nim o tym porozmawiać. Jeśli dziecko będzie chciało opowiadać o tym zdarzeniu – wysłuchać. Jeżeli będzie uciekać przed tym, co przeżyło, w wyobraźnię, w gry komputerowe, a my dostrzeżemy, że to nie jest zwykła zabawa, to trzeba mu towarzyszyć. Starać się wchodzić w interakcję, bez narzucania, ale dążąc do wzajemności.
Można to sprowadzić do gotowości, żeby z dzieckiem być?
Tak. Kolejna rzecz to utrzymywanie dobrej rutyny, bo nasze ciało bardzo ją lubi i dzięki niej doznaje ukojenia. Zadbajmy więc choćby o stałe godziny posiłków, bo to już jest wysyłanie niewerbalnego sygnału do ciała wystraszonej osoby: jest pożywienie w stałych porach – jest bezpiecznie.
Dla wielu rodziców to bywa wyzwanie, bo żyją w cha osie. Warto jednak, aby w tym czasie spróbowali zmienić swoje nawyki, im także może to pomóc się wyciszyć i dostroić do potrzeb dziecka z poszanowaniem własnych potrzeb.
A kiedy zabrać dziecko na terapię?
Wtedy gdy zachowania ucieczkowe i izolacyjne będą utrzymywać się dłużej bez widocznej poprawy albo nawet będą się pogłębiać. To oznacza, że dziecko nie jest w stanie czegoś samodzielnie przepracować albo już wytworzyło mechanizmy ucieczkowe, które doraźnie mu pomagają, jednak są niekorzystne dla jego rozwoju. Wtedy wskazane jest skorzystać z pomocy specjalisty.
Pamiętam pacjentkę, której zmarł brat i to trauma tyczne doświadczenie odżywało w niej podczas różnych trudnych sytuacji życiowych. W dzieciństwie nauczyła się tylko wytrzymywać ból, więc w takich momentach nadal koncentrowała się jedynie na przetrwaniu, jednak w końcu jej ciało nie dawało rady – miała coraz więcej różnych dolegliwości skórnych, problemy ze stawami, z trawieniem. Lekarze uznali, że częściowo są to objawy psychosomatyczne. Poza stosowaniem leków potrzebna była jej nauka nowych sposobów samoregulacji emocji. Potrzebowała nauczyć się je czuć, równolegle wracając do tego, co przeżyła jako dziewczynka, kiedy straciła brata. Jej reaktywne nawyki były bowiem zbudowane wokół traumy po jego śmierci.
Kacper Stengert, psychoterapeuta, psycholog, coach. Pracuje w Instytucie Psychoimmunologii, w nurcie psychodynamicznym, który skupia się wokół zrozumienia nieuświadomionych przyczyn cierpienia, oraz wykorzystuje nurt integracyjny, pozwalający na zdiagnozowanie negatywnych schematów funkcjonowania.