Dla jednych to idealna możliwość autokreacji, dla innych totalna inwigilacja i targowisko próżności. Ale jeśli cię nie ma na portalu społecznościowym, to czy na pewno istniejesz?
Wszystkie portale bazują na naszych emocjach. Na chęci bliskości z drugim człowiekiem. Na tyle jednak bezpiecznej, że w każdej chwili można się wycofać, albo kasując swój profil, albo ograniczając do niego dostęp jedynie wybranym osobom. Jednak trzeba pamiętać, że jeśli nie ustawimy zakresu swoich prywatnych danych, nasz profil – zawodowy czy prywatny – może obejrzeć także nasz przyszły pracodawca, były chłopak albo zazdrosny partner. Serwisy społecznościowe wykorzystywane są też przez służby np. śledcze czy sądowe w oficjalnych postępowaniach karnych. Na niektórych procesach sądowych dowodami przeciwko oskarżonym były właśnie ich wpisy na portalach społecznościowych.
Wszystko jest dla ludzi, byle rozsądnie z tego korzystać. Jak już raz się wejdzie w Internet, trudno z niego wyjść. Ślady zostają na lata, żeby nie powiedzieć po (internetową) wieczność. To broń obosieczna, bo portale nie są dla nas, to my raczej jesteśmy dla nich. Jako wielotysięczna społeczność, której można coś wmówić lub coś sprzedać. Jesteśmy „targetem”. Warto o tym pamiętać, ogłaszając „znajomym”, co nam dziś w duszy gra... I traktować raczej jako rozrywkę niż czarną dziurę.
Co wybrać?
FB – gdybyśmy zechcieli przetłumaczyć ten termin dosłownie,
Facebook jest zbiorem twarzy. Nietrudno zrozumieć źródło tej nazwy, jeśli się sięgnie do momentu powstania portalu, a w zasadzie, wówczas, skromnej stronki zawieszonej na studenckim serwerze. Chodziło o to, by pewne zamknięte grono chłopców z college’u mogło klikać „lubię to” lub „nie lubię” pod zdjęciami wybranych dziewcząt. Zdjęcia publikowano bez wiedzy i zgody owych dziewcząt, a dostęp do strony mieli jedynie wtajemniczeni. Jednak ten szczególny ranking szkolnych koleżanek zaczął cieszyć się ogromnym powodzeniem, grono miłośników głosowania rozrastało się w tempie kosmicznym, aż akademickie serwery zaczęły padać. Na wyraźną „prośbę” władz uczelni serwis zmienił nieco swój charakter i miał służyć podtrzymywaniu szkolnych znajomości w ramach jednej uczelni. Następnie kilku, kilkunastu, potem nie tylko znajomych z uczelni, ale w ogóle znajomych – i tak w ciągu paru lat pomysłodawca Facebooka został miliarderem, a my (prawie) wszyscy niewolnikami Internetu, swoich kreacji i dostarczycielami osobistych danych, którymi właściciele portali społecznościowych handlują poza naszymi plecami.
Nie ma cię na Facebooku? Nie istniejesz. Co poniektórzy próbują jeszcze zachować anonimowość, ukrywając się pod pseudonimami, ale to anonimowość pozorna. W końcu parę osób o nas wie, że to my, prawda?
Twitter
– na świecie bardzo popularny i powszechny, u nas wciąż używany głównie przez celebrytów i polityków. To „mikroblog” pozwalający na krótkie komunikowanie się z fanami, wyznawcami, osobami, które śledzą naszą publiczną działalność. Miliony osób chcą wiedzieć, o której ich idol wstał, co zjadł na śniadanie lub w jaki sposób skomentował (jednym zdaniem, bo na więcej zwykle nie ma miejsca) aktualną sytuację polityczną czy towarzyską. Na świecie za pomocą Twittera udało się wiele kampanii reklamowych i społecznych.
Instagram
– podobnie jak Pinterest oparty jest głównie na obrazie (coraz bardziej wypierającym słowo). Zdjęcia, filmiki potrafią przekazać niekiedy więcej niż tysiąc słów, zwłaszcza jeśli te słowa dotyczą treści błahych – po co się męczyć, prawda? Najbardziej popularne słowa na Instagramie, koniecznie poprzedzone znakiem # (hashtag), to: #pretty, #fashion i #model. Dlatego jeśli jesteś „z branży” lub interesujesz się modą, to po prostu musisz dołączyć do 200 milionów osób, które założyły konto na Instagramie. Nie zapomnij zrobić sobie sweet foci, to niemal paszport konieczny, by tam zaistnieć.
Pinterest
– to coś w rodzaju „tablicy korkowej”, do której możesz przypinać zdjęcia i obrazki związane z twoimi zainteresowaniami. Pin – przypnij, interest – zainteresowania. Proste. I także bardzo ładne wizualnie – kobiety kochają ten portal (stanowią 80 proc. użytkowników). Wszystkie cudowne zdjęcia, np. sukienek w groszki, wełnianych szalików, obrazów Chagalla czy polnych ścieżek, pogrupowane są każdorazowo w jednym tematycznym miejscu. Dla kolekcjonerek lubiących mieć porządek w wirtualnych szufladkach – jak znalazł. Pinterest pamięta źródło internetowej strony, z której wzięłaś zdjęcie, by przypiąć na swej tablicy, dzięki temu zawsze do tej strony możesz wrócić po kolejne fantastyczne inspiracje. Fajne jest to, że ulubionymi ilustracjami nie zapychasz dysku swego komputera, smartfona czy tabletu, tylko gromadzisz je i trzymasz na wirtualnym dysku, uporządkowane tematycznie.
Google+
– portal mający ambicję zostać społecznościowym, ale irytujący już przez sam fakt przymusu przynależności, o ile wcześniej miałaś konto w Picasa do publikowania zdjęć w przestrzeni internetowej i udostępniania ich wybranym osobom. Żeby ten dostęp zachować (w końcu do swoich osobistych, gromadzonych latami zdjęć), trzeba się było w pewnym momencie zarejestrować w Google+, które nieudolnie naśladuje Facebooka. Jest więc „ścianą”, na której możesz się dzielić dowolną treścią czy obrazem, śledzić działania osób, które masz w „kręgach”, ale sporym minusem jest to, że każdy może cię dodać do swojego kręgu, nawet jeśli go nie znasz, i obserwować, co robisz na Google+. Jeszcze się nie doszukałam w ustawieniach możliwości, jak ograniczać dostęp do swojej „ściany” tym, których w ogóle nie znam. Ale najlepsze jest to, że wiele osób, które istnieją w Google+, nawet nie wie, że ma tam konto. Tak to właśnie działa…
LinkedIn
– międzynarodowy serwis społecznościowy pozwalający na nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów zawodowo-biznesowych. Serwis „wsławił się”, niestety, także i tym, że w czerwcu 2012 roku wyciekło z niego 6,5 mln haseł użytkowników.
GoldenLine
– polski serwis dla osób szukających kontaktów zawodowych lub osób o podobnych zainteresowaniach, z którymi można dyskutować, wymieniać informacje. Można tam, po założeniu konta, szukać pracy lub ją oferować, zamieścić swoje CV, rozbudować portfolio i „wystawić” się na rynku pracy. Podupadający, niestety, serwis, o – wydawało się – sporych możliwościach.
Nasza Klasa
– bardzo popularna w Polsce, zanim nastała era Facebooka. Idea podobna i chwytająca wszystkich za sentymentalne serce – kto z nas nie chciałby wiedzieć, jak potoczyły się losy dawnych przyjaciół, kolegów ze szkolnej czy studenckiej ławy? Wzorowana na classmate.com zrzeszała ludzi i pozwalała odnowić stare znajomości. Po pierwszym zachłyśnięciu się portal mocno podupadł, także dlatego, że jego właściciele zmienili regulamin. Na nic zdają się próby przekształcenia serwisu w interaktywne centrum gier i filmów, lata świetności Nasza Klasa ma za sobą.