Ustalili, że antyki zostaną, ale wcześniej Karolina przerobi je po swojemu. Wybielone nabrały lekkości, stały się idealnym tłem dla kolejnych nabytków. Teraz na 67 metrach kwadratowych mieści się przekrój stylów wnętrzarskich: eklektyzm, Ludwik XVI, inspiracje skandynawskie i industrialne oraz filozofia wabi-sabi.
Większość rzeczy znaleziona w Internecie lub na targach staroci, a tam trafiają zazwyczaj pojedyncze egzemplarze, stąd ta różnorodność. Wszystko jednak do siebie pasuje. Może dlatego, że wbrew pozorom żaden z przedmiotów nie jest przypadkowy. Poszukiwania lamp nożycowych, starych ram, miedziorytów z czasów Ludwika XVI czy zabytkowej francuskiej porcelany z manufaktur Sarreguemines i Terre de fer trwały latami. Zgromadzone obrazy nie mieszczą się już na ścianach, a zastawy starczy na pięć kolejnych pokoleń. – Kochamy stare, piękne rzeczy – mówi Karolina – ale nie przywiązujemy się do nich na wieki. Lubimy remontować, nieustannie coś zmieniać. Wyszukane skarby często puszczamy w świat.
Czarny charakter
Karolina przez lata prowadziła sklep wnętrzarski, do którego większość rzeczy przywoziła ze Szwecji. Odwiedzała loppisy (czyli tamtejsze pchle targi) w poszukiwaniu antyków, ale też na bieżąco śledziła skandynawskie trendy. Kiedy u nas królowały bielone meble, po drugiej stronie Bałtyku prym wiodły już czarne dodatki. Pierwszą szafkę w tym kolorze Karolina przywiozła dla jednej z klientek, która jednak zrezygnowała z zakupu. – Ludzie wtedy bali się tego koloru, bo kojarzył się z czarnymi, ponurymi meblościankami z lat 90. – mówi Karolina. – Mebel trafił więc do naszego mieszkania i zapoczątkował całą serię ciemnych akcentów. Okazało się, że w zestawieniu z naturalnymi kolorami, materiałami i strukturami czerń wygląda szlachetnie, nadaje charakteru, a nawet przytulności jasnemu, monochromatycznemu wnętrzu.
Choć mebli i dodatków w tym kolorze przybywało, na antracytową ścianę holu Karolina zdecydowała się dopiero dwa lata temu. Czerń wymaga czasu, najlepiej oswajać się z nią stopniowo.
Rozchmurz się
W życiu jednak mroczne chwile często przychodzą znienacka. Jedną z nich było odejście ukochanej suczki Sii, która dorastała razem z dziećmi. – Utrata przyjaciółki była dla nich trudnym doświadczeniem – wspomina. – Chcieliśmy więc jakoś odciągnąć ich od tych smutków, których w naszym życiu było wówczas sporo. Wpadliśmy na pomysł, by zmienić dziecięcy pokoik w przestrzeń nastolatków. Pomogła nam w tym cudowna dziewczyna, którą poznałam na Instagramie. Wtedy stawiała tam swoje pierwsze kroki, dziś jest rozchwytywana.
Agnieszka, znana jako @aganieaga.wall, zajmuje się robieniem ścian z betonu i mikrocementu zgodnie z filozofią wabi-sabi, która uczy, jak odnaleźć piękno w tym, co nieperfekcyjne. Ścianę w dziecięcym pokoju pomalowała farbą, umiejętnie mieszając biel z czernią. W efekcie powstała szara poświata, do złudzenia przypominająca chmury. Dzieci były zachwycone, dostrzegły w tym niebo, a przecież wierzyły, że tam właśnie jest ich Sija.
Dziełem Agnieszki jest także betonowa ściana w kuchni i sypialnia pomalowana techniką charakterystycznych przetarć. Pozostałe ściany zdobią XVIII-wieczne miedzioryty, pamiątki rodzinne i zabytkowe, stylowe ramy. – Mój mąż niestety nie przepada za portretami, bo nigdy nie wiadomo, kim była osoba, na którą się patrzy – mówi Karolina. – Kiedyś jednak przyniosłam ze staroci dwa portrety z 1908 roku, które kupiłam ze względu na piękne ramy. Stały ukryte w rogu pokoju, aż uznaliśmy, że przedstawionym na nich ludziom dobrze patrzy z oczu. Towarzyszą nam przy posiłkach, bo ich wizerunki zawisły nad stołem w jadalni. Pan nie jest podpisany, ale kobieta miała na imię Aniela, jak nasza córka.
Stara dusza
Choć Karolina wyszukuje mnóstwo rzeczy na targach staroci, nie wszystkie przynosi do domu. – Czasem nawet piękne przedmioty mają aurę, która wywołuje we mnie strach. Wierzę, że rzeczy mają duszę, dlatego staram się poznać ich historię – mówi.
Kiedyś zachwycił ją przepiękny krzyż w mieszkaniu znajomej, ale babcia zawsze ostrzegała, że krzyży się nie bierze, bo są okupione cierpieniem, można więc przynieść do domu negatywną energię. – Dlatego zmroziło mnie, kiedy okazało się, że nóżka industrialnej lampy, która stoi w salonie, jest tak naprawdę pomalowanym na czarno szpitalnym stojakiem na kroplówkę – mówi Karolina. – Myślę jednak, że pobyt u nas skutecznie oczyścił ją ze złej aury.
Stuletni kufer wydawał się natomiast najbezpieczniejszym pomysłem na stolik kawowy przy dwójce małych dzieci. Nie ma kantów, a więc i ryzyka, że któryś z malców o nie uderzy. Karolina chciała być przezorna, ale jej córka właśnie o ten mebel... wybiła sobie zęba. Choć w tym przypadku bardziej niż energia przedmiotu zadziałała raczej energiczność trzylatki.
Czas spełnić marzenie
Niektóre rzeczy sprawiają, że zaczynamy wierzyć w przeznaczenie. Tak było z kultowym zegarem Mora, którego Karolina szukała przez pięć lat, ale szwedzki antyk z końca XVIII wieku miał zaporowe ceny. Na początku grudnia na OLX wreszcie pojawił się taki, który mogła kupić. Sprzedawca był w Szwecji, ale święta zamierzał spędzić w Polsce u rodziny, która – jak się okazało – mieszka na tym samym osiedlu co Karolina.
Zegar, niczym wymarzony prezent, przyjechał dzień przed Wigilią, a kiedy go rozpakowali, zauważyli, że na tarczy ma ręcznie namalowane litery, zgodne z inicjałami Latoszewskich. – To oczywiście przypadek, bo dawniej zegary Mora często wręczano w prezencie nowożeńcom, a więc to zapewne ich inicjały – racjonalizuje Karolina. Ale jednocześnie podoba jej się myśl, że po niemal 170 latach zegar wyruszył w podróż za morze, by ponownie odnaleźć właściwych adresatów