Baseny siarkowe, gorące źródła albo przeciwnie: zanurzenie się w zimnej kąpieli... Wyjazdy do wód po zdrowie mają długą historię. A biolog morski dr Wallace J. Nichols przekonuje, że terapią jest już samo przebywanie w pobliżu morza, rzeki czy jeziora.
Dobroczynne działanie hydroterapii znane jest od starożytności. Kąpiele, natryski, okłady z alg czy błota, morsowanie, picie wód mineralnych – możliwości jest bardzo wiele... Wallace J. Nichols, dr biologii morskiej i ekologii, dodaje kolejne. Swoją teorię opisuje w książce „Blue Mind: The surprising science that shows how being near, in, on, or under water can make you happier, healthier, more connected, and better at what you do” („Błękitny umysł. Zaskakująca nauka o tym, jak przebywanie przy, w, na wodzie czy pod nią wzmacnia twoje poczucie szczęścia, zdrowie, świadomość i jakość tego, co robisz”).
To ulubione pytanie dr. Nicholsa. Chodzi o pierwsze skojarzenie z wodą, które wtedy pojawia się nam w głowie. Czy to jezioro, przy którym w dzieciństwie spędzaliśmy godziny z przyjaciółmi? A może samotny spływ kajakowy? Wyznanie miłosne na plaży?
Jak ta „twoja” woda wygląda: jaki ma zapach, jaki ma kolor, temperaturę, głębokość, dno? „To każe ludziom zastanowić się nad ich relacją z wodą” – wyjaśnia autor teorii „błękitnego umysłu”, czyli stanu naturalnego spokoju będącego przeciwieństwem lęku i nadmiernej stymulacji, w których bardzo wiele osób żyje na co dzień.
Blue mind nie potrzebuje oceanu, morza ani nawet dużego jeziora. Liczy się relacja z wodą – przekonuje Wallace J. Nichols, który pochodzi z Kalifornii, jednak biologię morską studiował w... Arizonie. To stan o klimacie określanym jako stepowy, pustynny. Być może dlatego, że region jest stale narażony na susze, badania nad wodami są tam tak zaawansowane.
Biolog przywołuje wiele prac naukowych, z których wynika, że samo przebywanie nad wodą relaksuje – maleje odczuwanie stresu, spada tętno, oddech się wyrównuje. Jesteśmy bardziej kreatywni, empatyczni, łatwiej się komunikujemy. A jeśli ćwiczymy, to efekty treningu są lepsze. Badacze intensywnie pracują nad tym, jak wykorzystać te efekty w terapii PTSD, uzależnień, zaburzeń lękowych czy autyzmu. Największy problem leży jednak w tym, że w warunkach laboratoryjnych czy klinicznych nie da się odtworzyć wszystkich składowych naturalnego środowiska. A – jak podkreśla autor książki – badania nad wodą przypominają neuronaukę. Tak jak możemy obserwować funkcjonowanie mózgu, jednak nie znamy wyzwalaczy poszczególnych procesów, tak i widzimy efekty różnych rodzajów terapii wodą, ale nie wiemy, który dokładnie jej aspekt za to odpowiada.
Z wody wyszła nie tylko Afrodyta, ale i każdy z nas. Wody płodowe to bariera ochronna, chronią dziecko m.in. przed urazami fizycznymi i infekcjami oraz przed hałasem. Są także kanałem dostaw substancji odżywczych od matki. Pod koniec ciąży może ich być nawet ok. 1,5 l, a przedwczesne odejście wód jest niebezpieczne dla płodu. Nic więc dziwnego, że rodzimy się z odruchami pływania. Po kilku miesiącach „po tej stronie brzucha” zaczynają one stopniowo zanikać, ale – jeśli tylko dorośli nie będą zniechęcać albo straszyć – dziecko zwykle nie czuje lęku przed wodą.
Jak go stymulować? Oto kilka podpowiedzi dr. Nicholsa:
- korzystaj z każdej okazji pobytu nad czystą wodą, już samo patrzenie na nią relaksuje;
- pływaj z maską i obserwuj życie pod wodą;
- rób wycieczki łódkami z przezroczystym dnem;
- przywołuj w pamięci dobre wspomnienia związane z wodą, wizualizuj miejsca, do których chcesz pojechać;
- słuchaj nagrań szumu morza i oglądaj zdjęcia fal.