Na mecze malują pod oczami groźne czarne kreski, ale nie stronią też od różu i brokatu. Warsaw Sirens od dziesięciu lat udowadniają,
że futbol amerykański to sport nie tylko dla mężczyzn.
Podczas treningów ćwiczą siłę, szybkość, powalanie przeciwniczek na ziemię. Na meczach noszą kaski z metalową kratką, ochraniacze na zęby i pady – potężne naramienniki przypominające zbroję. Muszą chronić uda i kolana, łokcie i dłonie. Futbol amerykański to sport kontaktowy, czasem brutalny, dlatego wiele osób uważa go za typowo męską dyscyplinę. Pewnie dlatego Warsaw Sirens, założone w Warszawie w 2012 roku, są pierwszą i jak na razie jedyną kobiecą drużyną futbolu amerykańskiego w Polsce. Zawodniczki na co dzień pracują w urzędach i biurach, niektóre jeszcze studiują. Co sprawia, że po godzinach przychodzą na boisko, by walczyć o piłkę o dziwnym, jajowatym kształcie?
Magdalena Lonc z Katarzyną Dziklińską (Fot. Julia Zabrodzka)
– Futbol amerykański znałam tylko z filmów. Kojarzył mi się z ogromnymi facetami, z kontaktem, agresją. Ale też z poczuciem wspólnoty, byciem częścią zespołu – opowiada Justyna Lipczyńska, jedna z Syren (tak mówią o sobie zawodniczki Warsaw Sirens). Z koleżankami z drużyny po raz pierwszy spotkała się jednak nie na boisku, ale podczas zawodów biegowych. – Od lat biegałam, ćwiczyłam, jeździłam na rowerze. Zaczęłam startować w zawodach Runmaggedon, biegach z różnymi przeszkodami. I na jednym z nich taką żywą przeszkodą były Syreny. Próbowały powstrzymać zmierzających do mety zawodników – wspomina. – Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, były tam dziewczyny mniejsze i drobniejsze ode mnie, które bez problemu poradziły sobie z moją masą i siłą. No i ich ubiór: połączenie zabudowanego stroju, dającego wrażenie mocy, z różowym kolorem skarpet.
Charakterystyczne różowe skarpety Warsaw Sirens (Fot. Julia Zabrodzka)
Wkrótce Justyna zgłosiła się na rekrutację do drużyny. Miała 40 lat. – W poradnikach piszą, że wypada przeżyć kryzys wieku średniego. Uznałam, że to dobry pretekst, by spróbować czegoś nowego – śmieje się. Poza tańcami, aerobikiem i biegami uprawiała dżudo, więc teoretycznie bezpośredni, fizyczny kontakt z innymi zawodniczkami nie powinien być dla niej wyzwaniem. Odczuwała jednak strach przed pierwszym hitem, czyli zderzeniem w pełnym biegu. Justyna wyjaśnia, że to pierwsze uderzenie często weryfikuje, czy nadajesz się do futbolu. – Od razu widać, czy zmobilizuje cię to do walki, czy wystraszy.
Zuzanna Rojek z Krakowa (Fot. Julia Zabrodzka)
– Ja nie miałam żadnych oporów. Jestem najszczęśliwsza na świecie, gdy mogę kogoś stacklować – Monika Skiba używa żargonowego określenia na powalenie przeciwniczki na ziemię. Ona też przygodę z futbolem amerykańskim zaczęła dość późno. – Wcześniej nie miałam pojęcia, o co chodzi w tej grze. Próbowałam oglądać mecz i poddawałam się po paru minutach – wspomina. Zaintrygowało ją jednak ogłoszenie o naborze, bo zawsze lubiła gry zespołowe. I już po pierwszym treningu wiedziała, że to jest to. – Najbardziej podobało mi się, że z boiska zeszłam wykończona. Zmęczona i szczęśliwa. Nie wyobraża już sobie życia bez gry i bez endorfin, jakich jej ona dostarcza. – Nic, co trenowałam, nie dawało mi takiej frajdy. Nawet gdy mam fatalny dzień, podczas treningu wszystko ze mnie schodzi. Półtorej godziny czyści głowę ze wszystkich smutków i zmartwień.
Zawodniczki są narażone na mniejsze i większe kontuzje. (Fot. Julia Zabrodzka)
– Ja wcześniej w ogóle nie uprawiałam sportu. Żadnego – dodaje Aleksandra Żakowska, nazywana w drużynie Księżniczką. O rekrutacji dowiedziała się z ogłoszenia na Facebooku. Wcześniej myślała raczej o rugby. – W Warszawie były jednak aż trzy kluby i nie mogłam się zdecydować, do którego dołączyć – opowiada. Ostatecznie przekonało ją, że w drużynie futbolu amerykańskiego wszystkie zawodniczki będą zaczynać od zera, tak jak ona. Pierwsze treningi w 2013 roku wspomina jak mordęgę. Boisko przypominało pole kartofli: ziemia była twarda i ubita, trawa wytarta, a trener ich nie oszczędzał. Nazajutrz przez zakwasy ledwo mogła chodzić. Od początku wiedziała jednak, że zostanie w drużynie. Dziś jest prezeską i jedną z Syren o najdłuższym stażu.
Aleksandra Żakowska z drużyną po meczu (Fot. Julia Zabrodzka)
W Stanach Zjednoczonych w futbol gra się od ponad 150 lat. Obecny kształt sport ten przybrał na początku XX wieku, a dziś za oceanem jest niemalże religią. Mecz finałowy National Football League to sportowe wydarzenie roku – telewizyjną transmisję Super Bowl ogląda nawet jedna trzecia Amerykanów! Do Polski futbol w tym wydaniu dotarł dopiero na przełomie XX i XXI wieku. Polski Związek Futbolu Amerykańskiego powstał w 2004 roku, dwa lata później ruszyła liga. Tym, co łączy futbolowe światy po dwóch stronach Atlantyku, jest niemal całkowite zdominowanie przez mężczyzn. Futbol kobiecy i tam, i tu pozostaje na marginesie.
– Ile się nasłuchałyśmy, że baby nie grają w futbol, że drużyna się rozleci – wspominała Aleksandra Żakowska w przemówieniu wygłoszonym na uroczystości z okazji dziesięciolecia drużyny. A Justyna Lipczyńska opowiada, jak jej teść szeroko otwierał oczy ze zdumienia i radził, by dała sobie spokój. Bo kto to widział, żeby dziewczyna w takie rzeczy grała!
Mecz Warsaw Sirens z Windstorms Jicin (Fot. Julia Zabrodzka)
– Na początku było sporo głupawych komentarzy – potwierdza trener Warsaw Sirens Roman Picheta. – Chłopaki się śmieli: baby będą udawały, że grają. Z przykrością muszę stwierdzić, że nadal się to zdarza. Ale na całym świecie kobiecy sport wychodzi z niszy. Piłka nożna, sporty walki – w tych tradycyjnie „męskich” dyscyplinach kobiety zaczynają rywalizować na podobnym poziomie. Mistrzostwa świata kobiet bywają ciekawsze niż turnieje mężczyzn.
– Nadal pokutuje przekonanie, że kobieta powinna być delikatna. Trudno zbić ten stereotyp. A przecież grając w futbol, wciąż możesz być kobiecą, czułą żoną czy matką – zżyma się Agnieszka Tomczyk, grająca w Warsaw Sirens od dwóch lat. – Wiele kobiet myśli, że to nie dla nich, że do tej gry trzeba być babochłopem. A u nas jest dużo dziewczyn, które są megakobiece i są futbolistkami – zapewnia. Agnieszka pracuje w radiu, a w wolnym czasie szydełkuje mandale.
Dobra rozgrzewka zmniejsza ryzyko kontuzji. (Fot. Julia Zabrodzka)
– Są takie sygnały niezrozumienia tego, dlaczego kobiety w to grają, że na przykład mamy większy poziom testosteronu. Ale ja absolutnie nie czuję się mało kobieca. Na boisko zakładam pady i kask, a poza boiskiem – szpilki – dodaje Monika Skiba.
Zawodniczki muszą grać w specjalnych ochraniaczach na zęby. (Fot. Julia Zabrodzka)
– Sport jest dla wszystkich – podkreśla coach Roman, jak nazywają go zawodniczki. Z Syrenami jest niemal od początku, od kilku lat jako główny trener. – W tej drużynie jest coś, z czym w męskich się nie spotkałem – na chwilę zawiesza głos, by jak najlepiej dobrać słowa. – Wszyscy są przeciwko nam. Zawsze jest pod górkę. Nie mamy z kim trenować ani rywalizować, bo jeszcze nie powstała w Polsce inna drużyna. Musimy jeździć po Europie. A dziewczyny chcą rozgrywać prawdziwe mecze – podkreśla. Z braku polskich rywalek Warsaw Sirens od 2019 roku należą do ligi czeskiej. Dojazdy na mecze zajmują im po kilkanaście godzin. Ale w swoim pierwszym sezonie zdobyły wicemistrzostwo.
– Wiele osób sądzi, że grubsze kobiety w ogóle nie nadają się do sportu. A w futbolu przydają się osoby o sporej masie – Kamila Milczarek dorzuca kolejny punkt do listy uprzedzeń, z którymi zmagają się futbolistki. – Tęgie dziewczyny boją się uprawiać sport – potwierdza Agnieszka. – A futbol udowadnia, że nie musisz bać się swojego ciała. My mówimy: „Hej, u nas będziesz super!”.
Siła i masa to jednak nie wszystko. W drużynie potrzebne są też osoby niskie i drobne. Ewa Yoko Staniewska, kiedy zaczynała, ważyła 49 kilogramów przy wzroście 164 centymetrów. – Byłam chucherkiem, ale takie chucherko też się przydaje. Na mojej pozycji potrzebna jest zwinność. Muszę umieć złapać piłkę i biec z nią jak najszybciej, unikając kontaktu z przeciwniczkami – wyjaśnia. – Futbol spodobał mi się właśnie dlatego, że mogłam wykorzystać moje warunki. Że to, jaka jestem, przydaje się w strategii zespołu. To jak w szachach: każda figura porusza się inaczej i każda ma swoją rolę – tłumaczy Yoko.
Ewa Yoko Staniewska (Fot. Julia Zabrodzka)
Trener porównuje zaś zespół do zegarka. – Są części długie i krótkie, okrągłe i zębate. I wszystkie muszą działać razem, by mechanizm chodził – twierdzi. Jeśli któraś z zawodniczek nie wykona swojego zadania, akcja może się nie udać, nawet jeśli pozostałe zrobią wszystko idealnie. – To, co robię, wpływa na całą drużynę – podkreśla Justyna. Futbol uwielbia właśnie za zespołowość. A zespół trwa, mimo że zawodniczki przychodzą i odchodzą.
Aleksandra Sroczyńska trenuje w Warsaw Sirens od wielu lat. Długo należała do najbardziej zaangażowanych zawodniczek, ale rok temu wyjechała z Polski. Nie mogło jej jednak zabraknąć podczas gali dziesięciolecia zespołu. – Nigdy się nie spodziewałam, że będę robić coś tak długo – wyznała ze sceny. – Teraz moje życie trochę się zmienia, ale to nie znaczy, że rozstaję się Syrenami. Bo Syreną się nie bywa, Syreną się jest – zakończyła. I nie jest w tym poczuciu osamotniona.