1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Iran: co warto wiedzieć?

fot.123rf
fot.123rf
Jego książka „Wiza do Iranu” pojawiła się w momencie, gdy znoszono sankcje gospodarcze wobec tego kraju i rosło zainteresowanie ze strony turystów. Artur Orzech, iranista z wykształcenia i zamiłowania, mówi, że choć mentalność mieszkańców Teheranu zmienia się powoli, to czuć tu już nie tylko oddech zmian, ale i zapach dobrej kawy.

Dużo przypadków w pana życiu. Najpierw planował pan studiować japonistykę, a trafił na iranistykę. Potem różne wydarzenia – od pierwszego pobytu w Teheranie, poprzez przypadkowe poznanie Wahida, który okazał się przyjacielem na całe życie – sprawiły, że napisał pan książkę. A pojawiła się ona w najlepszym możliwym momencie.

Tak, sporo tych przypadków. Zainteresowanie Iranem jest teraz naprawdę duże, cały czas trwają negocjacje dotyczące zniesienia kolejnych sankcji. Nie mogłem przewidzieć, że o Iranie będzie głośno, ale to dobrze. Ten kraj zasługuje na uwagę, także turystyczną. W dodatku dowiedziałem się, że w tym roku Polska znalazła się na liście państw, których obywatele mogą otrzymywać wizę na lotnisku w Teheranie, co jest znaczącą zmianą i dużym ułatwieniem. Za chwilę moja przygoda z wizą, którą opisuję w książce, będzie nieaktualna.

Kończy pan książkę informacją, że otrzymał upragnioną wizę i leci do Iranu. Wielokrotnie podkreśla pan wyjątkowość Iranu i Irańczyków.

Nie chcę mieszać rozmów o Irańczykach z Iranem jako państwem, bo kiedy myślimy „państwo”, to zaraz pojawia się, że wyznaniowe, reżimowe itd. Choć dla mnie to jest ustrój eksperymentalny, bo trudno nazwać inaczej porządek, który istnieje zaledwie 40 lat. Za wcześnie więc tu na wnioski, ale już sam ustrój dużo mówi o Irańczykach, którzy muszą się, jak zawsze, wyróżnić. Nie mogli przyjąć stricte religijnego systemu, musieli stworzyć parlament, konstytucję, pokazać, że mają elementy demokracji i świeckości, że stworzyli coś, czego nie ma na świecie, bo oni muszą być wyjątkowi (śmiech). Tak to zresztą zawsze wyglądało. Przyjęli przecież islam, ale podczas schizmy wsparli natychmiast linię dziedziczenia po Mahomecie poprzez więzy krwi. I od czasów dynastii Achemenidów są za więzami krwi. Dziś większość Irańczyków to szyici i tak mówią o osobie: „Jesteśmy muzułmanami, ale szyitami”. Nawet ta konieczność podtrzymania wyjątkowości w tworzeniu państwa – wyznaniowego, ale z elementami świeckości – jest podświadoma.

Pamięta pan swój pierwszy kontakt z Iranem?

To pierwsze realne zetknięcie było jedynie zawodowe, bo pojechałem tam jako tłumacz w połowie lat 80. Zabrakło tej swobody turysty, ale pamiętam wyjście wprost na płytę lotniska, pierwsze silne zapachy, uderzenie gorąca, no i zupełnie inny krajobraz. Niby czytając o Iranie, oglądając zdjęcia, tego wszystkiego się spodziewałem, ale co innego przygotowania, a co innego rzeczywistość. Przede wszystkim wrażenie zrobił na mnie sam Teheran, jego ogrom. Przy nim Warszawa nagle wydała mi się malutka. No i wspaniałe było to, że otaczał mnie język perski. Do tej pory miałem z nim kontakt wyrywkowo – na uczelni, w pracy, a tu przez kilka dni mówiłem i słuchałem perskiego wszędzie – na ulicy, w hotelu. Poszedłem na stary bazar w Teheranie, o którym tyle czytałem, pojechałem też na północ miasta, do Szemiranu – tej bardziej ekskluzywnej części – żeby zobaczyć, jak bardzo różni się południe miasta od północy, ale nie miałem czasu doświadczyć kontaktu z ludźmi, poznać kogoś.

Ten kontakt, a potem przyjaźń przyszły później, a poznany przypadkowo Irańczyk o imieniu Wahid otworzył panu drzwi nie tylko do swojego domu, ale przede wszystkim do swojej rodziny.

Tak, obraz Iranu i jego rozumienie zmieniły się, kiedy za którymś razem przekroczyłem tę magiczną granicę między światem zewnętrznym a cudzym domem. Co innego jest czytać, oglądać, zwiedzać, a co innego wejść do domu człowieka i, mając jego zaufanie, dokumentować to, co oficjalnie zabronione i nielegalne. Na przykład w Iranie nie można posiadać anten satelitarnych – a tu widzę spuszczoną wodę w basenie, bo tam umieszczona została antena, żeby nikt z sąsiadów nie zobaczył i nie doniósł. W domu wszystkie kobiety – czy to babcia, czy siostra przyjaciela – chodzą bez chust i innych religijnych atrybutów. Sam jestem świadkiem sytuacji, kiedy po chorą babcię Wahida przyjeżdża pogotowie i każą jej założyć chustę, a ona zostaje w domu, bo woli umrzeć niż się dostosować. Dopiero w takich momentach zaczyna się czuć ludzi i poznawać Iran. Zaczyna się rozumieć, że to taki świat, w którym inne reguły panują w domu, inne na zewnątrz. Wciąż jest wiele do zrobienia w kwestii praw człowieka czy swobód obywatelskich, a słynne więzienie Ewin z czasów szachowskich nadal służy do przetrzymywania więźniów politycznych. Ale też po mojej podróży do Iranu w 2013 roku i dwukrotnie w tym roku obserwuję tam działania, co do których trudno orzec, czy są zamierzoną aktywnością przeciwko władzy, bo jednak ciągle czuje się tam jej oddech.

Co pan ma na myśli?

Irańczycy zaczynają bawić się z obecną władzą w sposób, który jeszcze siedem, osiem lat temu był nie do pomyślenia. To takie igranie na miarę moich czasów studenckich, kiedy nie można było otwarcie manifestować sprzeciwu wobec władzy, więc nosiliśmy oporniki w klapie i milicja nic nam nie mogła zrobić. W Iranie w komunikacji miejskiej obowiązuje podział na część męską i damską, ale ludzie po wejściu do metra zaczynają się mieszać, nic sobie nie robiąc z zakazów. Gdy na stacji wpada do wagonu kilku tajniaków, rozdzielają ludzi według porządku, ale gdy wysiądą, ci znowu się mieszają. I tak cały czas. Jakby mniej obawiali się konsekwencji. Podobnie jak te obowiązkowe chusty, które coraz częściej spadają dziewczynom z głowy. Dla mnie to są znamiona zmian.

Co pana urzeka najbardziej w Iranie? Co sprawia, że chce pan wracać?

Wracam głównie z potrzeby kontaktu z ludźmi, traktuję Iran jak swoją drugą ojczyznę. Wiele już tam widziałem, dlatego często są to podróże sentymentalne. Jadę, żeby sprawdzić, czy dane miejsce się zmieniło. Ale to, co mnie urzeka najbardziej, to irańska inteligencja. Ludzie tam są niezwykle oczytani, wiedzą, co się dzieje na świecie. Wreszcie nie mówią na Polskę „Poland” czy „Bulanda”, jak w krajach arabskich, tylko „Lacheston”, czyli kraj Lachów. To pokazuje, jak stary to kraj oraz jak daleko sięga ich wiedza o nas i kontakty z tą częścią świata.

Wzrusza mnie w Iranie wrażliwość na drugiego człowieka, która sprawia, że ludzi starszych się szanuje, pyta się ich o zdanie i na pewno nie zwalnia z pracy, bo wiek oznacza doświadczenie, a nie jak u nas, gdzie człowiek po sześćdziesiątce jest zmorą ZUS-u. Jeśli coś się dzieje na ulicy, ludzie reagują natychmiast, młodzi nie są agresywni, za to bardzo chcą się uczyć.

A jednak godzą się na podziały i ustępstwa, zwłaszcza te ograniczające prawa kobiet, które u nas byłyby niedopuszczalne.

Ale Persowie mają wręcz zakodowaną dychotomiczność życia: inaczej żyjemy w domu, a inaczej na ulicy, i tak było u nich zawsze. A kobiety też potrafią pokazać swoją siłę – na uniwersytecie teherańskim 70 proc. studentów to dziewczyny. Od kilku lat w Teheranie trwa też protest tzw. białych chust. Zaczęło się od meczu reprezentacji narodowej, na który nie zostały wpuszczone kobiety, mimo wydzielonej i przeznaczonej dla nich strefy. Chciały kibicować, ale nie pozwolono im, bo te zakazy nie są do końca jasne. Raz kobiety są wpuszczane na stadion, raz nie. I teraz przed każdym meczem reprezentacji narodowej stawiają się w liczbie kilkuset w białych chustach przed stadionem. Niby nic się nie dzieje, nie robią nic nielegalnego, ale kilkaset dziewcząt w białych chustach spaceruje pod stadionem. Myślę, że to dodaje im godności i siły. Powoli znoszone są sankcje, odblokowywane konta, Iran wzmacnia się finansowo. To musi ożywić rynek, a za tym może pójdzie także więcej swobody w społeczeństwie.

Ale podział na domowe i publiczne istnieje.  Jakie jest to młode społeczeństwo, skoro prowadzi podwójne życie, w domu jest swobodne, ale na ulicy musi odgrywać teatr?

To jest biedne społeczeństwo, które w ciągu dekad przechodziło od skrajności do skrajności. Zachód dziś protestuje przeciwko temu, że irańskie kobiety muszą się podporządkować, nosić jedyny właściwy i akceptowany przez islam strój, że są pod stałą kontrolą obyczajową. Ale zapominamy o tym, że 50 lat temu, za czasów szacha, jeśli kobieta pojawiła się w chuście na ulicy, to jej ją zrywano, bo szach chciał zeuropeizować Iran. Chciał, żeby Irańczycy byli światowi, a Iran stał się trzecim mocarstwem – po Stanach Zjednoczonych i Związku Radzieckim – tyle że na Bliskim Wschodzie. Nie możemy patrzeć europocentrycznie i zakładać, że wszystkie kobiety są niezadowolone z panujących reguł. Ponad połowa społeczeństwa w Iranie jest głęboko wierząca i uważa, że z wiarą łączą się pewne zobowiązania i ubiór. Niech nam się nie wydaje, że kobiety marzą tylko o zrzuceniu czadorów i noszeniu krótkich spódniczek, bo to jest zdecydowana mniejszość, w dodatku mieszkająca w dużych miastach, wykształcona i lepiej sytuowana.

Młodzi ludzie mają jakiś margines swobody, czy poddają się regułom gry?

W dużych miastach pojawił się nowy trend i chyba nie jest to nic tymczasowego. Tworzą się takie pseudohipsterskie kawiarnie, z prawdziwą, dobrą kawą, co jest nietypowe dla herbacianego kraju, jakim jest Iran. To taki wentyl swobody, oddech nie tylko dla kobiet, którym chustki w tych kawiarniach spadają na dobre, ale w ogóle dla młodych. Te kawiarnie są wieczorami pełne, ludzie wręcz wylewają się na ulice. Tylko na zewnątrz stoi policjant i rozgania towarzystwo na ulicy. Staliśmy tak pewnego wieczoru z dwiema parami, które deklarowały, że chodzą ze sobą, ale nie są małżeństwem. Na moje zdziwienie, że jak to, to nie są ich żony, faceci śmiali się, że chyba żartuję, że teraz jest inaczej. Po 15 minutach rozmowy zostaliśmy rozgonieni, po czym spotkaliśmy się już w kawiarni, w środku, żeby kontynuować rozmowę. Widać, że władza pozwala, żeby młodzi pili kawę w tych kawiarniach, w końcu to miejsca publiczne, a młodzież czuje trochę luzu, co jest lepsze, niż gdyby miała manifestować na ulicach.

Jak pana żona poradziła sobie z inną obyczajowością w Iranie?

Pierwszy raz zetknęła się z Iranem właśnie w 2013 roku, robiąc zdjęcia do książki. Na ulicy czuła się dobrze jako kobieta, ale też zawsze była w moim towarzystwie. Uwierał ją ubiór, bo to nie jest zbyt wygodne – nosić w upale płaszcz i chustę. Patrzyła na Iran trochę poprzez pryzmat kontaktów ze znajomymi Irańczykami, którzy regularnie przewijają się przez nasz dom. Była pod ogromnym wrażeniem ich gościnności i chęci niesienia pomocy.

To na koniec zapytam o to, co odpycha pana w Iranie.

Cierpienie ludzkie. To, że jednak te więzienia nadal działają, że mają podziemne piętra, na których nikt nie słyszy ludzkich krzyków. Że taka praca operacyjna nad ludźmi, którzy stanowią mniej lub bardziej realne zagrożenie dla władzy, cały czas trwa. Bolą mnie takie dowcipy, gdy na moje pytanie podczas imprezy, nad którą czuwam w Teheranie: „A który z organizatorów jest z tajnej policji i nas pilnuje?”, słyszę śmiech, ale potem przychodzi odpowiedź: „Uważaj, uważaj, bo więzienie Ewin jest niedaleko”. Czuć niepewność w kontaktach międzyludzkich, co związane jest z tym, że Iran jest państwem opresyjnym. Ale tłumaczę sobie, że ten ustrój istnieje zaledwie 40 lat. W życiu człowieka to bardzo dużo, ale w kontekście historii – niekoniecznie. Liczę też, że to się kiedyś zmieni.

Artur Orzech (ur. 22 lutego 1964 roku w Jeleniej Górze), dziennikarz muzyczny, konferansjer, prowadzący program „Świat się kręci”, radiowiec, jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów Trójki, z wykształcenia iranista. Co roku komentuje dla polskich widzów finałowe koncerty Konkursu Piosenki Eurowizji.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze