1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Sens

Debata o Świętach: udręka czy ekstaza?

</a> fot. Łukasz Sokół
fot. Łukasz Sokół
Drzewko przytaszczyć, karpia złowić, bombki zawiesić, mieszkanie posprzątać, czyli: urobić się i paść twarzą w makowiec. Tak wygląda w skrócie nasz scenariusz na święta. A może tym razem warto by zrobić coś inaczej? Wyjechać na kurs medytacyjny? Założyć piżamę (elegancką!) i przesiedzieć święta na kanapie? Obłożyć prezenty w gazety? O najzwyklejszych pod słońcem, ale jakże magicznych świętach opowiadają ANNA DZIEWIT-MELLER, EWA NOWAK, MAREK NAPIÓRKOWSKI i PAULINA MŁYNARSKA.

</a> fot. Łukasz Sokół fot. Łukasz Sokół

Chciałabym na początek zwierzyć się wam z mojego stosunku do świąt Bożego Narodzenia. Przez bardzo wiele lat katowałam się nimi. Wyznaję, że już jako osoba osiemnastoletnia targałam choinkę na szóste piętro, do służbówki w Paryżu, w której mieszkałam. I dręczyłam wszystkich sąsiadów, Senegalczyków, Chińczyków i pochodzących z Antyli rastamanów śledziem w śmietanie i innymi wyrobami, które nie bardzo przypadały im do gustu. Później, kiedy stałam się matką – samotną matką, która pracowała na trzech etatach – mimo wszystko uznałam za konieczne organizować Wigilię dla 25 osób. I tak to było przez wiele... wiele lat. Chyba nawet 18! Aż wreszcie przyszła ta Wigilia kilka lat temu, kiedy moja córka powiedziała: „Mamo, spędźmy ten wieczór tylko we dwie. Ja ciebie błagam, chciałabym wreszcie mieć fajną Wigilię!”. Ta Wigilia wyglądała tak, że ugotowałyśmy sobie różne dobre rzeczy, które obie lubimy, a które nie miały nic wspólnego z jedzeniem wigilijnym. Wyszukałyśmy parę filmów, które bardzo chciałyśmy zobaczyć. Spędziłyśmy ten wieczór w szlafrokach, ale ładnych, siedząc na kanapie. I wtedy Ala mi powiedziała: „Wiesz co, mamo, wiem, że ty zawsze chciałaś dla mnie organizować święta i bardzo się starałaś, ale to są pierwsze, podczas których  nie podniosłaś głosu! To są też pierwsze święta, podczas których ja ciebie nie widzę umęczonej”. Od tej pory dałam sobie z tym spokój.

Anna Dziewit-Meller: Dla mnie święta to jednak jest archetyp czegoś rodzinnego. Czegoś, co się kojarzy z najlepszymi momentami, z babcią, dziadkiem, ich wielkim mieszkaniem, które pewnie teraz, gdybym je odwiedziła, byłoby małe. Pochodzę z bardzo „rodzinnej” rodziny. Odwiedzającej się, spotykającej się, rozmawiającej ze sobą przez telefon. Teraz ja – chyba przez osmozę – wprowadzam to w swoim domu. Najpierw święta organizowała moja babcia. Potem, kiedy miała już dosyć, przejęła je moja mama, a teraz ja. Dla mnie to ciągle jest fun. Mam bardzo małe dzieci, a przy takich małych dzieciach w święta sami stajemy się dziećmi. Nie czuję się udręczona świętami dlatego, że my się sprawiedliwie dzielimy obowiązkami. Nikt nie ma prawa się czuć przemęczony. A jednocześnie dajemy sobie prawo do wpadek, jakichkolwiek bądź...

Prawo do błędów świątecznych!

A.D.M.: W zeszłym roku  spaliłam trzy z czterech ciast. No co z tego? Nic z tego. Chodzi o to, żebyśmy sobie przez chwilę posiedzieli razem i właśnie pooglądali jakieś filmy, pogadali o bzdurach, napili się trochę koniaku, jeśli ktoś ma ochotę. Taki raczej model luźny. Od dwóch lat organizujemy święta w domu na Mazurach, więc nawet nie trzeba się stroić, bo to nie ma sensu. Obowiązuje dresowy dress code.

Ewa Nowak: Mikołajujecie?

A.D.M.: Tak. Mój brat, nie mogę wam tego mówić... A nie, mogę, przecież moje dzieci nie umieją czytać, to mogę…

Mów śmiało.

A.D.M.: Mój brat przebiera się za Mikołaja i to są bardzo fajne sytuacje, kiedy wszyscy są przerażeni, pies szczeka, dzieci chowają się pod fotelami, wyznają winy…

W tym, co powiedziałaś do tej pory, pojawiły się dwie bardzo ważne rzeczy. Pierwsza jest taka, że ludzie, którzy się lubią i ze sobą dobrze żyją, chętnie się spotykają – także z okazji świąt – ale również że tacy ludzie dobrze się dzielą obowiązkami. Udręka, o której opowiedziałam na początku, jest udręką kogoś, kto wyrósł w domu, w którym wszystko to spoczywało na jednej osobie, a ja ją naśladowałam, psując najfajniejsze dni w roku sobie i wszystkim dookoła, stawiając sobie zadania ponad siły. Jeżeli pracujesz na pełny etat, wymaganie od siebie karpia po żydowsku, z którego należy pęsetą wyjąć każdą ość, sprawia, że na koniec wbijasz sobie te ości w serce. Marek, a jak u ciebie wygląda wyznanie świąteczne?

Marek Napiórkowski: Sięgam pamięcią do pacholęcych lat… Wiadomo, choinka, Mikołaj, wiara w tego Mikołaja, jakieś takie poczucie ciepła rodzinnego. Wszyscy to znamy i ma to bardzo duży związek z tradycją. Dlatego dziś postrzegam święta bardziej jako zdarzenie tradycyjne, a nie religijne. Jeżeli tylko mi się udaje, zawsze wracam na święta do rodzinnego domu. Do mamy i do siostry. Pochodzę z Jeleniej Góry.

Wiecej w Sensie 12/2016. Kup teraz!

SENS także w wersji elektronicznej

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze