Znają się od 40 lat, przyjaźnią od kilku. Jeden spokojny, introwertyczny, pisze błyskotliwe teksty na miarę. Drugi radosny, pełen ekspresji, potrafi je charyzmatycznie wyśpiewać. „sztuka zabiera ludzi w inną rzeczywistość i optykę. I to jest najważniejsze jej zadanie” – jednogłośnie twierdzą Wojciech Młynarski i Michał Bajor.
Muszę panom coś wyznać...
Wojciech Młynarski: Co się stało?
Mam straszną tremę.
W.M.: Dlaczego?
Boję się, że zaczniecie przepytywać mnie z tekstów piosenek, których nie pamiętam, albo historii starożytnego Rzymu. Czy uniosę dwie takie osobowości jak wy, panowie?
W.M.: Bez przesady... Myślę, że pani trema to po prostu trema mobilizująca. Czyli dobra.
I nie zdążyłam pomalować paznokci, a wy to na pewno zobaczycie.
W.M.: Dla mnie ważny jest przede wszystkim, że tak się wyrażę, intelekt i jeden z jego składników, którym jest poczucie humoru. A jeśli przy okazji wygląd zewnętrzny jest estetyczny, to nic nie szkodzi [śmiech]. Nie zawadza.
Skoro tak, porozmawiajmy o miłości, tym bardziej że pojawia się ona w każdej piosence na płycie „Moja miłość”. Możliwe jest życie bez miłości?
W.M: Nie, no skąd! Miłość być po prostu musi. Również w piosenkach, czego dowodem jest twórczość choćby Édith Piaf czy Charles’a Aznavoura. Na płycie „Moja miłość” też są piosenki liryczne, biorące się ze zwykłych obserwacji życia, które autor – czyli ja – podchwycił i sportretował.
Więcej w Zwierciadle 11/2015. Kup teraz!Zwierciadło także w wersji elektronicznej