Eskapizm, resentyment, narcyzm i zero empatii. Wystawa Sebastiana Cichockiego i Łukasza Rondudy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej właśnie to pokazała.
I nie mówię tu wcale o wystawianych pracach, ale o waszych głosach w dyskusji, która się rozpętała. Widzicie w niej tylko kicz, propagandę, manipulację albo drwinę. Mówicie jednym głosem – wy wszyscy: z lewa i z prawa. Czy ta jednomyślność was nie zastanawia? Nowa Sztuka Narodowa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej to jedno z najbardziej doniosłych wydarzeń kulturalnych w ostatnich latach, z ogromnym potencjałem realnej zmiany społecznej. Inaczej niż amorficzne Berlin Biennale Artura Żmijewskiego, jest jak bezlitosne zwierciadło, w które nie chcecie patrzeć, więc je próbujecie obśmiać, zdyskredytować, zagadać.
Słabość polskiej krytyki artystycznej nie jest tajemnicą – zakończone niedawno 7. Biennale w Berlinie (BB7) dobitnie ją potwierdziło. Podczas gdy zachodni komentatorzy nie zostawili na jego twórcach suchej nitki, u nas – dziwnym trafem – nastąpiła pełna afirmacja: żadnych trudnych pytań, rozliczeń, postulatów czy debat. Po stokroć powtórzono, że sztuka się stała spektaklem, który należy rozwalić – fasadową „dekoracją neoliberalnego systemu”, który artyści „reprodukują”, a przecież powinni zmieniać. Nikt jednak nie śmiał zapytać o jaką zmianę tu chodzi – co w czym należy zmienić i pod jakim względem, oraz jak się te wszystkie teorie mają do praktyki. Amorficzność i nieprzewidywalność BB7 pokornie więc nazwano „sztuką w procesie”, głosy rozdrażnienia odczytano jako potwierdzenie subwersywnego potencjału imprezy, zaś jej ostateczną klapę okrzyknięto „produktywną klęską”. (...)
Więcej na stronie