Doświadczenie uczy, że miłość jest najlepszym lekarstwem dla duszy, a badania naukowe wskazują, że miłość działa także dobrze na mózg.
Według naukowców biologiczny aspekt miłości pochodzi z prymitywnych części mózgu, które były aktywne na długo przed rozwinięciem się kory mózgowej. „Zakochany” mózg to konstelacja różnego rodzaju bodźców. Taką stymulację zapewnia mu np. najdłuższy z nerwów człowieka – nerw błędny, który pozwala nam odczuwać konkretną emocję. Kora przedczołowa, która odpowiada m.in. za planowanie działań, rozważa ich konsekwencje, a także kontroluje i hamuje nasze gwałtowne emocje, jest w dysonansie z pierwotnymi biologicznymi procesami - jest to więc odwieczna walka tego, co racjonalne z tym, co biologiczne. Dla przykładu, charakterystyczne rozszerzone źrenice u zakochanego to efekt działania właśnie nerwu błędnego, który należy do autonomicznego układu nerwowego, tego samego, który odpowiada za przyśpieszone bicie serca.
Wszystkie te fakty zdają się sugerować, że „oszaleć z miłości” może nawet mózg, z korzyścią dla niego samego. Udany związek to także paradoksalnie, mimo mnogości impulsów, lepsze zdrowie psychiczne. Naukowcy potwierdzają, że ludzie pozostający w udanych związkach cieszą się lepszym zdrowiem, żyją dłużej i są szczęśliwsi. Miłość pomaga przetrwać także trudne momenty.
„Postępująca choroba Alzheimera zaburza obszary mózgu odpowiedzialne za funkcje logicznego myślenia, pamięć, ale nie niszczy zdolności odczuwania emocji. Chory ma problem z okazywaniem uczuć, ale to nie znaczy, że ich nie docenia. Do osoby dotkniętej tą chorobą można dotrzeć właśnie poprzez sztukę, muzykę czy właśnie miłość i troskę. Pacjent chce się czuć potrzebny, a wsparcie bliskich to kolejny krok w walce z chorobą. Miłość może być formą terapii”, przekonuje dr n. med. Gabriela Kłodowska-Duda z kliniki Neuro-Care w Katowicach.