Gdy się zakochujemy, chcemy być z bliską osobą, jesteśmy jej ciekawi, jesteśmy otwarci. Budząc się do tego, kim naprawdę jesteśmy, automatycznie zyskujemy tę perspektywę, tę miłosną relację w stosunku do siebie samych i do innych. Zaczynamy spotykać się z ludźmi bez słów, w pełni, jakbyśmy ich zawsze znali – mówi prowadząca Grupy Przebudzenia Kama M. Korytowska.
Prowadzisz Grupy Przebudzenia. Kiedy TO się wydarza?
W tej chwili na świecie jak grzyby po deszczu pojawiają się ludzie, którzy albo poszukują przebudzenia, albo niczego nie szukali, ale wydarza się coś, co ich zmienia, otwiera. Należę do tej drugiej grupy. Miałam dwadzieścia kilka lat, kiedy rodziłam drugą córkę. Mój umysł zatrzymał się. Byłam całkowicie zanurzona w tym doświadczeniu. Kiedy nadchodził skurcz, ciało samo znajdowało najlepszą pozycję. Kiedy skurcz przemijał, siadałam na małym stołeczku, opierałam głowę o ramię mojego męża i natychmiast zasypiałam, nawet jeśli były to przerwy 40-sekundowe. Śniła mi się szarlotka z wykrojonym z ciasta motylem na wierzchu.
Szarlotka? Ciepło, słodycz, karmienie.
Tak, żadnych odlotów, blisko ziemi, życia, bycia kobietą, stawania się matką. Bardzo ożywcze. Córka urodziła się po prostu w czasie kolejnego skurczu. Ten drugi poród, półtora roku po pierwszym, był całkowicie innym doświadczeniem. Gdy rodziłam pierwszą córkę, byłam zaskoczona tym, co się dzieje. Zaczęło porządnie boleć, a ja pomyślałam: „OK, mogę współpracować, ale teraz poproszę dziesięć minut wolnego, napiję się herbaty, odpocznę i mogę wrócić do rodzenia”. Ale tak się nie stało. Skurcze trwały mimo moich myśli, chęci, oczekiwań. Coś we mnie było całkowicie zaskoczone, że nic nie dzieje się na moich warunkach. Ten wgląd to była chwila, ułamek sekundy, a jednak podczas drugiego porodu coś we mnie głęboko wiedziało, że nie mogę tu niczego postanowić. Więc po prostu poddałam się temu, co jest. Wydaje się, że naszym najgłębszym instynktem jest instynkt samozachowawczy. Jesteśmy zaprogramowani na to, żeby przeżyć. Ale mamy też głębszy instynkt w sobie – poddania się temu, co jest. Gdy w nocy płacze dziecko, ostatnią rzeczą, którą chce się zrobić, jest wstać i zająć się nim. Instynkt samozachowawczy powiedziałby: „Zostaję w łóżku, chcę się wyspać”. Instynkt poddania się jest głębszy, mocniejszy. Jest coś większego niż „ja”. Ja nie szukałam. W doświadczeniu porodowym niejako zostałam odszukana. Tylko nie miałam świadomości, że to już się wydarzyło. I zaczęłam poszukiwać.
W sobie? W świecie?
Skończyłam filologię angielską. Wyszłam za mąż za Anglika, profesora literatury, wyjechaliśmy do Cambridge, urodziłam córki. Pracowałam jako superwizorka literatury polskiej i języka polskiego na Uniwersytecie w Cambridge. To była praca z umysłem: purystycznym, wyśmienitym. Czułam podskórnie, że to za mało, że jest coś poza umysłem. Wiele lat medytowałam w grupach buddyjskiego nauczyciela. Jednak chciałam mieć coś, co odpowiadałoby mi jako współczesnej kobiecie, która nie żyje w aszramie, tylko na Zachodzie, ma normalnych sąsiadów, dzieci, związki. Chciałam, aby moje zwykłe życie było wyrazem duchowości. Zajęłam się psychoterapią. Szkoliłam się w psychoanalizie. Rozwijałam się intelektualnie. Tańczyłam, malowałam. Ciągle szukałam. Osiem lat temu trafiłam w Londynie na jednodniowe zajęcia z kobietą, która ma na imię Fanny. Tak głęboko dotknęła mnie swoją obecnością, iż natychmiast wiedziałam, że to jest to. Znalazłam. Byłam w domu. Od około 40 lat na planecie zagarnia nas nowa fala duchowości. Starzy mistrzowie mówili o wolności od ograniczenia. My mówimy o wolności w ograniczeniu. O poddaniu. To, co Wschód proponował przez ostatnie tysiące lat, to transcendencja, wychodzenie z cyklu życia i śmierci: „Nie chcę mieć z tym nic wspólnego”. Jednak to nie koniec ewolucji świadomości. Dalajlama powiedział, że świat zbawią zachodnie kobiety. Nie tyle chodzi o kobiety, ile o „kobiece”. „Kobiece” bez rezygnowania z „męskiego”. Kobiece w nas mówi: „Zostaję w tym ciele, w tym doświadczeniu. Nie muszę nigdzie iść, bo już tutaj jestem wolna”.
Na Wschodzie mówi się, że wszystko, co nietrwałe, jest nierzeczywiste.
Rozumiem, że „nierzeczywiste” znaczy „zmienne”. Kiedy powstaje problem? Kiedy szukamy niezmienności w tym, co zmienne. To tak, jakbyśmy weszli do hotelu na weekend i zaczęli przemalowywać ściany. Hotel jest tymczasowym miejscem i gdybyśmy uznali go za nasz dom, zaczęlibyśmy podejmować kroki, które nie odpowiadają rzeczywistości. Kiedy zaśniemy, żyjemy koncepcją, że jest tylko materia i ruch. Wtedy właśnie chcemy zatrzymać to, czego zatrzymać się nie da. Jesteśmy w konflikcie z rzeczywistością. Ponosimy wówczas konsekwencje na każdym poziomie życia. Przebudzenie to wgląd: już jestem w domu. Ruch poddania się temu, co przemija, może wydarzyć się tylko wtedy, gdy budzimy się do świadomości, że jesteśmy czymś, co jest zawsze obecne i co postrzega. Przebudzenie iluminuje wszystkie sfery życia.
W jaki sposób?
Nasze działania nie mają już inwestycji.
Inwestycji?
Nie będę kochać, żeby… Żeby zbawić ludzkość. Żeby być lubianą. Że coś mi to da. Dla większości z nas to jest zmienne – jest moment zaśnięcia i moment przebudzenia świadomości „jestem”. Ważne, co jest w tej chwili, co jest tutaj. Czy w tym momencie wiem, kim jestem? Czy jestem zagubiona w materii? Ktoś to świetnie powiedział: „Coraz częściej pamiętam, kim jestem”.
Z moich doświadczeń wynika, że najgłębszym ludzkim pragnieniem jest spotkanie z innymi w przestrzeni serca.
Pragniemy być głęboko poznani i głęboko poznawać innych. Gdy się zakochujemy, chcemy być z bliską osobą, jesteśmy jej ciekawi, jesteśmy otwarci. Budząc się, automatycznie zyskujemy tę perspektywę, tę miłosną relację. Zaczynamy spotykać się ze sobą i z ludźmi bez słów, w pełni, jakbyśmy ich zawsze znali, ale też poznawali na nowo.
Odeszłaś od męża. Przyjechałaś po dwudziestu kilku latach do Polski. Co zmienia się w bliskich relacjach, kiedy się budzimy?
To jest nieprzewidywalne. Na pewno coś się zmieni. Przypuśćmy, że w relacji to kobieta się budzi. Do tej pory zawsze ustępowała mężowi. Robiła, co jej kazał. Ale teraz zaczyna czuć, jak bardzo jej życie jest cenne. Już nie akceptuje położenia, w jakim się znajduje. A jednocześnie jest w tym przestrzeń, obecność, miłość. Zaczyna mówić: „nie”. Na zajęciach z asertywności uczymy się tego od zewnątrz, ale ten ruch naturalnie jest w nas; głęboko w sobie wiemy, kiedy powiedzieć „tak”, a kiedy „nie”, i jak to powiedzieć. Stajemy się odpowiedzialni w dobrym tego słowa znaczeniu. Istnienie jest nieograniczone i wszystko się w nim zawiera. Jakby to było pozwolić bólowi być bólem, smutkowi smutkiem. Pozwolić tobie być tobą, mnie być mną. Smutek powraca dlatego, że go ciągle odpychamy. A tymczasem on może jak fala dopłynąć do brzegu i zakończyć swój żywot. To jest bardzo pokojowe podejście, bardzo skromne. Zaczyna się prawdziwy pokój wewnątrz i na zewnątrz. Kiedy jesteśmy po prostu chodzącą przestrzenią, ego uspokaja się i poddaje. Zaczyna się zwyczajna, codzienna magia życia, piękno, dobro, satysfakcja, poczucie powracania, przybywania do brzegu wciąż na nowo, świeżość każdej chwili. Czy może być coś piękniejszego?
Kama M. Korytowska od wielu lat pracuje z ludźmi zainteresowanymi przebudzeniem się do swojej prawdziwej natury. Prowadzi cykliczne Grupy Przebudzenia. Zaprasza do Polski nauczycieli z całego świata.