Najbardziej pomocna we wspieraniu samodzielności dziecka jest umiejętność dorosłego do przezwyciężenia własnego niepokoju – podkreśla psycholog dziecięca Anna Bykowa, autorka książki „Jak wychować samodzielne dziecko”.
Fragmenty książki „Jak wychować samodzielne dziecko” w tłum. Agnieszki Sowińskiej; wyboru i skrótu dokonała redakcja.
Szczerze mówiąc, łatwiej mi zapomnieć, że jestem „leniwą mamą” i pójść odebrać dziecko ze szkoły, aby tylko uniknąć strachu paraliżującego wszystkie pozostałe myśli – poza jedną: „Gdzie jest teraz moje dziecko?!”. Mój starszy syn już dawno wywalczył sobie prawo do samodzielnego powrotu ze szkoły. Ma swój klucz, umie sam otwierać drzwi. Chce zademonstrować swoją dorosłość przed pozostałymi pierwszoklasistami, na których czekają babcie, mamy i nianie. Wychodzi ze szkoły i… widzi mnie („Tak wyszło, załatwiałam coś w pobliżu, a ty akurat skończyłeś lekcje”). Obiecuję mu, że następnego dnia już na pewno wróci do domu sam. Uspokajam samą siebie, że moje dziecko doskonale – aż do wybuchu rozdrażnienia z jego strony: „Przecież ja to wszystko wiem!” – zostało poinstruowane w temacie bezpieczeństwa. Ale wraz z myślą: „Już powinien być w domu” znów pojawia się niepokój. Na początku próbuję go odgonić: pewnie lekcja się przeciągnęła, długo się ubierał, a potem zaczynam dzwonić. Wydawałoby się, że dzisiejsi rodzice mają prawdziwe szczęście, że mogą w każdej chwili zadzwonić do dziecka na komórkę i uspokoić niepokój. Ale często się okazuje, że niepokój rośnie, bo dziecko nie odbiera. Narzucasz coś na siebie w pośpiechu, wybiegasz z mieszkania i natykasz się na przygotowany zawczasu klucz w ręku swojego dziecka (sam doszedł). Kolejna wpadka: mama przeszkodziła w otwarciu drzwi… Mokry, brudny, ale szczęśliwy syn opowiada o ulepionym na szkolnym boisku bałwanie. Pierwszy śnieg to takie wydarzenie, dla którego zapomina się o surowym rodzicielskim przykazie: „Po lekcjach od razu do domu!”. Oddycham. Dopytuję: „Dlaczego nie odbierałeś moich telefonów?”. Odpowiedź jest przewidywalna: „Nie słyszałem dzwonka”. Mogę to zrozumieć, na szkolnym boisku chór dziecięcych głosów tłumi każdy dzwonek telefonu.
Oczywiście można nie kierować się lękiem. Można chodzić po dziecko do szkoły wbrew impulsowi dziecka, które chce być samodzielne. Ale i tak z dręczącym niepokojem przyjdzie się wam zetknąć, i to nie raz. Gdy dziecko będzie samo na podwórku. Gdy pojedzie na obóz. Gdy będzie wracać z innymi kibicami z meczu piłki nożnej. Gdy pojedzie wieczorem odprowadzić dziewczynę na drugi koniec miasta. Gdy pojedzie do innego miasta zdawać egzamin na studia… Powodów jest masa, i tak po prostu jest: nie da się uniknąć niepokoju. Choć istnieje rozwiązanie: można całkowicie przywiązać dziecko do siebie. Czy będzie to dla niego dobre? Nie. I takie rozwiązanie podyktowane jest nie troską o dziecko, tylko egoizmem rodzica: „Chcę, żeby mi było wygodnie. Nie chcę czuć niepokoju. Ciężko znoszę lęk. Bądź zawsze obok, tak abym cię widziała. Nie żyj własnym życiem”.
Lęk o własne dziecko jest normalny. Ale czasami lęk przekracza granice normy i staje się lękiem z przedrostkiem „hiper”, który zakłóca rozwój dziecka.
– Sam umyję jabłko!
– Nie, ja umyję. Ty umyjesz niedokładnie, na jabłku mogą zostać bakterie! (Fantazja już podsuwa obraz dyzenterii i oddział chorób zakaźnych w szpitalu dziecięcym).
Drogie mamy, niech dziecko samo umyje jabłko. Waszym zadaniem jest sprawdzić jakość umycia. Na uspokojenie powtórzcie mantrę: „To będzie trening odporności”. Ludowy folklor mówi następująco: „W każdym brudku są witaminki”.
– Sam pokroję ser!
– Nie, połóż nóż! Skaleczysz się!
Skaleczy się, jeśli nie nauczy się posługiwać nożem. Dlatego należy pozwolić, ale kontrolować proces. Przypominaj: „Uważaj, aby palce nie znalazły się pod ostrzem”.
– A jak moja Alusia spędziła pierwszy dzień w przedszkolu?
Alusia ma pięć lat i to naprawdę jej pierwszy dzień w przedszkolu.
– Wszystko było dobrze. Zjadła, pobawiła się, a nawet się załatwiła.
– Załatwiła się? Ale jak?!
– Jak wszyscy. Siedząc na toalecie.
– Siadała pupą na sedesie?!
– Proszę się nie martwić, jest czysty, regularnie przemywamy go chlorem.
– A kto jej pupę wytarł?
– Sama sobie wytarła.
– Sama?!
– Tak, u nas wszystkie dzieci radzą sobie z tym same.
– A czym wytarła?
– Papierem toaletowym. A czym jeszcze mogłaby to zrobić?
– Ale ja w domu wycieram jej pupę tylko mokrymi chusteczkami!
– A co się stanie, jeśli użyje zwykłego papieru toaletowego?
– Może źle się podetrzeć, pupa zacznie ją swędzieć. Obetrze papierem i będzie podrażnienie. A jeśli wytrze nie w tym kierunku co trzeba, może przenieść infekcję na organy płciowe. A jeśli potem ręce źle umyje?!
Tak, życie jest straszne… Oczywiście motywacje tej mamy są zrozumiałe, chce dobra swojego dziecka. Na szczęście nie skończyło się to żadnym problemem dla dziewczynki. Jakim problemem? – zapytacie. Mogła rozwinąć nawyk (kompleks) załatwiania się jedynie w obecności mamy, ponieważ tylko mama wie, jak zrobić wszystko prawidłowo i bezpiecznie. W niektórych dzieciach rozwijają się na tym gruncie psychosomatyczne zaparcia. I żeby tylko zaparcia… Początkowo dzieci nie mogą wyjeżdżać bez mamy, a potem, wraz z wiekiem, w ogóle nie mogą wyjeżdżać z domu. To, że dziecko będzie dorastać bez wyjazdów na obozy czy kolonie, nie jest wielkim problemem. Ale psychosomatyka stanowi już poważny problem. Zdarza się, że takie dzieci, dorastając, zaczynają z tego powodu rezygnować z podróży oraz wyjazdów na delegacje, niektóre zaś nie mogą się obejść bez środków na przeczyszczenie, a nawet muszą zwrócić się po pomoc do psychoterapeuty (a ponieważ problem jest nader delikatnej natury, zdarza się to skrajnie rzadko).
Gdy jedynie mama wie, jak coś zrobić najlepiej, prawidłowo i bezpiecznie, i owe „jak” wciąż wypowiada na głos, odejście od mamy wydaje się naprawdę przerażające. Przy czym mamy bardzo często się oburzają, rozmawiając z innymi ludźmi. A dziecko stoi obok i słyszy: „Jak można pozwalać dzieciom wchodzić tak wysoko? Po co w ogóle coś takiego postawiono na placu zabaw? Przecież wychowawczyni nie zdoła wszystkich upilnować!”; „Wyobrażasz sobie, dali dzieciom na obiad rybę z ośćmi! Przecież dziecko nie zdoła sobie z tym poradzić! Albo będzie głodne, albo ość mu w gardle stanie”; „No wyobraź sobie! Babcia dała mu jabłko ze skórką. Tyle razy mówiłam, że jabłko należy obrać. Przecież w skórce gromadzą się azotany!”.
„Tak – myśli dziecko – świat jest niebezpieczny. I tylko mama wie, co jest dobre. Nigdy i nigdzie nie będę się od niej oddalać!”.
[…]
Niejednokrotnie spotykałam się z taką opinią, że samodzielność należy rozwijać tylko w chłopcach. Że niby oni potem stają się głowami rodzin, ponoszą odpowiedzialność za rodzinę. A dziewczynka powinna być miła i posłuszna, że jej siła tkwi w jej słabości. […]
Samodzielne myślenie, przejaw własnej woli, samostanowienie i samowystarczalność – są tym, co przeszkodzi dziewczynce wyjść za mąż. […]
Nie wykluczam, że rodziny z posłusznymi żonami są faktycznie trwalsze i rzadziej dochodzi w nich do rozwodów. Ale czy można jednoznacznie powiedzieć, że są one szczęśliwsze? Jest różnica między byciem w związku wskutek osobistego wyboru, wierząc, że będzie wam dobrze, a byciem w związku ze strachu: „Sama sobie nie poradzę”.
Jeśli przyjrzymy się samodzielności szerzej niż tylko w kontekście codziennych umiejętności domowych, to będzie nią samowystarczalność i integralność. Integralny człowiek woli budować relacje z integralnymi ludźmi. Tacy ludzie wchodzą w związek z pragnieniem dzielenia się, wzajemnego wzbogacania swoich światów wewnętrznych. Niesamodzielny człowiek wchodzi w związek z pragnieniem, by brać, ponieważ sam odczuwa osobowościowy deficyt. Zajmuje pozycję dziecka, którą można streścić w zdaniu: „Daj mi”. W takich relacjach jest wiele pretensji i uraz. To bardzo często relacje dwóch dorosłych dzieci z nieustającymi kłótniami według scenariusza: „Nie dasz mi samochodu, to ja się nie będę z tobą bawić”. To może być także relacja „dziecko i rodzic” rozwijająca się według scenariusza: „Jeśli będziesz się dobrze zachowywać, to dostaniesz nową zabawkę”. Nawet jeśli obydwoje uczestników takiej relacji czują satysfakcję, stosując podobne manipulacje, nie nazwałabym takiego związku harmonijnym.
Zanim zacznie się budować z kimś relację, człowiek powinien zbudować relację z samym sobą. Zrozumieć siebie, odpowiedzieć na pytania: „Kim jestem? Czego oczekuję od relacji? Jakiego potrzebuję partnera? Co mogę mu dać?”.
Posłuszna dziewczynka, która sama o niczym nie decyduje, raczej nie zdoła tego zrobić. Już za nią zdecydowano: kim jest, jaka powinna być, jaka jest jej rola w związku, jakiego potrzebuje partnera. Szansę na związek ma niewątpliwie wielkie. A szanse na szczęście?
Samodzielna dziewczynka, gdy dorasta, też może mówić: „Tak, kochanie, będzie tak, jak chcesz” – ale tylko dlatego, że sama też tak uważa, a nie dlatego, że w jej oprogramowanie nie wgrano innej odpowiedzi.
Anna Bykowa, psycholożka dziecięca i rodzinna, pedagożka, nauczycielka arteterapii. Mieszka w Jekaterynburgu w Rosji. Ma dwóch synów. Autorka artykułu „Dlaczego jestem leniwą mamą”, opublikowanego kilka lat temu w Internecie. Post wywołał wiele kontrowersji i burzliwą dyskusję.