Trauma bonding to proces uzależnianie się emocjonalnego od osób, które źle nas traktują – stosują wobec nas przemoc psychiczną lub fizyczną. Zazwyczaj określenie to stosujemy w odniesieniu do relacji romantycznych. Związek oparty na trauma bond rozwija się, gdy zauroczone partnerem zostajemy wciągnięte w niekończący się cykl zachowań przemocowych, które przeplatane są chwilami miłosnych uniesień. Ten destrukcyjny wzorzec relacji działa jak narkotyk – funduje nam skoki dopaminy i amplitudę emocji, jakich nie jest w stanie zapewnić zdrowy, stabilny związek. Zaczynamy uzależniać się od drugiej osoby, zatracając przy tym siebie. Właśnie to sprawia, że zerwanie toksycznej więzi jest niesamowicie trudne.
Koncepcja ta pojawiła się w latach 80. XX wieku, a stoi za nią dwójka psychologów Donald Dutton i Susan Painter. Parę badaczy początkowo interesowały mechanizmy relacji zachodzące pomiędzy sprawcami a ofiarami przemocy domowej. Z czasem nadali swojej teorii szerszy kontekst i zaczęli odnosić ją nie tylko do relacji romantycznych, ale i tych zachodzących np. między rodzicami a dziećmi albo sprawcami przemocy seksualnej i ich ofiarami.
We wszystkich tych przypadkach trauma bonding rozwija się w wyniku cyklu przemocy emocjonalnej (manipulacja, gaslighting) lub fizycznej, po których następuje pozytywne wzmocnienie. Podobne jest to do systemu kar i nagród. Po traumatycznym czasie, w którym jesteśmy przez toksycznego partnera manipulowane, poniżane i ranione, następuje nagroda w postaci „dobrych” chwil, w których na nowo zaczynamy wierzyć, że wszystko się ułoży. Sielanka trwa jednak krótko i partner bardzo szybko powraca do zachowań przemocowych.
W przypadku trauma bonding jedna osoba znęca się emocjonalnie lub manipuluje drugą, a następnie stosuje taktykę bombardowania miłością, aby wywołać u ofiary poczucie zagubienia i uzależnić ją od siebie.
Według Duttona i Painter fundamentalne dla rozwoju trauma bonding są dwa czynniki:
- Nierównowaga sił. Partnera, z którym wikłamy się w toksyczną zależność, postrzegamy jako dominującego w stosunku do nas. Jest dla nas autorytetem, imponuje nam (na przykład: siłą charakteru, pozycją społeczną, statusem materialnym, wyglądem). Jego władza nad nami jest tak wielka, że w pewnym momencie zaczynamy wątpić we własne myśli na swój temat i przyjmujemy jego opinie o nas jako słuszne i prawdziwe.
- Wzmocnienie okresowe. Jest to teoria rozwijana na gruncie psychologii behawioralnej i opisująca mechanizm, w którym destrukcyjne zachowania partnera są przeplatane pozytywnymi. Choć tych pierwszych jest więcej, to pamięć o miłych chwilach i nadzieja na to, że po długim cyklu upokorzeń ponownie ich doświadczymy, uzależnia nas emocjonalnie od oprawcy.
Najbardziej niszczycielskim aspektem trauma bonding jest fakt, że zniekształca ono nasze spojrzenie na rzeczywistość i na samych siebie. Ewidentne zachowania przemocowe ze strony partnera zaczynamy usprawiedliwiać, przekonując siebie, że to my jesteśmy ich przyczyną. Agresję interpretujemy jako przejaw siły i autorytetu. Krótkie okresy love bombingu są dla nas dowodem miłości. Ponieważ otrzymujemy sprzeczne sygnały, czujemy się zdezorientowane co do intencji drugiej strony – stąd próba racjonalizacji jej zachowania. W efekcie, chcąc za wszelką ceną powrócić do „dobrych” chwil w związku, godzimy się na tkwienie miesiącami, a nawet latami w ślepym kręgu przemocy.
Trauma bonding rozwija się w czasie – to proces podzielony na etapy. Każdy z nich przyczynia się do zbudowania pomiędzy nami a partnerem głębokiej zależności fizycznej i emocjonalnej. Toksyczna więź zacieśnia się za każdym razem, gdy mamione obietnicami poprawy i miłosnymi deklaracjami („od teraz będzie inaczej”, „nigdy nikogo tak nie kochałem”), godzimy się na kolejną dawkę cierpienia.
Proces ten przebiega w 7 etapach:
- Love bombing – partner zabiega o nas, jest czarujący, dobry, prawi komplementy, stać go na wielkie gesty. Czujemy miłosną euforię.
- Zdobycie naszego zaufania i uzależnienie od siebie – partner mami nas wizjami szczęśliwego związku, zapewnia o swoich uczuciach, składa poważne deklaracje. Nie odstępuje nas na krok i robi wszystko, abyśmy zyskały do niego pełne zaufanie. Na tym etapie „połykamy” haczyk i angażujemy się w relację.
- Krytyka – niespodziewanie partner zaczyna coraz częściej nas krytykować. To mogą być zarówno przytyki odnoszące się do wyglądu, jak i naszych umiejętności czy stanu mentalnego.
- Gaslighting – zauważamy pierwsze rysy i pęknięcia na osobowości partnera. Jednak gdy komunikujemy mu swoje wątpliwości, ten odbija piłeczkę twierdząc, że to z nami jest coś nie tak. To my jesteśmy konfliktowe, roszczeniowe, przewrażliwione, niestabilnie emocjonalnie i winne wszystkich problemów w związku. Zaczynamy wierzyć w jego manipulacyjną narrację i obwiniać siebie za wszelkie nieporozumienia.
- Rezygnacja i poddanie – uczucie dezorientacji miesza się z potrzebą akceptacji i czułości ze strony przemocowego partnera. Chcemy za wszelką cenę unikać sytuacji konfliktowych i znowu przekonać go do siebie, naiwnie sądząc, że to my jesteśmy odpowiedzialne za problemy w relacji. Stąd podporządkowujemy się, nie sprzeciwiamy i w pełni poddajemy jego oczekiwaniom.
- Utrata własnego „ja” – trauma bond zacieśnia się. W strachu przed przemocą i eskalacją kłótni, całkowicie ulegamy oprawcy. Izolujemy się od otoczenia, które zwraca uwagę na niepokojące sytuacje w naszym związku. Zatracamy swoją indywidualność, przestajemy bronić swoich granic, dostrajamy się całkowicie do oczekiwań i nastrojów partnera – nawet, gdy sprawiają nam dyskomfort czy cierpienie emocjonalne.
- Uzależnienie – traumatyczna więź staje się faktem. Z trudem znosimy destrukcyjne zachowania partnera wierząc, że niedługo się zmieni i na nowo zacznie bombardować nas miłością, tak jak to było na początku. Uzależniamy się od miłosnych wzlotów i bolesnych, emocjonalnych zjazdów.
Czytaj też: 5 typowych tekstów manipulatora. To powie ci narcyz, gdy będzie chciał zyskać nad tobą kontrolę
Wynika to z kilku czynników.
Po pierwsze, wspólne traumatyczne doświadczenia – nawet, jeśli odpowiedzialny jest za nie sam partner – budują głęboką więź emocjonalną. Postrzegamy je jako coś intymnego, co przeżyłyśmy tylko z jedną osobą na świecie. Nikt inny nie ma dostępu do wspomnień i emocji, które wspólnie dzielimy – zarówno tych złych, jak i dobrych. W ten sposób ulegamy iluzji, że nasz oprawca jest kimś wyjątkowym i nikt inny nie zrozumie nas tak jak on.
Po drugie, w wyniku manipulacji zyskujemy fałszywe przekonania na temat siebie samych i naszego związku. Ciągła krytyka i gaslighting powodują, że doszukujemy się przyczyn problemu w naszych niedostatkach. Sądzimy, że jeśli tylko się „poprawimy”, to partner również zmieni swoje postępowanie i wszystko się ułoży.
Trauma bonding staje się w końcu jedynym dominującym modelem relacji w naszym życiu. Tak jak w przypadku każdej traumy, podświadomie dążymy do jej powtarzania, ponieważ to jedyne, co znamy. Opuszczenie toksycznej relacji wiąże się z lękiem, że zostaniemy same, nie poradzimy sobie i nikt inny nas już nie zechce.
W wyniku trauma bonding rozregulowuje się też nasz układ nerwowy. Rozchwiane zostają poziomy neuroprzekaźników, w tym dopaminy i oksytocyny. Mózg przyzwyczaja się do emocjonalnego rollercoastera, w którym ekscytacja przeplata się na zmianę z głębokim smutkiem i cierpieniem. Po takiej huśtawce bardzo trudno odzyskać emocjonalną stabilność, a każdy inny związek wydaje się nudny i .
Niektórzy psychologowie zwracają także uwagę na rolę podniecenia seksualnego w rozwoju trauma bond. Jest to dodatkowy czynnik wzmacniający przywiązanie do partnera, zwłaszcza w przypadku kobiet.
Ofiara trauma bonding jest zastraszona, niepewna siebie i traci poczucie tożsamości. W jej umyśle zamiast „ja” dominuje „my”, a własne samopoczucie w całości uzależnia od nastrojów partnera oraz sytuacji w związku. Swoje myśli i postępowanie podporządkowuje celowi, jakim jest otrzymanie „nagrody” w postaci czułości i miłości. Gdy między nią a partnerem jest dobrze, rozkwita, gdy tylko znowu zaczyna się etap psychicznego maltretowania – gaśnie, staje się apatyczna, nieobecna, przygnębiona.
Na dłuższą metę trauma bonding może wywołać prawdziwe spustoszenie w psychice ofiary. Tkwienie latami w tak szkodliwym modelu relacji potrafi doprowadzić do rozwoju poważnych problemów psychicznych, takich jak depresja, zespół stresu pourazowego (PTSD), dysocjacja, bezsenność. Chroniczny stres, który przeżywa ofiara, może doprowadzić także do rozwoju objawów przewlekłych, np. nasilonych bólów głowy, utraty apetytu, a nawet nudności.
W ustaleniu odpowiedzi na to pytanie pomocne może być zadanie sobie kilku pytań.
Czy w swoim związku:
- bronisz lub usprawiedliwiasz złe zachowanie partnera przed bliskimi, którzy martwią się o ciebie;
- czujesz się zobowiązana do pozostania w szkodliwej relacji z powodu wspólnych traum lub trudnych doświadczeń;
- czujesz się winna lub boisz się, jak zareaguje partner, gdy spróbujesz postawić granice lub powiedzieć „nie”;
- straciłaś kontakt z przyjaciółmi lub rodziną przez partnera;
- trzymasz się nadziei, że się partner się zmieni, rozpamiętując wspólne dobre momenty?
Jeśli na większość pytań odpowiedź jest twierdząca, bardzo możliwe, że tkwisz w trauma bond.
Warto zauważyć, że trauma bond nie rozwinie się, jeśli w porę wychwycimy niepokojące sygnały. Czerwona lampka powinna nam się zapalić już w momencie, w którym doświadczamy gaslightingu oraz nasilonej krytyki ze strony partnera. Jeśli po tego rodzaju wymianie zdań jesteśmy skonfundowane, zbite z tropu, pytamy się same siebie: „Czy ze mną jest wszystko w porządku? Czy to ja zwariowałam, czy to z nim coś nie gra?” – możliwe, że w trauma bonding zaczyna wchodzić w decydującą fazę. To w tym momencie mamy szansę, aby postawić wyraźną granicę i odciąć się od przemocowego partnera. Niestety, jeśli relacja wejdzie w fazę piątą i szóstą (Rezygnacja i poddanie, Utrata własnego ja), zawrócić jest już bardzo trudno.
Wówczas jedynym wyjściem jest udanie się po pomoc do terapeuty, aby pomógł nam w przejściu przez proces uwolnienia z toksycznych więzów oraz przez etap żałoby po zakończonej relacji. Jeśli wykształcił się u nas mechanizm emocjonalnego uzależnienia, próby samodzielnego odejścia mogą się nie powieść, a ryzyko powrotu do oprawcy jest bardzo duże.