1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Kiedy w życiu dochodzimy do „ściany” – walczyć czy zaakceptować? Rozmowa z Katarzyną Miller

Kryzys, paradoksalnie, może dawać oparcie lub skłaniać nas do znalezienia oparcia w sobie. (Fot. iStock)
Kryzys, paradoksalnie, może dawać oparcie lub skłaniać nas do znalezienia oparcia w sobie. (Fot. iStock)
Niektórzy mówią, że czasem trzeba do niej dojść lub zostać pod nią postawionym, żeby dokonała się w nas jakaś zmiana. Tylko aby tak się stało, trzeba najpierw ją zobaczyć. A potem spojrzeć raz jeszcze… Co robić, kiedy wydaje się, że nic zrobić nie możemy – psycholożkę Katarzynę Miller pyta Joanna Olekszyk.

Dojść do ściany – to bardzo przemawiająca do wyobraźni metafora. Czym jest właściwie ta ściana?
Ściana jest po prostu zamknięciem pewnego obszaru. Ogranicza się nią już w jakiś sposób ograniczoną przestrzeń. I dzięki temu mamy pokoik, salon, mieszkanie czy nawet cały dom wyznaczony ścianami. Bez tych ścian nie mielibyśmy przytulności, bezpieczeństwa, intymności. Między tymi ścianami się zamykamy, chowamy. Mówimy nawet „własne cztery ściany” – zobacz, ile w tym powiedzeniu dumy, szczęścia, wdzięczności. Nikt ci nie ma prawa mówić, co masz robić w swoich czterech ścianach, jak je urządzić, co na nich powiesić. Twoja sprawa. I to wszystko jest szalenie pozytywne. Jednak ograniczenia, jak prawie wszystko, mają też swoje wady. Ściana chroni nas przed czymś z zewnątrz, ale też nie pozwala wydostać się na zewnątrz. Na szczęście w ścianach mamy też drzwi lub okna. Natomiast ściana, do której w tym powiedzeniu dochodzimy, ich nie ma.

No właśnie, taka ściana mówi ci, że nie masz wyjścia, co więcej, że nie możesz zrobić dalej żadnego kroku.
Czasem mówi się do ludzi, którzy mimo to podejmują bezsensowne próby – „głową muru nie przebijesz”.

Czyli „dojść do ściany” znaczy, że masz jakiś problem, którego aktualnie nie potrafisz rozwiązać. Albo że już nie dajesz rady, że między tobą a światem jest zapora.
Dokładnie tak. Stoi przed tobą jakaś przeszkoda. I może ona symbolizować powody zewnętrzne, czyli dajmy na to ktoś nie chce ci od wielu lat dać podwyżki lub awansu albo zrobiłaś coś ekstra, a inni nic chcą tego przyjąć. Dobijasz się gdzieś, jednak nie odbierają telefonu, nie odpisują na mejle... Ale może też oznaczać problemy wewnętrzne. Czyli myślisz: „Mam dość, już tyle zrobiłam, tak się napracowałam, taka jestem zmęczona, że nie daję rady”. Ta ściana to kres twoich możliwości. Wiesz, że jeśli zrobisz krok dalej, to albo się rozpadniesz, albo rozchorujesz, albo umrzesz.

Więc co można zrobić, kiedy się stoi przed taką ścianą – metaforycznie i dosłownie?
Przede wszystkim trzeba zauważyć, że się pod nią stoi. Być może zaprowadził cię tu twój perfekcjonizm, ogromne aspiracje lub wielkie marzenie, które chcesz spełnić za szybko. Może brak ci cierpliwości, pokory, nie chcesz pogodzić się z tym, że coś ci nie wychodzi. A może sprzeniewierzyłaś się jakimś swoim zasadom, nadużyłaś siebie. Trzeba to w sobie dostrzec, uznać i zmienić. Podobnie jeśli przyczyna leży na zewnątrz. Czyli skoro w tej pracy nie dają ci awansu od kilku lat, to albo trzeba iść do wyższego szefa, zmienić pracę, albo… zrezygnować z chęci awansu i zadowolić się tym, co masz. Czasem chodzi o uznanie, że pewne rzeczy są po prostu nie dla mnie. Ktoś chciał być wirtuozem, ale mimo starań i prób, okazuje się, że gra przeciętnie. I co? Głową muru nie przebijesz.

Kiedy stoisz pod ścianą i widzisz obiektywnie swoją sytuację, wiesz, że nie ma sensu się na nią pchać, wyzywać jej, kopać czy walić w nią pięściami. Choć przyznajmy, na początku to zwykle robimy. „Za co mnie to spotyka?”, „Dlaczego ja?”. To tak jak byś miała jechać na wycieczkę marzeń, ale nagle złamała nogę. Co na to poradzisz? Nic. Kopniesz tę ścianę, co przed tobą stanęła? Tą chorą nogą w dodatku? Jeszcze tylko sobie dowalisz w ten sposób. Musisz się zająć sobą, leczeniem, odpoczynkiem, rekonwalescencją. Może w tej sytuacji właśnie chodzi o to, by odpocząć, a nie wyjeżdżać?

To jest jedna z podstawowych umiejętności życiowych. Gdy przychodzi kryzys i nie udaje się nam go tak szybko zwalczyć, jak byśmy chcieli, trzeba go zwyczajnie włączyć w krajobraz. Zaakceptować. Czyli jeśli stoisz pod ścianą i okazuje się, że niewiele możesz zrobić, żeby zniknęła, to możesz ją chociaż pomalować. Zasłonić tapetą, powiesić na niej zasłonkę, kwiatki, półki na książki.

Ale zanim do tego dojdzie, możesz wycofać się, poszukać innej drogi. Postukać w ścianę, może gdzieś jest ukryte przejście, obluzowana cegła…
Jeżeli co chwila dochodzisz do jakiejś ściany, tak jak to się dzieje na przykład w labiryncie, to ważne, żebyś sobie zaznaczała drogę, którą przeszłaś, tak jak Tezeusz zaznaczał to nicią od Ariadny. Czyli żebyś się uczyła na swoich błędach i wyciągała z nich wnioski. Twój szef cię nie lubi lub jest po prostu trudną osobą do rozmowy? Nie przychodź do niego z kolejną prośbą, tylko albo z nim walcz, albo zrezygnuj.

Na pewne rzeczy mamy wpływ, na inne – nie. I z tym też trzeba się pogodzić. Bo nawet jeśli opukamy ścianę i znajdziemy w niej przejście, to może ono równie dobrze prowadzić na wolność, jak i do zamkniętej komnaty, z której dalej nigdzie nie pójdziemy, a tylko się napracujemy.

Czasem ta ściana, która nas ogranicza, też ma swoje ograniczenia. I na przykład można ją obejść lub się na nią wspiąć. To z kolei metafora tego, że czasem zapędzamy się w tzw. kozi róg, czyli uparcie patrzymy na dany problem tylko z jednej perspektywy.
Masz rację, warto zmieniać punkt widzenia. Bo nawet jeśli ściana jest bardzo wysoka, to ktoś może nas podsadzić albo możemy podstawić sobie jakieś meble, stołki czy inne podpórki. To znaczy, że warto prosić o pomoc, szukać, rozglądać się, próbować różnych rozwiązań.

Skoro mówimy o zmianie punktu widzenia… Ściana zwykle jest mocna. Może więc zamiast z nią walczyć i usiłować ją pokonać, warto potraktować ją jako dar. Możesz się przecież odwrócić i oprzeć o nią plecami. Posiedzieć sobie przy niej, odpocząć. Wesprzeć na tej ścianie.
Przyciągasz do niej materac, kładziesz poduszki, zapalasz lampkę i czytasz sobie w spokoju. To jest metafora zgody, pokory, akceptacji. Ale też cierpliwości. Może jeśli poczekasz, odpoczniesz, pośpisz lub zrobisz po prostu coś innego pod tą ścianą – to ona sama ustąpi. Albo przestanie być przeszkodą. Margaret Mitchell podczas choroby napisała jedną z najsłynniejszych książek świata. To jest już bardzo twórcza akceptacja ściany, przyznasz. Akceptacja, która pozwala ci potem na dumę, satysfakcję i zaufanie do siebie – że gdy przyjdzie inny kryzys, to też go twórczo wykorzystasz.

Ściany w końcu w życiu się zdarzają. Są czymś naturalnym, bo każda przestrzeń jest przecież w jakiś sposób ograniczona. Czyli – będziemy przeżywać kryzysy, będzie nam brakowało sił, będziemy mieli czasem wszystkiego dość.
Popatrz, już od dwóch lat żyjemy z koronawirusem, który na początku był właśnie taką ścianą. Wielką, straszną, nie do przejścia. A jednak nauczyliśmy się z nim żyć, przyciągnęliśmy sobie materac, położyliśmy poduszki, zawiesiliśmy obrazki. Pandemia się nie skończyła, ale stała się dla nas w jakiś sposób znośna. A przecież epidemie nawiedzają świat od wieków. W tym sensie ta ściana nie jest niczym ekstraordynaryjnym.

Odkąd pojawiła się pandemia, mamy też nowe ograniczenie w postaci kwarantanny. Psuje nam nasze plany, nie mówiąc o tym, że często towarzyszy jej jednak choroba, ale możemy postarać się uczynić tę kwarantannę, tak jak mówisz, znośną.
Jeśli spędzasz kwarantannę w domu, to można powiedzieć, że jesteś u siebie. W swoim ukochanym mieszkanku czy domku. Masz tu wszystkie potrzebne rzeczy: łazienkę z wanną, komputer, sprzęt grający, kuchnię. Dostajesz ograniczenie, ale i dar bycia ze sobą. Oczywiście, że tęsknisz za wyjściem do ludzi, oczywiście, że jest ci źle, ale nie jest najgorzej. Tej ściany nie przeskoczysz.

Dla mnie na samym początku pandemia była absolutnym darem. Wszystkie wyjazdy, spotkania, wykłady, warsztaty – zostały odwołane, co smuciło, ale dało też możliwość odpoczynku, nadrobienia zaległości w spaniu, sprzątaniu, gotowaniu czy oglądaniu filmów.

Czyli kryzys, paradoksalnie, może dawać oparcie lub skłaniać nas do znalezienia oparcia w sobie.
To jest w końcu najważniejsze. Kiedy jesteś u siebie, wśród swoich czterech ścian, to jesteś blisko siebie. Jakiś czas temu bardzo popularne było hasło „cocooning”, czyli takie polskie „kokonowanie”, owijanie się w kokon. Oznaczało w skrócie domatorstwo. Czyli stan, w którym dom jest twoim azylem – możesz w nim robić prawie wszystko, co wcześniej robiłaś na zewnątrz. Artykuły o nim ilustrowało często zdjęcie dziewczyny owiniętej w koc niczym właśnie jedwabnik w kokonie.

Ale w tych czterech ścianach możesz też nie robić nic. Rzadko sobie na to pozwalamy. Dziś domy to nasze biura, siłownie, kina i restauracje. A może kiedy dochodzimy do ściany, to dzieje się to też po to, byśmy przestali ciągle coś robić? Odpoczęli, pozwolili sobie na to, by nie mieć rozwiązania, nie znać właściwej drogi…
To na pewno jest wezwanie do tego, by dbać o siebie w niesprzyjających czasach. Być dla siebie dobrym, wyrozumiałym, a nawet wspaniałomyślnym. Dzisiejsze czasy tworzą pewnego rodzaju presję: ciągle musimy się rozwijać, coś osiągać, doskonalić się. Ale przecież to samo życie jest najważniejsze. Nie osiąganie. Skoro nie mogę dalej, to może to znaczy, że nie ma po co? Bo inaczej zrobi się z tego bzdura? Dopóki coś mi sprawia radość, dopóki samo płynie – dopóty jest w porządku. Natomiast jak zaczynam dostawać tzw. szmergla, czyli obsesji, że musi być zrobione, że muszę jeszcze wytrzymać albo muszę się dalej przebić – to znaczy, że ściana wygrała.

Niedawno za sprawą książki Katherine May wróciło do mnie słowo „zimowanie”. To określenie jest związane z porą roku, kiedy na dworze jest ciemno, zimno i nieprzyjemnie, ale jest też metaforą trudnych momentów, które, tak jak zima, zawsze przychodzą. May pisze: „To jałowy okres w życiu, kiedy człowiek jest odcięty od świata. Czuje się odrzucony, odstawiony na bok, zablokowany na drodze rozwoju lub zepchnięty do roli outsidera. Może być skutkiem choroby lub jakiegoś wydarzenia, takiego jak strata kogoś czy narodziny dziecka. Może też wynikać z doznanego upokorzenia lub porażki. A może jest się w jakimś okresie przejściowym i chwilowo spadło się w dziurę między światami”.
Zimowanie jest nieuniknione, a nawet powiedziałabym, że niezbędne. Tak jak kryzysy w naszym życiu. Myślę, że jest dużo ludzi, którzy wręcz żyją pod ścianą, kręcą się wokół niej i krzątają, ale tak naprawdę trwają w letargu, w jakimś psychicznym zamknięciu, klinczu. To jest bardzo częsty motyw w ludzkim życiu, że wyrastamy w środowiskach, które nas ograniczają, w których się nie rozwijamy, a zwijamy. Ale bardzo boimy się zrobić krok poza nie. I to jest ten drugi aspekt ściany. Niektórzy się do niej za bardzo przyzwyczajają. Jest ona dla nich rodzajem usprawiedliwienia, a także gwarantem bezpieczeństwa. Takiemu komuś trzeba pomóc. Świat musi go w jakiś sposób zaprosić – poprzez innych ludzi lub stworzenie jakiejś sytuacji.

Ściana może się też okazać ułudą. Bo coś nam się zdawało, czegoś w sobie nie dostrzegaliśmy, byliśmy przepełnieni myślami typu „nie umiem”, „nie potrafię”, „a skoro nie potrafię, to się do tego nawet nie zabieram”. Czyli: „nigdy nie nauczę się prowadzić samochodu”, „nigdy nie będę dużo zarabiała”, „nigdy nie osiągnę sukcesu”. Nie chcę powiedzieć, że każdą ścianę da się obalić lub pokonać, ale że możemy być tak mentalnie przywiązani na przykład do biedy, że jeśli ktoś mówi, że zapłaci nam więcej, to my reagujemy: „a nie, to ja nie chcę”. Ścianą dla wielu osób jest uzależnienie.

Taką ścianą może być też choroba. Albo żałoba.
Ale też deszcz albo burza. Wiosenne przesilenie. Coś zewnętrznego, co wymusiło na nas zatrzymanie. I całe szczęście, że wymusiło.

To jakie są sposoby na ścianę?
No, kochana, bardzo różne. Najpierw ją zauważ. Potem zobacz, czy możesz w jakiś sposób z nią wygrać, a jak nie – to szkoda się z nią kopać. Trzeba ją zaakceptować i znaleźć jak najwięcej plusów tego, że ona jest. I robić to, co można robić w tej sytuacji. Może niekoniecznie przy samej ścianie.

A jakie są symptomy tego, że już powoli się do niej zbliżamy?
Zwiększa się napięcie, ogarnia nas niepokój albo niezdrowe podniecenie – to zwłaszcza ważne w przypadku uzależnień. Czegoś nam bardzo brakuje. Alkoholicy mają swój program HALT, który każe im się zatrzymać i być bardzo wyczulonym na powrót do uzależnienia za każdym razem, kiedy są: głodni (Hungry), rozgniewani (Angry), samotni (Lonely) czy zmęczeni (Tired). Myślę, że wszystkie te oznaki powinny skłonić nas do tego, żeby bardziej zadbać o siebie, bo oznaczają, że niechybnie zmierzamy w kierunku ściany.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze