Od dziś na Netflixie możemy oglądać finałową odsłonę serialu „Grace i Frankie”. Tytułowe bohaterki są najlepszym dowodem na to, że brak męża nie oznacza samotności. Psycholożka Hanna Samson przekonuje się, że podobnie myśli wiele kobiet.
W pierwszym sezonie serialu „Grace i Frankie” tytułowe bohaterki (Jane Fonda i Lily Tomlin) zostają porzucone przez mężów, którzy dokonują gejowskiego coming outu i chcą zamieszkać razem. W pierwszej chwili są oczywiście przerażone. Całe życie w gruzach! Zamiast spokojnej starości u boku partnera czeka je nie wiadomo co, ale z pewnością nic dobrego. Trzy razy S: starość, samotność, smutek – zwykle taką triadę mamy w głowach. Opisuje ona raczej schyłek życia, a nie jego nowy etap – na nic nowego już się nie zanosi. Serial „Grace i Frankie” wytrącił nas z takiego myślenia, pokazując, że po siedemdziesiątce też jest życie, które oznacza rozwój, a nie trwanie.
Po coming oucie mężów Grace i Frankie wyprowadzają się z domów i zamieszkują razem, choć nigdy tak naprawdę za sobą nie przepadały. Znają się od wielu lat, ich mężowie prowadzą razem kancelarię prawną, ale one nie pasują do siebie. Grace to elegancka, zadbana, zasadnicza, pruderyjna, powściągliwa i spięta bizneswoman, twórczyni dobrze prosperującej firmy kosmetycznej, którą przekazała już córce. Frankie to nastawiona na rozwój duchowy hipiska, nauczycielka rysunku (której uczniami są byli więźniowie), wegetarianka, lewicowa aktywistka, barwna, otwarta, głośna. I one mają się ze sobą porozumieć?! Wymaga to czasu, ale okazuje się możliwe.
Grace i Frankie zaprzyjaźniają się, wspierają, uczą się od siebie nawzajem, zmieniają się, rozwijają, po prostu cieszą się życiem. Miewają romanse, uprawiają seks, mają potrzeby i marzenia, są takie same jak każda z nas, tylko od nas starsze. „Wyniki badań opublikowanych przez Wydział Medyczny Uniwersytetu Harvarda pokazują jednoznacznie, że kobiety przyjaźniące się z innymi kobietami są w lepszej formie, mniej chorują i żyją dłużej” – to słowa Lily Tomlin, która tak jak Jane Fonda jest aktywistką feministyczną. Obydwie aktorki działają na rzecz praw kobiet i są orędowniczkami siostrzeństwa. A jako Grace i Frankie udowadniły, że przyjaźń między kobietami ratuje życie i może nadać mu nowy bieg. I zdarza się to nie tylko w serialu.
Na mojej ulicy spotykam niemal codziennie rodzime odpowiedniczki Grace i Frankie. Nie mają domu przy plaży w San Diego, nie są takie piękne, nie wiem, czy miewają romanse, i choć nie są równolatkami, to średnia wieku się zgadza, reszta też. Mieszkają w dwóch sąsiednich kamienicach. Rano wychodzą razem na zakupy, potem idą na godzinny spacer. Dużo po drodze rozmawiają, często głośno się śmieją. Poprosiłam je o rozmowę, spotkałyśmy się u Małgosi, gdzie opowiedziały mi historię swojej przyjaźni. Małgosia ma 58 lat i problemy z kręgosłupem, które ograniczają jej sprawność. Mąż umarł nagle 15 lat temu. Wtedy zamknęła się w domu, zaczęła pić, nie wyobrażała sobie dalszego życia. Po dwóch miesiącach przyszła do niej Basia. Dotąd znały się głównie z widzenia, czasem zamieniły kilka słów w sklepie. Basia jest o dwadzieścia lat starsza, zdecydowana i energiczna.
– Wtargnęła do mnie do domu i powiedziała, że dosyć tego picia. Wyciągnęła mnie najpierw na spacer, następnego dnia pojechałyśmy na cmentarz i tak codziennie miała dla mnie jakiś plan, aż zaczęłam wracać do życia – opowiada Małgosia. – Ja wtedy byłam już kilka lat po rozwodzie i wiedziałam, że można żyć bez mężczyzny. Chciałam, żeby ona też to zobaczyła – wyjaśnia Basia.
I tak zaczęły się wspólne zakupy, spacery, odwiedziny, telefony. Po śmierci męża Małgosia miała problemy finansowe, Basia jej pomogła i Małgosia zaczęła sobie dorabiać, sprzątając klatkę w kamienicy Basi. I przyszła pora na śniadania czwartkowe, które są stałym elementem ich życia.
– Sprzątam w czwartki i Baśka zawsze wychodziła na klatkę i krzyczała, żebym przyszła na śniadanie, gdy skończę – opowiada Małgosia. – Wszystko było przygotowane, pięknie nakryte. Od Baśki nauczyłam się, żeby ładnie nakrywać stół, nawet kiedy jestem sama. Bo ja zawsze tylko w kuchni na stojąco, prosto z deski, a Basia celebruje posiłki. I teraz ja też nakrywam sobie w pokoju i jem przy stole. A jeśli nie mam pieniędzy, to Baśka zawsze wyczuje i mnie zaprasza. Bo jak mówi: – U mnie obiad musi być z dwóch dań, nie problem kogoś nakarmić.
Z pieniędzmi jest już trochę lepiej, bo Basia pomogła Gosi załatwić rentę po mężu i odszkodowanie. Jeździła z nią do ZUS-u i do PZU, chodzi z nią do gminy, wypełnia PIT-y.
– Jak Pani myśli, co Baśka lubi w Pani najbardziej? – pytam. – Chyba tę moją nieporadność – śmieje się Gosia. – Przy mnie może się wykazać. Już tyle spraw mi załatwiła, bo kiedy idę do urzędu, to się denerwuję i nie umiem powiedzieć tego, co trzeba. A ona umie wszystko załatwić. Jak jestem chora, to bierze mi numerek do lekarza.
– No bo przecież musi iść do lekarza, kiedy jest chora. Raz bolało ją ucho, a już nie było numerków, to weszłam do gabinetu i przekonałam lekarkę, że musi ją przyjąć. A wszystko przez to, że nie nosi czapki. – Ile razy Baśka kazała mi wracać po czapkę – śmieje się Gosia i dodaje: – Czasem zachowuje się, jakby była moją matką. Moja mama umarła, jak miałam 16 lat, więc teraz mam drugą.
– A co Pani najbardziej lubi w Basi? – Że jest szczera, otwarta, życzliwa. I wszystko widzi. Zawsze wie, jak coś u mnie się dzieje, wyczuwa nawet przez telefon. I mogę się jej wyżalić na wszystko – odpowiedź pada bez chwili wahania.
Dzwonią do siebie kilka razy dziennie. Gdy Gośka nie odbiera, bo się jej rozładuje komórka, to Baśka leci sprawdzić, czy coś się nie stało. – We wszystkim mogę na nią liczyć – mówi Gosia.
– A Pani też może liczyć na Gosię? – pytam Baśkę.
– Jasne, że tak. Kiedy jestem chora, to mi wszystko przyniesie. Jeździ ze mną na cmentarz, razem dbamy o groby. Na rocznicę śmierci jej męża też jeździmy razem i zawsze się z nim napijemy – śmieje się Basia.
– A sałatki? – przypomina Gośka, która jest mistrzynią w robieniu sałatek. Pracowała kiedyś w barze sałatkowym i zna kilkadziesiąt przepisów. Baśka dzwoni, żeby jej którąś zrobiła, Gośka mówi jej, co ma kupić, przychodzi do niej i robi. Za to ona dostaje od Basi dużo warzyw i weki na zimę, bo syn Baśki ma swoje gospodarstwo i przywozi. – Dzięki Baśce zawsze mam coś dobrego do jedzenia, nawet kiedy pieniądze się skończą.
Gosia oszczędza prąd, więc często wieczorami ogląda telewizję po ciemku. Basia widzi jej okna ze swojego mieszkania i dzwoni z propozycją: – Kreciku mój kochany, a co ty tak siedzisz po ciemku? Wpadnij do mnie, to pooglądamy razem.
Obydwie mają poczucie humoru i lubią się śmiać. – W życiu się tyle nie naśmiałam, ile z Baśką – mówi Gosia. – A kłócicie się czasem? – Jasne, że tak. Czasem muszę ją przywołać do porządku, bo lubi się zamartwiać albo robi jakieś głupoty – stwierdza Basia. – Albo ja ciebie muszę ochrzanić, jak za bardzo się rządzisz! – to znów Gosia. – Ale szybko się godzimy. Nigdy nie miałyśmy cichych dni. Zawsze któraś pierwsza się odezwie – co do tego są zgodne.
– Czujecie się samotne? – pytam na koniec. – Przecież nie jesteśmy samotne! Nikt się o mnie tak nigdy nie troszczył jak Baśka. I nikt mnie tak nie szanował, nawet dzieci – mówi Gosia. – Niby jesteśmy obce, ale chyba trochę jak rodzina – dodaje Baśka, a ja żegnam się szybko i wychodzę. Jestem wzruszona. Te kobiety obalają regułę „trzy razy S” równie mocno jak Grace i Frankie. Po wyjściu od nich tworzę w głowie nowe prawo: „Dopóki chce nam się troszczyć o innych, samotność nam nie grozi”.
W zasięgu wzroku mam też trzecią kamienicę, a w niej kolejne Grace i Frankie. Są z pewnością po sześćdziesiątce, ale ich związek trwa od lat. Jedna ma męża, druga jest sama, obydwie marzyły o działce. Wyobrażały sobie, jak byłoby cudownie, gdyby jeździły za miasto, uprawiały ogródek, leżały w hamaku, spacerowały po lesie. Mąż Bogusi nie chciał o tym słyszeć, bo działka to tylko kłopot i niszczarka pieniędzy. A one nadal marzyły, więc zbierały pieniądze. W końcu kupiły ziemię na spółkę, postawiły dom, mąż chodził obrażony przez trzy lata, zapowiedział, że jego noga tam nie postanie, a one realizowały marzenia. I jeździły sobie we dwie, poszła fama, że są lesbijkami, bo całe lato mieszkają tam razem, ale one się nie przejmują. Są szczęśliwe, mają własny ogródek, truskawki, pomidory, sałatę, kabaczki. Mąż w końcu pogodził się z sytuacją, nawet przyjechał do nich kilka razy. Skoro mąż nie chciał, Bogusia zrealizowała swoje marzenia z Beatą. Beata sama też by się na to nie zdobyła, ale we dwie dały radę i tak jak Grace i Frankie dzielą ze sobą dom i kawałek życia. Można? Można. Nie tylko w serialu. Trzeba tylko wyjść z koleiny i znaleźć własną drogę.
Trzy kamienice i w każdej z nich jakaś kobieta w pewnym wieku tworzy ważne więzi z innymi. Nie wiem, jak jest na pozostałych podwórkach, ale może i tam coś się dzieje. Grace i Frankie to nie jest amerykański wynalazek. Polki potrafią się przyjaźnić i wspierać. Tworzyć alternatywne sposoby na życie, gdy te konwencjonalne przestają działać. Bo przecież lepiej mieć towarzyszkę życia niż skarżyć się na samotność.
Hanna Samson, psycholożka, pisarka, terapeutka.