1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Małgorzata Serafin: „Zaczynam się godzić z tym, że depresję bardziej się oswaja, niż leczy”

Małgorzata Serafin: „Zaczynam się godzić z tym, że depresję bardziej się oswaja, niż leczy”

Dziennikarka Małgorzata Serafin prowadzi autorski program o zdrowiu psychicznym na kanale Sekielscy.pl oraz w ramach projektu Zwierciadło Podcasty – podcast „W czułym zwierciadle”. (Fot. Robby Cyron)
Dziennikarka Małgorzata Serafin prowadzi autorski program o zdrowiu psychicznym na kanale Sekielscy.pl oraz w ramach projektu Zwierciadło Podcasty – podcast „W czułym zwierciadle”. (Fot. Robby Cyron)
„Zaczynam się godzić z tym, że depresję bardziej się oswaja, niż leczy” – mówi Małgorzata Serafin, dziennikarka i podcasterka. Wywiad z nią otwiera książkę Agnieszki Jucewicz „Czasem czuję mocniej. Rozmowy o wychodzeniu z kryzysu psychicznego”.

Fragment książki Agnieszki Jucewicz „Czasem czuję mocniej. Rozmowy o wychodzeniu z kryzysu psychicznego”, wyd. Znak Literanova. Wszystkie tytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Powiedziałaś kiedyś, że „wyhodowałaś” sobie depresję. Co miałaś na myśli?
To, że nie dbałam o siebie. Nie miałam pojęcia, że głowa jest połączona z ciałem, na przykład. I że to, jak się to ciało traktuje, wpływa na psychikę. Byłam takim robotem. W pracy dawałam z siebie 200 procent – pierwsza do prowadzenia dwunastogodzinnych dyżurów w telewizji, jeden po drugim. Nigdy nie odmawiałam. Do tego angażowałam się w toksyczne związki. Cały taki pakiecik. Funkcjonowałam tak przez lata. Aż się dojechałam.

Przepracowałaś w telewizji 11 lat.
I to na żywo. Zajmowałam się polityką, wydawałam wiadomości, prowadziłam programy. Żyłam na gigantycznej adrenalinie. Początkowo mnie to kręciło, marzyłam o tym. Jako dziecko brałam do kuchni owoce, deskę, kroiłam je i opowiadałam o tym, co robię, jakbym mówiła do kamery. W terapii próbowałam dojść, co tak naprawdę się kryło pod tym marzeniem. Może miałam nadzieję, że dzięki tej telewizji zostanę zauważona?

Przez kogo?
Rodziców? Że im wreszcie zaimponuję? Będą ze mnie dumni? Chciałam zrobić coś spektakularnego, żeby mnie docenili.

Na co dzień Cię nie doceniali?
Tata był dyrektorem mojej podstawówki. To była mała szkoła na wsi, setka dzieciaków. Uczył w niej historii, geografii i WOS-u. Mama też była nauczycielką, główną w szkole, uczyła matematyki, biologii, chemii i niemieckiego. Mieszkaliśmy na podwórku szkoły i rodzice bardzo się angażowali w jej życie także po lekcjach. Każde wakacje to był remont szkoły. Spędzałam w niej mnóstwo czasu. Dopiero po latach zrozumiałam, jak niezdrowy to był układ. I że mama powinna być mamą, ojciec ojcem, dom domem, szkoła szkołą. Tymczasem u mnie to wszystko było wymieszane.

Wyobraź to sobie: mam siedem, osiem lat, siedzę w szkolnej ławce, a moja mama mnie odpytuje, stawia oceny, poprawia, jak każde inne dziecko. Nie mogłam być wyróżniana. Musiałam się stać przezroczysta. I taka się stałam. Obrałam kurs na przetrwanie.

Zostałaś żołnierką?
Absolutną żołnierką. Mam ten rys zresztą do dzisiaj i usilnie próbuję się z niego wyleczyć. Na studia, dziennikarstwo, wyjechałam do Warszawy, bo tu były te wymarzone telewizje. Tutaj też mieszkała moja starsza siostra, więc trafiłam pod jej skrzydła. Początkowo dostawałam jakieś niewielkie kieszonkowe od rodziców, ale szybko zaczęłam się utrzymywać sama. Sprzątałam mieszkania bogatym ludziom. A potem, żeby już całkowicie się usamodzielnić, przeniosłam się na studia zaoczne i rozpoczęłam pracę na pełny etat – najpierw w infolinii, potem w szkole językowej, banku, aż w końcu rozpoczęłam przygodę z telewizją. Tworzyła się właśnie Superstacja, kolega mnie namówił, żebym się zgłosiła.

To było na wariackich papierach. Miałam dziewiętnaście, może dwadzieścia lat i żadnego pojęcia o pracy w telewizji, ale okazało się, że mam do tego dryg. Kamera mnie nie paraliżowała. Początkowo robiłam jakieś „michałki”, krótkie materiały, dość szybko rzucili mnie jednak na głęboką wodę. Był rok 2007, protest pielęgniarek, Białe Miasteczko. Nawet nie wiedziałam, gdzie jest siedziba Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, przed którą to się działo. Myślałam, że spędzę tam jedno popołudnie, spędziłam trzy tygodnie, nadawałam codziennie na żywo. Okazało się, że to mój żywioł.

Żywioł, który stopniowo zaczął Cię niszczyć.
Wtedy jeszcze udawało mi się utrzymać równowagę. Pracy było dużo, ale byłam młoda, miałam więcej energii. Nie czułam zmęczenia, nawet jeśli czasem trzeba było wstać o trzeciej nad ranem. Problemy zaczęły się kilka lat później, kiedy przeniosłam się ze Superstacji do TVP, gdzie jednocześnie pracowałam jako wydawczyni i prowadziłam program. To były ogromna odpowiedzialność i stres. Cały czas myślałam: „Jezu, nie ogarnę. Wszyscy dają radę, ale ja nie dam”.

Ale dałaś?
Byłam świetną wydawczynią. Z zewnątrz nie było widać, jak mną telepie. Totalna mobilizacja, a w środku przerabiałam drugi etat. Po powrocie do domu przez kilka godzin trawiłam, co się wydarzyło w ciągu dnia. Zastanawiałam się, co mogłabym zrobić lepiej. Byłam bardzo niepewna siebie.

Rodzice byli dumni?
Nigdy nie powiedzieli mi tego wprost. Ojciec mówił na przykład: „No, pan Krzysiek cię widział”. Albo: „Marian dzwonił, że cię ogląda”. To były jego komplementy. Mama mówiła: „Ładną miałaś sukienkę”. Ale słowo „duma” nie padło nigdy.

Potrzebowałaś je usłyszeć?
Tak! Ale nie umiałam o to poprosić. Bo u mnie w domu nie rozmawiało się o emocjach. I ja też nie umiałam o nich mówić. Myślę, że między innymi dlatego tak świetnie się odnalazłam w świecie polityki. Nie poszłam w sprawy społeczne, bo tam trzeba empatii. Nie poszłam w rozrywkę, bo tam musisz udawać, że śmieszy cię coś, co cię nie śmieszy, czyli też w jakimś sensie okazywać emocje. I ta polityka, newsy, wypadki, gdzie trzeba na chłodno, mocno, bez emocji, cudownie mi weszły. A jednocześnie konserwowały tego żołnierza we mnie.

Na zdjęciach z tamtych lat wyglądasz zupełnie inaczej. Nie chodzi o to, że wtedy miałaś ciemne włosy, a teraz masz blond ani że nosiłaś eleganckie sukienki i szpilki, a dziś chodzisz w sportowych ciuchach, tylko o to, że była w Tobie jakaś sztywność. Teraz jej nie ma.
Te szpilki i te sukienki to zupełnie nie był mój styl. To nie byłam ja. Ale czułam się w tym bardzo dobrze, a wiesz dlaczego? Bo to była supermaska.

Zbroja.
Cudowna zbroja! Ja na tej szpili i w tej sukience wreszcie uchodziłam za poważną osobę. Wyrobiłam sobie wizerunek laski „bez kija nie podchodź”.

W którym momencie ta Twoja zbroja zaczęła pękać?
W roku 2015. Mieliśmy wtedy kumulację wyborów – parlamentarnych i prezydenckich. Pracowałam ciężko na antenie Jedynki i jednocześnie w TVP Info przy porankach, więc wstawałam przed czwartą rano. Do jedenastej byłam odpowiedzialna za wszystko, co wchodzi na antenę, a potem prowadziłam program na żywo. Po powrocie do domu, około trzynastej, miałam zjazd, więc szłam spać na dwie godziny. A potem się przygotowywałam na następny dzień. W pewnym momencie zaczęłam mieć problemy ze snem. Wieczorami nie mogłam zasnąć. Leżałam i zastanawiałam się, czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik, czy o niczym nie zapomniałam. Bałam się zaspać, mimo że nastawiłam kilka budzików. Uwikłałam się też w kolejną toksyczną relację, w których się zresztą specjalizowałam.

Co to był za typ relacji?
Odrzucenie na starcie. Kiedy ktoś o mnie zabiegał, nie byłam zainteresowana. Dopiero jak mnie nie chciał, uruchamiały się we mnie emocje. Czułam, że mi zaczyna zależeć, angażowałam się. Dziś już wiem, że to żenada. Zresztą to była jedna z najważniejszych rzeczy, które chciałam przerobić w terapii, bo bardzo przez to cierpiałam. Ale wtedy pracowałam jak szalona i nie miałam czasu o tym myśleć. Czułam tylko, że jest ze mną coraz gorzej. Właściwie nie spałam, ale wstawałam, jechałam do pracy i robiłam co trzeba. Po kilku takich tygodniach zaczęłam tracić kontakt z bazą.

Co to znaczy?
Pewnego dnia wsiadłam jak zwykle do metra, żeby dojechać do telewizji na Woronicza, i nagle się zorientowałam, że nie wiem, na jakiej stacji wysiąść. Patrzyłam na rozpiskę i nic. Mimo że jeździłam tą trasą codziennie od kilku lat. Wysiadłam stację dalej, wyszłam na górę, rozejrzałam się – nie, to nie tu. Cofnęłam się o jeden przystanek. Uff, widzę znajomy budynek. Dotarłam na miejsce, chciałam coś powiedzieć przełożonej, ale czułam, że nie jestem w stanie złożyć zdania.

Zauważyła?
Nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że przed rozpoczęciem programu zapisałam sobie na kartce imię i nazwisko mojego gościa, którego znałam od lat. To był Paweł Kowal, polityk. Bałam się, że kiedy wejdziemy na antenę, to zapomnę, jak się nazywa. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło.

Przeprowadziłaś tę rozmowę?
To za dużo powiedziane. Po prostu odczytałam pytania, które sobie przygotowałam. To nie była Serafin, jaką znali politycy, dociekliwa, czasem ironiczna, przerywająca, niepozwalająca gościom na miganie się od odpowiedzi. Skupiłam się na tym, żeby nie zwariować, bo miałam wrażenie, że za chwilę to nastąpi. Program trwał zaledwie dwanaście minut, a ja czułam, że to wieczność. Bardzo chciałam się skoncentrować na tym, co mówi gość, ale nie byłam w stanie. Mam wrażenie, że nie słyszałam jego odpowiedzi, jakbym była za szybą. Takie poczucie odrealnienia. Sama nie wiem, czy miałam ochotę się rozbeczeć, czy wybiec z krzykiem. Nigdy nie czułam się tak dziwnie. Jakbym straciła kontrolę nad własnym mózgiem. Po tym wydarzeniu od razu umówiłam się do psychiatry.

Myślałaś, że co to jest?
Może zmęczenie? A może tak wygląda moment, w którym człowiekowi puszczają bezpieczniki i odjeżdża? Usłyszałam: „Ma pani głęboką depresję”.

Szok?
No, trochę szok. Teraz mam już świadomość, czym jest ta choroba i jak się może objawiać. I że na przykład bezsenność, apatia, utrata kontaktu z rzeczywistością, kłopoty z pamięcią to czynniki, które mogą na nią wskazywać. Ale wtedy nie miałam o tym pojęcia. Od dawna czułam się pozbawiona energii i apatyczna, ale myślałam, że to dlatego, że wstaję o czwartej rano i mam zbyt dużo pracy. Od bardzo dawna nie odczuwałam radości, a jak już udało mi się czymś ucieszyć, to było przerażająco puste. Sądziłam, że tak po prostu życie wygląda...

Problem polegał też na tym, że praktycznie od zawsze miałam pozamrażane wszystkie uczucia. W ogóle nie wiedziałam, co czuję. Kiedy jest smutek? Kiedy gniew? Kiedy rozpacz? A kiedy żal? Jechałam w funkcji robot od dziecka, więc ciężko mi było wychwycić tę różnicę. Czy wcześniej było w ogóle lepiej?

Psychiatra od razu wdrożył mi leki. Przy czym przestrzegł mnie, że na początku mogę czuć się gorzej. No i kazał zwolnić.

Co Ty na to?
„Jakie zwolnić, panie! Przecież ja tu o Polskę walczę!” Ale leki zaczęłam brać. Na początku czułam się koszmarnie. Metaliczny posmak w ustach. Zawroty głowy. Uczucie odrealnienia – jakbym była w akwarium. Myślałam, że zdechnę. Ale podeszłam do tego zadaniowo. Poszłam też na terapię, choć wtedy jeszcze nie zrobiłam tego świadomie. Bardziej w duchu: „Dobra, niech ktoś to ode mnie weźmie i coś z tym zrobi. Szybko, szybko leczymy i hej! Jedziemy dalej! Bylebym nie musiała za wiele zmieniać w życiu”.

Po jakimś czasie rzeczywiście zaczęłam się czuć lepiej. Poza antydepresantami brałam też leki nasenne, bo przez brak snu byłam już w takim stanie, że groził mi szpital. Lekarz mi to nawet zasugerował, ale powiedziałam, że nie ma mowy. Mogę przychodzić do niego codziennie, mogę dzwonić, ale nie mogę wziąć wolnego z pracy. O czym my w ogóle mówimy?!

Nie mogłaś wziąć wolnego, bo...?
Bo faktura, bo umowa, bo grafik, bo zobowiązanie… Parę miesięcy później sytuacja sama się rozwiązała. Wyrzucono mnie z TVP. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że już nie chcę „w newsy”. Mam dość. Już wystarczająco dużo z siebie dałam. Za dużo.

Za co wyleciałaś?
Za to, że nie chciałam wyemitować materiału o KOD-zie, totalnie niemerytorycznego i po prostu źle zrobionego. To był rok 2016. Mimo zwolnienia generalnie czułam się lepiej. Brałam leki, chodziłam na terapię i nawiązałam relację, która była inna od wcześniejszych. Taka okej... Ale dość szybko dostałam propozycję nowej pracy, w Wirtualnej Polsce, przy współtworzeniu telewizji.

Czułaś, że depresja jest już za Tobą?
Pamiętam, że po wyrzuceniu z TVP, a jeszcze przed podjęciem tej nowej pracy, przez kilka miesięcy czułam się tak dobrze, że zdecydowałam się zejść z leków. Wyjechałam w Bory Tucholskie. Mieliśmy z facetem jeździć na rowerach, ale zamiast tego siedziałam na tarasie i miałam tak silne myśli samobójcze, że stwierdziłam, że natychmiast wracam do Warszawy i do leków. To mi zepsuło cały wyjazd.

Te myśli?
Nie boję się ich. Wiem, że to tylko fantazje, a nie konkretne plany, ale strasznie mnie męczą. Są obsesyjne. No i to poczucie, że tylko skończenie ze sobą rozwiązałoby tę sytuację...

Konsultowałaś się z lekarzem? Wiesz, dlaczego tak zareagowałaś?
Za szybko zeszłam z leków. Byłam przekonana, że już mi dupa odżyła, ale tak wcale nie było. Brałam je jeszcze później chyba przez rok.

W nowej pracy oczywiście od razu rzuciłam się w wir roboty. Znów dawałam z siebie 200 procent, żeby wszyscy byli zadowoleni. Było bardzo, bardzo intensywnie. Ale też super, bo miałam świetną ekipę i poczucie tworzenia czegoś fajnego. Pracowałam tam przez rok, do momentu, aż firma zamknęła projekt, i znów zostałam bez pracy. Wtedy powiedziałam sobie: „Basta! W dupie to mam! Nie będę robić newsów. W ogóle nie będę już robić w telewizji. Zostanę fryzjerką!”.

Skąd taki pomysł?
Od jakiegoś czasu chodziłam na paznokcie do salonu i skumplowałam się z jego właścicielką. I ona mi kiedyś powiedziała tak: „Gośka, ciągle tylko zrzędzisz i zrzędzisz. Ostatnio, jak cię wyrzucili z pracy, powiedziałaś, że masz dość. Teraz znów masz dość. Zmień coś wreszcie! Przyjdź do nas!”. A u nich było tak fajnie... Tak spokojnie... Leciała muzyczka, były śmichy-chichy, miła atmosfera. Ogromny kontrast z tym moim czołgiem i życiem na pełnym gazie. Któregoś dnia ta przyjaciółka wysłała mnie na kurs fryzjerski. Poszłam trochę w amoku, ale jednak pełna nadziei. Bardzo się tego pomysłu uczepiłam, że to będzie nowe otwarcie.

Myślałaś, że jak zmienisz zawód, środowisko, tryb życia, to staniesz na nogi?
Dokładnie! I na początku tak było. Skończyłam kurs, zaczęłam pracę u koleżanki, a potem w innym salonie. Szybko się tam odnalazłam. Miałam fajną ekipę młodych ludzi, było wesoło. Bardzo dużo się nauczyłam.

W ogóle wydawało mi się, że to wszystko będzie dużo prostsze. Bierzesz paletę i farbujesz, nie? Ale proste to jest może wtedy, kiedy chcesz zostać fryzjerem rzemieślnikiem, a ja z moim pieprzonym perfekcjonizmem myślałam, że jak w poniedziałek zaczynam fryzjerstwo, to w środę powinnam strzyc na miarę Grand Prix Europy. Musi być idealnie, a tu dupa. Długo się męczyłam z tym rozbiegiem. Musiałam włączyć dużo pokory. Często się biczowałam, że za wolno się uczę.

Nie brałaś wtedy żadnych leków?
Nie. Bo myślałam, że depresja jest dawno za mną i że już nie wróci. Pierwszego stycznia obudziłam się z beznadziejnym samopoczuciem. Widziałam, że jest bardzo źle, ale nie dopuszczałam myśli, że to nawrót choroby. I wiesz, na jaki pomysł wpadłam? Że pojadę do Indii. Na jogę. I że tam mnie na pewno oświeci! Koleżanka jechała w połowie lutego z grupą znajomych dziewczyn. Stwierdziłam, że się z nimi zabiorę, i kurczowo się tego pomysłu trzymałam.

Na czym to oświecenie miałoby polegać?
Że spłynie na mnie jakiś Budda? Czakry mi się otworzą? I już będę wiedziała, co chcę w życiu robić i w ogóle po co to wszystko? Otóż nie! Nic mnie w tych Indiach nie oświeciło. Joga mi nie weszła wcale. Nauczycielka powiedziała, że jestem tak spięta, że mogę sobie tylko krzywdę zrobić, więc poszłam na zajęcia raptem kilka razy. Czułam się tam tak, jakbym była w jakimś tunelu. Cały czas kręciłam się w kółko. Szarpało mną. Nie wiedziałam, czy to jest rozpacz, czy brak sił. Chciałam tylko, żeby ktoś mnie uratował. Ale przed czym? Też tego nie wiedziałam.

Czyli przy drugim rzucie depresji doszły Ci też silne objawy lękowe?
Ona była zupełnie inna niż ta pierwsza. I za pierwszym, i za drugim razem miałam zaburzony sen, ale to były dwa różne światy. Wtedy nie zwolniłam, pracowałam na pełnych obrotach, teraz byłam w domu i nie mogłam z niego wyjść. Wtedy ta praca jednak stawiała mnie na nogi. Wiedziałam, że mam obowiązki, muszę się zmobilizować. Teraz miałam czas. Musiałam wziąć to na klatę. Przyjrzeć się sobie. To było znacznie trudniejsze, ale cieszyłam się, że w nic już nie uciekam. Chciałam wreszcie zrobić ze sobą porządek, a nie udawać, że go robię. Bo nierównowaga biochemiczna w mózgu to jedno, ale widziałam też, że ciągle uruchamiam te same szkodliwe mechanizmy, które tę depresję wzbudzają. I że ona będzie wracać dopóty, dopóki się z nimi nie uporam.

Chodzi Ci o ucieczkę w pracę, w aktywności?
Nie tylko. Wiesz, przeprowadziłam w życiu tysiąc wywiadów, jeśli nie więcej, ale z żadnego nie byłam zadowolona. Zrobiłam sto strzyżeń, klientka mi powiedziała, że kolor wyszedł piękny, a ja widziałam tylko to, że jest o pół tonu za ciepły. Totalnie nie umiałam siebie pochwalić. I wreszcie skumałam, że to nie chodzi o zawód, jaki wykonuję. Tylko o to, że jestem się w stanie dojechać we wszystkim, co robię. Że nie umiem się przestać karać. Uwierzysz, że byłam zła na siebie nawet za to, że depresja wróciła?

Ale wiesz już, że to nie jest Twoja wina?
Pracuję nad tym. I czasem potrafię już sobie powiedzieć: „Okej, to jest choroba”. A czasem dalej myślę, że to jednak moja wina, że sama na siebie to ściągnęłam. Albo wyrzucam sobie, że już rok się leczę, a dalej się motam, popełniam te same błędy, jestem beznadziejnym uczniem.

Przy tej drugiej depresji znów poszłam na psychoterapię, ale tym razem podeszłam do tego bardzo świadomie. To terapia w nurcie poznawczo-behawioralnym, która daje mi masę praktycznych narzędzi do dbania o siebie na co dzień – o higienę snu, o to, żeby nie dopuszczać do krzywdzących myśli. Mam też za sobą intensywną, grupową terapię dla DDD, czyli dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. To była grupa dla samych kobiet. Przez pół roku spotykałyśmy się raz w miesiącu na cały weekend.

Dlaczego na nią poszłaś?
Bo trafiłam na książkę Eugenii Herzyk „Dorosłe dziewczynki z rodzin dysfunkcyjnych” i dosłownie wciągnęłam ją nosem. Czytając ją, cały czas powtarzałam sobie: „Boże, to ja! To o mnie!”. Poszukałam informacji o autorce i zobaczyłam, że prowadzi fundację, gdzie za chwilę startuje nowa grupa. Poczułam, że chcę spróbować.

Pamiętam jedno ćwiczenie, miałyśmy się wspólnie zastanowić, co sprawia, że czujemy się bezpiecznie. Część dziewczyn powiedziała, że pieniądze. A ja – że praca. One mówiły: „No ale skoro praca, to tak naprawdę hajs”. A mnie nigdy nie chodziło o kasę, tylko o poczucie, że ktoś mnie chce, że jestem potrzebna, ważna. To w pracy szukałam akceptacji. Dopiero na tej terapii to zrozumiałam. Zrozumiałam też, jaki rycerz we mnie siedzi. I jaki bat kręciłam na siebie przez te wszystkie lata. Zero łagodności dla siebie. Teraz się jej uczę.

Z okazji Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego napisałaś na swoim Instagramie, że od jakiegoś roku obchodzisz to święto codziennie. I że się siebie cały czas uczysz. Do jakiego stanu dążysz? Co by się musiało stać, żebyś mogła powiedzieć: „Jest okej”?
W opcji idealnej na pewno chciałabym się wyleczyć z tego ciągłego zamartwiania się. Bo mam tendencję do toczenia kuli śniegowej. Jedna rzecz i już ją kręcę. Bierze się to głównie z wieloletniej niepewności zawodowej. Co będzie za parę lat? Z czego się utrzymam? Jak spłacę kredyt? Z czego będę żyć na emeryturze? Nie potrafię uwierzyć w „jakoś to będzie”. Bardzo potrzebuję bytowego poczucia bezpieczeństwa. Ten lęk potrafi mnie wpędzić w straszny stan, więc chciałabym umieć zaufać, że zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie. No i uznać wreszcie, że jestem wystarczająca. Taka, jaka jestem.

Zakładasz, że depresja może wrócić?
Chyba zaczynam się godzić z tym, że bardziej się ją oswaja, niż leczy. Ten drugi raz był dla mnie bardzo ciężki. Przyjęłam to jako swoją porażkę. I myślę, że bezpieczniej będzie, jeśli uznam, że to się może znów powtórzyć. Na pewno nie doprowadzę się już do ściany, czyli do momentu, w którym pojawiają się myśli samobójcze. Zareaguję szybciej. Teraz już wiem, że dla mnie pierwszym sygnałem ostrzegawczym są kłopoty ze snem. Nie chodzi tylko o bezsenność, ale też o drzemki w ciągu dnia. Jeśli zaczynają się przeciągać, to zły znak. Muszę na to uważać. Jak i na wszelkie myśli typu: „to nie ma sensu”, „to się nie uda”, „nawet nie próbuj”. Nie odwracam już od nich sztucznie uwagi, tylko staram się im uważnie przyglądać.

Wiem też już, że ciężko znoszę jesień i zimę. I że muszę wtedy wyjątkowo o siebie dbać. Jeśli chodzę na spacery, to rano, żeby załapać jak najwięcej światła dziennego. No i kiedy zauważam, że nie mam ochoty na kontakt z ludźmi, to znaczy, że nie jest za dobrze. Tylko teraz zamiast się temu nastrojowi poddawać, mówię sobie: „Nie zamykaj się. Idź”.

Małgorzata Serafin, dziennikarka telewizyjna. Od stycznia 2021 prowadzi autorski program o zdrowiu psychicznym pt. „Farbowanie życia” na kanale Sekielscy.pl, pracuje także jako fryzjerka. W ramach projektu Zwierciadło Podcasty prowadzi podcast „W czułym zwierciadle”.

Agnieszka Jucewicz, dziennikarka związana z „Gazetą Wyborczą”. Autorka i współautorka książek o tematyce psychologicznej, m.in. „Kochaj wystarczająco dobrze”, „Czując. Rozmowy o emocjach” czy „Dom w butelce. Rozmowy z dorosłymi dziećmi alkoholików”. Osoba z doświadczeniem kryzysu psychicznego.

Polecamy książkę: „Czasem czuję mocniej. Rozmowy o wychodzeniu z kryzysu psychicznego” Agnieszki Jucewicz, wyd. Znak Literanova. Polecamy książkę: „Czasem czuję mocniej. Rozmowy o wychodzeniu z kryzysu psychicznego” Agnieszki Jucewicz, wyd. Znak Literanova.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze