1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Feminatywy nie są kaprystem feministek. To naturalna forma języka – mówi prof. Małgorzata Karwatowska, językoznawczyni

Publikujemy rozmowę z prof. Małgorzatą Karwatowską z  książki „Panie przodem. O co walczą kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce” Wojciecha Harpuli i Marii Mazurek. (Fot. iStock)
Publikujemy rozmowę z prof. Małgorzatą Karwatowską z książki „Panie przodem. O co walczą kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce” Wojciecha Harpuli i Marii Mazurek. (Fot. iStock)
„Zasób językowy, formy gramatyczne, słowa wyznaczają horyzonty naszego myślenia. Jeśli dziewczynka (a potem dziewczyna, a następnie młoda kobieta) będzie słuchać o kosmonautach, ale nigdy o kosmonautkach, to intuicyjnie uzna to zajęcie za »zarezerwowane« dla chłopców” – mówi prof. Małgorzata Karwatowska, językoznawczyni. Publikujemy fragment książki „Panie przodem. O co walczą kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce” Wojciecha Harpuli i Marii Mazurek.

Fragment pochodzi z książki „Panie przodem. O co walczą kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce” Wojciecha Harpuli i Marii Mazurek, wydawnictwo Znak Literanova.

Pani profesor czy pani profesorko?
Z językowego punktu widzenia obie formy są poprawne.

A którą Pani woli?
Nie należę do osób, które uważają, że formy analityczne – pani profesor, pani doktor, pani dyrektor – są bardziej prestiżowe niż formy żeńskie, czyli feminatywy. Niestety, w społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie – a język je odzwierciedla – że to, co męskie, jest lepsze, poważniejsze, nobilitujące. I to przekonanie, co przykre, jest często powielane przez same kobiety.

Ostatnio występowałam w telewizji. Po programie zadzwonił do mnie znajomy z pytaniem: „Dlaczego oni cię tak głupio przedstawili?”. Natychmiast zaczęłam analizować: jak oni mnie przedstawili i co było w tym głupiego? „Językoznawczyni!” – podpowiedział kolega. Byłam zdumiona jego zdumieniem. Jestem językoznawcą i jestem kobietą; jestem zatem językoznawczynią.

Skąd wzięły się feminatywy w języku polskim?
Feminatywy powszechnie uważane są za kaprys feministek, wymysł współczesnych kobiet, które chcą się uniezależnić od mężczyzn. To zupełnie niesłuszne przekonanie. W XIX i na początku XX wieku feminatywy były tworzone w sposób zupełnie naturalny i pozbawiony nacechowania ideologicznego. Chodziło po prostu o pomnożenie zasobu leksykalnego, bo kobiety – choć wówczas nadal miały utrudniony dostęp do edukacji – zaczęły powoli sprawować funkcje dotychczas zarezerwowane dla mężczyzn. Pojawiły się doktorki, dyrektorki, redaktorki. Mało tego. Nie zwracano wówczas uwagi, że forma żeńska dziwnie brzmi, jest trudna fonetycznie czy homonimiczna (mająca ten sam skład językowy, ale różne pochodzenie i znaczenie). Była potrzeba i język na nią odpowiadał.

Co wydarzyło się później?
Wydarzyła się Polska Ludowa. 22 lipca 1952 roku Sejm Ustawodawczy uchwalił Konstytucję Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. A w niej znajdujemy zapis: „Kobieta w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ma równe z mężczyzną prawa we wszystkich dziedzinach życia państwowego, politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego”.

Postulat równościowy, czyż nie?
W mojej ocenie nie do końca. Proszę zwrócić uwagę, że taki zapis zrównuje kobietę z mężczyzną, a więc to mężczyzna jest tu wyznacznikiem, normą. Tak ważny komunikat ideologiczny nie mógł pozostać bez wpływu na język. Skoro kobiety mają iść na traktory, skoro są zrównane z mężczyznami (nie odwrotnie), to i ich zawodowa nominacja – doszły do wniosku osoby zajmujące się językiem – powinna także zostać ujednolicona. A jaka forma była doskonała?

Męskoosobowa.
Oczywiście. Bo ona konotowała prestiż, ale też normatywność. Witold Doroszewski, wybitny językoznawca, autor dziesięciotomowego Słownika języka polskiego, w 1954 roku pisał: „Forma »ministerka« nie nadaje się do użycia. O kobietach ministrach mówimy jak o ministrach”. Innymi słowy, użycia generyczne zaczęły być postrzegane jako lepsze, wartościowsze. Feminatywy ustąpiły więc miejsca formom analitycznym; płeć miała być niezauważalna, przezroczysta. Oczywiście tylko w przypadku funkcji zaszczytnych, sprawowanych dotąd głównie przez mężczyzn. W przypadku zawodów uznawanych za mniej prestiżowe w użyciu pozostały formy feminatywne: sprzątaczka, woźna, kelnerka, konduktorka, laborantka. Tu formy żeńskie nikomu nie przeszkadzały. I nadal nie przeszkadzają.

Wyraz „laborantka” jest ciekawym przykładem, bo przeciwnikom feminatywów nie przeszkadza w nim trudność wymowy. A dokładnie tego argumentu używają między innymi w przypadku „chirurżki”
Tak. Niektórym zbitki spółgłoskowe przeszkadzają w wyrazie „chirurżka”, ale już nie w wyrazach „laborantka” czy „zmarszczka” (gdzie są aż cztery następujące po sobie spółgłoski). Rzekoma trudność fonetyczna to jedna z tych systemowych, wewnątrzjęzykowych barier, których doszukują się w feminatywach sami badacze języka. Oczywiście niektórzy.

Co jeszcze im przeszkadza?
Jednakowe brzmienie nazw żeńskich i innych wyrazów. Jak ze słowem „pilotka”. Przeciwnicy feminatywów powiedzą, że nie możemy nazwać tak kobiety pilota, skoro to słowo funkcjonuje już jako określenie czapki. Ale czy komuś przeszkadza, że na urządzenie do sterowania telewizorem mówimy pilot?

Albo na likier jajeczny adwokat?
No właśnie. Przeszkadza tylko to, co odnosi się do formy żeńskiej. Dalej: niektórym nie podoba się przyrostek -ka, za pomocą którego tworzymy formę żeńską. Wskazują, że jest on przyrostkiem służącym do zdrabniania. I to prawda. Ale przyrostki w języku polskim są z zasady wielofunkcyjne – i to właściwie powinno raz na zawsze zamknąć dyskusję na ten temat.

Brak feminatywów doprowadza do wielu zakłóceń komunikacyjnych, czasem nawet konfliktów. Najlepszym przykładem jest popularna zagadka: Ojciec i syn mieli wypadek samochodowy. Ojciec zginął na miejscu, ranny syn został przewieziony do szpitala. Chirurg, który miał operować chłopca, po wejściu na salę, krzyknął: „Ależ to mój syn!”. Jak to możliwe?

Słynna łamigłówka z dzieciństwa. Mało komu przychodziło do głowy, że chirurgiem jest matka dziecka.
Do dzisiaj mało komu przychodzi. Wciąż przytaczam tę zagadkę na zajęciach. Studenci urządzają wręcz kombinacje alpejskie: może chłopiec był adoptowany, a chirurg to jego ojciec biologiczny? Prawie nikt nie wpada na to, że chirurgiem może być kobieta. I nie dlatego, że wśród chirurgów nie ma kobiet – jest ich coraz więcej, niektóre są świetne – tylko dlatego, że słysząc formę męskoosobową, automatycznie myślą o mężczyźnie. Ludwig Wittgenstein powiedział: „Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”. I to jest niebywale trafne. Zasób językowy, formy gramatyczne, słowa wyznaczają horyzonty naszego myślenia. Jeśli dziewczynka (a potem dziewczyna, a następnie młoda kobieta) będzie słuchać o kosmonautach, ale nigdy o kosmonautkach, to intuicyjnie uzna to zajęcie za „zarezerwowane” dla chłopców. Myślę, że język – oczywiście częściowo, powodów jest znacznie więcej – tłumaczy maskulinizację pewnych zawodów.

Dlaczego więc formy żeńskie są odrzucane przez same kobiety?
Proszę zauważyć, że w młodym pokoleniu – wychowanym już po transformacji ustrojowej – stosunek do tych nazw jest bardziej tolerancyjny, liberalny. Natomiast w pokoleniu kobiet dorastających w Polsce Ludowej – to również moje pokolenie – panuje przekonanie, że płeć powinna być niezauważalna. Doskonale wiemy, jak ogromny wpływ na nasze życiowe postawy ma proces socjalizacji, rozpoczynający się od urodzenia i wychowania dziecka przez rodziców, a później kontynuowany przez szkołę. Po 1989 roku nastąpił olbrzymi przełom – przecież nie tylko polityczny, ale również obyczajowy, kulturowy, gospodarczy, ekonomiczny. Zmiana dotknęła niemal każdej dziedziny życia. Bardzo trafnych słów użyła językoznawczyni, profesorka Irena Kamińska-Szmaj, która stwierdziła, że rozpoczął się wówczas „proces wyzwalania się słów spod skostniałych struktur peerelowskiej propagandy”. O ile czasy PRL-u chciały ukryć cechy płci za wspólną nazwą męskoosobową, o tyle czasy końca XX i początku XXI wieku pokazały, że w przestrzeni publicznej coraz potrzebniejsze są też nazwy żeńskie.

Gdyby Pani miała komuś wyjaśnić jednym zdaniem, dlaczego tak jest, co by Pani powiedziała?
Mogę odpowiedzieć bardzo praktycznie: ponieważ pojawiają się nowe zawody i nowe funkcje kobiet. Ale uważam, że można w tej odpowiedzi pójść dalej: bo niewidzialność kobiet w języku to nieobecność kobiet w przestrzeni publicznej. Walka nie toczy się o to, żeby kobiety były jak mężczyźni. Nie chodzi o rywalizację między płciami, ale o dążenie do równościowego języka.

Tymczasem w naszym języku mamy cały czas do czynienia z nierównym obrazem obu płci. Zarówno na płaszczyźnie gramatycznej (słowotwórstwo, składnia, fleksja), jak i na płaszczyźnie leksykalno-semantycznej (słownictwo i frazeologia, powiedzenia i przysłowia), ale także w zwyczajach komunikacyjnych. To szkodliwe i nielogiczne – a język przecież powinien być logiczny i nadążać za zmieniającą się rzeczywistością. Być może ludzie z natury lubią tkwić w pewnych schematach, uciekać od nowych form. Myślę, że wielu z nich nawet nie wie, że broniąc „tradycji językowej”, broni, owszem, tradycji – ale tylko tej z czasów Polski Ludowej. Agnieszka Małocha-Krupa, autorka książki Feminatywum w uwikłaniach językowo-kulturowych, poddała analizom dziewiętnastowieczne czasopismo „Ster. Dwutygodnik dla Spraw Wychowania i Pracy Kobiet”, które propagowało emancypacyjny model życia społecznego. Wyniki jej pracy nie pozostawiają wątpliwości: formy żeńskie nie pojawiły się teraz; one funkcjonowały ponad sto lat temu i miały się wówczas bardzo dobrze. Od rzeczowników męskoosobowych regularnie tworzono derywaty żeńskie. Co więcej, gdy zaczęły pojawiać się formy analityczne, niektórzy buntowali się, że „pani doktor” to gwałt na języku. Dokładnie tych samych argumentów – nawet tego samego określenia – używa się dziś przeciw formie „doktorka” i innym feminatywom.

Tymczasem małe dzieci bardzo instynktownie tworzą nazwy żeńskie. Zatem czy mamy naturalną, niemal wrodzoną skłonność do używania wyrazów wskazujących płeć?
Zdecydowanie. Różnica płci jest tą różnicą, którą dziecko dostrzega jako pierwszą. W mowie dziecka to jedna z wcześniej dostrzeganych dystynkcji. Dziecko bardzo sprawnie i niebywale spontanicznie tworzy żeńskie określenia od nazw męskich: „pieska” (lub „psa”) na suczkę, „bratka” na siostrę, „pajacyca” na zabawkę, „wujcia” na ciocię czy „dziadka” na babcię. Lubię to dziecięce słowotwórstwo, bo ono pokazuje nam, dorosłym, jakie możliwości stwarza język. A dziecko jest istotą niezwykle kreatywną językowo i tworzenie tych form nie sprawia mu żadnego kłopotu. Do pewnego momentu.

Który to moment?
Dziecko idzie do szkoły. I w szkole nagle okazuje się, że dziewczynka musi odbierać świat tak jak chłopiec. Polecenia w podręcznikach – to się na szczęście powoli zmienia, ale wciąż jest w tym zakresie wiele do zrobienia – są skonstruowane tak, jakby były adresowane tylko do chłopców. Nie wspominając o tym, że to chłopcy pojawiają się w nich znacznie częściej. Gdy pisałyśmy z Jolantą Szpyrą- -Kozłowską książkę Lingwistyka płci, odbyłyśmy wiele rozmów z nauczycielkami szkół podstawowych. Pytałyśmy, jak dziewczynki reagują na polecenie w podręczniku: „Porozmawiaj z kolegą z ławki”. Te odważniejsze podnoszą ręce i pytają: „A czy ja bym mogła z koleżanką?”. Bardziej nieśmiałe siedzą cichutko, skonfundowane, i nie bardzo wiedzą, co mają zrobić. W szkole, niestety, dziecko zaczyna funkcjonować w świecie, w jakim my funkcjonujemy ciągle.

Seksistowskim?
Wolę mówić o nierównościach czy asymetrii, a nie o seksizmie, bo wyraz seksizm wyzwala w niektórych bardzo silne emocje – może poprzez skojarzenie z rasizmem. A silne emocje w dyskusji o języku czy – szerzej – o kwestiach nierówności płci nie są nam potrzebne; nie powinniśmy wchodzić na ten poziom. Lepiej rozmawiać spokojnie, posługując się racjonalnymi argumentami, a nie stereotypami, schematami, uprzedzeniami, emocjami, ideologią. Nie da się jednak ukryć, że ani język, ani patriarchalna tradycja nie traktują obu płci tak samo – i nie tylko kobiety są tego ofiarą. Gdy pisałyśmy Lingwistykę płci – pierwszy raz została wydana w 2005 roku – obie z koleżanką spotkałyśmy się z zarzutami, że chyba nie lubimy mężczyzn. Jakżeż ich nie lubię? Najdroższe mi osoby – mój mąż i syn – są mężczyznami. Zauważanie różnic, podobnie jak dążenie do ich niwelowania, nie ma nic wspólnego z niechęcią do drugiej płci.

Co więcej, część badaczy i – co dziwi bardziej – badaczek nie widzi w tych językowych dysproporcjach niczego niesprawiedliwego. Profesor Alina Kępińska, językoznawca (celowo używam formy męskiej, bo uważam, że każdy ma prawo być nazywany słowem, z którym czuje się komfortowo), napisała na przykład, że podział na rodzaj męskoosobowy i niemęskoosobowy nie jest przejawem językowej dyskryminacji kobiet, a wynikiem procesu historycznego. Co więcej, uważa to za przejaw – państwo to słyszą – symetrii, a nie asymetrii w traktowaniu kobiet i mężczyzn. To zdanie kobiety.

W którym roku to napisała?
W 2006. A więc dość niedawno. Odmiennego zdania jest jednak wielu polskich językoznawców, choćby profesor Zenon Klemensiewicz czy profesor Jan Miodek. Ten pierwszy twierdził, że tworzenie form żeńskich to „odwieczna i przemożna tradycja”, a drugi utrzymuje, że jest to „naturalny odruch słowotwórczy Polaków”.

Małgorzata Karwatowska, prof. dr hab., językoznawczyni, dyrektorka Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, kierowniczka Katedry Edukacji Polonistycznej w tym Instytucie. Współautorka (razem z prof. Jolantą Szpyrą-Kozłowską) książki Lingwistyka płci. Ona i on w języku polskim. Współautorka haseł w Encyklopedii gender. Płeć w kulturze. Autorka lub współautorka innych książek naukowych (m.in. Prawda i kłamstwo w języku młodzieży licealnej lat dziewięćdziesiątych, Uczeń w świecie wartości, Autorytety w opiniach młodzieży, Światy uczniowskie. Język – media – komunikacja, Wśród stereotypów i tekstów kultury. Studia lingwistyczne, Maska w „czasach zarazy”. Covidowe wizerunki masek – typologie i funkcje) oraz autorka ponad 200 publikacji poświęconych językowemu obrazowi świata utrwalonemu w tekstach młodzieży (zwłaszcza rozumieniu pojęć aksjologicznych), lingwistyce płci, etyce słowa, a także dydaktyce szkolnej i uniwersyteckiej.

Polecamy: „Panie przodem. O co walczą kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce”, Wojciech Harpula, Maria Mazurek, wyd. Znak Literanova. (Fot. materiały prasowe) Polecamy: „Panie przodem. O co walczą kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce”, Wojciech Harpula, Maria Mazurek, wyd. Znak Literanova. (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze