Dla wielu osób zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale bywa, że realizujemy przekaz przodków, którego ci nigdy wprost nie wyartykułowali. Psychoanalityczka dr Galit Atlas, autorka książki „Emocjonalne dziedzictwo” podpowiada, jak uwolnić się od życia nie swoim życiem.
Czy naprawdę możemy odziedziczyć po przodkach coś tak ulotnego jak emocje?
Współcześni psychoanalitycy nie mają co do tego żadnych wątpliwości. Dziedziczenie emocjonalne zostało potwierdzone wieloma badaniami. Większość z nich skupiała się na sposobach, w jakie trauma przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, a następnie przechowywana w umysłach i ciałach potomków jako ich własna. Tuż po zakończeniu II wojny światowej psychologowie zaczęli zastanawiać się nad tym, jak doświadczenie Holokaustu wpłynie na kolejne generacje. Z wieloletnich obserwacji uciekinierów z Europy i ich rodzin wynikało, że często najmroczniejsze sekrety, o których ocalali z Zagłady nigdy nie mówili, jakimś cudem rzutowały na życie ich dzieci i wnuków. W swojej pracy klinicznej niemal każdego dnia obserwuję, w jak zaskakujący i nieprzewidywalny sposób objawiają się traumatyczne przeżycia, które wdarły się w psychikę kolejnych pokoleń. Doświadczenia pacjentów, ale także moje własne, pokazują, że żyją w nas ludzie, których kochamy, i ci, którzy nas wychowali. Odczuwamy ich ból emocjonalny, śnimy ich wspomnienia, wiemy to, czego nigdy wprost nam nie powiedzieli.
Chce Pani powiedzieć, że stare historie rodzinne, o których nawet nie wiemy, wpływają na nasze życie?
Pewnie brzmi to niewiarygodnie, ale właśnie tak się dzieje. Fakt, że nosimy w sobie materiał emocjonalny należący do naszych rodziców i dziadków, którego nigdy w pełni nie wyartykułowali, fascynuje badaczy. Koncepcja istnienia połączeń międzyludzkich poza świadomym umysłem oraz komunikacji niewerbalnej od dawna jest przedmiotem psychologicznych analiz. To, co w popkulturze nazywane jest myśleniem magicznym albo zjawiskami nadprzyrodzonymi, zdaniem ekspertów ma związek z naszą nieświadomością. Dzięki niej wiemy rzeczy, które nie zostały nam nigdy przekazane; podczas terapii możemy dokładnie określić, jak kształtują one nasze życie.
Każdy z nas ma nieświadomość, jednak nie wszyscy przejmujemy traumy swoich przodków. Czy to kwestia odporności psychicznej?
Wierzę, że w taki czy inny sposób wszyscy dziedziczymy nieprzepracowane, trudne doświadczenia poprzednich pokoleń, tylko niektórzy z nas są tego bardziej świadomi niż inni. Czasem musi zadziałać jakiś bodziec, by uzmysłowić nam rodzinne obciążenia. Wiem, że dla wielu ludzi była nim moja książka. Zanim jednak trafiła ona do sprzedaży, na łamach czasopisma „New York Times” ukazała się historia Noaha, jednego z moich pacjentów, a po publikacji zalała mnie lawina maili od czytelników, którzy chcieli się podzielić podobnymi doświadczeniami. Byłam kompletnie zaskoczona skalą odzewu, bo wydawało mi się, że to naprawdę unikatowy, wręcz ezoteryczny przypadek.
Jaka była historia Noaha?
Przyszedł do mojego gabinetu dręczony obsesją na punkcie zmarłych, która z roku na rok się nasilała. Już jako ośmioletni chłopiec pasjami czytał nekrologi w gazetach i zastanawiał się godzinami, kim byli zmarli, dlaczego odeszli i kogo zostawili? Przechowywał ich w myślach, jakby do niego należeli. Na jednej z sesji przyznał, że w dzieciństwie często wyobrażał sobie brata bliźniaka, który nosił to samo imię, co on, ale zmarł przy porodzie. Myślałam, że te wyobrażenia wynikały z jego samotności, bo Noah był jedynakiem wychowywanym przez dojrzałych rodziców, jednak po śmierci matki ojciec wyjawił mu pewien rodzinny sekret, który obalił tę tezę. Okazało się, że zaledwie kilka miesięcy przed narodzinami Noaha, zmarł jego starszy brat, a mój pacjent odziedziczył po nim imię. Nagle wszystkie jego irracjonalne zachowania znalazły logiczne wytłumaczenie. Odkopanie rodzinnej traumy, przepracowanie rodzinnej straty i wpływu, jaki wywarła ona na jego życie, pozwoliły mu uwolnić się od niewidzialnej więzi z przeszłością.
Czyli dopóki nie uświadomimy sobie emocjonalnego dziedzictwa, przeszłość będzie kierować naszym życiem?
Wspomnienia, uczucia i traumy, które odziedziczyliśmy po poprzednich pokoleniach, mogą powstrzymywać nas od pełnego wykorzystania swojego potencjału. Często wpływają one na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne, powodują bóle głowy, obsesje, fobie, bezsenność, nawiedzają nas jak duchy. Nieuświadomiona trauma jest wciąż przeżywana na nowo, przechowywana w ciele i umyśle.
Węgierscy psychoanalitycy Mária Török i Nicolas Abraham porównywali te odczucia do bólów fantomowych. A prof. Yolanda Gampel z Uniwersytetu w Tel Awiwie nazwała to zjawisko radioaktywnością traumy, która podobnie jak opad promieniotwórczy rzutuje na życie następnych pokoleń i ujawnia się w postaci różnego typu reminiscencji i bezimiennych lęków.
Czy to oznacza, że stres wywołany przez wydarzenie traumatyczne może wpływać na nasze geny?
Stres nie zmienia naszych genów, ale wpływa na ich ekspresję. Specjaliści od epigenetyki odkryli, że przeżyta trauma może pozostawić w ciele ślad chemiczny, który jest przekazywany następnym pokoleniom. Główną rolę w tym procesie odgrywają hormony stresu, które wpływają na rozwój mózgu.
W swojej książce opisuję obszerne badania przeprowadzone w Icahn School of Medicine at Mount Sinai przez zespół zarządzany przez dr Rachel Yehudę, dyrektor ds. badań nad stresem traumatycznym. Wykazały one, że potomkowie ocalałych z Holokaustu mają niższy poziom kortyzolu, czyli hormonu pomagającego organizmowi odzyskać równowagę po psychicznym urazie, co może predysponować ich do różnego typu zaburzeń lękowych. Udowodniono, że zdrowe potomstwo nie tylko osób ocalałych z Zagłady, ale także weteranów wojennych i ludzi, którzy doświadczyli innej, poważnej traumy, częściej wykazuje objawy PTSD (zespołu stresu pourazowego po trudnych życiowych doświadczeniach). Nasz układ hormonalny bez wątpienia jest więc jedną z dróg przekazywania traumy międzypokoleniowej. Ale istnieje też wiele innych ścieżek.
Na przykład jakich?
Badając dziedziczenie emocjonalne, zawsze biorę pod uwagę zarówno naturę, jak i wychowanie, ponieważ trauma jest także przekazywana poprzez tzw. komunikację ukrytą, czyli modelowanie pewnego wzorca, który instaluje się w systemie rodzinnym dzięki obowiązującym w niej przekonaniom, opowieściom o przodkach, kutywowanym tradycjom i różnego typu rytuałom.
Istotną rolę odgrywa również więź rodzic–dziecko, ponieważ maluchy naturalnie i instynktownie dostrajają się do swoich opiekunów. Rejestrują nie tylko to, co rodzice mówią, ale także to, co starają się ukryć. Badania nad komunikacją rodzic–niemowlę wskazują, że dzieci od urodzenia reagują na niewerbalne sygnały rodziców i „czytają” ich myśli. Tak powstaje w nas swego rodzaju baza danych, którą w psychologii nazywa się wiedzą nieznaną, czyli czymś, co wiemy, ale nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Po co natura – zamiast chronić nas przed tym, co traumatyczne – zadbała o to, byśmy takie wydarzenia pamiętali przez pokolenia.
Ewolucyjnie celem tego rodzaju zmian epigenetycznych było zapewne biologiczne przystosowanie dzieci do radzenia sobie w środowisku typowym dla ich rodziców. Jednak to, co z założenia miało być adaptacyjne, uczyniło nas też bardziej wrażliwymi na przenoszenie objawów traumy, której sami nie doświadczyliśmy.
Po kim najczęściej dziedziczymy emocje? Jest w tym jakaś reguła?
Gdybyśmy upodabniali się do dziadków albo przodków tej samej płci z pewnością łatwiej byłoby nam znaleźć źródło problemu, ale niestety to tak nie działa. Jak już wspominałam, część dziedziczenia emocjonalnego ma podłoże genetyczne, a część wynika z naszej psychologicznej identyfikacji. Dziecko, które utożsamia się z matką, będzie zachowywać się podobnie jak ona. Ale przecież ktoś może nieświadomie identyfikować się z ojcem lub babcią i czuć niechęć do matki. To kwestia indywidualna. Istnieje oczywiście pewien związek między genetyką a identyfikacją, ale to jednak dwie różne drogi łączące nas z poprzednimi pokoleniami.
U wielu Pani pacjentów nieuświadomione rodzinne traumy wracają jako natrętne senne koszmary. Czy takie sny są przebłyskiem tego, czego doświadczyli nasi przodkowie?
Traumy rodzinne żyją głównie w naszej nieświadomości, a sny są jej wyrazem. Dlatego to, co zostało nam przekazane nieświadomie, często pojawia się w marzeniach i fantazjach sennych. Jeśli zatem jakiś motyw uparcie w nich powraca, warto popytać rodziców, dziadków lub dalszych krewnych, czy coś podobnego nie przydarzyło się komuś z rodziny. Jedna z moich pacjentek od dziecka śniła o tym, że ucieka przed śmiercią z niemowlęciem na ręku. Ten sen wywoływał u niej ogromny lęk, który niebezpiecznie nasilił się, kiedy sama była w ciąży. Gdy analizowałyśmy jej historię, opowiedziała mi, że jej dziadek jako jedyny z rodziny ocalał z obozu koncentracyjnego. Wiedziała, że stracił tam bliskich, ale nie miała pojęcia kogo dokładnie. Za moją namową zaczęła szukać odpowiedzi na to pytanie. Okazało się, że w Auschwitz zmarła jego żona i córka, która była jeszcze niemowlęciem. W miarę uzupełniania luk w scenariuszu przeszłości prześladujący lęk zyskał oblicze konkretnego przodka. Pacjentka wreszcie poznała historię, którą może po prostu przekazać, zamiast przeżywać ją raz po raz.
A więc nie chodzi o to, żeby się za wszelką cenę odciąć od tych zależności rodzinnych, ale by je po prostu dostrzec?
Gdy nasz umysł wie, ciało może zapomnieć, dlatego pierwszym krokiem do pozbycia się tego niechcianego bagażu jest odkrycie i zrozumienie, jak działa dziedziczenie emocjonalne. Wtedy moment „aha” zwykle następuje bardzo szybko i wszystko układa się w logiczną całość. Wiele osób pisze, że lektura mojej książki pomogła im zidentyfikować odziedziczoną traumę, znaleźć odpowiedzi lub zadać właściwe pytania, dzięki którym otworzyli drzwi do głęboko skrywanej rodzinnej przeszłości.
Tylko czy to wystarczy, by przerwać cykl traumy?
Ważne, by wiedzieć, że w życiu zawsze mamy wybór. Możemy powielać wzór przodków albo iść własną drogą. Decyzja należy do nas. Od kiedy sama zostałam mamą, rozwikłanie i przerwanie cyklu międzypokoleniowych obciążeń stało się moim priorytetem, bo przecież nikt nie chce zadawać bólu swoim dzieciom. Pierwszym krokiem jest więc wykonanie pracy emocjonalnej nad sobą, bo zazwyczaj przekazujemy kolejnym pokoleniom te doświadczenia, których sami nie przepracowaliśmy. Niezamknięte, tłumione latami sprawy, ciągle w nas żyją, towarzyszą nam jak duchy i wywołują irracjonalny lęk.
Drogi do uzdrowienia są różne, ale każda zaczyna się od decyzji, by szukać, otwierać zamknięte dotychczas drzwi, nie odwracać się od bólu z przeszłości, ale iść w jego kierunku. W praktyce oznacza to przyjrzenie się wzorcom własnych zachowań, ponieważ nieprzetworzony materiał emocjonalny wraca w różnych schematach reakcji, charakteryzujących się zazwyczaj jakąś nadmiarowością – na przykład dużą lękliwością, przesadnym opiekowaniem się kimś, zbyt mocnym angażowaniem w relacje międzyludzkie. Czasem nie rozumiemy, dlaczego ciągle czymś się martwimy, chociaż nie mamy do tego żadnych obiektywnych powodów. Tymczasem ten lęk może być przekazywany przez pokolenia w różnego rodzaju pozornie niewinnych komunikatach czy sposobach radzenia sobie z trudnymi sytuacjami.
Kiedy już znajdziesz źródło problemu, nie próbuj go naprawiać, to znaczy uzdrawiać traumę rodziców czy dziadków. Przeszłości nie można już zmienić, trzeba ją opłakać i zacząć wszystko od nowa. Przerwanie błędnego koła nie polega na zadośćuczynieniu, ale na zaakceptowaniu tego, co się stało, i spojrzeniu przeszłości w oczy.
Czy wyjście z międzypokoleniowej traumy to długi proces? Czego właściwie można spodziewać się po terapii?
Na pewno wymaga czasu, ale przede wszystkim odwagi, by zderzyć się z historią własnej rodziny i nie przestraszyć siły tych przekazów. Psychologiczna praca nad dziedzictwem emocjonalnym polega na zaglądaniu do obszarów, które przez wiele lat były niedostępne jako zbyt bolesne. Warto to zrobić. Ludzie, którzy podjęli się tego wyzwania, często mówią, że inaczej patrzą na członków rodziny, potrafią im wybaczyć, odpuścić.
Terapia pozwala zrozumieć, że traumy, które przydarzyły się naszym dziadkom, rodzicom i nam samym, nie są naszą ani ich winą. Zwalnia nas z odpowiedzialności za przeszłość, jednocześnie ukierunkowując ją na przyszłość, bo przywilejem kolejnych generacji jest gotowość do refleksji, która pozwala przerwać błędne koło obciążeń. Każde pokolenie czerpie z poprzednich, ale też ma szansę stworzyć coś konstruktywnego, bardziej aktualnego, odpowiadającego na współczesne potrzeby. Na tym polega dokładanie się do historii rodziny.
Galit Atlas, psychoanalityczka specjalistka w dziedzinie terapii kreatywnych, superwizorka kliniczna. Adiunktka w programie studiów podoktoranckich na Uniwersytecie Nowego Jorku. Prowadzi prywatną praktykę na Manhattanie.