1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Idea „mów, co czujesz, i niczym się nie przejmuj” nie otwiera dialogu. [„Za i przeciw” – cykl prof. Bogdana de Barbaro]

Idea „mów, co czujesz, i niczym się nie przejmuj” nie otwiera dialogu. [„Za i przeciw” – cykl prof. Bogdana de Barbaro]

Prof. Bogdan de Barbaro (Fot. Krzysztof Opaliński)
Prof. Bogdan de Barbaro (Fot. Krzysztof Opaliński)
Przyjrzyjmy się, chociażby pobieżnie, temu, od czego zależy, czy rozmowa jest raniącą kłótnią, czy sensownym dialogiem. Na czym polega umiejętność budowania dialogu w bezpośrednich kontaktach między bliskimi osobami?

Idea autentyczności i otwartej komunikacji zyskuje w mediach społecznościowych coraz większą popularność. Tłumienie uczuć bywa traktowane jako coś niezdrowego, a mówienie, co się czuje, często uważa się za warunek higieny psychicznej. Tylko czy takie „bycie sobą” w gruncie rzeczy nie oznacza wolności bez odpowiedzialności?

Niewykluczone, że idea „mów, co czujesz, i niczym się nie przejmuj” stanowi uzasadnienie, pretekst i wyjaśnienie własnego postępowania dla tych, którzy gotowi są pod jakimś artykułem w Internecie wypisywać pod adresem autora tekstu uwagi pełne wulgarnego jadu i złośliwości. Na zarzut, że sieją nienawiść odpowiedzą: „Piszę, co czuję. W tym kraju ciągle mamy wolność słowa”. W cyberświecie coraz trudniej przychodzi nam odróżniać ekspresję swoich przeżyć od bezkarnego ranienia innych.

Jednak przed atakiem internetowych hejterów można się bronić poprzez wyłączanie tych złonośnych urządzeń. Natomiast jeśli rzecz dzieje się między ludźmi – nie poprzez ekran komputera czy smartfona, lecz w kontakcie bezpośrednim – sprawa się komplikuje. Coś, co mogłoby być rozmową, bywa (pod pretekstem „mówię, co czuję”) punktem wyjścia do wzajemnego ranienia się, unieważniania, zadawania bólu psychicznego. Agresja rodzi agresję, a złośliwości i wzajemne unieważniania mogą prowadzić do błędnego koła oskarżeń i obwiniań, a w konsekwencji – do niszczenia relacji.

Wstępem do dialogu jest uznanie, że uczestnicy są rzeczywiście zainteresowani tego rodzaju spotkaniem. Wydawać się to może oczywiste, a tymczasem nierzadko dochodzi do rozmów imitujących dialog, a będących w swojej istocie walką. Tak się dzieje na przykład w sytuacji, gdy zwaśnione osoby mają sobie wzajemnie wiele do zarzucenia, ale chcą „jakoś się dogadać”. Wstępnie deklarują, że są gotowe do konstruktywnej rozmowy, jakoby zależy im na tym, żeby poprawić atmosferę. Zaczynają rozmowę, „żeby ratować związek”, ale już po kilku minutach okazuje się, że chcą głównie wykazać, że całe zło wynika z tego, co mówi i czuje ta druga osoba. Dochodzi do swoistej gry słownej, którą można by zatytułować „Może ja jestem nie taki jak trzeba, ale ty jeszcze bardziej”.

Dlatego przed przystąpieniem do rozmowy, która ma doprowadzić do zawarcia pokoju, warto sprawdzić w samym sobie: Czy jestem gotów/ gotowa do zawieszenia negatywnych ocen i zrezygnowania z roli prokuratora i sędziego? Czy jestem gotów/ gotowa zaciekawić się spojrzeniem, myślami i odczuciami drugiej osoby? Czy jestem gotów/ gotowa dać znak zapytania przy własnych przekonaniach i poglądach? Warto w tym miejscu podkreślić, że nie chodzi o natychmiastowe zmiany w nastawieniu psychicznym, ale jedynie o wstępną gotowość, swego rodzaju wstępny akt woli, na przekór własnym emocjom: poczuciu krzywdy, gniewowi czy lękowi przed atakiem. Niezbędna jest także refleksja dotycząca własnych emocji. Czy one pozwalają mi być otwartym na to, co przeżywa druga osoba? Bo jeśli nie, to być może lepiej nie zaczynać rozmowy.

Jeśli osobom planującym nawiązanie dialogu uda się wejść w stan wstępnej gotowości, powinny wyposażyć się w następne niezbędne narzędzie: zaciekawienie. Wtedy już trzeba wyjść poza samą deklarację gotowości i rzeczywiście zainteresować się drugą osobą. W tej operacji może pomóc drobny wewnętrzny eksperyment: wyobraźmy sobie – wbrew realiom – że zaczynamy rozmowę z kimś, kogo w ogóle nie znamy. Wiemy tylko tyle, że ta osoba też nas nie zna, jest nam wstępnie życzliwa i też chce nas poznać. Mamy przy tym unikać teoretyzowania, krytykowania i oceniania wypowiedzi drugiej osoby. Jeśli dobrze pójdzie, to taka wzajemna wymiana wrażeń, refleksji i opinii, zakładając że nie zsunie się w dawne koleiny sporu, może być bardzo interesująca. Możemy – ku własnemu zdziwieniu – dowiedzieć się czegoś nowego o kimś, z kim spędziliśmy wiele lat. Warunkiem jest jednak stałe dbanie o to, by się nie ześlizgnąć w pozycję nieufnego krytyka. Podejmując taki eksperyment, trzeba bowiem zaryzykować naiwność, wbrew temu, co tak zwane dotychczasowe doświadczenie nam podpowiada („tyle razy się zawiodłem/ zawiodłam, że nie dam się kolejny raz oszukać”). A jeśli nas boli coś z przeszłości i chcemy o tym opowiedzieć, to możemy to zrobić tylko w trybie zwierzenia, a nie w trybie oskarżenia.

Pomocne w trwaniu w pozycji dialogu może być dostrzeganie kolistości wydarzeń i rezygnacja z udowadniania, kto zaczął, kto jest gorszy, kto bardziej rani. Wyobraźmy sobie karuzelę, na której dwie osoby umieszczone po przeciwnej stronie kręcą się w kółko. Czy ma sens wykazywanie, kto kogo goni? Czy może lepiej jest badać, jak działa ten silnik kręcący karuzelą? Możemy przyjąć (kolejny eksperyment mentalny), że ten mechanizm jest poza osobami będącymi w sporze. Jak powiedział jeden z terapeutów rodzinnych: „To nie osoba jest problemem, lecz problem jest problemem”. Patrząc tak na konflikt, zwiększamy szansę na to, by badać problem i szukać jego rozwiązania, zamiast oskarżać drugą osobę.

I jeszcze jedna okoliczność, która może być przydatna w tych „negocjacjach pokojowych”: umiejętność spojrzenia z boku na rozmowę. Chodzi tu m.in. o poddawanie refleksji swoich reakcji emocjonalnych, zanim wprowadzimy w ruch jakieś impulsy odwetowe czy gniewne. Przyglądanie się swojej rozmowie w trakcie jej trwania to pilnowanie, czy nadal jest w nas zaciekawienie, otwarcie emocjonalne na drugą osobę, oraz czuwanie, by nie powrócić na błędną karuzelę oskarżeń. Nad konstruktywnym przebiegiem tego rodzaju wydarzeń w gabinecie terapeutycznym czuwa psychoterapeuta, ale nieraz także bez jego pomocy wiele można osiągnąć, budując stan dialogiczny.

Ktoś mógłby powiedzieć, że tego rodzaju zabiegi i starania o dobry dialog noszą znamiona sztuczności. Co ze spontanicznością? Co z prawem do wyrażania gniewnych emocji? – spyta. Odpowiedź na powyższe to jednak już zupełnie inny temat. Na ten moment mogę jedynie podkreślić, że wolność nie musi oznaczać braku odpowiedzialności. W tym wypadku – odpowiedzialności za relację z drugą osobą.

Na koniec ważne zastrzeżenie: powyższe podpowiedzi nie mają uzasadnienia wtedy, gdy w relacji na porządku dziennym jest przemoc, a osoba silniejsza (fizycznie, psychicznie, materialnie, medialnie) jest nastawiona na władanie i unieważnianie osoby słabszej. W świecie nie tylko rodzinnym, ale także społecznym występują zjawiska, wobec których miękka wersja dialogiczna jest nie tylko nieskuteczna, ale także etycznie nieuzasadniona.

Prof. Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii i terapii rodzin. W latach 2016–2019 był kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego – Collegium Medicum. Współpracuje z Fundacją Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze