1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Bawcie się! Zabawa jest potrzebna do utrzymania życiowej równowagi i regulowania emocji. Rozmowa z psycholożką Agnieszką Stein

Bawcie się! Zabawa jest potrzebna do utrzymania życiowej równowagi i regulowania emocji. Rozmowa z psycholożką Agnieszką Stein

Zabawa jest jedną z podstawowych ludzkich potrzeb. (Fot. Getty Images)
Zabawa jest jedną z podstawowych ludzkich potrzeb. (Fot. Getty Images)
Do czego zabawa przydaje się dorosłemu człowiekowi i czy na pewno to, co czasem nazywamy zabawą, rzeczywiście nią jest? Gdzie jej szukać i dlaczego warto to robić? O wskazówki poprosiliśmy psycholożkę Agnieszkę Stein.

Większość z nas rozumie potrzebę zabawy w życiu dziecka. Wiemy, że jest niezbywalnym elementem rozwoju, uczenia się, poznawania świata, nabywania kompetencji społecznych. W dorosłym życiu prawo do niej już kwestionujemy albo co najmniej jakoś obwarowujemy. Potrafimy się w ogóle bawić?
Wcale nie jestem przekonana, czy rzeczywiście prawo do zabawy dajemy nawet dzieciom. Owszem, może i tak, ale dopóki dziecko jest w wieku przedszkolnym. Gdy idzie do szkoły, z każdej strony dostaje wyraźny komunikat: „Koniec zabawy, do roboty!”. Sądzę, że gdy myślimy o zabawie, to przede wszystkim przypisujemy jej walory edukacyjne. To ważny w naszych umysłach aspekt zabawy – żeby ona czegoś uczyła.

Peter Gray, amerykański psycholog zajmujący się m.in. badaniem interakcji między edukacją a zabawą w rozwoju dzieci, stworzył definicję zabawy, w której opisuje pewne charakterystyczne cechy, jakie musi mieć dana aktywność, by móc nazwać ją zabawą. Pisze, że owszem, jednym z celów zabawy w grupie jest na przykład wykształcenie u dzieci umiejętności traktowania siebie z szacunkiem i współdziałania na zasadzie równości, a więc edukacja, ale zaznacza przy tym, że jednym z warunków jest także to, że proces jest ważniejszy niż cel. Wartość samego procesu bawienia się jest większa niż jakaś wymierna korzyść – poza przyjemnością – która z tego wyniknie. Mam wrażenie, że u wielu ludzi w tym miejscu pojawia się problem. No bo jak to: bawić się bez celu, ot tak, po prostu? Bardzo trudno jest nam zaakceptować koncept, w którym celem zabawy miałaby być tylko przyjemność, po prostu fajne spędzanie czasu, bo nasza kultura nas trenuje, żeby myśleć inaczej.

Poza tym zabawa zakłada dobrowolność, tymczasem w dorosłym życiu wiele rzeczy robimy, bo trzeba, bo się powinno, bo obowiązki... Wszystko dzieje się szybko, nie mamy czasu nawet się zastanowić, czego chcemy, po prostu odhaczamy kolejne rzeczy do zrobienia.

Może my się nie bawimy właśnie dlatego, że nie mamy czasu? Bo przecież zabawa wymaga czasu i przestrzeni, a tego chronicznie nam brak.
Kłopot w tym, że wyobrażamy sobie zabawę jako duże przedsięwzięcie, wymagające właśnie nakładu czasu, do tego logistyki, przygotowań, a także pieniędzy. Tymczasem mamy dostęp do zabawy niemal cały czas, bo w małych kawałkach codziennego życia, w codziennych czynnościach jest wiele okazji, by się bawić, tylko trzeba chcieć i umieć to zauważyć. Każda czynność wymaga praktyki i wprawy, by stała się nawykiem, tak samo jest z zabawą.

Drugi problem, jaki widzę w tym obszarze, to to, że jesteśmy skłonni do zabawy czy choćby myślenia o niej, gdy jesteśmy zrelaksowani i wypoczęci – nie myślimy o niej jako o sposobie na osiągnięcie tego stanu i na regulację. Tymczasem żeby czuć się wypoczętym, trzeba się bawić, podobnie jak trzeba się wyspać. By myśleć o zabawie, potrzebujemy też względnego poczucia bezpieczeństwa w wielu obszarach życia, a o to niestety dziś coraz trudniej.

Powiedziałaś o odpoczynku. Co jeszcze daje zabawa? Bo myślę, że jesteśmy niejako zaprogramowani na dopatrywanie się sensu tylko w takim działaniu, które przynosi zysk. Co zatem zyskujemy, bawiąc się?
Zabawa jest odpowiedzią na jedną z podstawowych potrzeb. Tak naprawdę bez niej po prostu nie da się dobrze funkcjonować, tak jak bez choćby oddychania.

Przede wszystkim zabawa jest potrzebna do utrzymania życiowej równowagi, i to na wielu poziomach – emocjonalnym, ale też społecznym, w kontaktach z ludźmi i z samym sobą. Chodzi o balans między tym, ile przyjmuję z zewnątrz, a tym, ile przetwarzam w środku. To tak jak z wdechem i wydechem – bez zachowania równowagi proces oddychania byłby niemożliwy. Zabawa jest silnym narzędziem regulacyjnym. Służy choćby do zarządzania życiową energią. Potrafi podwyższyć jej poziom, sprawić, że nasza mobilizacja do działania rośnie, ale z drugiej strony – wyciszyć nas i uspokoić.

Często wyraźnie rozgraniczamy czas pracy i czas zabawy. Może nawet nie sami, bo takie rozgraniczenie nam się narzuca. Czy to jest dobre w kontekście budowania relacji?
Zabawa stwarza takie warunki, w których nasze relacje wchodzą na inny poziom. Nie mamy z tyłu głowy jakiejś zależności, nie zastanawiamy się tak bardzo nad tym, co nam wypada zrobić czy co nam wypada powiedzieć, bo w zabawie wolno trochę więcej i nieco inaczej. Przebywanie z ludźmi w przestrzeni zabawy, kiedy kontakt z nimi sprawia nam przyjemność i tej przyjemności służy, pozwala trochę inaczej pokierować relacjami, zmodyfikować ich tor. Wspólne doświadczanie zabawy można potraktować jako rodzaj bazy, dobrego punktu wyjścia do robienia razem innych rzeczy w przyszłości.

Nieżyjący już autor wielu pozycji na temat przywództwa i rozwoju osobistego, Stephen R. Covey, w książce pt. „7 nawyków skutecznego działania” definiuje skuteczność w działaniu jako równowagę między uzyskiwaniem pożądanych rezultatów a dbałością o to, co do nich doprowadza. Posługuje się metaforą banku relacji: gdy się w jakąś relację inwestuje, wpłaca pieniądze na konto tej relacji, to potem można tymi pieniędzmi obracać i je wykorzystywać do różnych celów, na przykład żeby porozmawiać o czymś trudnym. I właśnie tak można wykorzystać zabawę w miejscu pracy. Z ludźmi, z którymi zbudujemy relację, bo rozmawiamy w przerwach choćby w kuchni przy kawiarce, śmiejemy się, żartujemy, łatwiej i efektywniej nam się pracuje. To też jest równowaga. Oddzielanie na siłę pracy od zabawy, co zwłaszcza w korporacjach robią niektórzy szefowie, zawsze wzbudza mój sprzeciw. Przestrzeń na zabawę dostrzegają co najwyżej w trakcie imprez integracyjnych, w przeznaczonym do tego czasie. Same w sobie imprezy integracyjne mogą być bardzo dobrym sposobem i formą zabawy faktycznie poprawiającą relacje między pracownikami, ale na dłuższą metę nie zastąpią takich drobnych stałych elementów, jak swobodne pogawędki w przerwach. Przecież kiedyś podczas ciężkiej pracy w polu ludzie jednocześnie śpiewali czy rozmawiali – łączyli zabawę i pracę, i to im pomagało.

Jeśli tego pierwiastka zabawy w naszym życiu brakuje, zaczyna dziać się źle.
Tak, bo zabawa jest bardzo silną potrzebą naszego organizmu. To nie jest świadome i celowe, możemy tego nawet nie dostrzegać, ale jeśli tej potrzeby nie zaspokoimy, to zacznie się w nas gromadzić, kipieć, aż w końcu wypłynie bokami i upomni się o swoje. Moje ciało to za mnie zrobi, będzie się domagać, nawet nie muszę tego sobie uświadamiać. I zdarza się czasami, że wtedy odpowiemy na tę nagromadzoną potrzebę w sposób, z którego wcale nie będziemy dumni.

Na przykład weekendowym, mocno zakrapianym wyjściem? To przecież popularna forma odreagowania, którą często nazywamy zabawą. Cały tydzień ciężkiej orki, a potem bal, po którym wcale nie czujemy się dobrze.
Trochę tak, w myśl zasady: „Jak się bawić, to już na całego”. Myślę, że zabawa to jest coś takiego, co mnie reguluje, ale w tym procesie regulacji prowadzi jednak do większego kontaktu ze sobą, a nie do odcięcia się od siebie, a tak chyba jest w przypadku weekendowego odreagowywania z kompletnie puszczonymi hamulcami – i takie zachowania dla mnie tracą najważniejszy aspekt zabawy.

Funkcjonuje zresztą sporo innych przekonań na temat zabawy, które zupełnie wypaczają jej istotę. Na przykład takie, że bawić trzeba się w towarzystwie i że zabawa to to samo co radość. Moim zdaniem można się bawić samemu i wcale nie każda zabawa musi się wiązać z radością. Powinna się wiązać z dodatnim bilansem emocjonalnym, a to trochę co innego – wchodzę w tę zabawę i po niej jest mi choć trochę lepiej niż przed nią. Oglądanie w samotności smutnego filmu, na którym się wzruszamy czy płaczemy, także może być pewnym rodzajem zabawy. W strukturze zabawy doświadcza się różnych trudnych emocji, nie tylko tych przyjemnych. Przeżywanie ich jest rodzajem zysku. Uważam, że zabawą jest każda swobodnie i dobrowolnie wykonywana czynność, w której cel jest mniej istotny niż sam proces. Może nią być mnóstwo rzeczy, trzeba tylko umieć to dostrzec.

Kalambury, scrabble, lotki, karaoke, planszówki?
Pewnie, ale mnie chodzi też o zupełnie podstawowe aktywności, a nie o jakieś specjalne formy zabawy aranżowanej, którym automatycznie przypisujemy etykietkę. Przy spełnieniu określonych warunków, m.in.: swobody, dobrowolności czy spontaniczności, zabawą może być seks, uczenie się – które przecież jest najbardziej efektywne wtedy, gdy odbywa się w formie zabawy. Owszem, idę na jakieś szkolenie po to, by poszerzyć wiedzę, ale jestem przy tym gotowa eksplorować, doświadczać, patrzeć, dokąd mnie coś zaprowadzi, poszukiwać nowych rozwiązań – a więc bawić się nauką właśnie, zaciekawić się tym procesem. Nie siadam z podręcznikiem i nie wkuwam teorii strona po stronie, tylko mam element swobody, właściwy zabawie. Oglądanie różnych rzeczy, tworzenie sztuki, nawet tylko dla siebie, hobby, sport, podróżowanie, prace w ogródku, urządzanie domu, jedzenie i przyrządzanie potraw, nawet siedzenie w wannie czy sprzątanie – to wszystko może być zabawą.

Felietonistka „Guardiana” Hannah Jane Parkinson w książce „Drobne przyjemności” wymienia mnóstwo czynności, którymi przy odrobinie fantazji i zupełnie bez wysiłku można się bawić. Podtytuł brzmi zresztą: z czego się cieszyć, gdy życie nie rozpieszcza. Można prawić ludziom komplementy, patrzeć na psy w parkach, malować się czerwoną szminką bez okazji i robić mnóstwo innych, czasem nawet irracjonalnych rzeczy. Uwielbiam tę książkę i przyznam, że jest dla mnie źródłem inspiracji.
To jest świetny pomysł – wymyślać sobie zupełnie nowe rzeczy do zrobienia w ramach zabawy i tylko dla zabawy. Na początku pewnie może być trudno, bo trzeba się trochę wysilić, ale przecież trening czyni mistrza, więc po piętnastym razie jest już coraz łatwiej. To, o czym mówisz, jest w zasadzie w zasięgu ręki, nie trzeba do tego żadnych wielkich przygotowań czy umiejętności, wystarczy tylko zdać sobie sprawę z tej dostępności i po swojemu to wykorzystać. Dać sobie przy tym pozwolenie na wykonywanie jakiejś czynności wyłącznie dla frajdy, a nie szukać jakiegoś specjalnego nadrzędnego celu.

A gdyby tak spróbować porzucić chyba powszechne i bardzo specyficzne wyobrażenie zabawy, które wyraźnie określa, jak ta zabawa ma wyglądać: w towarzystwie innych ludzi, musi się wiązać z aktywnością i ruchem, wymaga mnóstwo czasu, bo inaczej nie ma sensu, a poza tym muszą obowiązywać w niej ścisłe reguły i koniecznie trzeba się bawić w coś konkretnego? Zmierzam do tego, że gdybyśmy zdjęli z zabawy choć część tych wymogów, może by się okazało, że zabawy albo okazji do niej mamy w życiu dużo, tylko tego nie widzimy.

A może uważamy, że bawienie się w dorosłości jest trochę niepoważne? Że jakoś nie wypada, bo utożsamiamy zabawę z niedojrzałością, nieodpowiedzialnością, boimy się, że zostaniemy ocenieni jako niepoważni właśnie?
Przecież dorosłe osobniki wielu gatunków zwierząt nadal się bawią! Nie tylko szczeniaki taplają się w kałużach, ganiają piłkę, turlają się czy walczą dla zabawy między sobą – robią to z pasją także dorosłe psy. A to tylko przykład, który możemy zaobserwować na gatunku, który żyje z człowiekiem. Potrzeba zabawy nie mija z wiekiem, tylko my na siłę próbujemy ją z siebie wyrugować.

Na szczęście coraz częściej obserwuję, że jesteśmy już zmęczeni tymi konwenansami, robieniem tylko tego, co wypada, i pozwalamy sobie na coraz więcej dystansu i wobec siebie, i wobec tych społecznych oczekiwań co do naszego zachowania, które tak bardzo nas ograniczają. Może zamiast koncentrować się na tym, co mi wypada, a co nie, pochylić się raczej nad tym, co mi służy, a co nie, z czym się czuję komfortowo, co mnie wzmacnia, w czym się spełniam, oczywiście z uszanowaniem praw innych ludzi? Ludzie, którzy nas otaczają, mają na nas ogromny wpływ, ale nie tylko dlatego, że mogą nas jakoś ocenić, czego się często obawiamy. Mają też ogromny wpływ na to, czy potrafimy się bawić i czerpać z tego radość. Jeśli ludzie wokół nas się bawią, to i my łatwiej przyznajemy sobie do tego prawo. Będąc między takimi ludźmi, łatwiej wchodzić w nastrój zabawy, bo człowiek jest bardzo silnie determinowany środowiskowo. Nasze wybory i zachowania w dużej mierze zależą właśnie od najbliższego środowiska. W kontekście umiejętności zabawy, to, kogo mamy wokół siebie, bardzo dużo zmienia. Właściwie zmienia wszystko.

Skoro zabawa jest narzędziem do utrzymania równowagi, to czy ma znaczenie umiar? Da się wyczuć jakiś zdrowy środek, w którym ilość i jakość zabawy w naszym życiu są odpowiednie? Bo pewnie czasem rzucenie się w wir zabawy może być szalenie kuszące, ale niekoniecznie dla nas dobre…
Nie chcę generalizować, bo to najgorsze, co można zrobić, ale obserwacje socjologów są takie, że wiele osób z pokolenia Z ma skłonność do nadmiernej zabawy. Tylko czy zabawa rozumiana tak, jak ją w tej rozmowie definiujemy, może być nadmierna? Chyba nie. Skrajnym przykładem, który jakoś to ilustruje, jest kultura brytyjska, w której jest albo superpoważnie i dostojnie, albo przeciwnie – tak rozrywkowo, że się leży na ulicy przed pubem.

Kiedy obracamy się w skrajnościach, bardzo trudno o zdrowe podejście do tematu równowagi nie tylko w kontekście zabawy, ale w ogóle. Albo w ogóle nie czuję swojego ciała, albo podążam za wszystkimi impulsami z niego płynącymi. Albo chowam wszystkie emocje w sobie, albo wybucham niemal bez przyczyny. Nie umiemy się poruszać pomiędzy tymi skrajnościami – także w kontaktach z dziećmi. Mówimy dziecku: „Zachowuj się poważnie, nie szalej, bądź duży, bądź dojrzały”, aż w pewnym momencie to wszystko w dziecku wybucha. Kiedy funkcjonujemy w trybie tłumienia i hamowania, następuje gwałtowne uwolnienie energii, po którym znowu wracamy do superkontroli. Nie ma w tym wszystkim miejsca na to, by tę energię uwalniać stopniowo, spuszczać z balonu powietrze systematycznie, a nie czekać, aż eksploduje. Taka regulacja, która nam służy, pozwala poruszać się po całym spektrum dostępnych opcji.

Równowaga nie polega na tym, że pięć dni w tygodniu pracuję do kompletnego wyczerpania, a potem w weekend doprowadzam do gwałtownej eksplozji i uwolnienia nagromadzonej energii. Poszukiwanie równowagi jest procesem, w którym słucham siebie, swoich potrzeb, jestem na siebie uważna cały czas. Zależnie od okresu życia różne rzeczy mogą nam bardziej lub mniej służyć. Myślę, że warto sobie zaufać. Wierzę i chcę wierzyć, że każdy z nas robi najlepiej jak potrafi to, co jest dla niego w danym momencie najlepsze.

Agnieszka Stein, psycholożka, pracuje głównie w obszarze relacji między dorosłymi i dziećmi. Korzysta z Porozumienia bez Przemocy, teorii więzi, wiedzy dotyczącej pracy ludzkiego mózgu i wielu innych podejść, które dla niej zawierają się w określeniu „rodzicielstwo bliskości”. Autorka książek i artykułów.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze