1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Jak reagować na seksistowski język w pracy? Sposoby na językową dyskryminację

Jak reagować na seksistowski język w pracy? Sposoby na językową dyskryminację

(Fot. Malte Mueller/Getty Images)
(Fot. Malte Mueller/Getty Images)
W jaki sposób rozmawiać w pracy, aby zmniejszyć stres, a nawet go pokonać? Jakie słowa tworzą dystans, a jakie budują bliskość? Czy zawsze musimy mówić superpoprawnie i kiedy język może być obroną przed mobbingiem? O wyjaśnienie poprosiliśmy specjalistkę językoznawczynię dr Małgorzatę Majewską.

Czy to, w jaki sposób mówimy w pracy, może wpływać na odczuwalny poziom stresu? Albo pozwala lepiej sobie z nim radzić?
Jesteśmy w bardzo ciekawym momencie, jeśli chodzi o komunikację w pracy. Z jednej strony mamy postulat inkluzyjności języka, a z drugiej – nikt nie wie, jak go zastosować. Czy można powiedzieć do koleżanki z firmy: „Świetnie wyglądasz, bardzo schudłaś”, czy to już molestowanie? Mówić: prezeska czy pani prezes? Nie ma jeszcze wykształconych inkluzyjnych form. Odczuwamy więc napięcie pomiędzy tym, jak powinniśmy mówić a jak mówimy. A kiedy do głosu dochodzą emocje, nerwy nam puszczają, to wraca stary język: obraźliwy, przemocowy, seksualizujący.

Mamy wartości, a nie mamy do nich słów?
To jest problem, z którym spotykają się dziś przede wszystkim organizacje, zwłaszcza te międzynarodowe. Część szefostwa i współpracowników pochodzi już z kultury inkluzyjnych form, ma nowy język. Ale większość pracowników nie. Powstają takie szybkie próby inkluzyjności jak „osoba pacjencka”, które mają podkreślać niebinarność, czyli nie wykluczać nikogo z powodu tożsamości, bo takie są postulowane nowe zasady. Tylko że „osoba” jest rodzaju żeńskiego.

Mówimy o feminatywach, ale większość społeczeństw ma wdrukowane inne formy. Ja sama byłam „za” do momentu, aż zostałam kierowniczką projektu, bo moją funkcję należało tak właśnie przetłumaczyć z angielskiego. Ale jako „kierowniczka” czułam się, jakby pod sklepem zaczepiał mnie żul: „Kierowniczko, daj dychę na piwo”.

Język nie pasuje do doświadczenia?
Słowa budują obrazy w umyśle. Ale też te obrazy zależą od naszych doświadczeń, w tym od wychowania. Jeśli ktoś powie „minister” czy „poseł” – dziecko narysuje mężczyznę. Postulat językowej zmiany świata jest słuszny, bo jeśli dzieci usłyszą „ministra” czy „posłanka” – będą rysować kobietę. Jednak rodzi się pytanie, czy ten język, którego używam, jest ze mną tożsamy, czy może jednak nie.

I jeśli czuję, że jest dla mnie sztuczny...
W takiej sytuacji warto sobie uzmysłowić, że to nie jest mój język, ale że go używam, w czym może pomóc świadomość, że mamy dwa poziomy języka. Pierwszy postulowany, choćby bez tzw. metafor żołnierskich i ze stosowaniem feminatywów. Obowiązuje, gdy jesteśmy w pracy czy w mediach, jednak niekoniecznie w domu czy wśród przyjaciół. I język realny, który jest jak wygodne ciuchy wkładane tylko na spotkanie z bliskimi. Kiedy już wiemy, że obok języka postulowanego jest język rzeczywisty, damy radę w pracy mówić jak należy.

Mamy ubrania do pracy i język do pracy?
Ale też nie zawsze, bo gdy na przykład pójdę zawodowo do kogoś – jak ja ostatnio do domu kobiety z Podlasia – to najpierw słucham, jaki jest jej język. Nie oznacza to, że legitymizuję to, jak ona mówi, na przykład że ją mąż ocyganił, ale – ponieważ ona jest ważniejsza w tej relacji – dostosowuję się. Gdybym zaczęła mówić jak na spotkaniu z zarządem unijnej fundacji , rozmówczyni mogłaby poczuć się ośmieszona i zaatakowana.

Język nieinkluzyjny może kogoś zranić i sprawić, że się poczuje wykluczony?
Tak, bo nie wszyscy go znają. Dlatego dziś już potrzebna jest nam świadomość języka. Kiedy z kimś rozmawiam, mówię jego językiem, ale kiedy piszę na temat tej osoby, używam języka postulowanego. Rozróżnienie na język postulowany i rzeczywisty daje mi wolność. Pomaga wyrazić szacunek do różnorodności i nie wykluczać ani innych ani też samej siebie.

Amerykański etnolog Edward Hall pisał, że w im bliższej relacji jestem z kimś, w tym mniejszej odległości mogę obok niego stanąć. Dla obcych ta odległość to od trzech do jednego metra, a dla dzieci tylko 14 cm. Język tę zasadę dystansu społecznego odzwierciedla. Ten, którym mówimy w przestrzeni intymnej, ma krótsze formy, wiele równoważników zdań oraz oddających emocje i podtrzymujących kontakt dźwięków, takich jak: eee, hm. Zdania bywają niepoprawne, zdarzają się wulgaryzmy.

Niepoprawność językowa jest swego rodzaju testem na bliskość?
Tak. W firmie, im dłużej pracujemy razem, tym więcej możemy mieć bliskości w języku. Jeśli kogoś lubimy, możemy skomentować jego ciało, żartować, pozwolić sobie na ironię. W rozmowie z nim nie używamy języka formalnego, które jest jak garnitur. Podkreśla dystans między nami, ma dłuższe słowa i zdania oraz czasowniki w stronie biernej. Dlatego na przykład urzędnika trudno zrozumieć, bo często używa słów wielosylabowych, formalnych. To nie budzi sympatii, ale nie musi, bo urzędnik nie jest do lubienia, ma załatwiać sprawy.

Czyli warto się nauczyć wybierać języki?
Stary język już nie działa, a nowy potrzebuje oswojenia, ale już mamy z niego duże zyski. Moja córka i jej pokolenie nie ma problemu, by powiedzieć: „Nie komentuj mojego ciała”. Przez wieki udawałyśmy, że mówienie o cycuszkach nas nie traumatyzuje. Opłaca się wysiłek, żeby oswajać inkluzyjny język, ale też system wartości, który za nim stoi – niewykluczanie ludzi, nieetykietowanie.

Mówimy o inkluzyjności, a w polskich firmach od polskich szefów słyszymy: „Tylko ty sobie z tym nie radzisz!”, „Jesteś za stara, żeby się nauczyć!”, „Prawdziwa z ciebie blondynka!”. Jak się bronić?
Na takie uwagi odpowiadamy: To jest ageizm! A to seksizm! W takich okolicznościach warto do bólu przestrzegać poprawności politycznej. Żadnych żartów, ironii. Zachowanie wewnętrznych standardów językowych daje poczucie bezpieczeństwa. Język postulowany pomaga trzymać takiego szefa na dystans.

Język pokazuje również, kiedy szef chce coś na nas wymusić, czyli stosuje przemoc. Symboliczną przemocą jest zawstydzanie właśnie poprzez ageizm albo słowa, które sugerują, że ta osoba jest poza normą – „Tylko ty masz takie problemy” – albo że brak jej kompetencji: „Powinnaś wiedzieć”.

Po co zawstydzać pracowników?
Dla władzy symbolicznej. Pracownik zrobi wtedy to, co szef chce, żeby sobie poradzić z dyskomfortem, jaki odczuwa. Język postulowany pomaga się obronić. Nazywa to, co szef próbuje zrobić. Mówimy na przykład: „Wykluczasz mnie, dopisujesz mi kompetencje, których nie muszę mieć. Gdzie w umowie o pracy jest o tym, że mam to wiedzieć?”. Pracownik uświadamia w ten sposób szefowi, że żarty się skończyły.

Żarty są w przestrzeni prywatnej, wśród ludzi, których lubię.
Właśnie. Jednak w polskich firmach często słyszę język dziecka, które chce pochwały od rodzica – szefa. Wykonuje wszystkie polecenia, bo zabiega o uwagę. Nie jest w roli dorosłej osoby. Dorosły oddaje w terminie prace, dziecko chce być za to chwalone. Dorosły pyta: „Na kiedy i za ile?”, dziecko woła: „Tak! Już się biorę do pracy!”.

Dlaczego to takie trudne, być dorosłą „osobą pracowniczą”?
Zwłaszcza dla kobiet, które boją się, że zostaną wzięte za zimne, niekobiece, pazerne… Szefowie potrafią te stereotypy wykorzystać, mówią: „Pieniądze? Przecież dla ciebie liczy się misja! To takie niekobiece wykłócać się o złotówkę!”. Starają się w ten sposób przejąć kontrolę nad prywatną przestrzenią pracownika, nad jego światem wartości. Moja rada jest taka: pozwól innym mylić się na swój temat. Mnie zgoda na to pomogła mi dorosnąć. Przedtem miałam potrzebę, aby inni rozumieli moje intencje. Chciałam wyjaśniać i się tłumaczyć. Po co? Ważne, że wiem sama, dlaczego coś robię, i robię to świadomie. Idę do pracy, gdyż pieniądze to element poczucia bezpieczeństwa mojej rodziny. Nie idę tam po to, aby wszyscy mnie lubili.

Standardy poprawności dają mi przewagę nad toksycznym szefem, gdyż symbolicznie pozwalają mi odsunąć go na bezpieczną odległość. Dzięki językowi mogę wybierać, z kim chcę być blisko, a z kim daleko.

Język staje się sposobem obrony przed mobbingiem?
Nie tylko, język pomaga też odkryć, z kim lepiej nie być w bliższej relacji niż koleżeńska. Dobrze jest ufać swojemu językowi i jeśli pojawia się w nim kategoria powinności, trzymajmy dystans. Kiedy myślę na przykład, że powinnam iść z kimś na kawę, i odpowiadam sobie, że może jutro – to znaczy, że nie chcę pić kawy z tą osobą, wolę być od niej daleko. Nie doceniamy tego, że język pokazuje nam, kogo chcemy mieć blisko, a kogo nie. Warto za tym podążać.

Małgorzata Majewska, dr nauk humanistycznych, językoznawczyni, bada znaczenie i rolę języka w relacjach międzyludzkich. Pracuje w Instytucie Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest autorką książki „Mówię, więc jestem”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze