1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Poczucie bezpieczeństwa. O tym, czym jest i jak je wzmacniać, rozmawiamy z prof. Bogdanem de Barbaro

Poczucie bezpieczeństwa. O tym, czym jest i jak je wzmacniać, rozmawiamy z prof. Bogdanem de Barbaro

prof. Bogdan de Barbaro (Fot. Krzysztof Opaliński)
prof. Bogdan de Barbaro (Fot. Krzysztof Opaliński)
Nie musimy już wprawdzie, jak nasi przodkowie, uciekać przed tygrysem szablozębnym, ale zagrożenia – a w związku z tym i brak poczucia bezpieczeństwa – wcale nie maleją. Prof. Bogdan de Barbaro zauważa, że dziś możemy jednak mówić o różnych poziomach i rodzajach bezpieczeństwa. Jak zatem wzmacniać się w każdym z nich?

Poczucie bezpieczeństwa – obok zdrowia i szczęścia rodzinnego – jest wymienianie jako jedna z najwyżej cenionych wartości. Ale czy kiedy o nim mówimy, to mamy na myśli brak konfliktów zbrojnych i przestępczości czy jednak coś w rodzaju osadzenia w sobie, które pomaga nam radzić sobie z podobnymi zagrożeniami?
Poczucie bezpieczeństwa to oczywiście pewien stan psychiczny, natomiast zagrożenia mogą płynąć z różnych stron i być zarówno realne, jak i wyobrażone, dotyczące przyszłości i bieżące. Media informują o nich non stop i wywołują w nas strach, że zbliża się wojna. Ten niepokój – i mówię to z perspektywy gabinetu psychoterapeutycznego – jest ostatnio bardzo wyraźny. Powiedziałbym nawet, że większość pacjentów, którzy do mnie przychodzą, pośrednio lub wprost mówi, że się boi tego, że albo zaatakuje nas Rosja, a NATO i Trump, który ich zdaniem wygra wybory, nie będą się tym przejmować; albo wojna będzie tak totalna i nuklearna, że niezależnie od tego, kto ją zacznie i ostatecznie wygra – wszyscy zginiemy. Jest to więc taki rodzaj braku poczucia bezpieczeństwa czy wręcz poczucie niebezpieczeństwa, które dotyczy zjawiska globalnego.

Ale równie często do gabinetu terapeutycznego przychodzą osoby, którym brakuje poczucia bezpieczeństwa w bliskim otoczeniu. Na przykład w domu jest przemocowy ojciec czy mąż, a ta osoba żyje w ciągłym niepokoju o to, czy wróci dziś pijany i będzie bił, czy od razu pójdzie spać. U jeszcze innych źródło tego poczucia zagrożenia tkwi w dzieciństwie, w którym nie mieli stałej i bliskiej relacji z opiekunem. Nie bez powodu terapeuta docieka, czy w dzieciństwie pacjenta były osoby, z którymi czuł się bezpiecznie, pozostawał w więzi wypełnionej czułością i troską. To jest w gruncie rzeczy pytanie o to, na ile ten pacjent czuł się kochany. Jest to ważne, bo od tamtego doświadczenia, bardziej lub mniej uświadamianego, zależy, czy dziś czuje się dobrze i bezpiecznie w kontaktach z innymi ludźmi, a zwłaszcza z tymi, z którymi stara się zbudować bliskie relacje.

Zatem – odpowiadając na pani pytanie – poczucie bezpieczeństwa lub jego brak może mieć źródła w przeszłości i są one uwewnętrznione, ale może się także brać z tego, co dzieje się dookoła. Czy to dotyczy agresywnego męża, czy obaw związanych z ewentualną prezydenturą Trumpa lub atakiem Rosji na Ukrainę. Definicja problemu będzie zależała od kontekstu. Pacjentka zgłasza się do terapii w związku z agresywnością męża, a sztab antykryzysowy zajmuje się bezpieczeństwem na poziomie społecznym lub państwowym.

Nawiasem mówiąc, kiedy szukałem własnych skojarzeń z tym pojęciem, zwróciło moją uwagę, że – to mroczny paradoks – instytucja, która w Polsce Ludowej siała terror i była skrajnie przemocowa wobec obywateli, nazywała się Urząd Bezpieczeństwa.

Czytaj także: Dobro własne nie musi wykluczać dobra drugiego. O jasnej stronie mocy rozmawiamy z prof. Bogdanem de Barbaro

Nie żyjemy już w Polsce Ludowej, ale sytuacja zarówno w Polsce, jak i na świecie nie należy do stabilnych. Jeśli do tego dodamy niedawną pandemię i zbliżającą się wielkimi krokami katastrofę klimatyczną, to być może okaże się, że chętnie byśmy oddali część swojej wolności na rzecz tego, by ktoś, jakiś urząd czy instytucja, to bezpieczeństwo nam zapewnił. Z drugiej strony etymologia słowa „bezpieczeństwo” wskazuje, że słowo to wywodzi się z łacińskiego sine cura czyli: bez pieczy, bez zewnętrznego nadzoru.
Bo też poczucie bezpieczeństwa jest nierozerwalnie związane z naszym poczuciem wolności. Wyobraźmy sobie, że na ulicy, przy której mieszkam, są zamontowane kamery monitoringu. Z jednej strony to dobrze – ci, którzy chcieliby mnie zaatakować, prawdopodobnie nie zaryzykują, bo będą świadomi, że są „widziani” przez tę kamerę. Z drugiej strony – niedobrze, bo ja też jestem obserwowany, co powoduje uszczerbek mojej wolności. To jest ten sam dylemat, jaki pojawia się przy aplikacjach śledzących nasz telefon. Z jednej strony możesz swobodnie poruszać się po świecie informacji i rozrywki, ale z drugiej strony obnażasz swoje zainteresowania, hobby, znajomości. W istocie stajesz się znany tym, których ty nie znasz i którzy będą cię mogli kontrolować i śledzić. Coś za coś.

Czasem mam wrażenie, że bezpieczne warunki zewnętrzne wyobrażamy sobie jako życie, w którym kompletnie nic złego ani zagrażającego się nie dzieje. Czyli jako życie bez strachu. Ale przecież to niemożliwe.
Mnie to trochę przypomina nasze podejście do bólu. Zresztą samo słowo „bezpieczeństwo” mogłoby równie dobrze wywodzić się od tego, że coś nas nie piecze, czyli nie boli. A jak mnie nie boli, to się nie rozkoszuję tym, że mnie nie boli, tylko przyjmuję to jako stan naturalny. Podobnie, jeśli idę ulicą w piękny, słoneczny dzień, to nie myślę: „O Boże, jak ja czuję się bezpiecznie!”, tylko uważam, że to zwykły miły dzień. Dopiero gdy zacznie być niebezpiecznie, dopiero jak mnie coś zaboli – uświadomię sobie, jak dobrze się działo, gdy tego nie było. Poza tym pamiętajmy, że strach, który zasługuje na odróżnienie od lęku, jest naszą reakcją na realne niebezpieczeństwo. W tym sensie dobrze, że się pojawia, bo wtedy mogę coś zrobić, by przeciwdziałać temu, co mi wprost zagraża. Natomiast czym innym jest lęk, który jest obawą wyobrażeniową, nierealistyczną. A ponadto stan lęku może pojawiać się bez określonego tematu. Zatem nasze poczucie bezpieczeństwa może być niszczone zarówno przez strach, jak i przez lęk.

Jest takie powiedzenie: „Nie chcesz wojny, to się zbrój” albo inaczej: „Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny”, które odnosi się do tego, że gdy będę uzbrojony, to nikt nie odważy się mnie zaatakować. Zatem poczucie bezpieczeństwa nie jest naiwną wiarą w to, że nic złego się nie stanie, ale pewnością biorącą się z tego, że jestem dobrze zabezpieczony.

Ale do tego trzeba być też świadomym zagrożeń.
Owszem. A jednocześnie nie da się wszystkiego przewidzieć i przed tym zabezpieczyć. Inna sprawa, że bodziec musi być uwyraźniony, by na nas zrobił wrażenie. Przyjaźnię się z Syryjczykiem, który niedawno smutno skonstatował, że nikt już nie pamięta, że u nich trwa od wielu lat wojna. Podobnie mogą nam spowszednieć inne dramaty, takie jak wojna w Ukrainie, czy COVID-19. Ale jeśli komuś podczas prześwietlenia klatki piersiowej rentgenolog wykryje podejrzany cień w płucach, to momentalnie poziom zagrożenia wzrośnie do maksimum. Zupełnie inne będzie moje psychologiczne poczucie zagrożenia, jeśli mieszkam w niebezpiecznej okolicy…

…albo jeśli jestem kobietą.
Właśnie. Jest też specyficzny rodzaj zagrożenia odnoszący się do sytuacji, gdy jest się w mniejszości lub – przynajmniej wyobrażeniowo czy systemowo – na gorszej pozycji.

Może dobrze byłoby zatem uznać, że życie i świat są po prostu niebezpieczne ze swojej natury?
Ja bym powiedział, że życie i świat bywają niebezpieczne. Ale też z zaznaczeniem, że są ludzie, dla których niebezpieczeństwo stanowi swego rodzaju atrakcyjne wyzwanie. Przecież jak ktoś chce wejść po pionowej ścianie na wysoką skałę, to ktoś z boku mógłby uznać, że jest to ryzykanctwo i igranie z losem. A alpinista po szczęśliwym powrocie ze wspinaczki powie, że on nie wyobraża sobie życia bez takiej przygody. Inni czerpią przyjemność z oglądania horrorów czy filmów gangsterskich, bo w tych wydarzeniach uczestniczą z własnej wygodnej kanapy w poczuciu, że żadna postać z ekranu do nich nie zajrzy.

O, to ja! Czyli jednak w jakimś stopniu dopuszczamy do siebie możliwość, że życie bywa niebezpieczne. A czasem nawet – zarówno w filmie, jak i w życiu – lubimy to podkręcać. Niektórzy po kilku dniach relaksu w SPA czy na urlopie zaczynają się czuć nieswojo. Nic w ich życiu się nie dzieje, jest za spokojnie.
Bo lubimy, by od czasu do czasu wystąpiło jakieś wzbudzenie. Ale ono nie musi być zawsze niebezpieczne, ważny jest dopływ energii. Z taką sytuacją mamy do czynienia, gdy w czasie jakichś zawodów sportowych kibice wspólnie wykrzykują wulgarne słowa pod adresem sędziego…

Mówi pan teraz o sobie? Bo wiem, że jest pan fanem futbolu…
Ja…? Broń Boże! Proszę pani, ja pamiętam stadiony z czasów, kiedy najgorszą obelgą pod adresem sędziego był okrzyk: „Sędzia kalosz!”. I jeszcze inni ze zgorszeniem patrzyli na chuligana, który tak ośmielił się krzyknąć. Nie chciałaby pani usłyszeć, o czym dziś śpiewają kibicowskie trybuny… Ale tu już wchodzimy w wątek pod tytułem: jak organizować emocje gniewu i nienawiści.
Zmierzam do tego, że każdy z nas ma swój optymalny poziom energetyczny, który warunkuje mu komfortowe życie. Niektórzy potrzebują do tego więcej, a inni mniej wzbudzeń. Jedni chętniej poddają się relaksacji i wyciszeniu, dla innych jest to nie do wytrzymania. Z poczuciem bezpieczeństwa może się to łączyć o tyle, że aby rozluźnić się i zasnąć, nie możemy czuć zagrożenia ani z zewnątrz, ani z wewnątrz.

Czytaj także: Honor w dzisiejszych czasach – czym jest, jaki ma sens? Zastanawiamy się nad tym z prof. Bogdanem de Barbaro

Każdy, kto choć trochę zetknął się z psychologią, zna pewnie pojęcie „style przywiązania”. Ich koncepcję stworzyła Mary Ainsworth, uczennica Johna Bowlby’ego i kontynuatorka jego teorii przywiązania. Klasyczna forma dzieli je na trzy typy: bezpieczny, lękowo-unikający i lękowo-ambiwalentny. To, jaki styl w nas się rozwinie, w dużej mierze zależy od pierwszych kontaktów i doświadczeń z rodzicami czy osobami, które opiekowały się nami we wczesnym dzieciństwie.
Ta koncepcja tłumaczy na przykład, czemu w romantycznych relacjach niektórzy nie są w stanie znieść tego, że druga osoba się do nich zbliża i chce zacieśniać więzi. Mają bowiem doświadczenie tego, że gdy w ich dzieciństwie ważna osoba się do nich zbliżała, to przeważnie na nich krzyczała albo w inny sposób ich raniła. I tamto poczucie braku bezpieczeństwa odtwarza się w podobnych sytuacjach w ich dorosłym życiu. Z perspektywy terapeuty par mogę dodać, że jest to bardzo częsty powód, dla którego między dwiema osobami pojawia się konflikt. Każdy z nas ma swoją optymalną bezpieczną odległość od innych osób. Odległość nie w metrach czy centymetrach, lecz swego rodzaju bliskość emocjonalną.

Wyobraźmy sobie osobę, która czuje się bezpiecznie, kiedy inni są od niej w pewnym oddaleniu. Gdy druga osoba będzie chciała być bliżej – bo potrzebuje tej bliskości i się jej nie obawia – ona będzie czuła się zagrożona i się oddali. I wtedy tamta odczyta to jako odrzucenie. Krok „od” ze strony tej pierwszej osoby, podobnie jak krok „do” ze strony tej drugiej, będzie wynikał z ich potrzeb i szukania bezpieczeństwa. A jednocześnie każda z nich odczuje zachowanie partnera czy partnerki jako bolesne i odrzucające. „On (ona) mnie nie kocha, bo ucieka. Albo: bo mnie atakuje”. W terapii pary taki nieświadomy taniec jest przedmiotem pogłębionej refleksji po to, by dotrzeć do tego, co jest potrzebne, by być z drugą osobą, a zarazem czuć się bezpiecznie.

Ale też przyzna pan, że kiedy czujemy się bezpiecznie, jesteśmy bardziej skłonni do tego, by ryzykować.
Opowiem pani jedną z moich ulubionych historii rodzinnych, którą mam nawet gdzieś nagraną. Otóż mój wówczas czteroletni wnuk stoi na wysokim murku, a Kuba, jego tata, a mój syn, mówi do niego, otwierając ramiona: „Skacz, ja cię złapię”. Mały Franek to patrzy na półtorametrową przepaść pod nim, to na tatę i nie wie, co robić. A w oczach jego widać ekscytację i wahanie. Po chwili Franek skoczył w ramiona Kuby, Kuba go złapał i obaj przytulili się do siebie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Franek doświadczył, że można – choć zabrzmi to jak oksymoron – bezpiecznie ryzykować. A ja, gdy ten filmik oglądam, myślę sobie, że poczucie bezpieczeństwa zależy od tego, ile miłości dawane i brane było w naszym dzieciństwie.

Od czego – oprócz miłości – zależy nasz wewnętrzny poziom bezpieczeństwa?
Oprócz miłości – od okoliczności, w jakich żyjemy. Czy żyjemy w klimacie traumy wojennej czy w atmosferze kojącej, życzliwej nam i reszcie świata. Ale mam też w pamięci inną historię rodzinną, trochę na przekór temu, co właśnie powiedziałem. Otóż siostra mojej żony, mając kilka lat, doświadczyła w czasie wojny we Lwowie, gdzie wówczas mieszkała z rodzicami, nocnych nalotów bombowców. Nie sposób było uciec od tego dramatycznego widoku. Ale jej tata, mój teść, wyjaśnił jej, że te spadające bomby i te błyski za oknem to fajerwerki i sztuczne ognie. I Elka w ogóle nie czuła zagrożenia. To dość ryzykowny przykład, ale pokazuje, jak ważne jest, czy nasi opiekunowie oswajają nam świat i dążą do tego, byśmy się raczej z nim zaprzyjaźniali, niż się go bali.
Pozostaje pytanie, jak odróżnić, co jest bezpieczne, od tego, co niebezpieczne. Sądzę, że cennym doradcą będzie tu nasze życiowe doświadczenie, a to, co działo się z nami w dzieciństwie, będzie dlatego tak ważne, bo jako pierwsze się w nas zapisało.

A poczucie sprawczości? Na ile wpływa na nasze poczucie bezpieczeństwa?
Jest jednym z najważniejszych czynników budujących nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Ale tego nie należy rozumieć w kategoriach naiwnej omnipotencji, czyli przekonania, że wszystko ode mnie zależy, a prawa fizyki mi się podporządkują, nie mówiąc już o prawach biologii czy psychologii. Natomiast świadomość, że mam wpływ na swoją drogę życia, że mam wpływ na wybory między dobrem a złem – jest niezbędna także do budowania poczucia bezpieczeństwa. Poza tym poczucie sprawczości jest jak samospełniająca się przepowiednia. Jeśli wierzę w swoje możliwości, to je realizuję i zyskuję przeświadczenie, że mogę, potrafię, dam radę. A to mi dodaje siły do tego, by wejść najpierw na Gubałówkę, potem na Giewont, a potem na Mont Blanc.

Mówi pan tu już o prawdziwych wyzwaniach, ale wyobraźmy sobie taką zwykłą sytuację. Idę nocą ciemną uliczką. To, czy czuję się wtedy bezpiecznie, może zależeć od bardzo wielu rzeczy. Na przykład od tego, czy jest to uliczka w Polsce, w Kolumbii czy w Ukrainie. Czy jestem kobietą, czarnoskórym albo gejem. Czy mam czarny pas w karate, gaz pieprzowy, komórkę. Od tego, czy na tej ulicy jest wspomniany monitoring. Czy ufam ludziom, że w razie czego zareagują. Czy ufam systemowi monitoringu, że wyśle patrol policji w wypadku zagrożenia…
Też tak uważam. To będzie zależało od tego, na ile moja „inność” – czy to będzie płeć, kolor skóry czy orientacja seksualna – w tym, a nie innym miejscu może się czuć bezpiecznie. By czuć się bezpiecznie, potrzebujemy zatem mapy, także tej dosłownej, ale przede wszystkim danych i informacji. I potrzebujemy społecznego zaufania, zarówno do instytucji, jak i do innych ludzi.
Mówiłem już o sprawczości jako najważniejszym parametrze zdrowia psychicznego i fizycznego. Drugim ważnym czynnikiem jest silna sieć społeczna. Oba mają ogromny wpływ na to, czy czujemy się bezpiecznie. Dodałbym do tego chyba jeszcze dojrzałość emocjonalną, bo ktoś, kto jest dojrzały emocjonalnie, ma dobrze skalibrowane czujniki niebezpieczeństwa. Czuje się adekwatnie do okoliczności, czyli tam, gdzie jest niebezpiecznie, wycofuje się, a tam, gdzie jest bezpiecznie, relaksuje się.

A jak możemy wzmacniać w sobie poczucie bezpieczeństwa? Może po prostu wzmacniając siebie?
Na początku musimy zaznaczyć, o jakim rodzaju bezpieczeństwa mówimy. Bo czymś innym jest dla mnie bezpieczeństwo psychologiczne, które wymaga ode mnie najpierw zrozumienia swoich traum z wczesnego dzieciństwa, a potem korektywnego doświadczenia emocjonalnego, polegającego na tym, że nauczę się na nowo bliskości z drugą osobą. Czym innym jest bezpieczeństwo społeczne – to, czy boję się złodziei, gwałcicieli czy innych bandytów, bo wtedy mogę kupić gaz pieprzowy, założyć nowe zamki i zapisać się na samoobronę. A czym innym jest bezpieczeństwo makrospołeczne – to, czy boję się wojny lub innego światowego konfliktu, bo wtedy pojawia się pytanie, czy powinienem się nauczyć strzelać, czy może założyć schron we własnym ogródku.
Są ludzie niedoceniający i lekceważący niebezpieczeństwa i im przydałaby się większa roztropność i dostrzeganie realnych zagrożeń. Są też tacy, którzy nie zważają na destruktywne konsekwencje życiowe i na zło, którego doznają od innych. Namawiałbym ich do większej refleksyjności i dbania o siebie. W tym może pomóc wgląd w przeszłość – wzmocni naszą sprawczość i ukierunkuje adekwatne do sytuacji działanie.

A na koniec odwołam się do poezji. Jest taki wiersz Adama Asnyka „Miejmy nadzieję”, który lubię cytować przy różnych okazjach. Śpiewa go Jacek Wójcicki, bard Piwnicy pod Baranami. Ten utwór ma dla mnie niezwykłą moc, chociaż moja przyjaciółka postawiła znak zapytania co do jego przesłania, bo jest tam też fragment: „kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią”. Dzisiejsze czasy pięknie tej tezie zaprzeczają, natomiast aktualne pozostają zalecenia poety, będące odpowiedzią na pani pytanie. To nadzieja niezłomna oraz odwaga – jak dodaje Asnyk – „nie ta jednodniowa”. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze