1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Siła sióstr. Nad tym, co to znaczy dobra siostrzana relacja, zastanawia się Katarzyna Miller

Siła sióstr. Nad tym, co to znaczy dobra siostrzana relacja, zastanawia się Katarzyna Miller

Fot. Igor Ustynskyy/Getty Images
Fot. Igor Ustynskyy/Getty Images
Relacja, której nie wybieramy, ale którą możemy kształtować i z niej czerpać. Mocna, formatywna albo bolesna. Co to znaczy być dobrą siostrą – wyjaśnia psychoterapeutka Katarzyna Miller.

Wszyscy znamy określenie: „są jak siostry”. Czyli polegają na sobie, znają siebie jak nikt inny, rozumieją, akceptują, ufają sobie. I oczywiście kochają się. Powiedzenie to odzwierciedla nasz społeczny stosunek do sióstr – uważamy, że to relacja niemal idealna. Ale czy rzeczywiście tak jest w życiu?

Murem za sobą

Agata i Aneta są jak bliźniaczki, dzieli je tylko rok. Zresztą tak je wychowywano – jednakowe ubrania, imiona na A, te same zajęcia pozaszkolne. Ale jak mówi dziś młodsza Aneta, od początku były kompletnie inne. Ona – wycofana, introwertyczna, nieśmiała, zawsze z nosem w książkach. Agata – typ chłopczycy, żywiołowa, emocjonalna, wszędzie jej było pełno. Nietrudno się domyślić, że Agata była idolką Anety. Aneta naśladowała ją we wszystkim, chciała jej dorównać, ale – w jej mniemaniu – to było nieosiągalne, więc mocno frustrujące. W dzieciństwie wytworzył się między nimi układ: Agata wymyśla zabawy, decyduje o tym, w co się ubrać, rządzi, a Aneta się podporządkowuje. Zmiana nastąpiła, kiedy poszły do liceum, tego samego, ale znalazły sobie inne towarzystwo. Od tej pory ich drogi powoli, ale skutecznie się rozchodziły. Aneta skończyła psychologię, Agata dietetykę, pierwsza mieszka w Warszawie, druga w Gdyni. Przez lata miały sporadyczny kontakt, łączyła je właściwie tylko opieka nad rodzicami, którzy zmarli w czasie pandemii. Dzisiaj mają po 36 lat, kolejnych mężów, całkiem spore sukcesy zawodowe i – jak mówi Aneta – coraz większą potrzebę odzyskania siebie dla siebie. Po śmierci rodziców coraz częściej do siebie dzwonią, odwiedzają się. Mają szansę? Według Katarzyny Miller – jak najbardziej. Psychoterapeutka uważa, że relacja tych sióstr była dość zrozumiała. Bo często tak bywa, że młodsze dziecko jest zapatrzone w starsze, szczególnie jeśli to starsze ma spory temperament i cechy przywódcze. Ale nawet bez tego młodsze na ogół podąża za starszym.

Drogi sióstr się rozeszły trochę za sprawą rodziców, twierdzi psychoterapeutka. Bo – paradoksalnie – choć chcieli córki upodobnić do siebie, to osiągnęli przeciwny skutek. Nikt nie lubi robienia czegoś wbrew sobie. Dziewczynki wolałyby być po prostu sobą, a nie kopią siostry.
– Mimo to myślę, że absolutnie mogą odzyskać siebie – mówi Katarzyna Miller. – Przede wszystkim dlatego, że mają za sobą rozdział pójścia swoją drogą, że znalazły swoje towarzystwa. To bardzo duża wartość, bo nauczyły się żyć z innymi ludźmi. Gdyby cały czas były razem, to mogłyby się sobą przesycić, zmęczyć. Zwłaszcza ta, która się słucha, podporządkowuje, mogłaby mieć po jakimś czasie dosyć. Ale i ta, która przewodzi, też może mieć siostry po dziurki w nosie, bo czuje, że to ona musi wszystko inicjować. Szansy na odbudowanie ich związku upatruję właśnie w tym, że obie zobaczyły, jacy są inni ludzie, co od nich dostają, ale też – że mimo to one są dla siebie bardzo ważne. To do nich dotarło ze zdwojoną siłą pewnie wtedy, gdy zabrakło rodziców, którymi musiały się opiekować.
Zdaniem Katarzyny Miller te siostry mają szansę także dlatego, że otwierają nową kartę wzajemnej relacji jako inne, mądrzejsze, bardziej doświadczone osoby, w pewnym sensie równe, choć przecież niejednakowe. Nie bez znaczenia według psychoterapeutki jest to, że obie mają się do czego odwoływać, czyli do swojej więzi z dzieciństwa.


– Super, że chcą ponownie nawiązać bliską relację – mówi Katarzyna Miller. – To dowód na to, że więzy krwi są istotne, co podkreślał Bert Hellinger. One są fundamentem, choć przecież rodzą się poza wolą, poza wyborem. Ja na przykład nie mam rodzeństwa, ani bliższego, ani dalszego, a ogromnie chciałabym poczuć, jak to jest być czyjąś biologiczną siostrą. Sztuka i literatura pokazują przykłady rodzeństwa, które idzie za sobą nawzajem w ogień. Siostry mogą się kłócić, nie odzywać do siebie, ale jak drugiej dzieje się krzywda, to ta pierwsza staje za nią murem. Siostrzana więź to siła.

Nie porównywać

Jola (lat 40) i Kinga (lat 36), mają dwóch starszych braci: Jacka i Brunona. Rodzice trzymali całą czwórkę krótko: kindersztuba, obowiązki, zasady. Akurat to wyszło im na dobre, tak przynajmniej twierdzą zgodnie siostry. Niedobre ich zdaniem było to, że rodzice poświęcali im mało czasu Rodzeństwo samo rozwiązywało konflikty, co i rusz zawierając koalicje, które inicjowali starsi bracia. Zdaniem sióstr często dochodziło do przemocy, ale nikt tak wtedy tego nie nazywał. Ich dzieciństwo to ciągłe walki, w dodatku takie, żeby dorośli nic nie widzieli. Siostry dogryzały sobie, skarżyły na siebie nawzajem braciom i rodzicom. Rodzice wtedy któreś z nich karcili, a inne stawili za wzór. Dzisiaj cała czwórka spotyka się od święta w domu rodziców, którzy są przekonani, że ich dzieci żyją w zgodzie. – A tak nie jest – zaprzecza Kinga. – Wciąż ze sobą rywalizujemy. O to, kto ma większy dom, samochód, fajniejsze dzieci, bardziej egzotyczne wakacje... Największy ogień niszczy moją relację z siostrą. Ona nie lubi mojego partnera, ja nie przepadam za jej. Krytykuje mojego syna, choć to jej dzieci są rozpuszczone. Nie będę jej obwiniać, ja też nie umiem przewalczyć niechęci.

Ale skąd ta niechęć się wzięła? Dlaczego nie umieją żyć w zgodzie?
Katarzyna Miller: – Myślę, że znów w dużym stopniu zawinili tu rodzice, ich tak zwane „dziel i rządź”. Kogoś pochwalili, co pozostali odbierali, że jest lepszy (lepsza). Kogoś innego skrytykowali, co było jednoznaczne z oceną: jest gorszy (gorsza). Robili to, kiedy było im wygodnie, dla swoich celów. Mogli się nawet bać sojuszu dzieci, bo wtedy tracili nad nimi kontrolę. I mają teraz to, na co sobie zapracowali. Dorosłe rodzeństwo ze sobą rywalizuje właśnie dlatego, że rodzice manipulowali dziećmi. Niby zostawiali je same sobie, ale jednemu coś skapnęli, a innemu odebrali, więc dzieci widząc niesprawiedliwość, dostawały szału: „Dlaczego on jest chwalony, a ja krytykowany? Przecież było inaczej”.

Psychoterapeutka zauważa, że porównywanie dzieci, mówienie, że na przykład syn sąsiada umie jeździć na rowerze, a ty nie, to jedna z najgorszych rzeczy, jakie można zrobić dziecku. Bo każde ma swoją „specjalność”, swój talent. I rodzice powinni to docenić: „Ty jesteś dobry w bieganiu, a ty w gotowaniu, to cudowne, że jesteście różni”. – Dziecko nie rozumie, dlaczego jest gorsze z tego powodu, że nie ma na przykład talentu albo urody. To przecież nie jego wina – wyjaśnia. – A doświadczenie, że rodzice wyróżniają któreś z dzieci i za co je wyróżniają, zostaje na całe życie. Wtedy to pomniejszane dziecko może w dorosłości chcieć się odgrywać, próbować zawalczyć o rodziców. A jak najlepiej to zrobić? Przelicytować rodzeństwo: „Ja im pokażę, będę miała więcej pieniędzy, większy dom, fajniejsze dzieci”. Czy rywalizacja zawsze jest zła, zawsze rodzi zazdrość?
– Ona napędza zazdrość, a zazdrość napędza rywalizację – odpowiada Kasia Miller. – Ale to nie jest rywalizacja motywująca, bo taka też bywa wśród rodzeństwa, gdy na przykład jedna siostra pisze książkę, a druga doktorat i obie sobie nawzajem gratulują.
Biologiczne siostrzeństwo, a więc szmat czasu spędzony razem wpływa na to, że dobrze siebie nawzajem znamy, w związku z czym możemy uderzać w swoje czułe punkty. Ale też mówić prawdę, a nie schlebiać, co zawsze w ostatecznym rachunku dobrze nam robi.
Katarzyna Miller: – Owszem, siostry dobrze się znają, ale dochodzi tu też inny mechanizm: każda inaczej pamięta to, co się działo, czasem to jest aż niezwykłe, jak bardzo inaczej. A to dlatego, że każde dziecko ma inny typ inteligencji, ale też rodzice różnie się wobec nich zachowywali. Nic więc dziwnego, że jedna córka mówi: „Tatuś zawsze nam dokuczał”, a druga: „Tata? Nigdy!”. Co jest ratunkiem dla tych sióstr?

Kasia Miller uważa, że obu kobietom, jak i w ogóle całemu rodzeństwu może być trudno się dogadać, bo nie mają dobrych wspomnień. Zauważa jednak, że ludzie potrafią się dogadać w obliczu wspólnego wroga. – Jeżeli więc siostrom zdarzyłoby się coś takiego jak choroba, kłopoty w pracy czy inny kryzys, czego im oczywiście nie życzymy, byłyby sobie wzajemnie potrzebne. Mogłyby sobie zdać sprawę z tego, że nie ma o co rywalizować, tylko trzeba się wspierać.

Nic na siłę

Zosia (lat 41), Basia (lat 39) i Krysia (lat 28), trzy siostry, jak u Czechowa. Dwie starsze wychowały się w trudnych warunkach, kiedy rodzice byli na dorobku. Krysia, najmłodsza, pojawiła się na świecie nieoczekiwanie, 29 lutego. Jak głosi rodzinna legenda, rodzice rozważali oddanie jej bezdzietnemu kuzynostwu. Ale gdy przyszła na świat, oszaleli na jej punkcie. – I tak im zostało – śmieje się Zosia. – Krynia, bo tak o niej mówią, jest zawsze na pierwszym miejscu, rodzice jej pomagają, wychwalają, cokolwiek by zrobiła. Jej synek jest najpiękniejszy, najukochańszy, jej partner najcudowniejszy. No cóż, my na szczęście mamy z Basią siebie. Jako dziewczynki trzymałyśmy sztamę przed światem, jak trzeba było zaświadczać o naszej niewinności, to kłamałyśmy jak z nut. Ale oczywiście miałyśmy różne konflikty: a to któraś czytała pamiętnik drugiej, a to podbierała ciuchy, w sumie nic poważnego.
Starsze siostry do dzisiaj bardzo się wspierają. Krysię traktują trochę jak cioteczną siostrę. W sumie nie mają do niej pretensji, że jest tak hołubiona, jeśli już – to do rodziców, że są niesprawiedliwi. Ale rodzice to rodzice, mówią obie. Zosia i Basia czekają, aż mama i tata przejrzą na oczy. Co mogą zrobić, żeby naprawić relację z młodszą siostrą?

Katarzyna Miller zastanawia się, czy ta relacja wymaga naprawy. – Starsze siostry mają siebie, natomiast młodszą traktują tak jak rodzice, czyli jako cud. Okryły ją ciepłym kocykiem, obserwują i czekają. Widzą, że rodzice zwariowali na jej punkcie i się z tym pogodziły: niech sobie wariują. Według mnie na razie starsze siostry nie mają impulsu do zmiany status quo. No chyba że rodzice zachorują i będą wymagać opieki, wtedy wszystko się zweryfikuje. Czy ta, która najwięcej dostała, będzie skłonna do pomocy? Czy zajmie się rodzicami, czy się wypnie, bo tak często bywa, że dziecko, które najwięcej dostało, najmniej daje. A może młoda zwróci się do sióstr z prośbą o pomoc, bo przecież jest przyzwyczajona do opieki. Tak ją ukształtowali rodzice targani poczuciem winy, że chcieli ją oddać.

Psychoterapeutce podoba się postawa starszych sióstr. Nie za bardzo widzą punkty wspólne z młodszą, ale nie chcą bratać się (lub siostrzyć) na siłę – czekają. Choć rodzice zachowują się tak, jakby mieli jedną córkę, to one nie karmią się pretensjami.
Czy jednak nieujawniony i niewyrażony żal kiedyś się z nich nie wyleje i nie zrujnuje rodzinnego spokoju?
– Myślę, że one mają siebie i sobie nawzajem ten żal ujawniają, ale go nie podsycają – uważa Kasia Miller. – Uratowało je to, że nigdy nie były same, w związku z czym nie narosła w nich zawiść czy gorycz. Zosia i Basia mogą jasno powiedzieć: „Byłyśmy niesprawiedliwie potraktowane, zebrałaś śmietankę, a nam zostało chude mleko. Dałyśmy sobie radę, bo się wspierałyśmy, ale chcemy ci powiedzieć, jak się czujemy”.
Psychoterapeutka zaleca mówienie o tym, co się czuje, a nie zarzucanie komuś, że jest wredny. Krysia może z kolei wyznać: „A ja wam zazdrościłam, że miałyście siebie. Traktowałyście mnie jak gówniarę, opędzałyście się ode mnie”. To też prawda. Jej prawda.

Wbrew stereotypom

Jadwiga (lat 63) i Sylwia (lat 67), obie na emeryturze, ale obie pracują. Śmieją się, że mają razem 130 lat, jednego męża, jedną córkę i trzy domy. Jadwiga nigdy nie była w stałym związku, Sylwia rozwodziła się dwukrotnie, od 30 lat jest z tym samym mężem. Ma 33-letnią córkę z poprzedniego związku. Wychowywała ją tak naprawdę razem z Jadwigą, która od początku zajmowała się nią na równych prawach, przyjęła na siebie takie same obowiązki. Teraz córka Sylwii, Julia, powtarza, że ma dwie mamy, tak zresztą zwraca się do nich obu. Jadwiga i Sylwia mają symbiotyczną relację – jedna bez drugiej nie podejmuje żadnej decyzji, wszędzie razem wyjeżdżają (plus mąż Sylwii), razem chodzą do kina, na zakupy. Mieszkają oddzielnie, ale na tyle blisko, że Jadwiga rano wpada do Sylwii na śniadanie, kupując po drodze świeże bułeczki. Mieszkanie po rodzicach zgodnie przepisały Julii, która mieszka tam z chłopakiem. Obie mamy czekają więc na wnuki. Deklarują, że wtedy zrezygnują z pracy i będą babciami na pełny etat. Pozazdrościć takiej relacji?

Katarzyna Miller: – Tak! Uważam, że jeżeli ludziom jest dobrze, to nikomu nic do tego. Mnie się ta relacja bardzo podoba. Bo siostry mają siebie. Ich córka Julka ma fajny, tolerancyjny i otwarty dom, dwie mamy, superojca, który nie eksmituje szwagierki z domu, tylko czerpie z tego, że ma dwie kobiety i że może im coś dawać. Superrodzina! Ja w ogóle uważam, że żywimy lęk przed czymś, co nie jest stereotypowe. Niesłusznie. Tu dziecko ma więcej osób do kochania, każdy z członków tej rodziny może znaleźć w drugim oparcie. Przestańmy się czepiać! Osią spajającą tę rodzinę jest relacja sióstr. Symbiotyczna, mocna, ale też taka, która czerpie ze świata zewnętrznego. Uczmy się na ich przykładzie. Uważam, że bardzo nam brakuje domów, gdzie kłębi się dużo ludzi, toczy wielowymiarowe życie.

Siostrzana relacja zależy od wielu czynników. Na niektóre z nich, jak rodzice, sposób i czasy, w jakich nas wychowywano, nie mamy wpływu. Ale na to, co ja, siostra mojej siostry, mogę zrobić dla naszej relacji – już tak. Nigdy nie jest za późno. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze