1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Wojna nie jest już hen. W czasach niepokoju wartość pamięci wzrasta”. Rozmowa z Piotrem Cywińskim, dyrektorem Muzeum Auschwitz-Birkenau

„Wojna nie jest już hen. W czasach niepokoju wartość pamięci wzrasta”. Rozmowa z Piotrem Cywińskim, dyrektorem Muzeum Auschwitz-Birkenau

Piotr Cywiński dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau i Remigiusz Grzela (Fot. Szymon Szcześniak/ Visual crafters)
Piotr Cywiński dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau i Remigiusz Grzela (Fot. Szymon Szcześniak/ Visual crafters)
W radykalnym świecie pamięć o najokrutniejszych doświadczeniach przeszłości potrzebuje strażników, nawet emisariuszy. Potrzebne jest pilnowanie faktów i świadectw, niesienie ich dalej. Piotr Cywiński, od 18 lat dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau, niestrudzenie namawia do zrozumienia, odpowiedzialności oraz do gestów.

Rok temu z okazji wyzwolenia obozu Auschwitz cytował pan Rolling Stonesów: „Od wojny, dzieci, dzieli nas tylko strzał, od miłości, siostro, dzieli tylko pocałunek”. Każdy gest się liczy?
Tak samo jak liczy się brak gestu – to mówiłem. „Gimme Shelter”, piosenka powstała w dorastającym pokoleniu powojennym, jest ważna dla ludzi dzisiaj sprawujących władzę. I to nie było „Imagine” Lennona. Imagine there is no heaven… odcina od ludzi, którzy uznają istnienie nieba. Stonesi nazywali rzeczy, nie definiując ich, po prostu mówiąc, na czym polega istota pokoju i istota konfliktu.

A w naszym pokoleniu jest kryzys pamięci?
Pamięć jest żywa, polifoniczna. Każde pokolenie żyje swoją. Weterani lądowania w Normandii nie mieli wspólnego języka ze swoimi dziećmi jadącymi na Woodstock, a jedni i drudzy kierowali się pokojem. Na pewno po II wojnie światowej pamięć łączyła doświadczenia narodów, była straszakiem, wpływała na zachowania. A było co pamiętać. Muzea Auschwitz czy Majdanek powstały już w 1947, powołane ustawą. To wyjątki w Europie, gdzie miejsca pamięci w byłych obozach powstały w drugiej połowie lat 60., kiedy dorosło pokolenie niepamiętające wojny. Musiał pojawić się lęk, co dalej. Dbanie o pamięć zinstytucjonalizowaną jest często wyznacznikiem zmian pokoleniowych.

Nie ma dnia, żebyśmy nie rozmawiali o wojnie.
Wojna nie jest już hen, odległa. Jest codziennością tej części Europy. Kiedy pięć czy 10 lat temu tłumaczyłem, że pamięć to klucz do zrozumienia teraźniejszości, projektowania przyszłości, potakiwano lekceważąco: „mówi tak, bo to jego zawód”. Dzisiaj jest pełna zgoda na moje słowa. Wojna nie jest już hen, doświadczenia zbiorowego wzrasta.

Pamięć to korzenie i skrzydła?
Moja mama lubi tak mówić o wychowaniu. Pomiędzy tożsamością, doświadczeniem, pamięcią a wychowaniem są niewyraźne granice. Pamięć to nie tylko patrzenie wstecz. To więcej niż wiedza historyczna, bo ta jest sumą spojrzeń wstecz. Pamięć rozgrywa się dzisiaj, tu i teraz. Z lekcji historii nie wychodzimy straumatyzowani. A pamięć, owszem, może nieść traumę, ma zadawać pytania, podsuwać krytykę.

Dlatego książkę „Auschwitz. Monografia człowieka” zbudował pan na relacjach byłych więźniów o ich emocjach, traumach, gniewie, próbie zaadaptowania się?
Na faktach, liczbach można zbudować wiedzę historyczną, ale czy będzie nam coś mówiła? Bo jest przekaz dużo głębszy, ludzki. Jeżeli dzisiaj się czegoś boimy, to nie liczb, faktów, ale potencjalnej agresji Rosji na resztę Europy i tego, co się z nami stanie. Wolałem sięgnąć po relacje, bo każdy ma swoją historię, własną zdolność walki z traumą, także własną zdolność opowiadania. Niektórzy krótko po wojnie mówili, pisali. Większość zapadła na długą ciszę, dopiero pod koniec życia decydując się na zdanie relacji.

Halina Birenbaum powiedziała o pana książce: „Wszystko mam przed oczami, jakbyś był tam ze mną, Piotrze. Wszystko wokół mnie jakby przestało istnieć, jedynie to Tam”. Kogo widzą w panu byli więźniowie?
Przez ostatnich 25 lat byłem blisko z wieloma byłymi więźniami, choć dzieliło nas 40 lat różnicy. Byli dla mnie źródłami przemyśleń, nauczycielami, mistrzami. Ale w wielu sytuacjach cisze miały swoje brzmienia. Wspierali mnie, widząc, że ktoś to wziął na swoje barki i niesie. Pewnie całe życie bali się, co będzie z ich doświadczeniem, czy odejdzie w niepamięć, jak będzie przedstawiane. To byli bardzo różni ludzie. Inne były światy Eliego Wiesela [laureat Pokojowej Nagrody Nobla, twórca terminu Holocaust], Władysława Bartoszewskiego, Israela Gutmana [historyk, działacz ruchu oporu w getcie warszawskim], Zofii Posmysz [pisarka, autorka „Pasażerki”]… A jednak coś bardzo mocnego ich łączyło, co nie do końca jest wysławialne. Może dlatego napisałem tę książkę? Gdybym chciał to wyjaśnić, musiałbym uciekać się do skrótów, lapidarności, banału.

Malarz Adam Brandhuber po wojnie zamieszkał na terenie obozu. Scenograf Marian Kołodziej zostawił wolę, aby jego prochy rozsypano w krematorium. Ponieważ to prawnie niemożliwe, wmurowano urnę w ścianę jego wystawy w Harmężach, około dwóch kilometrów od Birkenau. Zofia Posmysz na koniec życia przeniosła się do Oświęcimia. Pan to rozumie?
Nie nam to oceniać, ale byli i tacy, którzy z Auschwitz nigdy nie wyszli. Chcieli ratować coś z tamtego świata, tworzyć instytucje pamięci, bywało, że ich powroty wymuszała trauma. Wiem, ile kosztowało to wracanie. I że było koniecznością. Za siedem miesięcy będzie 80. rocznica wyzwolenia Auschwitz. Większość z ocalałych ma po dziewięćdziesiąt kilka lat. Jedna z byłych więźniarek, ze Stanów Zjednoczonych, od pół roku chodzi na siłownię, żeby mieć fizyczną formę do przyjazdu tutaj.

Mówi pan często, że na sytuację geopolityczną trzeba patrzeć w całości, że konflikty w różnych częściach świata nie są oddzielne.
Świat się zglobalizował. Pewne zmiany są coraz bardziej zintegrowane. Kluczowy jest kontrast między światem zachodnim, „liberalnym”, tym z humanizmu, praw człowieka a światem totalitarnych zapędów. Dochodzi do integracji postaw antyzachodnich i promocji w naszych społeczeństwach zachowań tamtego świata.

Starcie kultury i cywilizacji? Bardzo mocno się objawia. Wykorzystuje się pamięć w polityce?
To było widać już ponad dwie dekady temu. W latach 70. sama przyzwoitość zabraniała bawić się zmarłymi, ofiarami. W tej chwili coraz wyraźniejsze są próby redukcji ad Hitlerum, wymachiwanie Zagładą i obozami jak sztandarem. To znak czasów, ale nazwijmy to po imieniu – potworne schamienie.

Coraz częściej po Zagładę sięga popkultura, mówi się o „powieściach w paski”, o bestsellerach „z Auschwitz”.
Nie mam nic przeciwko fikcji. Tyle że publiczność miewa zagmatwane rozeznanie, co jest fikcją. Pokolenia wychowały się na „Ogniem i mieczem”, myśląc, że poznają historię Polski. Problemem jest uczciwość autorska w przypadku tych książek, których realia są osadzone w Auschwitz. Na ogół autorzy piszą, że to wynik wnikliwych badań, konsultacji. Tymczasem w tych powieściach są zdarzenia, które nie mogły mieć miejsca. Fikcję sprzedają jako prawdę.

W Polsce wyszło około 50 powieści „z Auschwitz”.
To wykorzystywanie symboli do sprzedaży. Po każdej z takich książek dzwonię do historyków z Muzeum Auschwitz, do szefa archiwum, biblioteki i pytam, czy ta autorka była lub czy ten autor był, cokolwiek badał, szukał dokumentów. Za każdym razem słyszę: nie. Więc ogłaszanie tych książek prawdą jest docelowo groźne, bo buduje w odbiorcy wyobrażenie o Auschwitz innym, niż ten obóz był.

A jak odpowiada pan ludziom negującym Zagładę, historię Auschwitz?
Przy wypadku autokaru jest mnóstwo poszkodowanych. Ratownicy zakładają ludziom opaski – zieloną, żółtą i czerwoną. Zielona – sprawdzony, nic mu nie jest. Żółta – trzeba pomóc. Czerwona – zagrożenie życia. Po czym zajmują się tylko ofiarami z żółtą opaską, bo mogą zrobić najwięcej w kilkanaście minut, zanim przyjadą kolejni ratownicy. To okrutne, ale maksymalizuje efekty. Podobnie z negacjonistami. Większość takich głosicieli nie działa w dobrej wierze. To często historycy, którzy mają wiedzę o dokumentach, zdarzeniach, konstrukcji komór gazowych, krematoriów większą niż przeciętni historycy, co wykorzystują do budowania tez, sprzedawania książek, jeżdżenia z wykładami po intelektualnych melinach. Nie można wciągać autorytetu miejsca pamięci w promocję amoralnych cwaniaków. Trzeba się skupiać na tych, którzy mało wiedzą, są gotowi dowiedzieć się więcej. Chociaż parę razy huknęliśmy, kiedy jakąś tezę wypowiedziano zbyt głośno.

W tym roku z okazji wyzwolenia Auschwitz mówił pan, że nie możemy już używać słowa „powojenność”.
Powojenność, i nie mówię wyłącznie o II wojnie światowej, charakteryzowała się pewną traumą, ciszą, mądrością, leczeniem ran, dystansem do świata, szukaniem rozwiązań, także tabu. Przedwojenność to tandetne machanie szabelką, przekrzykiwanie się, zatracanie instynktów samozachowawczych, dumne prężenie kompletnego zaniku odpowiedzialności wobec dziejów. Tak było przed wszelkimi wojnami.

A świat się radykalizuje.
Niewątpliwie. Ale niebezpieczny jest też zanik odpowiedzialności. Można palnąć głupotę w mediach, a następnego dnia uznać, że nic się nie stało. Nie ma kłamstwa, którego nie można bezkarnie zapodać publicznie. Radykalizacja jest powiązana z populizmem, propagandą, zmianą systemów wartości, lękiem przed zmianami. Jednak na radykalizację zawsze były jakieś lekarstwa w przestrzeni społecznej, pojawiały się osoby odpowiedzialne, które starały się trzymać świat w garści i szukać nowych rozwiązań. Tak było też po wojnie. Utworzono nowe mechanizmy globalne, systemy bezpieczeństwa, ONZ, Unię Europejską, propagowano ekumenizm… Na płaszczyznach kulturowych, filozoficznych, politycznych i prawnych próbowano budować mechanizmy powściągliwości. Nie widzę dzisiaj poważnych głosów, z autorytetami włącznie, które proponowałyby coś przemyślanego, deeskalującego bez napinania bicepsów. Odpowiedzialność przestaje się liczyć.

Odpowiedzialności nauczył się pan w domu?
Nie zadawałem sobie nigdy tego pytania, ale to musi być z domu.

Ale ojciec [Bohdan Cywiński, historyk idei, opozycjonista demokratyczny, autor ikonicznej książki „Rodowody niepokornych”] płacił za swoje zaangażowanie.
Bo za odpowiedzialność się płaci. Kiedy byłem mały, tata wielokrotnie mi powtarzał: „Nigdy nie oczekuj, że ktoś ci pomoże, po co mieć pretensje, że się tak nie stało? Za to zawsze bądź gotowy pomóc komuś innemu. Nie oczekuj, ale wspieraj”. To kwestia etosu, jaki połączył ludzi związanych z najwęższym gronem opozycji antykomunistycznej w Polsce.

Kiedy w 2018 miał pan kłopoty, bo prawica zarzucała m.in., że nie chce pan eksponować w muzeum polskich wątków, brat z siostrą publicznie pana poparli. Brat pisał o 50 dniach nieustającego hejtu na pana i dodał, że jest pan jego bohaterem.
Tak zostaliśmy wychowani. Można szukać wygody, dobrobytu, pozycji, a można próbować wpłynąć na mały fragment świata, by stał się trochę bardziej znośny, ludzki. To wybór fundamentalny, ale chyba musi mieć początek w wychowaniu, w postawie rodziców, ich znajomych. Może miałem szczęście, bo nie miałem zbyt wiele imponujących kontrprzykładów, wychowując się w domu, do którego przychodzili Mazowiecki, Bartoszewski, Wujec. Znali mnie od mojego niemowlęctwa. Dla mnie ich wybory, jakkolwiek byłyby trudne i jakie niosłyby konsekwencje, były słuszne.

Wokół pana byli sami „niepokorni”?
Przeważali, a nie jest łatwo być niepokornym. Ta cecha często była atakowana i nielubiana.

Kiedy w 1982 wyjeżdżaliście z Polski, miał pan 10 lat. Rozumiał pan?
Oczywiście. Pewnie idealizowałem Zachód, bo kojarzył mi się z puszką Coca-Coli czy Beatlesami, ale miałem świadomość, że jedziemy do innego świata.

Że możecie nie wrócić?
Nie stawiałem sobie tego pytania. Zanim poszedłem do przedszkola, wiedziałem od rodziców, żeby nie mówić o tym, co się dzieje w domu. W Szwajcarii miałem nauczyciela, odwiedzał rodziców każdego ucznia, bo chciał z nimi normalnie porozmawiać. Kiedy przyszedł do nas, powiedział: „Piotr jest dobry, robi postępy, ale nie jest w stanie mi zaufać”. Tata się śmiał: „Całe życie tłumaczyłem mu, żeby nie ufał nauczycielom”.

Kiedy zwiedził pan muzeum po raz pierwszy?
Nie brałem udziału w takich wycieczkach szkolnych, bo mieszkałem za granicą. W latach 90., kiedy studiowałem we Francji, dorabiałem, kojarząc lokalnych biznesmenów z podobnymi w Polsce, jeździłem z nimi jako pilot czy tłumacz. Jeden z nich szukał partnerów na południu Polski. Przejeżdżaliśmy niedaleko Auschwitz, powiedział, że chce zobaczyć. Zostałem w samochodzie, podczas gdy on poszedł zwiedzać. Nie mogłem się przemóc. W późnych latach 90., kiedy odbywały się pierwsze Marsze Żywych, wiedziałem już, po co mam zobaczyć to miejsce, nie z turystycznej ciekawości, którą kiedyś odrzuciłem. Ale lepiej od tamtego dnia pamiętam wizytę w Murambi w Rwandzie, gdzie ponad 1000 naturalnie zmumifikowanych ciał leży na stołach w ogromnej szkole. Schowałem się za aparatem fotograficznym. Jednak wychodząc, uświadomiłem sobie, że zrobiłem mało zdjęć. To jedno z najokrutniejszych miejsc pamięci, jakie widziałem.

Powiedział pan tam: „Zapisujcie wszystko”.
Bo spotkałem ocalałych, którzy byli młodsi ode mnie. Tam organizacje ocalałych formowały się na uniwersytetach. Miałem świadomość, że nie znam ich kultury, antropologii śmierci, obrzędów. Cokolwiek bym tam powiedział, byłoby formą kolonializmu. Radziłem, żeby spisywali, nagrywali i filmowali relacje, póki są młodzi i mają żywą pamięć. Rwanda jest jedynym miejscem na świecie, które osądziło sprawców ludobójstwa w sposób masowy. A ponieważ w więzieniach wciąż siedziało ponad 30 tysięcy sprawców, namawiałem, żeby koniecznie spisywali ich relacje, zachęcali ich do tego, nawet jeśli to będzie straszne, jeśli tamci będą przeinaczać czy siebie wybielać. Ja szukałem relacji sprawców z Auschwitz. Bez rezultatów – kilka pamiętników pisanych w więzieniach, akta procesowe, które są teatrem obrony i prokuratury. A problemem antropologicznym nie jest ofiara, tylko sprawca. To jedyny mankament źródeł, jakimi dysponujemy.

Auschwitz pana zmienił?
Na pewno. Nawet kilkugodzinna wizyta potrafi kogoś, kto jest wrażliwy, zmienić.

Pan tam mieszka. Pamięta pan pierwszą noc?
Już nie, chyba ją wyparłem. Ale sytuacja kogoś, kto tam pracuje, jest skrajnie inna. Osoba, która zwiedza, robi to dla siebie, chce zobaczyć, skonfrontować się. Pracownik muzeum, robi to dla innych. Inny jest kontekst emocjonalny, psychologiczny.

W tym samym 2021 roku, kiedy wydał pan „Monografię człowieka”, uratował pan 13-letniego Omara z Nigerii skazanego na 10 lat więzienia za bluźnierstwo. Szukał pan ludzi, którzy chcieliby odsiedzieć za niego część wyroku.
Został uniewinniony, choć eksperci od szariatu mówili, że to się nie uda w północnej Nigerii, że prezydent nie odważy się zaangażować w to swojego autorytetu. Ale się udało, dzięki mediom i tym 300 osobom, które się zgłosiły do odbycia części kary Omara. Ktoś, kto się zajmuje pamięcią ogólnoludzką, uniwersalną, robi to dla innych. Auschwitz to misja, nadaje sens mojemu życiu.

Czy pan, historyk, myśli o przyszłości?
Historycy nienawidzą myśleć o przyszłości, bo jaką tam mogą stosować metodykę? Szczerze? Dzisiaj nikt już nie widzi przyszłości. W latach 80., 90. poważne media prezentowały jakieś wizje, żeby wspomnieć popularność Francisa Fukuyamy [filozof, ekonomista]. Jako nastolatek w Szwajcarii, we Francji czytałem takie prognozy w „Le Monde” czy w innych gazetach, to pobudzało. Nie sądzę, aby ktoś był w stanie dziś postawić skuteczną prognozę cywilizacyjną. Nawet najwybitniejsi akademicy o etycznym charakterze tego nie robią.

Czego pan się boi?
Dalszej fragmentaryzacji, gettoizacji naszych społeczności, a to dzieje się na niespotykaną dotąd skalę. Nikt nas w gettach nie zamyka, sami to robimy. W mediach społecznościowych znajdujemy myślących tak samo, a to już jest zamykanie siebie. Trudno przewidzieć, jakie będą skutki gettoizacji, nie mamy w historii punktów odniesienia na taką skalę.

Czym będzie 80. rocznica wyzwolenia Auschwitz?
Będzie dziwna i trudna. Zmieniają się konteksty i trudno przewidzieć, jak bardzo się zmienią. Będzie to też ostatnia okrągła rocznica z zauważalną grupą ocalałych. Będzie inna od wszystkich. 

Fot. Szymon Szcześniak/ Visual crafters Fot. Szymon Szcześniak/ Visual crafters

Piotr M.A. Cywiński historyk mediewista. Od 2006 roku dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, od 2009 prezes Fundacji Auschwitz-Birkenau. Członek Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, a w latach 2000-2006 jej sekretarz. Członek Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Autor wielu książek, w tym „Auschwitz. Monografia człowieka” i „Epitafium… i inne spisane niepokoje”, a także wywiadu rzeki z Władysławem Bartoszewskim „Mój Auschwitz”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze