1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Pije się tam, gdzie nie chce się czuć drugiego człowieka. Również przy świątecznym stole” – mówi Robert Rutkowski

„Pije się tam, gdzie nie chce się czuć drugiego człowieka. Również przy świątecznym stole” – mówi Robert Rutkowski

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)
Z jednych badań wynika, że młodzi ludzie częściej rezygnują z picia alkoholu, a z drugich, że sprzedaż napojów niskoprocentowych z roku na rok rośnie. Faktycznie trzeźwiejemy, a może po prostu słabiej się upijamy? Pytamy psychoterapeutę Roberta Rutkowskiego, zdeklarowanego miłośnika nauki, badań empirycznych i statystyki. Oraz abstynenta.

Zastanawiałyśmy się w redakcji, czy pisanie o rezygnowaniu z picia alkoholu w numerze, który jest w sprzedaży w czasie świąt i sylwestra, w ogóle ma sens. Są lepsze i gorsze momenty na takie decyzje?
Nie ma złej chwili na zapalenie światła, a jak wiadomo, największą jasność daje nam nauka, która bezwzględnie informuje już od kilku lat, że nie ma bezpiecznej ilości alkoholu, dlatego każdy moment na zaprzestanie romansowania z nim jest najlepszym czasem, jaki można sobie wyobrazić. Poza tym głęboko wierzę, że ten proces jest nieunikniony, bo czy będzie to takie lub inne święto, w końcu dotrze do człowieka, że świat się zmienia. I ta zmiana dotyczy wielu obyczajów, wielu naszych nawyków kulturowych, do których również wciąż jeszcze zalicza się konsumpcja produktów alkoholowych.

Tę zmianę widać w badaniach, z których wynika, że pokolenie Z wyraźnie stroni od alkoholu, ale w mediach zaskakująco często jest to przedstawiane jako fanaberia hipsterskiej młodzieży, lansowanie się na clean life, chęć wyróżnienia się. Dlaczego nie cieszymy się, że młodzi nie piją?
Nie generalizowałbym tego zjawiska, moim zdaniem w naszym społeczeństwie zaszły już ogromne zmiany. 30-, 40-latkowie są coraz bardziej świadomi i aktywni, dbają o swoje zdrowie. Wystarczy rozejrzeć się po Warszawie, młodzi ludzie biegają, jeżdżą na rowerze, na rolkach. Polacy coraz lepiej rozumieją, czym jest kultura fizyczna, a sportowcy nie piją. Zdrowy tryb życia po prostu nie klei się z alkoholem pod żadną postacią. Młodzi doskonale wiedzą, że jest on ofertą dla leni, którym nie chce się poprawić swojego nastroju przez znane, zdrowe, szeroko reklamowane i promowane zachowania. Nie każdy musi być sportowcem, wystarczy szybki spacer, żeby aktywować te same obszary neurohormonalne, na które działa etanol, bez skutków ubocznych.

Kpiące komentarze na temat pokolenia, które dba o kondycję i rezygnuje z używek, to zatem ostatnie podrygi zdychającej ostrygi, konwulsja. Jeśli takie uwagi padają w rodzinie, a wiem od pacjentów, że to się zdarza, sugeruję, żeby sprawdzić, kto je wygłasza, bo przeważnie jest to ktoś, komu nie jest po drodze ze zdrowym stylem życia, kto nie robi sobie raz do roku skanów zdrowotnych i nie przywiązuje większej wagi do tego, co kładzie na talerzu. To człowiek, który chce iść utartą od pokoleń ścieżką tylko dlatego, że zmiana jest trudna. Wiem to, bo moja praca polega na tym, by pomagać ludziom przełamywać pewne schematy.

Liczba osób, które się do mnie zgłaszają, świadczy o tym, że młodzi chcą zmiany, tylko sami sobie z nią często nie radzą, bo trafiają na beton w postaci poglądów swoich rodziców. Tymczasem gdyby ludzkość kurczowo trzymała się tego, co było, cały czas stalibyśmy w miejscu, nigdy nie nastąpiłby żaden postęp. Czy w dzisiejszych czasach trzeba kogoś przekonywać do tego, że należy myć ręce przed posiłkiem czy po wyjściu z toalety? Nie sądzę. A nie tak dawno, na początku ubiegłego wieku, w latach 20. i 30., lekarze nie myli rąk po wyjściu z prosektorium, ponieważ wierzono, że prawdziwy dżentelmen ma czyste ręce. A potem szli na przykład odbierać porody, w efekcie śmiertelność noworodków wynosiła 50 procent. Tyle dzieci zmarło tylko dlatego, że lekarze nie uznawali za zasadne mycia rąk. A nie mówimy przecież o średniowieczu, tylko o początku XX wieku.

Zbierając materiały do nowej książki, która ukaże się w styczniu, sprawdziłem, na jakiej podstawie został wprowadzony w Europie program usuwania eternitu z przestrzeni publicznej. Okazało się, że na świecie rocznie z powodu kontaktu z azbestem umiera 200 tysięcy ludzi, potężna grupa, a za każdym takim istnieniem kryje się jakieś imię i nazwisko, człowiek, który zostawił swoich bliskich, osierocił dzieci. Cudownie zatem, że taki program został wprowadzony.

Dziwi jednak to, że dotychczas żaden rząd nie pomyślał o programie usuwania alkoholu z przestrzeni publicznej, bo z badań opublikowanych przez WHO za 2022 rok wynika, że rocznie aż trzy miliony ludzi umiera z powodu kontaktu z etanolem, który jest wszechobecny. Jeśli te dane wydają się abstrakcyjne, możemy spojrzeć na nie z nieco węższej perspektywy. Dzisiaj, w dniu, w którym rozmawiamy, 110 Polaków umrze z powodu kontaktu z etanolem. To przerażające, ale wciąż jeszcze jest grupa, która nie chce tego słuchać.

Dlaczego niektórzy mają problem z uznaniem faktów?
Bo to nawyk, z którym trudno się rozstać. Łatwiej tych, którzy, tak jak ja, przywołują niewygodne dane, traktować jako ortodoksów i radykalistów. Cały czas próbuje mi się przypisać rolę posłańca złych wiadomości. A przecież jeśli kogoś ostrzegam przed czymś, co jest dla niego niebezpieczne i szkodliwe, to chyba raczej niosę światu właśnie dobre wieści. Poza tym, by przekonać się, jak alkohol wpływa na organizm, nie trzeba czytać naukowych opracowań, wystarczy sprawdzić, jak długo jest się otępiałym, niesprawnym psychofizycznie po wypiciu kilku lampek wina czy butelki piwa.

A przecież „babcia pije co wieczór nalewkę dla zdrowotności i mimo 80 lat ma się świetnie”.
Ja bym powiedział, że fenomen takiej babci polega na tym, że dożyła sędziwego wieku nie dlatego, że pije nalewki, ale pomimo tego. Będę powtarzał uparcie, że nie ma czegoś takiego, jak odpowiedzialne picie czy picie z umiarem, bo za każdym razem spożywamy substancję, która może być kancerogenna. Nikt z nas nie wie, jaki ma potencjał genetyczny. Badania publikowane w istniejącym od 1823 roku „The Lancet”, najbardziej prestiżowym i wiarygodnym źródle, wręcz wyroczni dla branży medycznej, mówią wyraźnie, że nawet mała ilość alkoholu w postaci jednego piwa do obiadu czy lampki wina, może aktywować duplikację uszkodzeń DNA. A to oznacza, że ta niewielka ilość u kogoś uruchomi kancerogenność i jednak mu zaszkodzi. A co z neurotoksycznym aspektem? Lubimy tworzyć sobie takie przyjemne ułudy, które dają nam poczucie bezpieczeństwa i kontroli, w czym bardzo pomaga nam magiczne słowo „uzależnienie”. Termin moim zdaniem absolutnie szkodliwy i niebezpieczny, dlatego że pozwala nam ograniczać skalę problemu konsumpcji etanolu do uzależnienia. Mamy zatem taką granicę, przed którą alkohol jest wodą mineralną źródlaną, ale w momencie kiedy się tę granicę przekroczy, nagle staje się on czymś niebezpiecznym i trującym. To jest nieprawdopodobne, że daliśmy się opętać tej narracji.

Ale jednak pojawienie się alkotubek wywołało powszechne oburzenie.
Wszyscy cieszyli się, że przeciwnik został pokonany, a moim zdaniem to był tak naprawdę niezły cyrk, który miał niesamowite działanie społeczne, sprawił bowiem, że każda ze stron była zadowolona. Rząd był szczęśliwy, że ściął głowę hydrze i jest skuteczny. Zwolennicy logicznego postrzegania pewnych zjawisk społecznych cieszyli się, że mamy problem z głowy. A branża alkoholowa zacierała ręce. Dlaczego? Tłumaczy to okno Overtona, inaczej zwane oknem dyskursu, czyli idea opisująca, jak zmienić postrzeganie przez ludzi kwestii, które są społecznie nieakceptowane. Forsuje się więc pewne tak absurdalne koncepcje, jak alkohol w tubkach, po to, żeby później pojawiła się refleksja, mówiąca: alkohol w tubkach dla dzieci to jakiś idiotyzm, na tle takiej aberracji zwykła wódka w tradycyjnej butelce od razu staje się czymś normalnym i w pełni akceptowalnym. Czy to nie sprytne?

Bardzo, ale chyba w ogóle mamy taką tendencję, żeby wierzyć w jakieś mity na temat alkoholu. Na przykład kiedy mówię ludziom, że zaostrza on stany lękowe, często patrzą na mnie z niedowierzaniem i dopytują, czy coś mi się przypadkiem nie pomyliło? Wszak wiadomo powszechnie, że alkohol rozluźnia, sprawia, że zapominamy o problemach, wpadamy w stan beztroski. Zdarzało mi się wręcz usłyszeć sugestię, że być może właśnie moje problemy wynikają z tego, że nie potrafię już się dobrze bawić. Czytaj: nie piję.
To przekonanie utrwaliło się nawet w języku. Nie jestem lingwistą, ale sprawdziłem sobie parę terminów, które są w mowie potocznej. I na przykład ku mojemu zdziwieniu termin używany w Polsce raczej w pozytywnym znaczeniu, a mianowicie „rausz”, w języku niemieckim oznacza otępienie. Z kolei kojarzony równie mocno z alkoholem „kuraż” to z francuskiego odwaga. A zatem nagle mamy punkty styczności: żeby być odważnym, trzeba przytępić zmysły etanolem. Jeśli prześledzi się wszystkie procesy biochemiczne, to alkohol faktycznie aktywuje układ dopaminergiczny i serotoninergiczny. Daje nam hormony szczęścia odpowiedzialne za odczuwanie przyjemności. Ale na jak długo? Odpowiedź znajdziesz, obserwując, jak często na imprezie ludzie nalewają sobie kolejne drinki. A robią to mniej więcej co godzinę, ponieważ maksymalnie do 50 minut trwa alkoholowa stymulacja, nie dłużej. To wszystko jest zbadane.

Wiadomo też, że chwile alkoholowej beztroski mają ogromną cenę. Ci, którzy o tym zapominają, są jak człowiek, który pierwszy raz w życiu dostał kartę kredytową i nie bardzo wie, na jakich zasadach ona działa. Biega więc po sklepach, kupuje jak szalony, nie licząc się z konsekwencjami. A potem jest zdziwiony, że przychodzi komornik i trzeba coś oddać, że są jakieś odsetki, ktoś na tym zarabia. Z alkoholem jest podobnie. Dzień po zakrapianej imprezie wydaje nam się, że jesteśmy trzeźwi, a tymczasem nadal jesteśmy otumanieni aldehydem kwasu octowego, który powstaje w wyniku trawienia etanolu w ludzkiej wątrobie. I niech pani zgadnie, jak długo trwa ten stan?

Dwa dni.
Sześć tygodni, co potwierdzają najnowsze badania prof. Urbanika z Uniwersytetu Jagiellońskiego. A to oznacza, że możemy wyrzucić do kosza wszystkie alkomaty. Tego typu urządzenia mierzą bowiem wyłącznie obecność alkoholu w wydychanym powietrzu, ale, jak wynika z przytoczonych badań, w żaden sposób nie badają trzeźwości. Teraz zapewne przestaje się pani dziwić, że jestem traktowany jak wariat. I ja się wcale nie uchylam od tego typu oskarżeń. Jestem świrem, jestem ortodoksem, ale w precyzji i sumienności śledzenia najnowszych naukowych odkryć w tym temacie.

Pracowałem kiedyś z kobietą, która była anestezjologiem i powiedziała mi, że zanim wprowadzi pacjenta w sedację, musi on wypełnić ankietę, w której nie ma pytania o to, czy jest alkoholikiem, tylko czy w ogóle spożywa alkohol. Okazuje się, że u osób pijących etanol nawet okazjonalnie zmienia się reaktywność na środki usypiające i przeciwbólowe, wymagają więc oni podania nieco innych dawek. Dużo mówi się teraz o potwornym problemie, jakim jest zespół FAS, czyli płodowy zespół alkoholowy, i o tym, że kobiety w czasie ciąży nie powinny pić alkoholu, nawet w małych dawkach. Ale dosłownie niedawno pojawiło się badanie, z którego wynika, że za zespół FAS odpowiedzialni są również mężczyźni, bo pijąc przed poczęciem dziecka, mogą przekazać mu różne nieprawidłowości. A zatem gdziekolwiek zerkniemy, tam alkohol demoluje nasze życie.

Ale rynek znalazł już sposób na abstynencję rodzicielską w postaci bezalkoholowych win dla kobiet w ciąży.
Dla ciężarnych są soki owocowe ekologiczne w szerokim wyborze. Przeciętnemu człowiekowi wino kojarzy się tylko z wyrobem alkoholowym. A zatem wino dla ciężarnych ma być rodzajem zaproszenia, przypomnienia. Przekaz ukryty w tego typu produktach jest prosty: przemęczysz się jakoś teraz z tym nie do końca wartościowym produktem, a kiedy już będziesz mogła, sięgniesz wreszcie po prawdziwe winko.

Warto pamiętać, że w Polsce zgodnie z prawną definicją piwo bezalkoholowe to produkt, który ma w sobie pół procent alkoholu. Czy to nie paradoks? Nazywamy piwem bezalkoholowym produkt, w którym z założenia może być alkohol, czyli po wypiciu kilku takich butelek człowiek może być otumaniony. Producenci co prawda czasami deklarują, że ich produkt ma „0,0%” alkoholu, ale przecież nawet jeśli wyprodukowali takie piwo, to podczas transportu i na sklepowej półce ono cały czas pracuje i nikt nie wie, jakie stężenie alkoholu ostatecznie osiąga w momencie sprzedaży. Poza tym w chmielu występuje alkaloid, który jest substancją delikatnie zmieniającą świadomość, o której w ogóle się ludzi nie informuje. Jeśli ktoś chce być naprawdę odpowiedzialnym kierowcą albo po prostu nie zaśmiecać sobie organizmu etanolem, nie pije żadnego piwa, nawet „bezalkoholowego”.

Paradoks polega na tym, że od kiedy młodzi zaczęli rezygnować z picia wysokoprocentowych trunków, sprzedaż tych niskoprocentowych zaczęła natychmiast rosnąć. Dlaczego człowiek, który świadomie rezygnuje z alkoholu, sięga po coś, co ten alkohol teoretycznie udaje?
Na przykład z powodu pragnienia podążania pewnymi szlakami, które są znane kulturowo. Nie lubimy odstawać od grupy, boimy się samotności. Amerykanie zrobili bardzo ciekawe badania, z których wynika, że współczesnego człowieka od przerażającej otchłani samotności dzieli tylko jedna osoba, najczęściej partner lub partnerka. W tak zwanym cywilizowanym świecie przestaliśmy tworzyć sieci społeczne, nasze relacje międzyludzkie są naprawdę ubogie. Często nawet kiedy mieszkamy z kimś pod jednym dachem, przebywamy tak naprawdę w innych światach. On na Facebooku, ona na Instagramie. Ekscytujemy się paroma tysiącami znajomych w mediach społecznościowych, a nie potrafimy rozmawiać z bliskimi. Towarzyszy nam więc niebywale uciążliwa ambiwalencja. Z jednej strony pragniemy drugiego człowieka, bo nadal mamy w krwiobiegu, w genach ten pierwotny strach, że bez stada zginiemy. A z drugiej strony czujemy to, co Jean-Paul Sartre napisał w jednej ze sztuk: piekło to inni. Towarzystwo innych ludzi jest bardzo często dla nas nie do zniesienia.

Jeden z moich pacjentów powiedział: „Byłem ostatnio na przyjęciu i zrozumiałem, dlaczego piłem. Ci wszyscy ludzie tak mnie irytowali, że nie chciałem czuć ich energii”. Bo pije się tam, gdzie nie chce się czuć drugiego człowieka, czyli jest odwrotnie, niż próbuje nam się wmówić. Jeżeli przez cały rok nie ma nas w rodzinie, w święta musimy sięgnąć choćby po niskoprocentowy trunek lub lampkę wina, żeby być w stanie znieść bliskich. Można więc powiedzieć, że z alkoholem w życiu jest podobnie jak z alkoholem w seksie, zaostrza on nasze pragnienia i chęci, ale zmniejsza możliwości budowania trwałych więzi.

Robert Rutkowski, psychoterapeuta, pedagog, trener umiejętności psychologicznych. Prowadzi Gabinet Psychoterapii i Rozwoju Osobistego, specjalizuje się w leczeniu uzależnień, depresji, nerwic oraz w kryzysach rodzinnych i zarządzaniu stresem. Na Zwierciadlo.pl można posłuchać jego cyklu podcastów „Uwolnić się od alkoholu”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze