1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Nie warto być rodzicem idealnym

fot. Leszek Ogrodnik/ mat. pas. AKADEMII
fot. Leszek Ogrodnik/ mat. pas. AKADEMII
Zobacz galerię 4 Zdjęcia
- Z wychowaniem dzieci jest jak z maturą. Chcesz sobie dobrze poradzić – musisz się przygotować. Uważam, że wielu nieszczęść można byłoby uniknąć, gdyby ludzie planujący dziecko, zadali sobie pytanie: co to znaczy dla nas być rodzicami? Jak chcemy towarzyszyć naszemu dziecku w dorastaniu? – z psycholog Anną Wilczyńską rozmawiamy o tym, jak nie zginąć w gąszczu teorii na temat wychowania dzieci i dlaczego czasem warto posłuchać swojej intuicji.

Agnieszka Czapla: - Idealny rodzic – jaki jest i czy warto nim być?

</a>

Psycholog Anna Wilczyńska: - Idealny rodzic to człowiek z podręcznika, nieprawdziwy. Dajmy sobie spokój z przymusem bycia idealną matką czy ojcem. Kiedyś usłyszałam taką historię od jednego z polskich muzyków: pokłóciłem się z żoną na oczach dzieci. Kiedy emocje opadły, przeprosiłem ją tak, żeby one to widziały. Nie powinny być świadkami kłótni, ale jeśli już są, to niech będą też świadkami zgody. Pamiętajmy, że nikt z nas nie jest doskonały i z pewnością będziemy popełniać błędy jako rodzice. Taka świadomość jest bardzo uwalniająca i pozwala na większą radość z rodzicielstwa. Często wpadamy w poczucie winy, bo na przykład krzyknęliśmy na swoje dziecko, gdy wkładało palce do kontaktu. Nie dajmy się zwariować. Jesteśmy ludźmi i czasem puszczą nam nerwy. Nie ma co wyrzucać sobie: jestem beznadziejną matką albo fatalnym ojcem.

- A co wtedy, gdy już popełnimy ten błąd? Czy dziecko może się przez to też czegoś nauczyć?

- Tak. Na każdym błędzie – swoim czy rodzica – dziecko może się uczyć. Tu obowiązuje najprostsza reguła: zrobiłam coś, z czego nie jestem dumna – idę przeprosić. Wyjaśniam, dlaczego tak się zachowałam, jakie emocje mną kierowały. Takie przeprosiny są niezwykłe. Po pierwsze, prowadzą do pojednania. Po drugie, pokazują dziecku, że każdy może popełnić błąd i przyznanie się do niego nie jest porażką. Po trzecie - maluch wie, że nam na nim zależy i traktujemy go z szacunkiem.

- Zgodzisz się chyba, że istnieje mnóstwo teorii, podręczników i złotych porad na temat wychowania dzieci. Jak nie zgubić się w ich gąszczu i mądrze z nich korzystać?

- Wyróżnia się trzy podstawowe podejścia wychowawcze: podejście restrykcyjne, przyzwalające i demokratyczne. Pierwsze z nich można określić takimi słowami jak „przewaga siły” czy „granice bez wolności”. W tym modelu rodzic jest „panem sytuacji” - kontroluje świat dziecka, podejmuje wszelkie decyzje, nakazuje i zakazuje oraz karze za zachowania, które w jego poczuciu są nieodpowiednie.

- Czyli wychowanie w myśl powiedzenia „dzieci i ryby głosu nie mają”…

- Dokładnie. Drugie podejście – przyzwalające – streszcza się w słowach „rób, co chcesz”. Przyzwalający rodzice nie są konsekwentni, ich metody opierają się na proszeniu, bezskutecznym powtarzaniu komunikatów i targowaniu się z dzieckiem, by coś zrobiło lub czegoś nie robiło. Nie wyznaczają granic, w związku z tym ich pociecha nie czuje się bezpiecznie. Co więcej, uczy się zachowań manipulacyjnych, które pozwalają jej osiągnąć cel.

- Mamy więc dwa skrajne podejścia wychowawcze. Z tego co mówisz, żadne z nich nie jest dobre.

- Oczywiście - oba podejścia są złe i nie prowadzą do żadnego celu wychowawczego. Restrykcyjny rodzic tworzy atmosferę strachu, braku ciepła i zaufania. Dziecko często wyrasta w poczuciu niższości i uległości wobec autorytetu. Nie rozwija się w nim umiejętność krytycznego myślenia – bo jego wolność wyboru jest ograniczona do minimum, to rodzic zawsze decyduje, co jest dobre, a co złe. Skutkiem może być także agresja, gdy do głosu dojdzie przez lata tłumiony bunt. A przyzwalający rodzic wychowa egocentryka manipulującego otoczeniem. W dodatku mama i tata będą mieć poczucie porażki, bo swoją miłością zdemoralizowali dziecko, a sami stali się bezsilnymi, pozbawionymi autorytetu rodzicami.

- Czy te podejścia wciąż są jeszcze popularne wśród rodziców?

- Na szczęście obydwa te modele coraz rzadziej się spotyka. Tak zwany „zimny chów” jest wypierany przez nowe nurty, takie jak rodzicielstwo bliskości czy rodzicielstwo bezwarunkowe. A źle rozumiane „bezstresowe wychowanie”, zostaje zastąpione podejściem demokratycznym, które daje dziecku wolność w ramach określonych granic, a problemy rozwiązuje się poprzez współpracę, dzięki której obie strony wygrywają.

- A może by tak zrezygnować z sugerowania się jakimikolwiek teoriami i po prostu kierować się intuicją?

- Optymalnie byłoby połączyć wiedzę i intuicję. Można przecież mieć pojęcie o różnych teoriach i narzędziach, ale niekoniecznie zostać wyznawcą którejkolwiek. Najlepiej przeczytać kilka różnych książek czy artykułów i sprawdzić, co jest nam naprawdę bliskie, co jest z nami spójne. Uważam, że nie ma nic gorszego, niż ślepe podążanie za jakimś autorytetem czy poglądem. Należy mieć własne zdanie i być krytycznym. Osobiście jestem zwolenniczką eklektycznego podejścia, tj. zbieraniem z wielu teorii tego, co jest spójne z moim światem wartości. I tu właśnie jest miejsce na intuicję, czyli na ten wewnętrzny głos, który mówi mi: teraz chcę przytulić moje dziecko i robię to, nawet jeśli podręcznik mówi inaczej. Pamiętajmy, że teorii nie można stosować zawsze i wszędzie. Jeśli mamy pewną wizję rodzicielstwa osadzoną w świecie wartości, który jest dla nas ważny, to powinniśmy ją realizować, obserwując jej owoce. Jeśli zauważymy, że owoce są złe, to znaczy, że trzeba coś w tej wizji zmienić. A łatwiej dokonać zmiany, jeśli mamy wiedzę i otwarty umysł, który podpowiada nam różne możliwości. Wtedy często intuicyjnie dokonujemy wyboru rozwiązania, które testujemy w praktyce.

- Jesteś zwolenniczką „eklektycznego podejścia”. Co Ty jako psycholog, ale też jako kobieta spodziewająca się dziecka, wybrałaś z tego gąszczu teorii?

- Czas oczekiwania na dziecko poświęcam na przygotowanie się do nowej roli. Sporo czytam i dużo przysłuchuję się sobie oraz rozmawiam z mężem. Staramy się nie być więźniem żadnej teorii i gdy coś nam nie odpowiada – nie robimy tego na siłę. Czytaliśmy wiele o tym, co dziecko słyszy w łonie matki i o tym, że muzyka poważna, a szczególnie Mozart świetnie wspiera rozwój dziecka. Szymon – mój mąż - kupił płytę i… wytrzymałam jedno przesłuchanie. To piękne brzmienia, ale budzą we mnie niepokój. Wygrał ukochany Czajkowski, Sinatra i Norah Jones. Relaksujemy się przy tej muzyce i właśnie o to chodziło. Jesteśmy wolnymi ludźmi i chcemy, by nasza córka też była wolnym człowiekiem.

- Czyli nie trzymasz się kurczowo teorii.

- Jestem zwolenniczką wychowania opartego na bliskiej interakcji, partycypacji i nadawaniu sensu. Bliska interakcja to budowanie z dzieckiem więzi bliskości. W pierwszych miesiącach dzieje się to głównie poprzez bliskość fizyczną. Potem tę więź buduje się w inny sposób: nie przez kurczowe trzymanie malucha przy sobie, ale przez wspieranie dziecka w poznawaniu świata i podejmowaniu wyzwań. Bliskość polega na tym, że rodzic jest obecny, a dziecko zawsze może do niego przyjść i wie, że będzie wysłuchane – nawet, albo zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi z tematem trudnym.

- Czyli bliskość, ale nie kurczowe trzymanie dziecka za rękę. A partycypacja, o której mówiłaś?

- Partycypacja oznacza, że włączamy dziecko w dyskusję, w rozwiązywanie problemów czy w proces podejmowania decyzji. Jego zdanie się liczy. Uważam, że 8-latek powinien mieć prawo wyrazić swoją opinię dotyczącą na przykład tego, jaki samochód kupić. Powinien też poznać parametry, jakimi się kierujemy przy wyborze samochodu i wiedzieć, kto i dlaczego podejmie ostateczną decyzję. Ale samo to, że mnie jako rodzica interesuje opinia dziecka sprawia, że ono czuje się ważne i potrzebne.

- I ostatnie - „nadawanie sensu”, o co w tym chodzi?

- Nikt z nas nie lubi, kiedy ktoś mówi mu, co ma zrobić, ale nie mówi dlaczego to jest ważne. Nadawanie sensu, to opowiadanie dziecku o świecie w taki sposób, aby mogło go zrozumieć. Czyli na przykład, jeśli chcemy żeby myło ręce przed jedzeniem, to trzeba mu wyjaśnić dlaczego. Dziecko wtedy nie czuje się ignorowane, nie dostaje odpowiedzi zbywającej „bo tak”, czuje, że jest traktowane z szacunkiem i po partnersku.

- Wydaje mi się, że bycie świadomym rodzicem to wielkie wyzwanie. Czy człowiek z natury jest przygotowany do rodzicielstwa?

- Biologicznie wiele mechanizmów sprzyja temu, abyśmy byli rodzicami – cała neurobiologia czy gospodarka hormonalna. Również samo dziecko pomaga nam obudzić w sobie „instynkt rodzicielski”. Jednak temu wszystkiemu towarzyszą nasze poglądy, emocje, popędy i pragnienia, które nie zawsze idą w parze z potrzebą rodzicielstwa. Więc o ile biologicznie jako gatunek jesteśmy przygotowani do dawania życia i towarzyszenia dziecku, o tyle psychicznie bywa różnie. Istnieje coś takiego jak „gotowość rodzicielska”. Mówi się o gotowości szkolnej, czyli momencie, w którym dziecko jest na tyle dojrzałe emocjonalnie i psychicznie, że może pójść do szkoły. Podobnie jest z byciem rodzicem – jeśli zostajemy nim za wcześnie, przeważnie czeka nas trudny okres, zanim odnajdziemy się w nowej roli. Jestem przeciwna ujmowaniu rodzicielstwa jako dopełnienia istoty człowieka – nie jesteś matką czy ojcem, to nie jesteś w pełni kobietą czy mężczyzną. Uważam to za krzywdzące. Tak jak nie każdy musi być kierowcą samochodu, tak nie każdy musi być rodzicem.

- Co w momencie, gdy czujemy już „gotowość rodzicielską”? To wystarczy, czy powinniśmy się jakoś przygotować na nowego członka rodziny? I nie chodzi mi tu tylko o wyprawkę do szpitala i nowe łóżeczko.

- Żeby móc prowadzić samochód, trzeba iść na kurs, a potem zdać egzamin. Żeby dostać się na studia, trzeba zdać maturę. A żeby zostać rodzicem? Uważam, że wiele nieszczęść można byłoby uniknąć, gdyby ludzie planujący dziecko, zadali sobie pytanie: co to znaczy dla nas być rodzicami? Jak chcemy towarzyszyć naszemu dziecku w dorastaniu? Koniecznie trzeba przygotować się do nowej roli, co więcej, warto wziąć pod uwagę, że z każdym dzieckiem uczymy się tej roli od nowa. Ktoś może powiedzieć: mam już 2 dzieci i wychowanie kolejnego to dla mnie pestka. Bzdura! Każde dziecko jest tajemnicą, którą trzeba odkryć. Każde jest inne i to, co było dobrą praktyką przy pierwszym dziecku, może okazać się zgubne w wychowywaniu drugiego dziecka.

- W takim razie jak w praktyce przygotować się do bycia rodzicem?

- Powiedziałabym, że są 3 kroki, które warto postawić na początek. Najprościej zacząć od „technicznych” aspektów: pójść do szkoły rodzenia i oswoić się ze zmieniającym się ciałem, z porodem, a także opieką nad dzieckiem. Można to porównać do momentu, w którym poznajemy konstrukcję samochodu i robimy rozeznanie do czego służą biegi, chłodnica i sprzęgło. To ważne, ale jeszcze nie czyni z nas kierowców. Krok drugi to zdobywanie wiedzy. Warto czytać książki, wywiady, artykuły eksperckie i wyrabiać sobie na ich podstawie własną opinię dotyczącą wychowywania dzieci. Polecam sięgnąć po światowe bestsellery autorstwa Jaspera Juula, Tracy Hogg, Marthy i Williama Searsów czy Thomasa Gordona, a także zapoznać się z książkami doskonałych polskich psychologów i terapeutów, a wśród nich Wojciecha Eichelbergera, ale też Janusza Korczaka, który o dzieciach i ich potrzebach mówił niezwykle inspirująco. Warto wiedzieć dużo, żeby znaleźć swoją ścieżkę. Nie uważam, że jakakolwiek książka może stać się biblią dla rodzica i powiedzieć mu, jak ma wychować swoje dziecko. Tylko sam rodzic może to odkryć w interakcji ze swoim maluchem. Jednak im większą wiedzę mamy, tym lepiej potrafimy wybierać wśród tego mnóstwa informacji i teorii.

- I trzeci krok..

- Najważniejszy – zajrzeć w głąb siebie. Niestety tego kroku nie wykonuje większość rodziców.

- Na czym to ma polegać?

- Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim rodzicem chcę być i co chcę przekazać mojemu dziecku. Warto w tym kroku zrobić sobie kilka ćwiczeń – polecam obojgu rodzicom wykonywać je osobno, a potem skonfrontować odpowiedzi i porozmawiać o wynikach. Pierwsze ćwiczenie to piramida wartości. Zadajemy sobie z pozoru bardzo proste pytanie: jakie wartości, ideały są dla mnie ważne w życiu? Warto je wypisać, a potem uszeregować od najważniejszego do najmniej ważnego. Zaskakujące bywa porównanie swojej piramidy z piramidą partnera – może się okazać, że co innego w życiu jest dla nas ważne. To dobry punkt wyjścia do rozmowy o tym, które z tych wartości i jak chcemy przekazać dziecku.

- A co zrobić, gdy pojawia się myśl: „Czy dam sobie radę?”?

- Tu może być pomocne ćwiczenie służące określeniu swojego potencjału i obszarów do rozwoju. Ludzie myślą o sobie różne rzeczy – czasem, że są świetni, czasem, że beznadziejni. Ale nieraz zapytani wprost o swoje mocne lub słabe strony, nie potrafią ich wymienić. Z tego często bierze się lęk, że nie poradzimy sobie z rolą rodzica. Albo przeciwnie – lekceważenie, że przecież świetnie idzie mi w pracy, to rodzicem też będę świetnym. A potem rzeczywistość może nas zaskoczyć. Aby tak nie było i aby spojrzeć na siebie realnie, proponuję proste ćwiczenie. Weź kartkę papieru i podziel na dwie kolumny. W pierwszej wypisz wszystkie te swoje cechy, które uważasz za swój potencjał, który możesz wykorzystać w swojej roli rodzica, np. jestem cierpliwy, umiem słuchać innych, itp. W drugiej kolumnie zapisz swoje obszary do rozwoju, czyli te przestrzenie w tobie samym, nawyki czy cechy, które uważasz, że mogą ci przeszkadzać lub nawet rujnować proces wychowania dziecka - np. łatwo wpadam w złość, albo jestem bałaganiarzem. Porównaj swoją kartkę z kartką partnera – może okazać się, że to, czego nie masz ty, ma twój partner czy partnerka. Następnie zastanów się, w jaki sposób chcesz wykorzystywać swoje mocne strony, np. będę stawiać dziecku pytania otwarte i słuchać, co ma do powiedzenia, nie przerywając mu. Podobnie zrób z drugą kolumną, czyli zastanów się, które obszary do rozwoju są dla ciebie ważne i chcesz w nich coś zmienić. Wypisz 3 rzeczy, które zamierzasz od dziś – nie od jutra – robić inaczej i rób tak przez minimum 3 tygodnie. Zobaczysz, że po 3 tygodniach twoje nowe zachowanie stanie się twoim nawykiem – potwierdzają to psychologiczne teorie uczenia się. Ważne, aby twoje postanowienie nie było sformułowane w sposób ogólny i nierealny. Postanowienie sobie: od dziś nie będę bałaganiarzem – nie przyniesie skutku, bo co to właściwie znaczy? Lepiej konkretnie i małymi krokami, np. jeśli zawsze po przyjściu z pracy rzucasz gdzieś klucze i potem nie możesz ich znaleźć, to postanów sobie, że od dziś będziesz po przyjściu z pracy wieszać klucze od domu w wyznaczonym miejscu. Kiedy to już stanie się twoim dobrym nawykiem, wyznacz sobie kolejny jeden, dwa czy trzy małe cele.

- Masz ogromną wiedzę na temat dzieci i ich wychowywania. Czy dziecko, którego się spodziewacie, to Wasze pierwsze?

- Tysiąc osiemset pierwsze! (śmiech) Tak naprawdę spodziewamy się pierwszego dziecka, ale w jakiś sposób czujemy, że wszystkie z 1800 podopiecznych są nasze. Od lat jesteśmy związani z AKADEMIĄ. Zaczynaliśmy jako tutorzy wolontariusze, pomagaliśmy dzieciom z trudnym startem.

- A dzisiaj jesteś Dyrektorką AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Wychowujecie Wasze 1800 dzieci?

- Nie wychowujemy, mamy na to za mało czasu, raczej działamy impulsowo. AKADEMIA pomaga dzieciom z problemami w szkole, które pochodzą z niezamożnych rodzin. Daje im cały system motywatorów – od osobistego tutora po Dzień Dziecka w fotelu prezesa dużej firmy – które mają sprawić, że mały człowiek uwierzy w siebie. Zacznie mieć marzenia i do nich dążyć. Każdemu dziecku z natury się chce. Jest ciekawe świata, chce być lubiane. Jeśli sprawia problemy, to widocznie czegoś w jego życiu ze strony dorosłych zabrakło.

- Z jednej strony przygotowujesz się do bycia mamą, a z drugiej wciąż pamiętasz o dzieciakach z AKADEMII.

- Kiedy raz poczuje się satysfakcję ze zmieniania życia dziecka, potem chce się więcej.

Ani „Pani Matko”, ani „cześć Zośka” - już za tydzień druga część wywiadu z Anną Wilczyńską. Porozmawiamy o tym, jak rodzic może być dla dziecka jednocześnie autorytetem, partnerem i przyjacielem. Dowiemy się, kim są „curlingowi rodzice” oraz co mówi teoria zaradności życiowej na temat wychowania dzieci.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze