Choć zakładki „kino niezależne/ autorskie/ doceniane przez krytyków” nie są na Netflixie ściśle strzeżonymi tajemnicami, to czasem nikną w gąszczu agresywnie promowanych nowości. Jeśli jeszcze nie wytrenowałaś algorytmu, a chcesz poczuć atmosferę kameralnej studyjnej sali we własnym salonie, w wyszukiwarce wpisz „z palca” poniższe tytuły.
Żeby była jasność, to oczywiście nie tak, że każda szalenie popularna nowość Netflixa z automatu zasługuje na łatkę guilty pleasure. Być może reality shows o miłości i randkowaniu faktycznie zapracowały sobie na miano „grzesznej przyjemności”, ale przecież wiele innych propozycji ze stajni amerykańskiego giganta to wciągająca rozrywka, której jednocześnie nie sposób odmówić jakości. Już dawno minęły czasy, gdy dżingiel „tudum” był chłodno przyjmowany na światowych festiwalach. Netflix od lat współpracuje z największymi nazwiskami w branży: Martinem Scorsesem, Gretą Gerwig, Noah Baumbachem, Bongiem Joon-ho, Paolem Sorrentinem czy Alfonso Cuarónem. Nikomu nie trzeba przypominać, że na platformie znajdziemy nagradzane i oklaskiwane przez publiczność tytuły, takie jak „To była ręka Boga”, „Roma” czy „Historia małżeńska”.
A jednak biblioteka platformy nadal pełna jest skarbów czekających na (ponowne) odkrycie. Nic dziwnego – po długim dniu często nie chcemy tracić czasu na przekopywanie się przez setki tytułów i wybieramy coś ze strony głównej, o czym mówi aktualnie cały internet. Czasem warto się jednak przemóc – gdy tylko wyjdziesz poza topową dziesiątkę, możesz trafić na kino bardziej nieoczywiste, nieco zapomniane lub takie, które tuż po premierze przeszło bez większego echa, a jest warte twojego czasu. Jeśli chcesz wyłuskać z biblioteki Netflixa prawdziwe perełki, te filmy będą dobrym początkiem poszukiwań.
„Posada” (1961)
Kto by pomyślał, że włączając Netflixa, można poczuć się jak rzymski kinoman sprawdzający dekady temu repertuar kina Fiamma. Na afiszu z pewnością znalazłby się film Ermanno Olmiego –„Posada”, za który reżyser otrzymał statuetkę David di Donatello i Nagrodę Włoskich Krytyków na festiwalu w Wenecji. Równie błyskotliwa, co melancholijna satyra ukazuje losy młodego Domenica, który opuszcza wiejskie przedmieścia i jedzie do Mediolanu, aby ubiegać się o pracę w nowoczesnej korporacji. Na miejscu spotyka Antoniettę, także biorącą udział w dziwacznym procesie rekrutacyjnym. Oboje dostają upragnioną posadę, lecz szybko zdają sobie sprawę, że wiąże się ona z przytłaczającą rutyną i licznymi absurdami, których nie osładzają nawet awanse.
„Kamerzysta na Kubie” (2017)
Z czego słynie Netflix? Ktoś powie, że z ekranizacji powieści Harlana Cobena. Kto inny, że z fascynujących dokumentów. Do tej drugiej kategorii zaliczyć należy dzieło życia amerykańskiego filmowca Jona Alperta, który przez 40 lat uwieczniał na taśmie zmiany zachodzące w kubańskim społeczeństwie. Historia narodu opowiedziana jest z perspektywy prawdziwych mieszkańców wyspy: trzech rodzin, które obdarzyły dokumentalistę prawdziwym zaufaniem i podzieliły się z nim swoimi bolączkami, nadziejami i radościami.
„How to Make Millions Before Grandma Dies” (2024)
A może chcesz się wzruszyć i pod wpływem emocjonalnego impulsu wziąć pod lupę relacje ze swoją rodziną? Tej tajski komediodramat – wbrew pozorom – doskonale sprawdzi się w tym celu. Fakt faktem, główny bohater początkowo naprawdę zachodzi w głowę, jak wzbogacić się na śmierci swojej babci, ale z każdą sceną mniej tam będzie chciwości i walki o spadek, a więcej empatii i miłości. Fabuła być może cię nie zaskoczy, ale idealnie wyważona mieszanka smutku i radości ma w sobie wystarczająco dużo uroku, żeby zająć miejsce przed ekranem.
„Mother” (2020)
Japoński dramat z 2020 roku to przejmujący obraz dysfunkcyjnej rodziny i jedna z trudniejszy w odbiorze propozycji na liście. Opowiada o samotnej matce, która nie radzi sobie z wychowywaniem swojego syna, Shuheia. Życie chłopca dalekie od stabilności – krok w krok potulnie podąża za swoją rodzicielką, skaczącą z kwiatka na kwiatek. Lata płyną, na świecie pojawia się jego przyrodnia siostra, a dorastający młodzieniec nadal podporządkowuje się woli matki, co w końcu doprowadza do rodzinnej tragedii. Film powoduje tym większy dyskomfort, że oparty jest na prawdziwej historii.
„W pogoni za marzeniami” (2016)
„W pogoni za marzeniami” to pełnometrażowy debiut francuskiej reżyserki Houdy Benyaminy, za który nagrodzono ją Złotą Kamerą w Cannes. Śledzi losy dwóch przyjaciółek, marzących o szybkim zarobku i wyrwaniu się z paryskich przedmieść. Aby osiągnąć swój cel, wchodzą do narkotykowego półświatka. Choć momentami bywa dość chaotyczny, to takie są też przecież dorastanie i młodość.
„Żyj dwa razy, kochaj raz” (2019)
Hiszpańska tragikomedia „Żyj dwa razy, kochaj raz” to połączenie ciepłego humoru z poruszającym tematem demencji dotykającym wielu rodzin. Głównym bohaterem jest Emilio, emerytowany i owdowiały nauczyciel, który dostaje diagnozę Alzheimera. Mężczyzna nie zamierza tracić czasu – zanim choroba „wymaże” jego wspomnienia, chce ponownie spotkać się ze swoją pierwszą miłością, której nigdy nie miał śmiałości wyznać gorących uczuć. O pomoc prosi córkę i wnuczkę, z którymi początkowo nie jest mu po drodze. Ich wspólna podróż chwyta za serce i przypomina, że zawsze warto walczyć o drugą szansę.
„Niedzielna choroba” (2018)
Anabel jest dobrze sytuowaną żoną i matką. Jej spokojne życie zostaje zakłócone przez niespodziewane pojawienie się córki z pierwszego małżeństwa, której nie widziała od ponad trzydziestu lat. Chiara prosi matkę, by spędziła z nią dziesięć dni. Anabel zgadza się i wyjeżdża z – skądinąd obcą – kobietą we francuskie Pireneje, gdzie przed laty mieszkały. Ich wspólny czas wypełniają niezręczności i niedopowiedzenia. W końcu na jaw wychodzą prawdziwe intencje Chiary, które stawiają Anabel przed trudnym wyborem. „Niedziela choroba” to przede wszystkim popis aktorski Susi Sánchez i Bárbary Lennie. Hiszpańskie aktorki stworzyły niepokojące, hipnotyzujące kreacje, które na długo zapadają w pamięć.
„Sześć dni z życia” (2018)
„Sześć dni z życia” to kolejny wstrząsający film, który zainspirowało prawdziwe życie. Oparty jest na historii Stefano Cucchiego – 31-letniego inspektora budowlanego, zatrzymanego przez policję za drobne przestępstwo narkotykowe. W ciągu kilku dni od aresztowania mężczyzna umiera w szpitalu więziennym, a jego ciało nosi wyraźne ślady przemocy. W główną rolę wciela się znany z „Suburry” Alessandro Borghi, który doskonale oddaje przed kamerą fizyczne i psychiczne wyniszczenie bohatera.
„Porwana pamięć” (2017)
Rodzina 21-letniego studenta wprowadza się do nowego domu. Pewnego wieczora jego utalentowany i powszechnie szanowany brat zostaje porwany. Wraca po 19 dniach, ale nie jest w stanie wyjaśnić, co się z nim działo podczas nieobecności. Czy faktycznie zjawił się w złym miejscu i w złym czasie, czy może ma coś do ukrycia? To jedna z tych propozycji, którą albo przyjmiesz z dobrodziejstwem inwentarza, albo odbijesz się od niej jak od ściany. Prawdą jest, że fabuła „Porwanej pamięci” to materiał na nawet trzy filmy, a kolejne twisty często tłumaczone są poprzez dialogi, a nie obrazy. Mimo to koreański thriller, kryminał i psychologiczna łamigłówka w jednym trzymały mnie w napięciu do samego końca.
„Powrót do marzeń” (1991)
Filmy kultowego Studia Ghilbi goszczą na Netflixie już od dobrych pięciu lat. Jednak o ile „Spirited Away: W kranie bogów”, „Mój sąsiad Totoro" czy „Ruchomy zamek Hauru” to tytuły znane nie tylko zagorzałym fanom anime, o tyle „Powrót do marzeń” pozostaje w cieniu. A szkoda! Film Isao Takahaty opowiada o 27-letniej urzędniczce, która wyrusza z Tokio na krótki urlop do rodzinnych stron. Tam odżywają wspomnienia jej dzieciństwa. W rezultacie otrzymujemy słodko-gorzką opowieść o pamięci i poszukiwaniu siebie, która wzrusza i skłania do refleksji.