1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Rodzicielstwo nie jest dla każdego

Rodzicielstwo nie jest dla każdego

(Fot. Martin Novak/Getty Images)
(Fot. Martin Novak/Getty Images)
Istnieje różnica pomiędzy miłością do dzieci a miłością do roli matki. To są dwa różne uczucia. Pierwsze skupione jest na maleńkiej osobie, natomiast drugie to akceptacja tożsamości matki, która czerpie przyjemność z zadań związanych z nową rolą, z odpowiedzialnością, jaką ona niesie – mówi psycholożka Katarzyna Półtorak.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 10/2025.

Alina Gutek: Mam wrażenie, że presja, żeby kobiety zostawały matkami, jest dzisiaj mniejsza niż kiedyś. Rzeczywiście tak jest?

Katarzyna Półtorak: Widzę to trochę inaczej. Moje pokolenie, milenialsek, takiej swobody wyboru nie miało. Czułyśmy dużą presję kulturowo-społeczno-rodzinną, wpajano nam, że wszyscy powinni mieć dzieci, że to kolejny etap w życiu. Natomiast to, o czym pani mówi, widzę w młodszych pokoleniach, które teraz wchodzą w dorosłość. Oni mają inne podejście do wielu rzeczy, do pracy, kariery, są skupieni na swoim dobrostanie, już tak nie gonią za pieniędzmi. U nas perspektywa pracy, założenia rodziny, urodzenia dzieci znaczyła, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Zetki chcą robić to, co lubią, a nie tylko zarabiać, nie palą się też do zakładania rodzin. Moje pokolenie ma dzieci i my już wiemy, że rodzicielstwo nie jest dla każdego. To nawet nie chodzi o to, że kobiety żałują macierzyństwa, są i takie, ale bardziej chodzi o brak dostępnych innych wzorców. W moim pokoleniu było niewiele wzorców pokazujących, że kobiety mogą żyć inaczej. Albo te wzorce były tak odległe, że nie wiadomo, czy realne. Nieliczne singielki, skupione na sobie, obśmiewano, uważano za mniej wartościowe. Standardowy tekst z życzeniami dla młodych kobiet? Żebyś sobie ułożyła życie, czyli wyszła za mąż, miała dzieci. Ludzie są przyzwyczajeni do takiego wzorca szczęścia. I jak ktoś robi inaczej, to znaczy, że coś mu się nie udało. A młodsze pokolenie widzi już, że można różnorodnie.

Matki z pani pokolenia są chyba jednak bardziej świadome tego, że mogą inaczej wybierać niż ich matki?

Są, chociaż jest duży rozjazd między tym, co mówią, a tym, co robią. Pokolenie matek z mojego pokolenia mówi: musisz się skupić na sobie. Mówiła to już moja mama, ale to było raczkujące podejście, bo w tamtym pokoleniu było dużo walki o przetrwanie, a mało myślenia o swoim dobrostanie. Teraz mamy więcej świadomości innych dróg. Mówimy córkom, że mogą wybierać, chociaż same ciągle jeszcze jesteśmy w dawnych wzorach – szukania partnera, myślenia o dzieciach. Nawet jak już wiemy, że to niekoniecznie dobry pomysł dla nas, to trudno nam jest się z tego wykaraskać. Bo nawet gdy słyszymy od swoich matek, że możemy żyć wartościowo bez dzieci, że nie trzeba się śpieszyć, że można zmieniać zdanie, to widzimy, że tkwią one w kieracie domowo-zawodowym. Czyli słyszymy co innego i widzimy co innego.

Pracuje pani z młodymi matkami. Czy ta rola przytłacza wszystkie inne aspekty ich życia?

Tak, one są bardzo przytłoczone wszystkim, co się wydarzyło. Oczywiście każda z nich miała wobec macierzyństwa jakieś oczekiwania, wyobrażenia. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że nie ma kobiet, którym spełniłyby się wszystkie te oczekiwania. Bo oczekiwania sobie, a życie sobie. Wydawało nam się: co to za problem, że niemowlę nie śpi, wystarczy wyjść z nim na spacer. Ciężko sobie wyobrazić, na czym polega trud bycia w nieustannej czujności. Ojcowie są teraz dużo bardziej zaangażowani, i super, ale na początku są w domu na stałe co najwyżej miesiąc. Dlatego we wczesnym macierzyństwie jest dużo poczucia samotności, co bywa dla młodych matek pewną nowością, czymś, czego się nie spodziewały. No bo siedzą zamknięte w domach, w nuklearnych, malutkich rodzinach i czekają, aż mąż wróci z pracy i będą miały z kim porozmawiać.

Kochają dziecko, ale nie lubią uwiązania w domu, nie lubią tej swojej nowej tożsamości?

To, co bardzo ważne, a o czym się nie mówi, to różnica pomiędzy miłością do dzieci a miłością do roli matki, to są dwie różne rzeczy. Gdybyśmy głośniej o tym mówili, to kobieta w ciąży zdawałaby sobie z tego sprawę i nie miałaby tak dużo poczucia winy, które potem się u niej pojawia w związku z tymi trudnymi emocjami. Nie tego się spodziewała. Bo miłość do dziecka to miłość do tej maleńkiej osoby, a miłość do roli to miłość do tego elementu mojej tożsamości, która czerpie przyjemność z zadań związanych z nową rolą, z odpowiedzialnością, jaką ona niesie.

Może macierzyństwo na początku jest trudne dlatego, że nas zatrzymuje i konfrontuje ze sobą?

Konfrontuje nas także z naszym dzieciństwem. Przypomina, co same dostałyśmy albo czego nie dostałyśmy. W takim sensie dzieci dotykają naszych wrażliwych miejsc. Dzięki macierzyństwu możemy przeżyć jeszcze raz własne dzieciństwo. Czyli z jednej strony pooglądać sobie to, do czego nie miałyśmy dostępu, jak byłyśmy małe, ale z drugiej strony – przeżyć emocjonalnie jego kawałki. Jeśli te kawałki nie były zaopiekowane, to one nam się odzywają czasem w sposób intensywny – złością, frustracją, bezsilnością. Nie wiemy, co z tymi emocjami zrobić, bo naszymi dziecięcymi nikt się nie zajmował. Nie umiemy czytać sygnałów z ciała dotyczących zmęczenia, wyczerpania, a potem wypalenia macierzyńskiego. Patrzymy na swoje matki zmęczone pracą, domem i odpowiedzialnością. To dlaczego my mamy mieć lepiej? Nie było dotychczas narracji, że matka jest ważna jako osoba, ona znikała pod tożsamością matki.

To znaczy?

Bardzo istotne jest, by zauważyć, że można kochać swoje dzieci i być zmęczoną, czasem sfrustrowaną, rozczarowaną. I że to wszystko jest okej. Natomiast miłość do roli matki to jest odnalezienie się w tej roli, akceptacja tego wszystkiego, co ona niesie. A tam jest dużo rzeczy, które niespecjalnie nam się podobają.

Matki przerywają karierę, lądują w domu, więc może w związku z tym spada ich poczucie własnej wartości i dlatego nie odnajdują się w tej roli?

To, że się nie odnajdują w tej roli, nie znaczy, że mają niestabilne poczucie własnej wartości. Bardziej chodzi oto, że mają mało świadomości, dlaczego wybrały macierzyństwo. Czy dlatego, że naprawdę chciały mieć dziecko, że to było dla nich superważne, żeby dać komuś życie? Czy dlatego, że wszyscy w rodzinie mają dzieci i czułyby się trochę wykluczone, gdyby nie miały? Czy może dziecko jest według nich ważne dla związku i kiedyś będzie jego spoiwem? Przekonania, dla których mamy dzieci, są różne i najczęściej nie jesteśmy ich świadome. Potrzeba przynależności do grupy jest też powodem, dla którego decydujemy się na dzieci – no bo nie będę jedynym bezdzietnym dziwakiem.

Czytaj także: Matka Polka się buntuje. Współczesne matki nie chcą siedzieć cicho!

Co da uświadomienie sobie tego powodu?

Kiedy go poznam, a na dodatek uświadomię sobie, że może być mi trudno odnaleźć się w tej roli, ale nie dlatego, że jestem złą mamą, tylko po prostu ta rola jest trudna na tym etapie – będę jako matka mniej rozczarowana. Pamiętajmy, że nie zawsze będzie tak samo trudno. Są matki, które odnajdują się lepiej jako mamy maluchów, inne jako mamy dzieci w wieku szkolnym, a jeszcze inne – gdy dzieci stają się partnerami do rozmowy.

Zatem jeśli nam trudno na jakimś etapie, to nie znaczy, że tak musi być zawsze. Ale zawsze warto przyznać się do tego, że obowiązki związane z opieką nad niemowlakiem mnie wyczerpują, są nudne, że czegoś mi brakuje. Dla kobiet niefajny, wstydliwy kawałek. Ale warto to nazwać. To, że czegoś mi brakuje, nie znaczy, że się nie nadaję albo że dziecko będzie nieszczęśliwe z taką matką. Bo jak potrafię nazwać moje niezaspokojone potrzeby, to otwiera mi się obszar wpływu i mogę coś z tym zrobić. Gdy brakuje mi towarzystwa, umówię się na spacer z inną mamą. Gdy mam niedosyt wspólnotowości z moim partnerem, mogę o tym z nim pogadać. Kiedy jednak mówię, że jest mi źle i potrzebuję wsparcia, to on może nie rozumieć, czym ono jest – czy chodzi o to, żeby przynieść kwiaty, czy wziąć dziecko na spacer, czy o to, żeby zabrać mnie do kina.

Kobiety nie mówią otwarcie o trudnościach?

Nawet na sesjach terapeutycznych przychodzi im to z oporami, ale w końcu pada to zdanie: „Jak nudna jest zabawa z dzieckiem na dywanie”. To ważny moment, bo prowadzi do akceptacji i znalezienia rozwiązania: nie będę się o to obwiniać, tylko zobaczę, co mogę zrobić. Rozróżnienie między miłością do dziecka i do roli jest ważne, bo nie uderza w kobietę, tylko odnosi się do jakiegoś jej kawałka. Rodzi pytanie: co jest kręgosłupem mojego macierzyństwa? Mogę obudować je wokół różnych rzeczy: wokół bycia opiekuńczą, dostępną, poświęcającą czas, czyli bycia mamą znaną mi z poprzednich pokoleń, która nie ma swojego życia, tylko jest cała dla dziecka. Albo mogę zobaczyć wartość w tym, że mam kawałek siebie, więc uczę swoje dzieci na swoim przykładzie, że macierzyństwo nie polega na tym, że stawiam się na ostatnim miejscu, znikam, tylko na tym, że robię sobie miejsce w życiu. Wtedy dużo łatwiej będzie mi pożegnać swoje dzieci, kiedy wyfruwają z gniazda, bo nie zostaję z niczym.

Dużo kobiet ma problem ze swoimi matkami, które wiszą na nimi, żyją ich życiem. Często mają małe dzieci i starzejących się rodziców, nie wiadomo, kim się zajmować. Gdyby ich matki się nie poświęcały, to nie byłoby tego problemu, bo one miałyby swoje życie. Dzieciom dużo łatwiej opiekować się kimś z miłości, a nie dlatego, by nie mieć poczucia winy.

Mamy wpojone, że powinnyśmy stawiać rolę matki na pierwszym miejscu.

Tak, w naszej kulturze kobieta definiowana jest przez role opiekuńczo-ofiarne: matki, córki. A to z kolei konstytuuje sposób naszego myślenia o sobie: jeżeli nie chcę zajmować się kimś, to znaczy, że jestem mało empatyczna, niewdzięczna. Synowie idą w świat, a córki bardzo często zostają w roli opiekunek rodziców. A właściwie dlaczego? Syn przecież tak samo może się nimi zająć.

Jak to myślenie o sobie zmienić?

Na warsztatach proponuję następujące ćwiczenie: wypisujemy swoje tożsamości, rysujemy koło, dzielimy je na kawałki jak tort i każdy przypisujemy innej tożsamości. Widzimy wtedy, jak one się rozkładają. Bardzo często tożsamość matki staje się wiodąca, z różnych względów – bo na przykład nasłuchałyśmy się, że dziecko jest najważniejsze, bo nie mamy innych wzorców, ale też nie chcemy pokazać, że pragniemy czegoś innego, żeby nas nie wykluczono. W tym ćwiczeniu chodzi o zauważenie, że oprócz tego, że jestem matką, mogę być córką, siostrą, podróżniczką, naukowczynią. I jak mam to czarno na białym narysowane, to widzę, że ode mnie zależy, jak te proporcje ułożę. To ćwiczenie robimy dwuetapowo: najpierw rysujemy, jak jest, a potem – jak chciałybyśmy, żeby było. Wtedy widać rozbieżności, warto zastanowić się nad ich przyczynami.

Czytaj także: „Za bardzo kocham to dziecko, którego nie mam, żeby sprowadzić je na świat”. O pokoleniu, które wybiera życie bez dzieci, rozmawiamy z Katarzyną Tubylewicz

Część młodych matek nie myśli o sobie, swojej przyszłości, o tym, że kiedyś zapłacą za stawianie siebie na końcu.

Myślę, że zawsze płacimy za swoje wybory jakąś walutą. Część kobiet, która nie buduje kariery i często – nieświadomie – chowa się za tą rolą – płaci walutą niespełnienia zawodowego. A te, które zostawiają dziecko pod opieką niani albo oddają do żłobka i idą do pracy – płacą z kolei poczuciem winy, komentarzami, że są egoistkami. Dobrze wiedzieć, że nie ma tak, że nic się nie płaci. Często proponuję, żeby kobiety wypisały swoje matczyne obowiązki. Piszą: karmić, przewijać, zapewniać poczucie bezpieczeństwa, pokazywać, jak regulujemy emocje, przypilnować edukacji. Pytam: a gdyby na przykład pokazać dziecku, jak spełniam marzenia, żeby wiedziało, jak to się robi? Albo jak stawiam granice i nie odbieram telefonu? Albo jak pomieścić swoją siłę i słabość? Czyli jak korzystać ze swojej asertywności, odwagi, ale też nie rezygnować ze swojej delikatności? Bo to się da pomieścić! Można pokazać dzieciom, jak podnosić się po porażce, jak sobie radzić ze złością.

To leży też w interesie dzieci.

Tak, bo jeżeli naszym zachowaniem pokażemy, że macierzyństwo to poświęcanie się, stawianie się na ostatnim miejscu, to córki będą robić to samo.

Z pokolenia na pokolenie powielamy ten szkodliwy wzór. Musimy wreszcie powiedzieć: stop, będziemy robić inaczej, sama wybiorę, jaką matką chcę być. Prawdopodobnie spotka się to z wykluczeniem, z oceną, ale jeżeli będziemy świadome, po co to robimy – żeby zatrzymać pewien schemat i nie przekazywać go dzieciom – wtedy jest szansa, że znajdziemy w sobie siłę i odwagę, żeby tego dokonać.

Nowy wzór trzeba przekazywać także chłopcom?

Tak, bo jak kiedyś usłyszą od partnerki, że ona idzie na tańce, to będą wiedzieli, że to jest okej, ponieważ mama też tak robiła. Tak wychowane dzieci będą wiedziały, że mają do wyboru dużo dróg i każda z nich jest wartościowa, że mogą decydować, zmieniać zdanie. Naprawdę można przedefiniować to, czym jest macierzyństwo. I to nie będzie gorsze macierzyństwo, tylko inne, nieobarczone ciężarem i trudem. Jestem matką, ale mogę być też psycholożką, hodowczynią psów i wszystko to da się pomieścić. Mogę raz przeznaczać więcej czasu dla dzieci, innym razem na pracę. To świadczy o zaufaniu do siebie, które jest elementem poczucia własnej wartości. Można po nie sięgać w trudnych sytuacjach: aha, już raz zastanawiałam się, co zrobić, i znalazłam rozwiązanie, więc i tu znajdę. Zaufanie do siebie to w macierzyństwie podstawa.

Katarzyna Półtorak, psycholożka, twórczyni projektu „Mama ma moc!”. Wspiera kobiety w budowaniu zaufania do siebie w macierzyństwie, relacjach i zmianach życiowych. Autorka e-booków: „Nie krzycz – słuchaj” i „Jak odzyskać siebie po urodzeniu dziecka?”. Prowadzi sesje i warsztaty online. Mama Karoliny i Antoniny.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE