1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Rodzice
  4. >
  5. Psycholożka: „To nie dzieci nas potrzebują. To my ich – żeby przypomnieć sobie, kim naprawdę jesteśmy i co kochaliśmy, zanim dorośliśmy”

Psycholożka: „To nie dzieci nas potrzebują. To my ich – żeby przypomnieć sobie, kim naprawdę jesteśmy i co kochaliśmy, zanim dorośliśmy”

Dzieci pozwalają nam ponownie przejść przez własne kryzysy rozwojowe i znowu doświadczyć tego, co nie jest domknięte. Czasem to będzie walka o autonomię, a czasem powrót do dawnych pasji. (Fot. Oleg Breslavtsev/Getty Images)
Dzieci pozwalają nam ponownie przejść przez własne kryzysy rozwojowe i znowu doświadczyć tego, co nie jest domknięte. Czasem to będzie walka o autonomię, a czasem powrót do dawnych pasji. (Fot. Oleg Breslavtsev/Getty Images)
Z dziećmi mamy odwagę robić to, na co sami byśmy się nie zdecydowali, sądząc, że to niby dla nas – takich dorosłych i racjonalnych – zbytek albo strata pieniędzy. A tak odkrywamy aquaparki, jazdę konną, stare zamki. Piszę o sferze poznawczej, ale przecież dzięki dzieciom pogłębiamy również kontakt z emocjami, często też z ich powodu decydujemy się na terapię, która tak naprawdę jest dla nas – zauważa nasza felietonistka Urszula Sołtys-Para.

Ciekawa jestem, czy jesteście raczej z tych, którzy często wzdychają: „jest już za późno”, czy z tych, dla których „nigdy na nic nie jest za późno”. W moim odczuciu niewiele pociągów odjeżdża bezpowrotnie, wiele tematów możemy przepracować po czasie, zmienić decyzje, zawód, miejsce zamieszkania, relacje. Całe życie możemy się uczyć i nabywać kolejne kompetencje, zaciekawiać i odkrywać nowości. Jeśli tylko chcemy. I myślę sobie, że często to dzieci mogą nas inspirować; one dają nam szansę na rozwój, na uzupełnienie luk, które się pojawiły, na wyprostowanie tego, co skrzywił nam świat, na odkrycia, których nie dokonaliśmy, bo – być może – nie zdążyliśmy albo w przeszłości nie mieliśmy ku temu okazji.

Razem z córką

Piszę o tym, ponieważ zachwycam się niemożebnie, jak to dzięki mojej córce zbliżam się na nowo do teatru. W studenckich czasach, gdy mieszkałam w Krakowie, często bywałam w teatrze. Pracowałam nawet przez jakiś czas w dziale organizacji widowni (taka dodatkowa praca dla studentów), dzięki czemu mogłam różne spektakle oglądać po kilka razy, i to bez kupowania biletu, co – jak wiadomo – dla studenckiej kieszeni ma znaczenie. Dziś moja córka, jeszcze licealistka, co rusz odkrywa nowe spektakle, czyta stare dramaty, jeździ na festiwale i namawia mnie i męża do wyjścia na sztuki, na które być może sami byśmy się nie zdecydowali pójść. To dla mnie o tyle istotne, że w życiu alternatywnym chciałabym być reżyserem teatralnym.

Teatr to dla mnie najwyższa forma sztuki; integruje literaturę, poezję, muzykę, malarstwo, taniec, śpiew – wszystko. Kiedy moja córka miała trzy lata i zobaczyła w krakowskim teatrze Groteska piękną marionetkową adaptację „Kopciuszka”, totalnie oniemiała. Widziałam w niej taki zachwyt, jakby otarła się o absolut. Być może wtedy obudziła się w niej ta iskra. A potem jeździłyśmy na różne przedstawienia dla dzieci, lepiej lub słabiej zrealizowane (niespełniony reżyser odzywał się czasem we mnie i pozwalał sobie na ocenę). Teraz ona jako 16-latka czasem jeździ już sama lub ze znajomymi, bo ja nie zawsze nadążam, również mentalnie. Jednak to dzięki córce dowiaduję się o różnych nowościach.

Nie wiem lepiej

Zwracam na to uwagę, ponieważ zderzam się nieraz z podejściem, jakoby to „rodzice wiedzieli zawsze lepiej”. Na polu technologii chyba już wszyscy się przekonali, że jednak młodzi radzą sobie szybciej i sprawniej, i to u nich wsparcia szukają rodzice oraz dziadkowie. No ale nie samymi technologiami świat stoi, więc myślę sobie, do czego jeszcze mogą inspirować nas dzieci. Ja przy córkach pouczyłam się trochę jeździć konno, ponieważ kiedy zawoziłam je na lekcje, to w końcu sama zdecydowałam się podjąć naukę (skoro już miałam czekać w tej stadninie, gdzie nie było przytulnej kawiarni, aby z książką przycupnąć). Podobnie było z lekcjami pływania.

Z dziećmi mamy odwagę robić to, na co sami być może byśmy się nie zdecydowali, sądząc, że to niby dla nas – takich dorosłych i racjonalnych – zbytek albo strata pieniędzy. Doskonale wiemy, że sami nie znaleźlibyśmy wystarczająco przekonującej motywacji. Uświadamiam sobie, że nigdy w dzieciństwie nie miałam okazji być w planetarium ani w ogrodzie botanicznym – dopiero z własnymi dziećmi się wybrałam. Wszelkie wesołe miasteczka (jak ktoś lubi), filmy animowane, aquaparki – często odkrywane są dopiero przy okazji wizyt z własnymi dziećmi. Dołączyć możemy do tego zwiedzanie zamków, pałaców, muzeów.

Piszę o sferze poznawczej, ale przecież dzięki dzieciom pogłębiamy również kontakt z własnymi emocjami albo rozpoznajemy nowe. Niejednokrotnie to one motywują rodziców do podjęcia terapii, kiedy ci zauważają u siebie nadmiarowy lęk o dziecko czy niepohamowaną złość. Może być i tak, że dziecko „nieświadomie” przyprowadza rodziców do terapeuty, ponieważ to ono odczuwa te trudne emocje i rodzice szukają wsparcia dla niego, a przy okazji dla siebie. Dzieci dają nam szansę na przechodzenie jeszcze raz przez własne kryzysy rozwojowe, powtórne doświadczanie tego, co nie jest domknięte. Czasem to będzie walka o autonomię, a czasem powrót do przerwanych pasji.

W rodzinnym systemie

W systemowej terapii rodzin często zwracamy uwagę na to, co działo się w życiu rodziców, gdy mieli tyle lat, ile aktualnie mają ich dzieci, z którymi przyszli na terapię. Gdy rodzice zgłaszają się z nastolatkami sprawiającymi tak zwane (szeroko i oględnie) trudności wychowawcze, badamy, czy jako dzieci mogli się zdrowo separować i budować autonomię na etapie dorastania. Czy mogli wyrażać swoje zdanie, czy było ono szanowane?

Nastolatki często budzą w rodzicach pytania dotyczące własnej egzystencji, celu i sensu, skłaniają do rewidowania dotychczasowego stylu życia – zauważmy, że nieraz rodzice nastolatków to osoby w wieku 40 plus, przeżywające tak zwany kryzys wieku średniego. Nastolatki, szukając sensu dla siebie, uaktywniają podobne pytania w rodzicach – idziemy wszak równolegle, jesteśmy w systemie rodzinnym połączeni. Gdy dorośli zgłaszają się z dwu- i trzylatkami, które się złoszczą i ta złość niepokoi rodziców, to oczywiście przyglądamy się, jak to jest ze złoszczeniem się u rodziców. Na co oni się złoszczą i jak? A jak mogli wyrażać swoją złość w dzieciństwie? Czy w ogóle mogli? A gdzie teraz mieszka ich złość? I tak poznawanie złości prowadzi do oswajania tejże, a dziękować należy dziecku, które zadbało o rodzinę (oczywiście nieświadomie), dając rodzicom szansę na rozwój.

Podobne pytania pojawiają się w obszarze wszelkich lęków, zazdrości o rodzeństwo, rywalizacji czy ambicji w szkole – tu także dzięki dzieciom możemy się zatrzymać przy sobie, by pogłębić wgląd, wiedzę o sobie i swojej historii. A kiedy oswoimy własne niepokoje, to napięcie mija i łatwiej jest pomóc dziecku.

Wewnętrzne dziecko

A jeżeli ktoś nie ma dzieci? Nawet siostrzeńców, uczniów czy podopiecznych, z którymi mógłby odkrywać świat na nowo z ich perspektywy? Wtedy ma w sobie – zawsze i wszędzie – swoje wewnętrzne dziecko! Taki swój kawałek – powołując się na analizę transakcyjną Erica Berne’a, wedle której funkcjonują i współgrają w nas części rodzicielskie, dziecięce i część dorosła. I ja tu teraz o tej dziecięcej, która także zasługuje na uznanie, na usłyszenie, na opiekę.

Może warto czasem się zatrzymać i zapytać tej części w nas samych, za czym tęskni. Może warto zadać sobie pytania: co lubiłam czy lubiłem w okresie dzieciństwa i młodości, a dawno tego nie robiłam czy nie robiłem? Może to było śpiewanie, może jedzenie waty cukrowej („wiem, że niezdrowa, no wiem przecież” – powie głos rodzica w nas, ale my posłuchamy jednak tym razem wyjątkowo tej dziecięcej części), może jazda na wrotkach, może czytanie komiksów, może spanie w lesie pod gołym niebem albo wspinanie się po drzewach i skałach?

Nie mam na myśli regresu do wcześniejszego etapu życia i utknięcia w celu unikania rozwoju i odpowiedzialności, ale uwzględnienie tej części w naszym systemie wewnętrznym. Zachęcam do spotkania się z tym, co kiedyś było źródłem energii i radości, aby sprawdzić, jak to jest teraz. Czy aby na pewno się zdezaktualizowało (bo może być i tak), czy może jednak nadal pulsuje w tym obszarze życie?

Iluż dorosłych uwielbia bawić się klockami Lego, rysować albo układać puzzle – znajdują przyzwolenie na te aktywności w towarzystwie dzieci, ale przecież można zajmować się tym wszystkim i bez nich! Nasze wewnętrzne dziecko także ma prawo do rozrywki i oderwania się od innych ról. Ważna jest równowaga i adekwatność, kiedy dochodzą do głosu poszczególne części nas samych. Każda zasługuje na swój czas i przestrzeń dla siebie.

I tego życzę wam tym razem – gotowości na poszukanie w sobie ukrytych części z przeszłości, spotkania się z nimi i usłyszenia, do czego nas mogą zainspirować.

Urszula Sołtys-Para, psycholożka i psychoterapeutka ericksonowska. Prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną w Tychach – pracuje z osobami dorosłymi i rodzinami. Autorka poradników dla rodziców i książki „Przebodźcowani. Szukając siebie w świecie nadmiaru”. Współautorka podcastu „Wspólne słowa”, w którym razem z Anną Dankowską popularyzuje wiedzę z zakresu psychologii.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE