„Zrozumiałam, że wbrew temu, co wmawia nam popkultura, to nie idealny wzorzec, ale różnorodność czyni nas wyjątkowymi” – mówi fotografka Natalia Miedziak-Skonieczna, autorka cyklu „Ciałobrazy”.
W ciągu ostatnich trzech lat sfotografowałaś setki nagich ludzi. Skąd ta fascynacja?
Odkąd pamiętam, denerwowały mnie ubrania moich modeli, bo odciągały uwagę od tego, co najważniejsze. Na studiach magisterskich pisałam pracę poświęconą fotografii aktu i wtedy pierwszy raz pomyślałam, by zacząć cykl własnych zdjęć cielesnych, ale ciągle odkładałam jego realizację. Fotografia wypełniała wtedy moje życie wyłącznie jako praca. Miałam dużo reporterskich zleceń, ale byłam coraz bardziej sfrustrowana, że te zdjęcia nie są tak dobre, jak bym chciała, że nie jestem zauważana. Brakowało mi wolności tworzenia, czyli tego, co wciągnęło mnie do świata fotografii. Przekułam pasję w pracę i nagle zorientowałam się, że to już nie to samo, fascynacja uleciała. Dlatego w 2017 roku napisałam szkic projektu „Powrót do domu”, który miał być dla mnie ponownym spotkaniem ze sobą, ale też z naturą, od której się oderwałam. Kiedy teraz czytam to, co napisałam pięć lat temu, widzę, że mój cykl „Ciałobrazy” jest wiernym odwzorowaniem tej koncepcji, choć wtedy jeszcze nie wierzyłam, że ktokolwiek będzie chciał stanąć nago przed obiektywem mojego aparatu.
(Fot. Natalia Miedziak-Skonieczna)
Kto był pierwszy?
W tamtym czasie oprócz reportażu fotografowałam również sportowców. Tak spotkałam Agnieszkę, której opowiedziałam o swoim pomyśle na cykl nagich fotografii. Natychmiast chciała wziąć w tym udział, ale ja, świeżo po przeprowadzce z Torunia, nie czułam się jeszcze zbyt swobodnie w topografii Warszawy. Jedynym znanym mi miejscem, w którym mogłabym sfotografować nagą kobietę, nie wzbudzając sensacji, był Las Bielański. Wydawało mi się, że o piątej rano nie będzie tam zbyt wielu ludzi. W nocy przed naszym spotkaniem przyszła burza, temperatura mocno spadła, było szaro i buro, paskudnie. Chciałam odwołać to spotkanie, ale Aga była zdeterminowana. Wpadłam w lekką panikę, bo nie miałam żadnego awaryjnego pomysłu na tę sesję, a w pracy lubiłam działać według starannie przygotowanego schematu. Tu wszystko wymknęło się spod kontroli. Pierwszy raz odpuściłam więc oczekiwania i postanowiłam zobaczyć, gdzie mnie to zaprowadzi.
A tymczasem doprowadziło cię do galerii Flow Art House w warszawskiej Fabryce Norblina, gdzie do końca sierpnia można było oglądać wystawę Twoich zdjęć.
Najpierw jednak razem z nagą Agnieszką wylądowałam w zimnym lesie pełnym komarów, błota i biegaczy. Nie byłam zadowolona z tej pierwszej sesji, ale kiedy wróciłam do domu i zgrałam zdjęcia na komputer, nagle zobaczyłam, że coś pięknego się z nich wyłania. Szybko zrobiłyśmy powtórkę. Zaczęłam traktować nasze wyprawy jako cykl eksperymentów, przestałam planować, zaczęłam ufać, płynąć z prądem. Im więcej zdjęć publikowałam w social mediach, tym więcej chętnych się do mnie zgłaszało. W rezultacie w ciągu pierwszego roku zrealizowałam ponad 30 nagich sesji. Dziś na mojej facebookowej grupie „Chcę biegać nago po łące”, gdzie ogłaszam czas i miejsce kolejnych spotkań, jest prawie 500 ochotników. Nie mogę już tego zatrzymać, czuję, że cały bagaż twórczy, który przez te wszystkie lata nosiłam, nagle został rozpakowany. Dzięki „Ciałobrazom” wróciłam do źródła, do momentu, w którym zakochałam się w fotografii. Ten projekt to zapis mojej drogi do domu, ale także drogi tych osób, które biorą w nim udział. Pod tymi obrazkami kryje się masa pięknych historii.
O czym one opowiadają?
Przede wszystkim o zmianie patrzenia na ciało. Z wieloma osobami utrzymuję kontakt po zdjęciach i obserwuję, jak to wydarzenie w nich ewoluuje, bo to wbrew pozorom nie jest tylko jednorazowy incydent. Przed publikacją zawsze pytam swoich modeli o zgodę na pokazanie zdjęcia szerszej publiczności. Niby każdy z nich wcześniej wie, że taki jest cel tej sesji, ale chcę mieć pewność, że nikogo nie skrzywdzę. I bywa, że niektórzy nie są jednak gotowi, by ich nagie zdjęcia ujrzały światło dzienne, ale część z tych osób po kilku miesiącach zmienia zdanie.
(Fot. Natalia Miedziak-Skonieczna)
Akceptacja ciała to proces, którego nie da się przyspieszyć. Trzeba przejść całą drogę dookoła, by móc wrócić do najbardziej komfortowego miejsca. Dzięki temu projektowi mam szansę obserwować ludzi w tej podróży. Ale są to też historie o doświadczaniu natury w zupełnie nowy sposób, bo przecież ubranie nas od niej oddziela. Kiedy nagle można całym ciałem chłonąć promienie słoneczne, poczuć deszcz albo położyć się na mokrej trawie – to jest to naprawdę kosmiczne przeżycie, które totalnie zmienia podejście do życia.
Gdzie znajdujesz miejsca, w których kilkanaście nagich osób może czuć się swobodnie?
Najczęściej to podwarszawskie okolice, które wybieram z mapy satelitarnej Google. Czasem jadę obejrzeć lokacje wcześniej przed zdjęciami, ale zazwyczaj zdaję się na los, lubię ten element zaskoczenia. Choć na przykład zdjęcie „Sierść”, które można zobaczyć na wystawie, powstało w samym centrum Warszawy. W pewien deszczowy sierpniowy poranek w trawie przed Centrum Nauki Kopernik ułożyło się sześć nagich kobiet, a ja uchwyciłam ten moment z rampy budynku.
Podczas sesji niczego nie aranżuję, nikogo nie ustawiam, to nie jest akt kreacji, lecz intuicyjne podążanie. Pytam swoich modeli, co chcieliby zrobić, pozwalam im dowolnie eksplorować przestrzeń, zanurzyć się w przyrodzie całym ciałem. To szansa na uwolnienie się z konwenansów i kontekstów, spotkanie z prawdziwymi ludźmi i przede wszystkim z samym sobą.
Czy to właśnie pod wpływem tych doświadczeń opublikowałaś rok temu na Instagramie list, w którym piszesz: „Ciało moje – wybacz mi, że na wiele lat przestałam Cię kochać, mimo że potrafiłam kochać inne ciała. Zapomnij mi, że karmiłam Cię źle i mimo jasnych sygnałów robiłam Tobie wbrew. Nie pamiętaj mi nadmiernych oczekiwań, sprawdzania Twoich granic, niedostrzegania cudownych właściwości regeneracji. Wybacz mi obgryzione w stresie skórki, podrapane ze złości uda, przyciasne spodnie, mordercze treningi”?
Praca przy „Ciałobrazach” działa na mnie oczyszczająco, jak spacer po lesie. Kiedy wchodzisz do lasu, nie oczekujesz, że każde drzewo będzie wyglądało tak samo. Fotografując tysiące nagich ciał, zrozumiałam, że wbrew temu, co wmawia nam popkultura, nie idealny wzorzec, ale różnorodność czyni nas wyjątkowymi. Za każdym razem kiedy wracam do domu po zdjęciach, czuję się wolna, mam poczucie, że nic nie muszę. Wcześniej, zanim zaczęłam projekt, nakarmiona obrazami wyretuszowanych ciał, miałam poczucie, że wszyscy wyglądają idealnie, tylko ze mną jest coś nie tak. Kiedy robiłam pierwsze grupowe zdjęcie nagich kobiet, zachwyciło mnie to, że każda z nich była inna, a wszystkie tak samo piękne. To nagle odczarowało także moje ciało. Po zdjęciach rozebrałam się i razem z dziewczynami pływałam nago w strumieniu.
Szybko pozbyłaś się wstydu przed nagością?
Na początku go czułam, ale później odkryłam, że bardziej zaczyna mnie krępować to, że jestem ubrana, gdy wszyscy wokół są nadzy. Niesamowite jest obserwowanie masy rozebranych ludzi, kiedy nagle zatraca się indywidualność i tworzy grupowa nagość. Nie ma kobiet i mężczyzn, są po prostu ludzie. Ta wielość i różnorodność ciał wyzwala. Czasem, by poczuć się częścią grupy, sama częściowo się rozbieram. Ten projekt to nieustające pozbywanie się kolejnych warstw i blokad. Najwięcej nauczyły mnie kobiety, które przychodziły na sesje z totalną wolnością w ciele, mimo iż nie mieściło się ono zupełnie w kanonach współczesnego piękna. Dzięki nim odkryłam, jak ogromny wpływ na wygląd i postrzeganie ciała ma to, jak my same się w nim czujemy. Niesamowicie piękna jest ekspresja wolnego ciała, które nie boi się oceny, nie wstydzi. I nie ma to nic wspólnego z bezwstydnością, to kwestia akceptacji i miłości własnej. Chciałabym odkryć w sobie taką jakość.
Wciąż masz z tyłu głowy narzucane wzorce? Pokusę, by dążyć do ideału?
Jeśli zwiniesz w rulon kartkę papieru i będziesz ją tak trzymać przez 30 lat, to później, żeby leżała gładko, musisz ją cały czas dociskać ręką. Jeśli zabierzesz dłoń, kartka znów się zwinie. Każdy brak uwagi sprawia, że wdrukowane mechanizmy i wzorce wracają. Dla mnie te sesje są jak dawka przypominająca, o co tak naprawdę chodzi w tej naszej cielesności. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie mam już w sobie nawet grama oczekiwań co do własnego wyglądu. Chcę dbać o ciało z miłości do niego, a nie z niechęci, że nie jest ono takie, jak bym chciała.