1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

„Depresja jest jak bagno – im dłużej się w nim siedzi, tym trudniej się wydostać”. Aleksandra Chmielewska i jej osobista historia wychodzenia z choroby

Aleksandra Chmielewska (Fot. archiwum prywatne)
Aleksandra Chmielewska (Fot. archiwum prywatne)
„Ciało jest bardzo fair – daje znaki: coś nas zaczyna pobolewać, sen nie jest dobry, apetyt szwankuje. A my przymykamy oko, łykamy tabletki. I tak dzień za dniem” – opowiada Aleksandra Chmielewska, autorka książki „Niewypowiedziane”, w której w przejmujący sposób opisuje swoją trudną walkę z depresją.

Zdania są podzielone, są tacy, którzy mówią, że depresję można wyleczyć, inni, że ją da się tylko zaleczyć. Jak Ty myślisz o swojej chorobie?
Mam przekonanie, że to choroba, która w jakimś stopniu zostaje z nami na zawsze. Jest we mnie strach, że wróci. I raczej się go już nie pozbędę. Ale zdobyłam już też wiedzę, która pozwala mi wierzyć, że nawet jeśli wróci, da się ją pokonać, znowu zaleczyć. A ta wiedza, według mnie, znaczy wiele, jest kluczowa.

Ktoś powiedział mi ostatnio, że jest w czarnym dole i już nie ma siły się z niego wyczołgać. Rozumiem doskonale. Bo kiedy w tym czarnym dole jesteśmy, to jego długie, wysokie ściany blokują widok na wszystko, co jest wokół. Leżysz tam i nie masz świadomości, że gdzieś na górze jest światło. Ono tam nie dochodzi, więc nie masz żadnej nadziei. Dlatego powiedziałam, że świadomość płynąca z doświadczenia, że to światło jednak jest, znaczy bardzo dużo.

Chcesz powiedzieć, że depresja, a raczej wychodzenie z niej najtrudniejsze jest za pierwszym razem?
Ciężko jest za każdym razem, mnie za drugim razem też było bardzo trudno, ale ten „drobiazg” w postaci doświadczenia, jest na wagę złota. To dało mi dużo siły; nawet kiedy czytałam skończoną już książkę, ciężko było mi uwierzyć, że to, co na kartkach, to moja historia, dziwiłam się, że udało mi się przez to przejść.

A może wreszcie, pierwszy raz w życiu, poczułaś się dumna?
Tak, poczułam dumę. I rzeczywiście to dla mnie nieznane uczucie. Podobnie jak to, że jestem silnym człowiekiem, silną kobietą.

Powiedziałaś o wiedzy dotyczącej istnienia światła na końcu tunelu, ta daje wiele. A czy wiedza daje też szansę na to, by może zareagować szybciej, bo rozpoznaje się symptomy zbliżającego się nawrotu?
Na pewno coś w tym jest. Widzę różnicę między moim pierwszym epizodem depresji, który – jak oceniam z perspektywy czasu – ciągnął się wręcz latami, zanim trafiłam na leczenie, a drugim. W tym drugim przypadku rzeczywiście zdecydowanie szybciej wychwyciłam sygnały ostrzegawcze. Prędzej zareagowałam.

Dziś jestem zdecydowanie bardziej wyczulona na różne symptomy. To jedno, ale drugie, chyba jeszcze ważniejsze, nauczyłam się dbać o siebie.

Czyli jak?
Pozwalam sobie na odpoczynek. Łatwiej mi przychodzi stawiać granice, gdy widzę, że mój poziom energii bardzo spada. Staram się nie przekroczyć punktu krytycznego, bo już wiem, że potem ciężko wrócić do równowagi. Nauczyłam się w jakimś stopniu czytać siebie i działać w zgodzie ze sobą, a nie przeciwko sobie, jak przez dużą część życia.

Myślę, że podobnie robi wielu z nas. Nie mamy doświadczenia, o którym mówisz, i każdego dnia naginamy się, przekraczamy swoje granice, na zasadzie: „To i to muszę jeszcze zrobić, bo szef oczekuje, bo to da mi szansę na awans, bo dzięki temu dorobię, bo dziecko mnie potrzebuje, bo przyjaciółka ma kłopoty, bo rodzicom trzeba pomóc... Odpocznę później, w wolnej chwili”.
Nie chcę nikogo straszyć, ale nigdy nie wiemy, kiedy korek wyskoczy. Takie chroniczne nadużywanie siebie może skończyć się bardzo źle. I to będzie jeden moment, chwila, kiedy znajdziemy się, dla nas niby nagle, już po „drugiej stronie”. Mówię „niby nagle”, bo na to oczywiście zwykle pracuje się latami, nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie cierpienie sprawiamy sobie codziennymi drobiazgami, tą pogonią, by sprostać wszystkim zadaniom.

Ktoś mi kiedyś powiedział słowa, które bardzo do mnie trafiły – że depresja to ostatni krzyk ciała o ratunek. Ciało jest bardzo fair – daje znaki: coś nas zaczyna pobolewać, sen nie jest dobry, apetyt szwankuje w jedną czy drugą stronę. A my przymykamy oko i podpieramy się łokciem. I tak dzień za dniem. Ciało daje znak, pokazuje, że potrzebuje odpoczynku albo że czas zająć się emocjami, a my serwujemy mu proszek przeciwbólowy. A potem kolejny i kolejny. Depresją nasze ciało już wyje o pomoc, mówi: skoro mnie nie słuchasz – położę cię do łóżka na dobre, odbiorę ci siły.

Czyli – dam ci ostatnią szansę. Albo z niej skorzystasz, albo nie.
Dokładnie tak. Te słowa o krzyku ciała bardzo do mnie trafiły, bo to moja historia. Przekraczałam swoje granice – i fizyczne, i emocjonalne. Już nic się we mnie nie mieściło. I przyszedł moment, dzień, kiedy wszystko się rozsypało.

Czym objawia się to „niemieszczenie”? Być może czyta tę rozmowę ktoś, kto stoi właśnie na tej cienkiej granicy, ale o tym nie wie. Podpowiedz, jak ją dostrzec.
Przychodzi mi do głowy taki obrazek: jest szafa wypełniona po brzegi, uchylasz, bo otworzyć się już nie da, wtedy wszystko wypadnie, próbujesz wepchnąć małą, cienką bluzeczkę, ale nawet ona już nie wchodzi. Czyli nawet drobiazg – powiedzmy autobus, który spóźnia się o trzy minut – wyprowadza cię z równowagi, kompletnie rozstraja. Reagujesz w dziwny, nieadekwatny sposób. Przecież to nie jest nic wielkiego, poza tym zupełnie nie zależy od ciebie, to tylko trzy minuty, a ty czujesz, że za moment eksplodujesz.

Dla mnie to jest sygnał, że człowiek balansuje na granicy. Kipi w tobie z byle powodu. Nie odróżniasz, co jest rzeczywistym powodem do nerwów, a co nie. Duża sprawa, mała sprawa – to nie ma znaczenia, bo miejsca w szafie nie ma już nawet na jedną skarpetkę.

I to jest coś, co powinno nas zatrzymać.
Tak myślę, w każdym razie tak było u mnie. Warto też pamiętać o powiązaniu emocji z ciałem. Ja bardzo późno je odkryłam. Przez długi czas „chodziły” po mnie bardzo różne bóle i, tak jak opowiadałam wcześniej, zagłuszałam je tabletkami. Zmęczenie było tak ogromne, że kiedy przychodził weekend, nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, dosłownie. Utrzymanie w dłoni kubka z herbatą było wysiłkiem. Źle spałam: albo bardzo dużo czasu zajmowało mi zaśnięcie, albo budziłam się w nocy wiele razy. To są rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę.

Czas reakcji ma znaczenie?
Ogromne, skraca cierpienie, ale też czas leczenia, a konkretnie przyspiesza moment, w którym twój stan zaczyna się poprawiać. Czas reakcji ma bardzo duże znaczenie, bo depresja jest jak bagno – im dłużej się w nim siedzi, tym bardziej się w nie wsiąka, trudniej się wydostać. Na poziomie myśli jest coraz mniej nadziei, że uda się coś zmienić.

Jak długo Ty zwlekałaś? Jak to dziś oceniasz?
Bardzo długo. To były lata. Dziś myślę, że pierwszy epizod depresji pojawił się u mnie już w gimnazjum. Potem były lepsze i gorsze momenty, ale generalnie cały czas było źle. A od momentu, kiedy objawy stały się bardzo mocno nasilone, do czasu, kiedy po raz pierwszy trafiłam do specjalisty, minęły trzy lata…

W Twojej książce są dwa słowa, które pojawiają się bardzo często: lęk i wstyd. Co najmocniej powstrzymywało Cię przed sięgnięciem po pomoc?
Brak wiedzy, a więc i wiary w to, że to jest sytuacja, która może się zmienić, oraz właśnie wstyd i potworny lęk, by otworzyć się przed drugim człowiekiem. Bałam się, że będę musiała wypowiedzieć upychane przez lata bóle, że ktoś to, co skrywałam, usłyszy. Bałam się, że ktoś będzie mnie oceniał. Ale to był też lęk przed spotkaniem z samą sobą.

Była jeszcze jedna istotna rzecz, ale ona pojawiła się na późniejszym etapie, nie wiem, czy uda mi się przekazać to precyzyjnie, ale wydaje mi się bardzo istotne. Bałam się tego, że może być lepiej. A jak będzie lepiej, będę musiała żyć dalej. Z jednej strony chciałam zmiany, ale z drugiej strony bałam się tego lepszego życia.

Tego jak poradzisz sobie w nowych okolicznościach?
Tak, bo stan depresyjny był dla mnie po pierwsze czymś znanym, a po drugie był rodzajem usprawiedliwienia – nie muszę się starać, nie muszę podejmować decyzji, nie muszę brać odpowiedzialności…

Nam się wydaje, że perspektywa tego, że poczujemy się lepiej, może kojarzyć się wyłącznie dobrze, tymczasem we mnie budziła lęk. Bo to zmiana, a w moim przypadku każda zmiana – niezależnie od tego, czy na lepsze, czy na gorsze – wywoływała lęk.

Co w depresji jest dla Ciebie najgorsze, najtrudniejsze? Jak w ogóle tę chorobę opisujesz? Czym ona jest?
To jest trudne do opisania. Opis, który mi najbardziej pasuje, to wciągająca, czarna, lepka dziura. Dla mnie najtrudniejsza jest w niej, była w niej, obezwładniająca niemoc.

Ludzie często kojarzą depresję ze smutkiem, on na pewno tam jest jako składnik, ale to nie on jest najgorszy, przynajmniej dla mnie. Mnie najtrudniej było zmierzyć się z całkowitym brakiem kontroli nad swoimi myślami, nad ciałem. I myśl, że może być tylko gorzej, że cokolwiek zrobię, to i tak nie pomoże.

Że Twój ruch nic nie znaczy?
Dokładnie tak. I to jest sposób myślenia, który się pogłębia z każdym dniem. Dlatego czas reakcji ma znaczenie. Tym bardziej że samo sięgnięcie po pomoc, nie działa niestety jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Powiem więcej – charakterystyczne dla leczenia psychiatrycznego jest wręcz to, że przez pierwsze dwa tygodnie przyjmowania leków następuje pogorszenie samopoczucia. Na poprawę trzeba poczekać. A czekanie w takim stanie ducha jest bardzo demotywujące.

Podobnie w moim przypadku było z procesem psychoterapeutycznym. Poruszenie tej „szafy”, otworzenie jej drzwi było bardzo trudne. Wszystko trzeba wyrzucić, zanim poukłada się kolejne rzeczy na odpowiednie półki.

I nie da się ominąć momentu, w którym stoisz bezradna nad rozrzuconymi wszędzie rzeczami, nie wiesz, od czego zacząć, i masz niemal pewność, że nie da się tego posprzątać.
Że tego jest za dużo, że nie wiem, co z tym zrobić. Ten moment trzeba przetrzymać.

Często mówi się o tym, że bliscy osób chorujących na depresję, chcąc dobrze, popełniają wiele błędów, mówiąc na przykład: „Będzie dobrze” czy „Przecież inni mają gorzej, weź się w garść!”. To nie są skuteczne metody wspomagania osoby, która siedzi w tym głębokim, czarnym dole.
To prawda, potwierdzam. Mnie takie słowa – płynące zapewne z troski – jeszcze głębiej wpychały w ten dół.

Co najlepiej powiedzieć, jak być przy kimś, kto choruje?
Najlepiej po prostu być, być obok. Ja tego nie usłyszałam, ale wyobrażam sobie, że to byłyby najlepsze dla mnie słowa: „Jestem przy tobie”. Może warto też zapytać wprost: „Czy mogę coś dla ciebie zrobić?”, „Co mogę dla ciebie zrobić?”.

Powiedziałaś, że tym, co wyniosłaś z doświadczenia depresji, jest znajomość siebie, jakaś wiedza o sobie. Rozumiem, że to efekt, który przyniosła psychoterapia, tak?
Też, ale nie tylko. Jakiś czasu temu zaczęłam pracować z emocjami przez ciało i bardzo dużo mi to daje. Zaczęłam od metody TRE, trauma releasing exercises, to metoda redukowania poziomu napięcia w ciele za pomocą sekwencji ćwiczeń. Mam wrażenie, że w dużej mierze to dzięki niej udaje mi się zachowywać równowagę, pozbyć się napięcia, zrobić w sobie miejsce, poczuć swoje ciało, z czym miałam ogromne trudności. Korzystałam też z terapii krzyżowo-czaszkowej. Zresztą obecnie sama szkolę się w tym kierunku, bardzo zainteresowała mnie zależność między ciałem a psychiką.

Mam wrażenie, że to jest element, którego brakuje w tzw. systemie leczenia depresji. Wiem, że niektórym, tak jak mnie, to bardzo pomaga. W moim przypadku psychoterapia i farmakologia, były niewystarczające. Choć mam też poczucie, że gdybym nie przeszła procesu psychoterapii i nie przyjmowała leków, nie byłabym w stanie zmierzyć się z pracą z ciałem. Może więc jakimś pomysłem jest włączenie jej na pewnym etapie leczenia, być może u niektórych. Dla mnie to było potrzebne dopełnienie.

Gdybyś miała powiedzieć, na jakim etapie jesteś dzisiaj, po dwóch epizodach depresyjnych, leczeniu, również szpitalnym – to jak się dziś czujesz?
Znajduję się dużo dalej, niż byłam w stanie to sobie wyobrazić. Jeszcze wciąż czasami dziwię się, że jestem w tym miejscu. Są lepsze i gorsze momenty, lepsze i gorsze dni, ale od jakiegoś czasu czuję, że tych lepszych mam więcej niż tych drugich. A w każdym razie te gorsze nie obezwładniają mnie już tak jak kiedyś. Wiedza i umiejętność dotyczące tego, jak o siebie dbać, nie zwalczyły strachu przed tym, że depresja może wrócić, ale go oswoiły, odebrały mu moc, którą nade mną miał. Odzyskałam kontrolę nad sobą, nad swoim życiem. Wzięcie odpowiedzialności, której się tak bałam, dziś daje mi przyjemność.

Powiedziałabyś komuś, kto właśnie siedzi w tym czarnym, lepkim, bagnie, jakim jest depresja, że światło jest i świeci absolutnie dla każdego? Jesteś wiarygodna, Ty tam byłaś.
Tak. Ono jest dla każdego i chcę to powiedzieć, mimo że wiem, że tej osobie trudno w to uwierzyć. Wiem. Znam. Rozumiem. Ale może wcale nie trzeba w to uwierzyć... Może trzeba na początek trzymać się faktów, książkowej wiedzy, że ono po prostu jest. Uwierzenie na pewnym etapie jest chyba zbyt trudne, wymaga energii, której się aktualnie nie ma. Do cholery z wiarą! Ono po prostu jest. Tylko działaj już dziś, nie czekaj! Bo jutro będzie trudniej.

Aleksandra Chmielewska, z wykształcenia pedagożka. Interesuje się psychologią, biblioterapią i fotografią. Autorka opowiadań psychoedukacyjnych dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym oraz inspirowanej własnym doświadczeniem powieści „Niewypowiedziane”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Niewypowiedziane
Autopromocja
Niewypowiedziane Aleksandra Chmielewska Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze