1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Krzysztof Zalewski: „Dla mnie męskość łączy się z opiekuńczością i odpowiedzialnością”

Krzysztof Zalewski: „Dla mnie męskość łączy się z opiekuńczością i odpowiedzialnością”

Krzysztof Zalewski (Fot. Bartosz Mieloch)
Krzysztof Zalewski (Fot. Bartosz Mieloch)
Freddie Mercury, Michael Jordan i James Bond – jego młodzieńczy idole. Od pierwszego wziął pasję do muzyki, od drugiego etos pracy, a od trzeciego… toksyczną męskość. Dziś Krzysztof Zalewski umie przyznać się do błędów młodości, a syna chce nauczyć, że w płakaniu nie ma nic złego, choć bywa i tak, że łzy trzeba przełknąć i walczyć dalej.

Męskość. Czym dla Ciebie jest?
Trudne pytanie. Wychowany jestem w duchu nieistniejącego już w realu ideału męskości, którego zanik opłakiwał Tony Soprano. Pamiętasz może te słowa: „What happened to Gary Cooper? The strong, silent type. That was an American. He wasn’t in touch with his feelings. He just did what he had to do”. Gość nie ma nic wspólnego ze swoimi uczuciami, nie gada o tym, jak mu źle, tylko robi to, co ma zrobić. Ale to się chyba zdarza już tylko w westernach. Dla mnie męskość w prawdziwym życiu łączy się z opiekuńczością i z odpowiedzialnością. To są dwie cechy, które według mnie mężczyzna powinien mieć. Oczywiście inna jest opiekuńczość matczyna – bardziej cierpliwa, emocjonalna, łagodniejsza. Mężczyzna powinien po prostu otaczać opieką swoją rodzinę, otaczać opieką słabszych od siebie. Brać odpowiedzialność za swoje decyzje, swoje czyny. To jest moja definicja.

A duży biceps?
Jasne, powinien móc wtaszczyć wózek z dzieckiem na trzecie piętro, żeby jego kobieta nie musiała łamać sobie kręgosłupa, albo nosić córkę czy syna na barana, ale to tyle w kwestii bicepsów. Choć sam ćwiczę sporty walki, bicepsy są jednak według mnie drugorzędne.

Powiedziałeś, że jesteś skażony przez wychowanie tym westernowym ideałem. Dom tak Cię ukształtował?
Mam na myśli raczej kulturę, w której wyrastałem, bo mnie akurat wychowywała samotnie mama. Patriarchalny model nie został mi więc przekazany w domu, ale nasiąkałem nim, bo kultura była nim przesycona. Kościół, książki, filmy – wciąż nas w stronę tego modelu kierunkują. Próbujemy od tego odejść, ale jeszcze kawałek drogi przed nami. Całe szczęście, że staramy się to zwalczać, bo to schemat krzywdzący dla kobiet, ale dla mężczyzn również. Pamiętam bardzo wzruszające przemówienie sprzed kilku miesięcy pewnego mistrza MMA. Odbierając swój pas mistrzowski, ze łzami w oczach powiedział, że jego przyjaciel tydzień wcześniej powiesił się, bo mężczyźni wychowywani w duchu przymusu bycia macho nie mówią o swoich emocjach. Jego przyjaciel także nic nikomu nie powiedział, tylko odebrał sobie życie. A więc on apelował, by mężczyźni, kiedy jest im źle, wykonali chociaż telefon do kumpla, zwierzyli się. Bo nie ma nic wstydliwego w tym, by podzielić się swoimi problemami. To nie jest zaprzeczenie męskości. Każdy ma prawo do łez i smutku.

A ile w Tobie jest smutku? Umiesz o nim mówić?
O ile na scenie jestem wulkanem energii, to na co dzień nie jestem specjalnie radosnym człowiekiem. Co zapewne nie jest zbyt fajne dla tych, którzy ze mną żyją. Mam kilku przyjaciół, takie „słońca”, na pewno też znasz podobne osoby, kiedy wchodzą do pokoju, wszyscy się uśmiechają, od razu chce się żyć. Chciałbym taki być, ale nie jestem. Dodatkowo smutek, który we mnie jest, dość szybko zamienia się w złość. Albo w złość kierowaną do wewnątrz – jestem pierwszy do tego, by siebie karcić, biczować, obrzucać inwektywami – albo, co gorsze i na szczęście rzadko się zdarza, w złość kierowaną na zewnątrz. Nie krzyczę na ludzi, nie bywam wobec nich agresywny, ale mam wybuchy złości, które kierowane są na martwe przedmioty. Moje telefony całe lata regularnie lądowały w naprawie.

Wróćmy do czystego smutku. Płaczesz? Czy dla Ciebie to jednak nie jest męskie?
Trzeba pamiętać, że nie uprawiam stricte męskiego zawodu – nie jestem budowlańcem ani pięściarzem, jestem muzykiem. Przed wyjściem na scenę maluję oczy, tańczę i śpiewam. To trochę „odmienna” przestrzeń. Często wzruszam się, oglądając filmy czy czytając książki. Wtedy łzy płyną strumieniami, ale w życiu realnym mam chyba problem, żeby się popłakać. Myślę, że nie bez znaczenia jest fakt, że straciłem mamę w młodym wieku. To jest rodzaj tak mocnego przeżycia, które cię uodparnia na wiele rzeczy. Przez 17 lat nie rozpłakałem się ani razu, kiedy odchodzili moi bliscy. Dopiero kiedy w zeszłym roku umarł „Budyń”, Jacek Szymkiewicz, ścięło mnie i się poryczałem. Pierwszy raz od 17 lat zdarzyło mi się ryknąć w odpowiedzi na to, co się stało. Więc – wracając do Twojego pytania – raczej nie płaczę.

Ale czasem po prostu łapię bluesa. Mam melancholijne dni, wchodzę w stan anhedonii, nic mnie wtedy nie cieszy

A co pomaga?
Muzyka oczywiście! Ona przychodzi z pomocą. Można nią podkręcić ten stan, zintensyfikować go.

I czego wtedy słuchasz?
Radiohead. Wtedy wyzyskuję smutek do końca, aż sobie pójdzie. Albo czasem idę w przeciwnym kierunku – włączam Raya Charlesa czy Tinę Turner, tańczę – i smutek wychodzi drugim oknem. Mam takie swoje muzyczne sposoby na chandrę. Bo depresji klinicznej na szczęście nie mam, nigdy nie miałem. Bardzo współczuję osobom, które się z nią mierzą.

Wspomniałeś o malowaniu oczu na scenie. Jak to się ma do męskości, pewnie są tacy, którzy uważają, że nijak…
Jasne, są. Ale mnie to nie rusza. Jak się czujesz okej, pewnie w swojej męskości, to nie masz problemu, żeby do roli, którą odgrywasz, przebrać się za kobietę czy żeby wykorzystać atrybut kojarzony bardziej z kobietami. Nie mam z tym najmniejszego problemu.

Jaki wpływ na budowanie Twojej męskości miał fakt, że wychowywała Cię tylko mama? Brakowało w Twoim życiu męskiego pierwiastka?
Pewnie, że tak. Właściwie widzę to dopiero teraz, kiedy sam jestem ojcem. Mam syna, dostrzegam, jakie mam braki, czasem nie do końca wiem, jak się zachować. Ale na szczęście miałem na swojej drodze wiele father figures – przyszywanych wujków, przyjaciół mojej mamy. Miałem jednego wyjątkowego wujka, świetny facet, zresztą to on, kiedy mama trafiła do szpitala, odnalazł mojego ojca. To on zabierał mnie też na spływy kajakowe, uczył, jak rozbijać namiot, wędkować, uczył mnie szermierki i tego, jak posługiwać się szpadlem. Był też przyszywany stryjek, kompozytor, który dawał mi pogadanki o odpowiedzialności za innych. Spotkałem więc kilku mężczyzn po drodze, którzy brak ojca mi wynagradzali. A sam ojciec? Poznałem go, kiedy miałem 13 lat, wiadomo, że było już za późno, by stworzyć więź od podstaw, ale od tamtej pory jest w moim życiu, przyjaźnimy się, mamy bliski kontakt, wczoraj się z nim widziałem. Jest okej.

A był taki mężczyzna, taka osoba, która była dla Ciebie wzorem, tak że chciałeś być jak on?
Z każdego mężczyzny, o których Ci opowiedziałem, coś sobie brałem. Ważny był dla mnie także mój pierwszy nauczyciel od gitary, też ktoś w rodzaju wzoru do podpatrywania. A jeśli pytasz o idola, to tu także wkracza kultura. Pewne wzorce zachowań wziąłem na przykład od Freddiego Mercury’ego.

Które?
Przede wszystkim rodzaj jakiejś pasji, energii, absolut[1]nego poświęcenia się muzyce. On nigdy nie odpuszczał. Pamiętam, że jak byłem mały, nad moim łóżkiem wisiały trzy plakaty. Na jednym był wspomniany już Freddie, na drugim Michael Jordan. A na trzecim ówczesny James Bond, czyli Pierce Brosnan – przykład klasycznej toksycznej męskości. Facet, który otacza się wianuszkiem kobiet, nic nie robi sobie z ich uczuć, nadużywa alkoholu i zawodowo zabija ludzi. Twardziel, który łamie serca, a sam serca nie ma! Otrzepuje się i idzie dalej. Nic go nie rusza.

Próbowałeś na którymś etapie życia być jak Bond?
Trochę za bardzo rozsmakowałem się w pewnym momencie w używkach. Bardzo źle się to skończyło. Nie ma w tym nic spektakularnego, światowego ani glamour. To kolejny mit, że życie z używkami w tle daje moc, nie, to raczej słabość! Ale trzeba chyba tego doświadczyć na własnej skórze, żeby zrozumieć.

Jeszcze Jordan nam został.
Etos pracy. Dużo wspólnego jest między zawodowymi muzykami a sportowcami. W zeszłym roku zagrałem sto koncertów, w poprzednim też tyle. To wymaga poświęcenia również w zakresie dbania o organizm. Nie mogę sobie pozwolić na nietrzymanie diety, na przerwy w treningach, bo nie dałbym rady. To rodzaj reżimu. Poza tym Jordan był mistrzem świata! Ja też zawsze chciałem być pierwszy. Długo z tyłu głowy miałem myśl, że muszę być najlepszy, muszę być czempionem! Walczę ze swoją przesadną ambicją, bo ona mi w życiu przeszkadza.

Czujesz się czasem tym czempionem, czy nie umiesz się nim poczuć?
Na scenie miewam takie momenty. Myślę, że ludzie tego ode mnie oczekują – nie chcą fałszu, muszę być prawdziwy, muszę czuć się podczas koncertu czempionem!

A w życiu?
Ja już wiem, że muszę próbować trzymać się środka skali, tak jest najbezpieczniej, bo mam tendencję do popadania ze skrajności w skrajność – albo jestem, właśnie na scenie, mistrzem świata, albo zaraz jestem najgorszym człowiekiem na świecie. Staram się szukać środka, spokoju. Kiedy się udaje, jest najlepiej. Nie podcinam sobie skrzydeł, ale też nie popadam w megalomanię, nie puchnę przesadnie.

Co Cię dzisiaj najbardziej wkurza, irytuje, drażni?
Ludzie. Jak u Michnikowskiego w piosence o pomidorach. Wkurza mnie nasze trzymanie się na z góry upatrzonych pozycjach. Wkurza mnie, że jesteśmy ślepi, głupi i tępi. Naukowcy grzmią, że Ziemia się kończy, a my nic. Naukowcy grzmią, że sztuczna inteligencja jest wielkim zagrożeniem, bo ona już mówi innym językiem, nie da się jej kontrolować, a my nic. Nie jesteśmy w stanie solidarnie wyłączyć tego cholerstwa przynajmniej na kilka lat, do czasu, kiedy będzie można to jakoś okiełznać. Kopiemy sobie dół. Do szału mnie to doprowadza, gotuję się, a zaraz potem myślę, że muszę się uspokoić; i żeby nie popaść w depresję, muszę zająć się po prostu swoim małym ogródkiem i na nim uprawiać świat po swojemu, najlepiej jak potrafię.

Trochę idealista przez Ciebie przemawia.
Bo on we mnie jest. I niech zostanie. Wolę być naiwnym idealistą niż błyskotliwym, nieszczęśliwym cynikiem. I tak umrę, i tak. Chcę jednak umrzeć z lekkim uśmiechem na ustach, a nie z poczuciem rozpaczy.

W zeszłym roku zagrałeś sto koncertów, to lato i jesień też są pracowite, powstaje nowa płyta. Wspomniałeś o swoim ogródku, a wyobrażasz sobie siebie w takim prawdziwym ogródku? Tylko leżysz i odpoczywasz, delektujesz się…
Co prawda ogródek już mam, niedawno się przeprowadziliśmy i wkrótce ogródek wyczyszczony będzie z gruzu, ale ja w nim raczej nie usiedzę. Gdybym miał patrzeć dłuższy czas na trawę, oszalałbym. Ale kiedyś to się może zmieni.

A jak dziś odpoczywasz, jak się regenerujesz?
Czytam, gram, boksuję. Czasem wyjeżdżam na urlop. Przez tydzień leżę i odpoczywam, kiedy organizm się tego domaga. Ale mogę tak na chwilę, żeby naładować baterie.

Z ludźmi czy w samotności? Potrzebujesz ludzi? Potrafisz się wyżalić, wygadać, zgodnie z apelem wspomnianego przez Ciebie mistrza MMA.
Mam kumpla od serca, z którym czasem gadam. Powiernika. I to rzeczywiście jest konieczne. Trzeba mieć kogoś, komu możesz opowiedzieć swoją prawdę. Kogoś poza związkiem, w którym żyjesz, poza domem.

A podróże z kolegami z zespołu? Przemierzacie razem tysiące kilometrów w busie – to czas na męskie rozmowy o życiu, problemach, trudnych emocjach?
O nie! W takim dużym gronie? A wy, kobiety, tak robicie? Spotykacie się w kilka przy kawie czy prosecco i rozmawiacie o emocjach?!

Jasne, że tak!
Naprawdę? To my raczej milczymy albo żartujemy. I z minuty na minutę robią się koszary, żarty coraz niżej ziemi. Faceci, jak są w swoim sosie przez dłuższy czas, chamieją, ale też głupieją. Naprawdę. Kobiety są odpowiedzialne na świecie za trzymanie poziomu. W każdym sensie. Kiedy się pojawiacie, nie tylko wciągamy brzuchy, ale intelektualnie też się trochę podnosimy, chcemy wyjść na mądrzejszych, niż jesteśmy. I dzięki temu ten świat idzie jakoś do przodu.

Wspomniałeś o swoim ojcostwie w kontekście męskości. Budujesz z synem Wasz męski świat?
Tata jest od siłowych i sportowych działań. Czasem próbuję z nim podziałać muzycznie, ale jest bardzo oporny. Sam chętnie gra czy śpiewa, ale ze mną jakoś nie chce. Boksujemy we dwóch, wspinamy się, biegamy, jeździmy na rowerach. Ostatnio tak rozhuśtał worek, że dostał nim w twarz i był płacz. Nigdy go nie zawstydzam, kiedy płacze. Ale widzę, że czasem próbuje „po męsku” właśnie się nie rozpłakać, kiedy się na przykład przewróci. Wstrzymanie łez też chwalę, a nawet nie to, ale sam fakt, że chce się podnieść, otrzepać i walczyć dalej. Chcę go nauczyć, że czasem jest miejsce, by sobie popłakać, a czasem łzy trzeba przełknąć i właśnie walczyć dalej, bo świat nie jest taki zupełnie kolorowy i nie będzie czekał na ciebie w nieskończoność. Na razie tę smutną prawdę mu dozuję, ale właśnie czeka mnie poważna rozmowa z synem. Bo on jest bardzo otwarty, kontaktowy. Już czas, by wiedział, że nie od każdego wujka należy wziąć cukierka… Muszę go ostrzec. Pamiętam, że ze mną tę rozmowę przeprowadził dziadek. Zrobił to bardzo umiejętnie. Nie spowodował, że zacząłem bać się świata, ale stałem się jednak ostrożniejszy. To chcę przekazać synowi – że do życia trzeba podchodzić radośnie, ale jednak mieć się na baczności.

I sam tak żyjesz?
Staram się. Przede wszystkim staram się podchodzić do życia radośnie. Moja żona będzie się bardzo śmiała, kiedy przeczyta te słowa. Ale ja się naprawdę staram.

4 lipca miała premierę reedycja jego albumu „Zalewski śpiewa Niemena”. (Oprawa graficzna płyty: Mariusz Mrotek) 4 lipca miała premierę reedycja jego albumu „Zalewski śpiewa Niemena”. (Oprawa graficzna płyty: Mariusz Mrotek)

Krzysztof Zalewski, wokalista, kompozytor, multiinstrumentalista, osobowość sceniczna, czasami aktor. 14 lipca miała premierę reedycja jego albumu „Zalewski śpiewa Niemena”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze