Kiedyś nieobecny, surowy i niedostępny, dziś ojciec jest nie tyle głową rodziny, co troskliwym i czułym rodzicem. Jednocześnie zagubionym w kwestii tego, co jest męskie, a co nie.
Czy współczesny mężczyzna wie, jak być ojcem?
Współczesny model ojcostwa stanowi dla mężczyzny olbrzymie wyzwanie, powiedziałbym nawet epokowe, dlatego że nie był do tej pory wspierany w byciu dostępnym emocjonalnie dla dziecka. Kiedyś nakaz społeczny mówił: „trzeba być ojcem dyscyplinującym i uczącym dziecko nowych umiejętności, a nie czułym i dostępnym emocjonalnie”. W przeciwieństwie do matek, które miały być ciepłe i opiekuńcze. To pierwsza rzecz. W dodatku dzisiaj mężczyzna jako ojciec jest „pozbawiany” dostępu do akceptowanych w przeszłości środków wychowawczych typu: klapsy, kary, dyscyplinowanie czy krzyk, które we współczesnych czasach się zupełnie skompromitowały. Teraz promuje się pozytywne rodzicielstwo, które jest ukierunkowane na potrzeby dziecka. A to dla ojców może być bardzo trudne, bo nieprzećwiczone przez pokolenia. Z drugiej strony, jeżeli decydujemy się na zmiany społeczne, to uważam, że należy walczyć ze stereotypem tego silnego i skrajnie męskiego mężczyzny, który jest pozbawiony uczuć: lęku, smutku, ale też radości czy dumy ze swojego dziecka.
Może nie do końca wiadomo, jak być dziś ojcem, bo nie do końca jest jasne, co to znaczy dzisiaj „męski”?
Myślę, że w twoim doświadczeniu, bo masz młodsze dziecko, jeszcze mocniej widać to, że współcześni ojcowie bardzo dobrze radzą sobie w rolach, które w przeszłości uznawane były za kobiece. Co więcej, mężczyźni starają się w nich trenować, ponieważ natura męska również jest czuła i ciepła. Dzisiaj ojców widać wszędzie: na placach zabaw, w szkołach, trójkach klasowych, a także w gabinetach terapeutów. Już nie jest tak, że tylko matki zaciągają tam ojców lub dzieci. Współcześni mężczyźni sami do nich przychodzą i otwarcie rozmawiają o problemach związanych z wychowaniem dziecka.
A z jakimi problemami najczęściej przychodzą?
Te problemy są podobne do tych, o których mówią matki: od nieposłuszeństwa dziecka po zanik relacji. Widać dzisiaj dużą troskę ojców i ukierunkowanie na dobry kontakt z dzieckiem. Mniej jest w praktyce klinicznej mężczyzn, którzy przychodzą i mówią, że córka czy syn źle się zachowuje i pytają, co zrobić, żeby je „naprostować”. To raczej próba poszukania odpowiedzi na to, co dzieje się między nim a dzieckiem. Co więcej, współcześni ojcowie są w stanie przyjmować więcej uwag, są bardziej elastyczni i uważni na to, co robią.
A jakie błędy najczęściej popełniają?
Problem, który obserwuję, to zanik tradycyjnej funkcji ojca, czyli stawiania granic. Współcześni młodzi ojcowie robią to bardzo niechętnie, nie mówią dziecku: „dość” i „nie”. Prawdopodobnie nie jest im łatwo odnaleźć się w tej roli, ponieważ sami w dużej mierze są niepewni tego, co jest właściwe, a co nie; nie wiedzą, co jest stawianiem granic, a co przemocą. Różne terminy potraciły dzisiaj znaczenie, nasze czasy to „hulaj dusza, piekła nie ma”. W związku z tym współczesny ojciec stymuluje swoje dziecko nie do tego, żeby przestrzegało zasad, tylko żeby je podważało. Ojcowie oddają dzisiaj to pole matkom, a to nie jest dobre. Kobiety od zawsze miały większy problem ze stawianiem granic, bo w dawnej wizji macierzyństwa pełniły głównie role opiekuńcze. Przez co nakładają się dwie niekompetencje rodziców, a później dzieci nie potrafią powiedzieć „dzień dobry”, bo mają za wiele niewiadomych: czy powinny mówić do kogoś na „ty” czy na „pan/pani”? Nie są trenowane w wielu zachowaniach związanych z granicami, w tym także w samodyscyplinie i samokontroli, które kiedyś były od dzieci wymagane.
Ostatnio zastanawiałam się nad tym, jakie wzorce męskości przekazać dziecku, gdy mój kilkuletni syn domagał się pomalowania paznokci na różowo, widząc je u mnie. W końcu mu je pomalowałam, co męskiej części rodziny się nie spodobało.
Ja akurat nie pomalowałbym swojemu synowi paznokci na różowo i oczekiwałbym od partnerki, że wyraźnie powie, że chłopcy tego nie robią. To jest właśnie stawianie granic, o którym mówię. Tak naprawdę my, dorośli, sami tworzymy sobie cały ten burdel, już nie wiadomo, o co chodzi: czym jest dzisiaj męskość, a czym kobiecość? A tak głębiej: gdzie jest początek, a gdzie koniec tych słów? A to właśnie stawianie granic buduje w przyszłości w dziecku wolność, bo dopiero wtedy może się za czymś lub przeciwko czemuś opowiedzieć. Pomocne może być, jeśli wyobrazimy sobie, że idziemy na premierę do Teatru Wielkiego. Chyba uznalibyśmy, że mężczyzna nie powinien pojawić się na niej w krótkich spodenkach i z pomalowanymi paznokciami.
Ojcowie byli kiedyś wprawdzie bardziej surowi, ale nieobecni.
Na co potwierdzeniem był znany dowcip, w którym syn wraca do domu i mówi: „cześć, tato”. Ojciec się odwraca sprzed telewizora i pyta: „gdzie byłeś?”, na co syn odpowiada: „w wojsku”. Takich dowcipów już nie ma, bo znikła potrzeba wyładowania tej męskiej złości i żalu. Współczesny ojciec jest obecny, fizycznie i emocjonalnie. A bycie obecnym ojcem bardzo dobrze robi mężczyźnie. Praktyka kliniczna pokazuje, że jakość relacji małżeńskiej wpływa na to, jak kształtuje się ojciec w swojej roli. Jeżeli chcemy być ojcem, najpierw musimy stać się partnerem w relacji z kobietą, to podstawowa sprawa. Tyle że partnerem nie ekstremalnie szczęśliwym, a w miarę szczęśliwym.
Dlaczego nie warto być ekstremalnie szczęśliwym?
Ponieważ ekstremalne szczęście to nic innego jak idealizowanie. Relacje nigdy nie są i nie będą idealne. Dążenie do ekstremalnego szczęścia jest tak samo szkodliwe dla relacji, jak dążenie do destrukcji związku. Chodzi o to, żeby wracać do domu z uczuciem spokoju. Bo jeśli wracam codziennie do napięć i oczekiwań żony na temat tego, jakim powinienem być ojcem i mężczyzną, to prędzej czy później – gdy już przejdę przez fazę walki, spełniania tych oczekiwań, a później rezygnacji – zacznę uciekać z domu w pracę, alkohol czy inne używki, bo nie będę miał do czego wracać.
Rozumiem, że taki mężczyzna odchodzi od kobiety, ale czemu porzuca też swoje dziecko? Na szczęście coraz częściej obserwuję, że dzisiaj to się zmienia – nawet jeśli relacja kończy się rozwodem, mężczyzna nie chce rezygnować z roli ojca i nadal wychowuje dziecko.
To prawda. Kiedyś jeśli mężczyzna opuszczał dom, to zwykle opuszczał także swoje dzieci, krótko mówiąc: porzucał wszystko. Współcześni ojcowie są chętni i gotowi do tego, żeby po rozpadzie związku zajmować się dziećmi.
Myślę, że ten nowy wzorzec męskości kształtuje się właśnie dzięki dobrej relacji ojciec – syn. Może więc mężczyźni odnaleźli się dzisiaj w roli ojca, ale nie do końca wiedzą, jak ma wyglądać relacja partnerska z kobietą?
Pokolenie, które jest wychowywane przez obecnych ojców, daje mi jako terapeucie dużo nadziei. To absolutnie emancypacyjny model, w tym sensie, że uwalnia tych synów ze stereotypowo przypisanych im ról. Prowadzi do tego, do czego dążą feministki – taki mężczyzna w przyszłości będzie lepiej funkcjonował w partnerskiej relacji z kobietą.
Czyli partnerki tych mężczyzn będą w raju?
No właśnie nie będą. Ponieważ model partnerski to model symetryczny, w którym są dwie osoby niezależne od siebie w różnych sferach. To model, w którym nie można powiedzieć: „nie mamy pieniędzy, więc idź więcej zarabiać”. To niezwykle wymagający model, a jednak zdrowszy dla mężczyzn, bo zachęcający do symetrii w relacjach z kobietami.
Tylko dlaczego to ma być zdrowsze dla tych mężczyzn, a nie dla ich partnerek?
Kobiety dążą dzisiaj do tego, żeby być w partnerskim związku i faktycznie tymi partnerkami są, ale mają jeszcze różne „pozostałości” oczekiwań wobec mężczyzn. Tymczasem, jeśli współcześni mężczyźni przećwiczą się w nowych rolach – będą potrafili uśpić niemowlaka, podetrzeć mu pupę, pójść na spacer czy odrobić z dzieckiem lekcje – to w przyszłości ta rola będzie dla nich łatwo dostępna. Mężczyzna nie będzie oczekiwał od swojej partnerki, żeby to ona zajęła się dzieckiem, skoro jest matką. Taka emancypacja mężczyzn na pewno dobrze zrobi partnerstwu, które zakłada wzajemną pomocniczość i całkowitą indywidualną odpowiedzialność. W związku z tym myślę, że ludziom w przyszłości w tym modelu będzie trochę łatwiej, bo bez obciążeń oczekiwaniami wobec ról. Jednak najpierw będą musieli je sobie jakoś wynegocjować.
Jako psycholożka społeczna dostrzegam, że ojcowie zawłaszczają czasem role matek; zwłaszcza synowie nieobecnych ojców czerpią wzór tylko z matki, a to irytuje ich partnerki. Skoro mężczyzna jest opiekuńczy, czuły i empatyczny, a dziecko potrzebuje różnorodności, jaka ma być w takim razie matka?
Przecież wy, kobiety, same tego chcecie! Walczycie o urlopy tacierzyńskie i równouprawnienie, no to teraz macie. Musicie oddać to pole mężczyznom, czy wam się to podoba, czy nie – taki jest koszt równouprawnienia. Problem polega na tym, że współczesne społeczeństwa dążą do unifikacji ról płciowych. A do tego kwestionują wzorzec ojca z przeszłości, który znamy między innymi z serialu „Czterdziestolatek” Jerzego Gruzy, pokazujący optymalny model funkcjonowania w dobrze uzgodnionych, harmonijnych rolach. Przełamaniem tabu w tym serialu była scena, gdy Stefan Karwowski sam prał sobie koszule, uzasadniając to tym, że go to relaksuje. Madzia Karwowska również miała pracę, ale także to ona głównie zajmowała się dziećmi. Teraz to wszystko podważamy, w związku z tym mamy to, co mamy, i jesteśmy zajęci rozwiązywaniem problemów, które sami sobie stworzyliśmy. Jednak w tym szaleństwie jest metoda, mam przeczucie graniczące z pewnością, że to wszystko skończy się znalezieniem jakiegoś złotego środka.
Ale jak to zrobić?
Do tego potrzebna jest wojna.
Już mamy wojnę.
No i dobrze, musi być wojna, bo współczesny model społeczny kreuje egoizmy i zabija w nas wspólnotę. Musi nastąpić kryzys, żeby to wszystko się wyrównało. Ale spokojnie, nie chodzi o to, że wróci to, co było, nie jestem ultrakonserwatystą. Chodzi o stabilną nową jakość, gdzieś pośrodku. Jak to teraz modne – chodzi o nową normalność.
A czym się różni dziś bycie ojcem syna lub córki, o ile w ogóle się różni, skoro ujednolicamy to, co męskie i kobiece?
Ta sfera, szczególnie w środowiskach wielkomiejskich, jest potwornym wyzwaniem, bo nie wiadomo, do czego socjalizować dzieci. Dlatego dobrze polegać na atawizmach i automatyzmach. Jeżeli ojciec czuje, że powinien nauczyć syna zmiany opon, to niech to zrobi. Natomiast jeśli czuje, że musi nauczyć tego swoją córkę, bo powinna być wolna i samowystarczalna – to niech lepiej tego nie robi.
No to teraz musisz się z tego wytłumaczyć...
Chodzi o to, żeby bardziej posługiwać się intuicją, a nie imperatywem, bo imperatyw i tak prędzej czy później coś na tobie wymusi. A intuicja jest doświadczeniem moim i wielu pokoleń przede mną, więc jeśli czuję, że muszę otworzyć drzwi swojej córce, a imperatyw mówi, że nie mogę, bo mamy równouprawnienie, to uważam, że lepiej słuchać intuicji.
Czego mogłyby nauczyć się twoim zdaniem matki od współczesnych ojców?
Uważam, że paradoksalnie mogą nauczyć się być matkami. W tym sensie, że to przejęcie przez mężczyzn sfer, które przynależały tradycyjnie do nich, nie jest zagrażające. Bo do tej pory to było tylko ich pole kompetencji, siły, ale i władzy.
Jak myślisz, w jaki sposób współczesny ojciec może odnaleźć spokój? W kontekście tych zmieniających się ról i wzorców...
Może starać się robić w swoim życiu wszystko wystarczająco dobrze: być wystarczająco dobrym kochankiem, wystarczająco dobrym ojcem, wystarczająco dobrym człowiekiem. A każdy z nas ma swoją indywidualną granicę zmęczenia. Myślę, że wchodzenie w sferę wypalenia jest momentem, kiedy trzeba powiedzieć sobie: stop, jestem wystarczająco dobry”. Mam wrażenie że wy, kobiety, już o tym wiecie, powiedzmy o tym jeszcze mężczyznom.
Dr n. med. Tomasz Srebnicki, certyfikowany psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, asystent na WUM, dyrektor dydaktyczny, wykładowca w Centrum Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej, autor książki "Niezwykły rodzic", napisanej wspólnie z Beatą Pawłowicz.