Syn przyznaje, że nie może zatrzymać wybuchów wściekłości na ojca. Dochodzi do aktów przemocy, także fizycznej. I w takim stanie obaj – ojciec i syn – zapisują się na wspólną sesję do psychoterapeuty. Pogratulować – mówi Benedykt Peczko.
Relacja między ojcem a synem to najczęściej sprawa wielce drażliwa i skomplikowana. Badania pokazują, że zaledwie kilka procent mężczyzn ma serdeczną relację ze swoim ojcem. Pozostali czują do ojców obezwładniający żal, a nierzadko wściekłość i wrogość. Właśnie opowiadasz mi o ojcach i dorosłych synach, którzy z tą złością i bezradnością przychodzą razem na psychoterapię. Nastąpił jakiś wyraźny przełom w zbiorowej świadomości, skoro ojcowie i synowie mimo tylu urazów i zadrażnień decydują się na zmianę, ale – co najważniejsze – wierzą, że zmiana jest możliwa. Jak wyglądają sesje psychoterapeutyczne dla nich? Z czym konkretnie przychodzą?
Ojciec z ręką na temblaku, zwichniętą w czasie szarpaniny z synem, mówi: „Jestem coraz starszy, chcę chłopakowi pomóc, ale mi nie wychodzi. Może pan zaradzi?”. Ojciec przedstawia sytuację: syn ma problemy ze sobą, wybucha, ma pretensje, obraża go. „Sytuacja jest już tak dramatyczna – mówi ojciec – że boję się, iż następnym razem on mnie dźgnie nożem albo udusi! Co robić?”. W trakcie sesji syn przywołuje różne skandaliczne zachowania ojca i znów padają wyzwiska: ojciec jest rasistą, seksistą, ksenofobem. To, oczywiście, bierna agresja, nierozładowana złość, która teraz dochodzi do głosu.
Zemsta.
Tak. Ojciec dowiaduje się od syna, że nie ma prawa zgłaszać jakichkolwiek oczekiwań po tym, co mu zrobił.
A co mu zrobił?
„Zostawiłeś mnie, kiedy cię najbardziej potrzebowałem. Nie było cię przy mnie, a gdy już byłeś, zmuszałeś mnie do posłuszeństwa. Zmarnowałeś mi życie!” To są bardzo burzliwe spotkania. Panowie wymachują rękami, przekrzykują się. Zachowują się tak, jak w codziennym życiu, gdzie tracą panowanie nad sobą i nierzadko dochodzi nawet do przemocy fizycznej. Gratuluję im świadomości psychologicznej; zdają sobie sprawę z tego, że sami już nie dadzą rady, i sięgają po pomoc. To naprawdę wielka sprawa. To ich siła, zasób, nie słabość czy wstyd. To także siła ich relacji.
Jak już nieraz mówiliśmy, silni ludzie proszą o pomoc.
Trzeba to przypominać, wciąż sobie uświadamiać.
Co jest głównym wyzwalaczem biernej i czynnej agresji?
Syn czuje się rozpaczliwie bezradny. Nie wie, jak zatrzymać ojca, który go ocenia, porównuje do innych, do siebie. Ojciec mówi: „Co ty osiągnąłeś? Rozejrzyj się, tylu młodych ludzi odnosi sukcesy, mają pasje”. Syn czuje, że ojciec go nie rozumie, narzuca mu własne rozwiązania, więc niejako odbiera mu prawo do odrębności, indywidualności. A ojciec nadal swoje: „Przecież gdybym go rano nie obudził, to przespałby cały dzień! Co ja mam robić? Mam zamknąć oczy, wycofać się? »Tak, synku, poleż, nic nie rób, pośpij do drugiej po południu. Nie zaliczyłeś roku na studiach? Nie szkodzi, kocham cię i tak!«” Mam mu tak mówić? No, proszę pana!”. Ten monolog ojca jest wyrazem jego bezradności.
Obaj więc czują się bezradni.
Nie wiedzą, jak się porozumieć. Trudność polega na tym, że ojcowie próbują użyć jakiegoś sposobu komunikacji, a widząc, że ten sposób nie działa, następnym razem robią to samo, tylko mocniej, ale sama metoda perswazji się nie zmienia. To trochę tak jak próba przekręcenia klucza w zamku w sytuacji, gdy klucz nie pasuje do zamka. Ojcowie nie zdają sobie sprawy, że używają niewłaściwego klucza. To jest pułapka w komunikacji. Druga pułapka to usprawiedliwianie się. Gdy syn oskarża ojca, że zmarnował mu życie, ponieważ nie było go wtedy, gdy jako chłopiec najbardziej go potrzebował, ojciec tłumaczy się: „Musiałem pracować, zapewnić rodzinie materialne przetrwanie, co w tamtych czasach było bardzo trudne, trzeba było wszystko zdobywać, dorabiać, więc mnie nie było, bo chciałem, żebyś miał jak najlepsze warunki”. A syn na to: „W dupie mam te warunki! Nie było cię! Byłem sam w okrutnym świecie, na podwórku, w szkole. Matka ciągle czymś zajęta, a ciebie nie ma!”. Na to ojciec: „No tak, ja rozumiem, ale nie było mnie dlatego, że musiałem ciężko pracować, żeby starczyło na wszystko, na twoje książki, ubrania… Starałem się dla ciebie”. Syn: „Dla mnie? Ty w ogóle nie rozumiałeś moich potrzeb! Dla siebie to robiłeś! Potrzebowałem czegoś innego! Ciebie mi brakowało! Nie miałem kogo zapytać, poradzić się. Matka gotowała, sprzątała, prała, kołysała kolejne dziecko. A ciebie nie było! Ja potrzebowałem wtedy mężczyzny, wzorca! Nie miałem wzorca!”. W kółko to samo. I ojciec, i syn mówią ciągle to samo. Tylko obaj coraz mocniej: ojciec coraz mocniej się usprawiedliwia, a syn coraz mocniej atakuje.
Jak wychodzą z tej komunikacyjnej zapaści?
Pytam syna, co byłoby dla niego potwierdzeniem, że ojciec ma świadomość tego, co się wydarzyło, że go rozumie. Odpowiada: „No… zwykłe przepraszam!”. Na to ojciec: „Ale przecież ja już cię przeprosiłem”. Syn: „No, niby formalnie tak, ale ja tego nie poczułem!”. Syn tłumaczy, że nie chce już usprawiedliwień ojca, chce, aby ojciec przyznał, że go skrzywdził. Ojciec to przyznaje, ale zaraz potem znowu się tłumaczy. To się nazywa pętla komunikacyjna, w kółko wracamy do tych samych zdań, sformułowań, te z kolei wywołują te same emocje: bezradność, frustrację, złość.
Jak czujesz się, obserwując ten teatr męskiej miłości i nienawiści?
Jestem bardzo zmobilizowany. Potrzeba uwagi, żeby ogarnąć to, co dzieje się z każdym z nich i dodatkowo między nimi. Kiedy dochodzi do eskalacji przemocy, mam chwile zwątpienia, nie wiem, czy tu jeszcze coś da się zrobić. Ale te chwile szybko mijają, gdy przypominam sobie, że przecież są tutaj – zdecydowali się odsłaniać siebie, co przecież nie jest łatwe, tylko z jednego powodu – ponieważ zależy im na sobie nawzajem, kochają się. Gdy na chwilę wchodzę w stan zagubienia czy zniechęcenia, to wiem, że odczuwam dokładnie to, co oni, dzięki czemu lepiej ich rozumiem, poznaję, jak to jest przeżywać coś takiego. To mnie tym bardziej motywuje, żeby podpowiadać im nietypowe rozwiązania. Dużo zmienia już sam fakt, że ja nazywam ich uczucia, mówię o tym, co dzieje się między nimi, co widzę, dzięki czemu zyskują samoświadomość. Szczególnie dla ojców jest to ważne. Ojcowie zwykle mówią: „Proszę pana, całe życie przepracowałem. Kto miał czas zastanawiać się nad swoimi uczuciami? Kto o tym mówił? Mnie nie jest łatwo nazywać te rzeczy…”.
Ojciec się tłumaczy, czuje, że zawiódł. Dlaczego ta ojcowska skrucha nie wywołuje ciepłych uczuć syna?
Syn chroni siebie. Gdyby naprawdę chciał przebaczyć i dopuścić do siebie współczucie, wtedy musiałby dotrzeć do bardziej miękkich uczuć w sobie, poczuć miłość do ojca, tęsknotę za nim, smutek, rozpacz, przed którymi skutecznie się obronił, przykrywając miłość skorupą złości, agresji, pretensji, wyrzutów i oskarżeń. Paradoksalnie łatwiej jest przeżywać tego typu stany – bo to takie męskie, daje energię – niż dotknąć swojej męskiej depresji, związanej z nieobecnością ojca. Syn musiałby się otworzyć na coś nowego, czego dotąd nie znał, ale właśnie tego nowego najbardziej pragnie i potrzebuje. Ponieważ to jest nowe, nieznane, więc odruchowo broni się, sabotuje bliskość nawet wtedy, gdy ojciec wyciąga rękę pierwszy, przyznaje się do błędów, żałuje za nie. Chłopiec w nim – irracjonalnie, głęboko i organicznie – boi się otwarcia. Boi się, żeby znów nie być zostawionym. Oszukanym. Ukaranym. Nie chce odrzucenia. Przemocy. Bólu. Samotności. Teraz w bezpiecznych warunkach uczą się, w jaki sposób mogą otwierać serce. I że to otwarcie nie musi się wiązać z tym, co było kiedyś. Obaj podejmują ryzyko.
Jakie ryzyko podejmuje ojciec?
To najczęściej ojcowie umawiają spotkania, wykazują gotowość zmiany, starają się. Wielokrotnie zwracam im uwagę, ile w nich determinacji, motywacji. Podejmują ryzyko, bo ryzykiem jest w obecności innego mężczyzny, psychoterapeuty, odsłaniać się, pokazywać słabe strony, konfrontować się z atakami syna, uznać, że w tej ważnej roli nie sprostało się wyzwaniom.
Pytam ojca, jak mógłby sformułować swój komunikat do syna w taki sposób, jakiego do tej pory nigdy nie stosował. Żeby powiedział, zrobił coś innego, nowego, może szalonego, zwariowanego, coś, co teoretycznie absolutnie do niego nie pasuje. Trochę pomagam, podpowiadam, co by to mogło być. Jeden z ojców, który skarżył się, że syn mu przerywa, nie daje mu skończyć zdania, krzyczy, wpadł na pomysł, aby napisać do syna list. Inny doszedł do wniosku, że powie synowi o czymś, o czym mu jeszcze nigdy nie mówił, o swoich lękach, o tym, czego się obawiał, gdy był młody, i co teraz go dręczy. Inny zaczął mówić o poczuciu straty, jaką czuje, gdy nie może się porozumieć z synem. Zostaje przełamany schemat. Ojciec przestaje się usprawiedliwiać, mówi o sobie, może po raz pierwszy w relacji z synem. W końcu przyznaje: „Gdybym wiedział to, co wiem teraz, inaczej zorganizowałbym życie, pracę, zadbałbym o to, żebyśmy więcej czasu spędzali razem”. Teraz mogę już wręczyć obu panom spisane nowe zasady komunikacji.
Teoretycznie wszyscy znamy te zasady. Nie przerywamy sobie: gdy jedna osoba mówi, druga słucha. Mówimy o swoich reakcjach, które odnoszą się do konkretnych zachowań; unikamy uogólnień typu: „bo ty zawsze”, „bo ty nigdy”. Mówimy o swoich uczuciach i potrzebach, wyrażamy prośby, nie żądania. Nie obrażamy siebie nawzajem. Nie krytykujemy. Nie atakujemy. Nie osądzamy.
W ten sposób stwarzamy bezpieczną przestrzeń do rozmowy. Uczymy się mówić o sprawach trudnych w sposób, który nie rani. Uczymy się, jak te zasady praktykować w codziennym życiu. Do tego ojciec i syn zobowiązują się wobec siebie i wobec mnie. Dobra wiadomość jest taka, że poprawa komunikacji następuje już po kilku tygodniach. Oczywiście na to, aby dokonała się głębsza wewnętrzna zmiana, potrzeba więcej czasu. Bywa i tak, że komunikacja się poprawia, a syn mówi: „Coś mnie w środku trzyma, coś nie zostało dokończone, coś przeszkadza, abym mógł być w bliskiej, zażyłej relacji z ojcem…”. Ojciec nieśmiało wtrąca: „Nie wiem, synu, czy doczekam…”. I to prawda. Staram się zwrócić na to uwagę synowi: w oczekiwaniu na to, aż coś się domknie, dopełni, każda kolejna chwila jest tracona, przemija. Nie wiadomo, ile jeszcze tych chwil będzie. To, co teraz, jest najważniejsze. Mamy tylko ten czas, który właśnie mamy. Od nas zależy, jak go wykorzystamy. Możemy, oczywiście, żałować, że nie wcześniej, że tak późno, ale to byłoby kolejne marnowanie czasu i energii. Syn mógłby powiedzieć: „Nie było cię, do tej pory za to płacę. Mam do ciebie żal, złość, a jednocześnie chciałbym cieszyć się chwilami z tobą. Nie bardzo mi to wychodzi, ale pragnę tego, bo mi na tobie zależy”. Takie serdeczne słowa mogą się stać początkiem prawdziwej bliskości i zażyłości z ojcem.
Benedykt Peczko
jest psychologiem, trenerem, psychoterapeutą, dyrektorem Polskiego Instytutu NLP. Niedawno ukazała się książka „Zrozumieć mężczyznę”, którą napisał z Renatą Arendt-Dziurdzikowską.